Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

aksja

Użytkownicy
  • Postów

    365
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez aksja

  1. chyba dopadła cie depresja przed wiosenna :) pogranicze jawy i snu, egzaltacji z niemym krzykiem biegniesz do przodu tyłem... odsłaniasz nam czastke jakiejś tajemnicy czy o sobie ? tego nie wiem... pozdrawiam serdecznie
  2. hehehe a to ci numery!!! i to na oczach wszystkich!!! rozbawiłes mnie tym tekstem! pozdrawiam usmiesznie!
  3. krótko dynamicznie, ciekawie! pomysł naprawdę fajny. puenta skłaniajaca do refleksji... może to tylko gra mojej wyobraźni jednak dla mnie kruk to symbol czego co jest w nas niepowtarzalne, unikatowe/ wkoncu kruki sa pod ochroną/ i codziennie zabijamy dawką bylejakości. pozdrawiam
  4. Jay zbierasz peany na ktore zapewne zaslug=ujesz a ja przyczepie się do przesłania opka narrator ALIEN - ZA MLODY JESTEŚ WIKTOR ABY W TEN SPOSOB SPOSTRZEGAĆ ZYCIE odszukaj w sobie cos co bedzie dla ciebie wazne, jest ważne, sens, pozytywna mantrę ktorą warto powtarzać sobie codzień. Życie na ostrzu noża rani, odszukaj w sobie balsam ktory zagoi, zaleczy, obmyj twarz w strumieniu, zasmiej się do siebie - ech zycie! kocham cie ponad zycie... pozdrawiam serdecznie L.
  5. ech! nastepna dawka niespokojnych myśli, ktore gnają po chaszczach , są zbuntowane, niepokorne! Czy to takie niezwykłe – spotykam ludzi, których nie ma, których nie było! Spotykam wymyślonych. Spotykam tych ludzi w miejscach, których nie ma! taką magię możemy spotkać tylko w literaturze... pozdrawiam
  6. ostra jazda nie ma co!!! i świetnie napisane jak rzut karta ma stół, czuje się w tym nerwowe drganie, i nie tylko ... pozdrawiam
  7. to dla mnie ogromny komplement ! cieszę się że potrafiłam przyciagnąć uwagę i zaciekawić. pozdrawiam
  8. dialog z samym soba dialog z czytelnikiem i na deser najpiekniejszy / dla mnie / wiersz Miłosza. Warto bylo przeczytać! Idziemy wciąż naprzód. Gdzie kres tej wędrówki? Może to wiedzą nasze dzieci. Nie! One idą w przeciwną stronę niż my. I nie wolno nam im w tym przeszkadzać. zadumałam się nad tymi słowami. Pozdrawiam
  9. nappisałaś naprawdę ciekawy / i nie wiem czy się ze mna zgodzisz/ FELIETON o kondycji współczesnego człowieka. czytałam jak esencję tego co nas trapi/ najczęsciej niezwerbalizowane myśli/ aby tak pisac naprawdę potrzebny jest dystans, refleksja a tego tobie nie brakuje,nasącone goryczą z odrobiną słonych kropel /zarzymanych w oku/. pozdrawiam i chętnie przeczytam c.d.n.
  10. miło jest czytać tak szczere komentarze:) adam - jak spróbowałam tak troszke metaforycznie czarna - jestes czarodziejka nastrojów i również moje opko zadziałało i to dla mnie szczególne wyróżnienie witaj jola - usmiecham sie do ciebie i fejnie ze jesteś! / Sis! Pozdrawiam was i dzięki na przeczytanie i koment
  11. sądzę podobnie jak Luthien_Alcarin mamy oprócz Sapkowskiego jeszcze jednego mistrza tego gatunku Jarosław Grzędowicz i jego Pal Lodowego Ogrodu - naprawdę ciekawa książka! pełna humory, zwrotów akcji, ciekawych reflekscji , opisów - warto przeczytać! i u nas na forum Marcin Gałkowski nabiera wiatru w skrzydła pisząc w tym klimacie :) może kiedyś i jego książkę przeczytamy
  12. a no tak...puenta jak w Puento brazylijskim... pozdrawiam
  13. Marcin zastrzeliłeś mnie swoim komenarzem:) nie spodziewałam się tak pozytywnego odbioru i piszę to bez kokieterii! choc przyznam że pomysł kołatał mi jakiś czas, lecz obawa co z tego wyjdzie chamowała mnie, jednak spróbowałam i może dlatego tak krótkie, a może taki był moj zamysł... pozdrawiam i dzięki za techniczne uwagi
  14. „ Ludzka powłoka to jest coś, w czym się mieszka i śpi, lecz co niewiele ma wspólnego z tym, kim się jest, a jeszcze mniej z tym, jak się postępuje.” W. Faulkner Cienkie igiełki zimna wnikają w moje ciało. Im bardziej jasność rozlewa się wokoło mnie, tym chłód jest dokuczliwszy. Podobnego uczucia doznawałam, gdy w piękne, zimowe dni, sunęłam po lodzie. Mróz skrzył się na śniegu a rozgałęzione kryształki lodu otulały przybrzeżne sitowie. Szadź rozpostarta na przymarzniętych liściach, wyglądem przypominała watę cukrową, którą dziadek kupił mi kiedyś na jarmarku. Zamarznięty staw podobny do srebrzystego dysku, falował pod uderzeniami moich łyżew. Dreszczyk emocji wywoływała świadomość, że w każdej chwili lód może popękać. Pamiętam, w dzieciństwie zamknięcie drzwi było jak zamknięcie rozdziału książki, w której bohater nie potrafi jeszcze rozwiązać swoich problemów. Dlatego też z radością rzucałam się w wir zimowych zabaw. W myślach byłam Gerdą, i chęć przeżycia czegoś ekscytującego popychała mnie do realizowania coraz bardziej zwariowanych pomysłów. Pospiesznie wertuję wspomnienia, przed oczami migają obrazy i nie potrafię zatrzymać się na choćby jednym bolesnym wspomnieniu. Zmusić się do spojrzenia w oczy niewygodnej prawdzie. Teraz, moje ręce wyciągnięte w górę drętwieją, choć kołyszą się raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie potrafię też zapanować nad palcami, nie poddają się władzy mojego umysłu. A może to właśnie one sprawiają, że nie zamarzam od dokuczliwego zimna? Coraz wyraźniej słyszę niepokojące odgłosy. Skrzyp desek, podobny do zgrzytu, jakie wydaje drzewo targane przez wichurę, świst i zawodzenie wiatru, który impetem uderza o drewniane ściany. Kiedy tak nasłuchuję ogarnia mnie przeczucie, że zaraz zdarzy się coś przerażającego, chociaż stan w jakim trwam daje mi namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Daje mi schronienie. Z utęsknieniem czekam na ciszę a tymczasem lęk rozrasta się, zacieśnia moją przestrzeń i zniekształca obrazy. Kim ja jestem? Jeżeli pozbawiono mnie możliwości decydowania o tym, co chcę robić, to lepsze będzie pytanie: czym ja jestem? Bo czuję się zesztywniała, skurczona. Czasem myślę, że pozostały mi tylko słowa. Nimi wyławiam myśli, ale nie potrafię ich wypowiedzieć, wykrzyczeć chociaż rozsadzają mój umysł. Dotykam życia nie smakując go. Nareszcie słońce rozprasza ciemność. Z trudem wytężam wzrok i widzę czarne grudy ziemi przetykane białymi plamami. Jak na palecie malarza, który zapomniał o tym, że barwy tęczy i ich subtelne odcienie, oddają to co w nas mroczne i najpiękniejsze; rozpacz - żal, gniew – nadzieję, strach - miłość. Oddają intensywność naszych uczuć. A tu czarny, biały, niczym takt do słów: tak - nie, tak - nie. Co się ze mną stało? Raz po raz, zadaję sobie to pytanie. Nawet nie przychodzi mi do głowy, że mogę w każdej chwili rozerwać cienką błonę, którą jak murem odradziłam się od prawdy. Czasem myślę, że moje życie, jak kruche naczynie, rozbiło się w zderzeniu z rzeczywistością. A ja, zamiast podjąć wysiłek życia skuliłam się z bólu, Tak naprawdę oszukałam sama siebie a prawdę pokryłam grubą warstwą kłamstw, złudzeń. Żal, gorycz osadzają się we mnie. A może to kara za niechęć podjęcia wysiłku życia? Opada dzień – wykorzystam godziny ciszy do wytchnienia od niespokojnego staccato mojego serca. Noc rozmywa kształty i niekiedy w bladej smudze księżyca, wydłużone cienie układają się w dziwne konstelacje. Jak w tańcu: lekko, z gracją kołyszą się i zatrzymują się w bezruchu. Innym razem wiją się, w groźnej, straszliwej pozie. To nie ma sensu. Odkładam pióro. Zaczynają dochodzić do mnie dźwięki, szum odkurzacza, plusk wody, delikatny trzask talerzy, ustawianych jeden na drugim. Czasem domowe sprzęty potrafią wydobyć z siebie takie dźwięki. Niepostrzeżenie weszła do pokoju Weronika. -Obiad stoi na stole – oznajmiła radosnym tonem. W półmroku, zobaczyła jak Lucy siedzi skulona w fotelu i ukradkiem ociera łzy, klęknęła przed nią. - Jak długo chcesz tak żyć? - Z zatroskaniem spojrzała na siostrę. - Myślisz, że jesteś bezimienna, a inni mijają cię w pośpiechu i nie zauważają? - Zrozum – kontynuowała – każdy z nas ma swoją orbitę po której krąży, i czy tego chcemy czy nie, zahaczamy o życie innych ludzi. Czasem rzucamy cień albo rozgarniamy ciemnie chmury. - Nasze drogi to nie linie równoległe czy przecinające się, to kręgi, które wspólnie tworzymy. Gdy tak mówi wyobrażam sobie, że jestem planetą, która obraca się wokół własnej osi a jednocześnie powoli, dzień po dniu sunie po swojej elipsie, odwrócona tyłem do prawd, które nadają sens życiu. Podobne do promieni słońca, które zimą, na krótką chwilę ogrzewają uśpioną ziemię. Rozróżniam zbyt mało i zbyt niewyraźnie. Zaledwie odczuwam ich istnienie. A jednak coś leży głęboko pogrążone we mnie. Widząc jak spoglądając przez ramię w okno, nerwowo poruszam palcami, Marta dodała z rezygnacją: - Koncentrujesz się tylko na sobie i tylko wówczas potrafisz coś robić świadomie. Wychodząc z pokoju, niby od niechcenia rzuciła: - Niedługo ze szkoły wróci Wiktor. - Pamiętaj, obiecałaś, że pójdziesz z nim do parku. Teraz wdycham zapach deszczu, zapach ziemi. Czuję się wolna, a świat zaczyna przyciągać mnie swą rozmaitością barw i form, swoją zmiennością i tajemnicą. Melodia utkana z kropel deszczu łagodnie płynie tuż nad ziemią, unosi się, to opada. Jest jak rytmicznie powtarzana muzyczna fraza. Rozglądam się skąd dochodzą dźwięki. Patrzę, a tu zieleń zaczyna, w coraz to innych miejscach, nieśmiało wyrastać, jakby ktoś delikatnym dotknięciem pędzla zaznaczał jej obecność. Białe plamy przybrały kształty kwiatów. Pamiętam, jak z babcią wybraliśmy się na spacer. Przebiśniegi, przycupnięte pod krzewami wyglądającymi jak japońskie ikebany, subtelnie, z wdziękiem, pochylały ku ziemi swe kielichy. Babcia – jak dobrze pamiętam - gdy chciałam je zerwać, powtarzała, że nie wolno, bo wiosna się obrazi i nie przyjdzie do nas. To było tak dawno temu. Przenosząc się w świat dzieciństwa nie czułam bólu, gdy zaczęły pękać lepkie wypustki, wrośnięte w moje ręce. Coś syczy, rozpływa się we mnie i powoduje, że napełniam się życiodajnym płynem. Rozgrzewająca moc kropel deszczu dodaje mi sił i nie odczuwam już odrętwienia. - Tato, to drzewo jakoś dziwnie na mnie patrzy. Mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie. - Ty głuptasie. Te oczy, to pozostałości po odciętych konarach. - Rzeczywiście, wyglądają tak, jakby w nich zamieszkał smutek albo przerażenie - dodał zamyślony. - Tatuś, spójrz. To drzewo płacze. - Wiem, że płacze. Zdejmij mnie z ramion, przytulę się do niego. Mama zawsze tak robi, jak jest mi smutno. Jestem wzruszona, ktoś troszczy się o mnie. Jeszcze tylko kilka dni i liście rozrosną się bujnie we wszystkie strony. Będę komuś potrzebna. Choć teraz wydaje się to nieprawdopodobne. Ta myśl dodaje mi sił i przywraca chęć do życia.
  15. Ładnie i ciekawie napisane! przeczytałam z zainteresowaniem i szkoda że nie zostało dodane tlumaczenie z włoskiego...
  16. czytałam Twoje teksty...piszesz "jak na ostżu noża" każde słowo w Twoich tekstach przesiakniete są bólem, wewnetrzną determinacja aby jednak przetrwać ten stan. bogaty, urzekajacy język. nie mozna kolo nich przejśc obojętnie. pozdrawiam
  17. Jay Adam dzięki, że znaleźliście czas aby tu wpaść przeczytać i zostawić koment. pozdrawiam Światecznie
  18. I Niewielka świątynia z czerwonej cegły wyglądała jak romańska rotunda. Stała na piaszczystej równinie, otoczona wystrzępionym murem z kamienia, gdzieniegdzie przetykanym kępkami trawy. Okna wyglądały jak oczy, w których tliły się czerwone punkciki. Wygięte w górę łuki wyglądały tak, jakby ktoś podniósł je, w chwili przerażenia. - Czy to już zmrok? Czy może szare chmury sunące po niebie powodują półmrok? – zastanawiała się idąc niepewna celu tej dziwnej wyprawy. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Słychać było tylko zgrzyt piasku pod podeszwami. Mosiężną klamką z trudem otworzyła masywne, dębowe drzwi, które swym złowrogim skrzypieniem zakłóciły panującą wokoło ciszę. Weszła do środka. Przed nią rozciągał się długi, wąski korytarz, oświetlony dwoma łuczywami wetkniętymi w metalowe nisze. Smugi światła leniwie snuły się po odrapanych ścianach, które kiedyś były białe, jednak musiało to być dawno temu. Co jakiś czas panującą wokoło ciszę zakłócało syczenie palącej się żywicy. Zanim przyzwyczaiła oczy do panującego wokoło półmroku, uderzył w jej nozdrza ostry zapach spalenizny, zmieszany z zaduchem panującym w dawno nie otwieranym pomieszczeniu. Wszystko wskazywało na to, że jest jedyną osobą w tym dziwnym miejscu. Szła przed siebie ostrożnie, powoli, rozglądając się na boki. Na kamiennej posadzce leżał duży gobelin. Wyraźnie, mocne akcenty czerwieni przeplatane czernią, widoczne były w miejscu ust otwartych w niemym krzyku. Wzorem przypominał obraz „Krzyk” E.Muncha. Przyklęknęła na jedno kolano, aby dotknąć i upewnić się, że nie jest to przewidzenie. Po chwili zaczęły dochodzić do niej strzępki rozmowy dwóch osób, jakie najczęściej słyszy się, idąc w tłumie. Podniosła oczy. - A to co ? – powiedziała do siebie zdumiona. Tuż nad nią, naprzeciw siebie wisiały dwa portrety. Wyglądały tak, jakby ktoś naprędce wepchnął je w zbite z desek ramy. Młodzieniec zniżył wzrok i zaczął przyglądać się dziewczynie. Jasne, krótko ostrzyżone włosy nadawały jego szczupłej twarzy młodzieńczej przekory. Z twarzy kobiety emanowała szlachetność i zarazem jakaś wewnętrzna zaciętość. Siwe, równo zaczesane do tyłu włosy dodawały jej powagi. Podniesionym znad okularów wzrokiem, patrzyła przenikliwie na dziewczynę. Ignorując jej obecność, zaczęła rozmowę: - Tak prędko nie wydostanie się stąd – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Poradzi sobie – odezwał się chłopak. Spojrzał na nią, i uśmiechnął się nieznacznie. - Ja chcę do mamusi! – zza ściany dobiegał głos dziecka, przeplatany szlochem. Obrazy zastygły w bezruchu. - Co się tam dzieje? – pomyślała zaniepokojona. Pozostawiając na miękkim gobelinie ślady stóp, pospiesznie podbiegła w stronę drzwi, zza których dochodził przytłumiony płacz. Zdecydowanym ruchem otworzyła odrapane drzwi. W pokoju spowitym półmrokiem, na kocu leżał skulony, czteroletni chłopiec. Kolana miał podciągnięte pod samą brodę. Koszula, która wyślizgnęła się ze spłowiałych, przymałych spodni odsłaniała plecy. Wyglądało na to, że przed chwilą szamotał się z kimś. Nadgarstkiem prawej ręki wycierał pucołowate policzki. Mocno coś ściskał w ręku, zgrzytając przy tym zębami. Zachowywał się tak, jakby jej wcale nie dostrzegał. Instynktownie podbiegła do niego. Nie zareagował. Tylko kątem oka obserwował jaki ruch uczyni. Jego hebanowe, krótko obcięte proste włosy błyszczały, pomimo panującego półmroku. Zdążyła tylko zauważyć, że ktoś deskami pozabijał okna. Gdy spojrzała w jego szkliste, migdałowe oczy patrzył tak, jakby szykował się do ataku. Złowrogie błyski zaczęły przebijać w jego spojrzeniu. To już nie był ten sam, zagubiony chłopiec. Drzwi zatrzasnęły się z hałasem. Widząc, że ktoś podchodzi, zaczął bezładnie wymachiwać rękami i nogami. Zachowywał się tak, jakby przewidywał co nastąpi, gdy ktoś nachyla się nad nim zezłoszczony czy poirytowany. - Co tu robisz? – zapytała pochylając się nad nim. Zaśmiał się ironicznie. Poczuła mocny trzask. Zaskoczona jego reakcją, dotykała obolałego policzka. - Oż ty ! - Syknęła ze złością. Brązowe oczy chłopca patrzyły na nią pełne wewnętrznej zaciętości. Nie było w nim szaleństwa, raczej naigrywanie z jej bezsilności. Gwałtownie podniósł się i ciszę przeszył jego przeraźliwy krzyk. Przygryzając usta zębami biegł na palcach, w jakimś szaleńczym tańcu. Podnosił i opuszczał ręce. Wzbijał kurz, który unosił się i wirował razem z nim. - Co jest grane? – przemknęło jej przez głowę. Zaczęła rozglądać się po pokoju, za czymś, co mogłaby dać chłopcu i przyciągnąć jego uwagę. Wcześniej nie zwróciła uwagi na porozrzucane wokoło zabawki. W jej oczach pojawiało się zdumienie i coś na kształt przerażenia. Na środku pokoju leżały dwa pluszowe misie bez łapek, lalka bez oczu. Pod oknem dostrzegła przewrócone dziecinne krzesełko, obok rozbity porcelanowy kubek. Oszołomiona tym co zobaczyła, zaczęła wodzić za nim wzrokiem. Popchnięty jakąś wewnętrzną siłą zatoczył się i głuche echo uderzenia o podłogę rozbrzmiało w całym pokoju. Gwałtownie podniósł się i rzucił w jej stronę okaleczonym misiem. W pustym pokoju rozbrzmiewał jego donośny śmiech. - Głupia jesteś! – Wyzywająco patrząc w oczy i z impetem rzucił krzesłem. Targnął nim donośny śmiech. Sytuacja zaczęła wymykać się z rąk. Ogarnęła ją panika, bardziej niż przerażenie. - Jak powstrzymać go przed dalszym szaleństwem? - Myśl, Lucy, myśl! On działa tylko emocjonalnie. - Muszę czymś go zaskoczyć, zaszokować. - pomyślała. Plastyczne obrazy z dzieciństwa, z szybkością mgnienia oka zaczęły przemykać w pamięci. Tak jak on poczuła się skrzywdzonym dzieckiem. Wchodząc w przestrzeń nieutulonej tęsknoty - Co się ze mną dzieje? – pomyślała roztrzęsiona. Zdecydowała się na ostateczny krok. Miała świadomość, jak szpetnie wygląda bez okularów. Opadła na kolana, i chowając przy tym głowę w dłoniach zapłakała cicho, rzewnie, tak jak potrafi tylko dziecko. Chłopiec spojrzał w jej stronę zaskoczony i znieruchomiał na ten widok. Unosząc się na palcach zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się i podniósł z podłogi okaleczonego misia. - Nie płacz – mówiąc to spoglądał na nią uważnie swymi brązowymi oczami. Podszedł do niej na placach i wcisnął do rąk przytulankę. Próbowała odzyskać panowanie nad sobą, aby z kolei zapanować nad sytuacją. Z twarzy chłopca powoli znikał tępy wyraz twarzy, jakby odnajdywał w pokładach świadomości uczucia, jakie budzą się w chwili współczucia. Próbował niezdarnie przytulić ją i z małej dłoni wypadł pukiel czarnych włosów. Zaskrzypiały zardzewiałe drzwi. Chłopca już nie było. Trzymając w ręku misia podniosła się z podłogi. Oszołomiona wypadkami, jakie przed chwilą miały miejsce wyszła na korytarz. Nawet nie zauważyła, że portrety nie wiszą już naprzeciw siebie lecz jeden obok drugiego. Może przyglądały się całej sytuacji? - A mówiłem, że sobie poradzi. – Mówiąc to młodzieniec uśmiechnął się nieznacznie. - Zbyt emocjonalnie. Zdecydowanie zbyt emocjonalnie. – powiedziała stanowczym głosem. Twarz kobiety wyrażała niezadowolenie. Jakby czegoś jej w tym wszystkim brakowało. Łuczywa, sycząc, dopalały się powoli. Poczułam na ramionach ciepłe ręce mężczyzny. - Krzyś, za chwilę wyłączę kompa – powiedziałam cicho. Niedługo tu wrócę. II Mosiężną klamką z trudem otwieram drzwi. Swym złowrogim skrzypieniem zakłócają panującą wokoło ciszę. Wokoło panuje półmrok. Razem ze mną do środka wkradło się światło. Wygląda jak pasmo białej, ośnieżonej drogi w ciemną noc. A za mną ciągnie się wydłużony, czarny cień. Spodziewałam się, że trafię w to samo miejsce, jednak korytarz jest niepodobny do tego, który przedtem widziałam. Ostrym łukiem skręca w prawo. Wydawało mi się, że idę tak bez końca, a gdzieś za mną życie toczy się swoim rytmem. Nasłuchuję. Na kamiennej słyszę posadce lekkie stąpania moich stóp. Odgłosy moich kroków odłączają się ode mnie i z echem wracają, podobne do dźwięku jaki wydają odbijające się od siebie bilardowe kule. Czuję, że nie jestem jedyną osobą w tym tajemniczym miejscu. Rozglądam się niespokojnie wokoło. Zadrapania na tynku odsłaniają czerwoną cegłę. Czyż ktoś resztkami chęci do życia próbował złapać się ściany? A może była jedynym gwarantem dalszego istnienia? Białe smugi przypominające twarze o wydłużonych, nierealnych kształtach powoli snują się po ścianie. Jakby krzyk zamarł im na ustach. Coś wciąga je z powrotem. Jedne znikają, a na ich miejsce pojawiają się następne. Szybkim strumieniem podświadomości drasnęły mnie historie zdarzeń, jakie tutaj mogły mieć miejsce. Powoli, ostrożnie zbliżam się do miejsca, gdzie na posadzce ktoś niewprawną ręką napisał EPIRE ME (wyrwij mnie). – „Z odrętwienia?” – zastanawiam się. Przyklękam, aby bliżej przyjrzeć się czym są napisane zagadkowe słowa. Coś świsnęło w powietrzu. Rozglądam się wystraszona i nasłuchuję skąd doleciała strzała. Ostrożnie zaczynam zbliżać się do załamania korytarza. Jak spod ziemi przede mną wyłoniła się dziewczyna, i precyzyjnie napinając cięciwę spogląda na mnie okiem myśliwego. Dzieli nas co najmniej dwadzieścia kroków. Patrzę na nią z daleka. Ma na nogach skórzane sandały z rzemienia, beżowe, sportowe spodnie z kieszeniami po bokach. Przeciągnięty z ukosa skórzany pasek, który przytrzymuje na plecach kołczan uwypukla jej piersi, a na głowie chustkę moro związaną z tyłu głowy. Widzę regularne rysy bez widocznych zmarszczek. Tylko te kąciki ust układające się w niemej zaciętości, widać zapomniały o uśmiechu. Trudno powiedzieć czy ta twarz jest jeszcze młoda czy tylko tak mi się wydaje. - Przecież to niemożliwe, aby chciała mnie zabić – pomyślałam. Śmiało ruszam w jej stronę. Strzała drasnęła mnie w ramię. Piekący ból zmieszany z lękiem spowodował, że stałam się bardziej czujna. Zimne krople potu zaczynają spływać po moich plecach. Na szczęście to tylko zadraśnięcie w ramię. Wygląda niegroźnie. - Strzeliłaś do mnie! – krzyknęłam. - Strach przed kolejnym zranieniem rozrósł się we mnie i gdy ktoś podchodzi atakuję. – odpowiedziała hardo. Nie widzę żadnego zaułku, żadnych drzwi, za którymi mogłabym się schować. Stoję bezradna. Nie mam przy sobie niczego, co mogłabym wykorzystać do samoobrony albo ataku. Żadnego przedmiotu. Czuję się jak w matni, ani wycofać się stąd, bo oberwę, ani pozostać. Łuczniczka wprawnie ułożyła na cięciwie następną strzałę. - Co ja tutaj robię? – Po raz kolejny zadaje sobie to pytanie. Tam na zewnątrz czeka na mnie życie toczy się w swoim rytmie. Czeka na mnie ciepła kawa, przyjaciele, cóż z tego, że malkontenci. - Nie ufam nikomu – powiedziała ze łzami w oczach. - Znam tylko słowa mające posmak goryczy. - Niezrozumienie jest najczęściej płaszczyzną, na której trudno cokolwiek zbudować – dodała ostrym tonem. - Uczucie dojmującej pustki rozrosło się we mnie, i do tej pory nie wiem czym ją zapełnić – gdy to mówiła kropelki łez pojawiły się w oczach. - To ja jestem ranna, nie ty – i urywam – chcę jeszcze coś dodać, ale po co. Pogrążona we własnych myślach, nie słucha co do mniej mówię. Zawsze wydawało mi się, że gdy śmierć znienacka smagnie mnie będę przerażona. A tymczasem ogarnia mnie nieokreślony żal. Tyle jeszcze we mnie niespełnienia, myśli gotowych porwać do działania. Wyzwań jakie niesie ze sobą nieznane. - Z dziwną lekkością przyszło mi to szczere wyznanie. Precyzyjnie ułożona strzała zachwiała się. Łuk wypadł jej z dłoni, a rozedrgana cięciwa zatarła napis EMPIRE MI. Być może mój wewnętrzny żal za czymś, czego jeszcze nie zdążyłam zrobić, nieświadomie obudził w niej drzemiące pragnienie bliskości. Które od dawna ukrywała pod płaszczem nieufności. Jestem zmęczona i najchętniej poszłabym stąd. Nie wiem dlaczego zniknęła łuczniczka. Chyba że była zjawą, których twarze oglądałam wcześniej. Tak czy inaczej ma już tego dosyć i powoli wycofuję się do wyjścia. Na korytarzu pojawiły się te same portrety, które wcześniej widziałam. Jednak tym razem twarze na portretach, w wyrazie aprobaty, patrzą na mnie zastygłym wzrokiem. Czas wracać. Włączam ENTER. III Zrzuciła w przedpokoju płaszcz, i weszła do pokoju. - Ta praca jest ponad moje siły. Dziś na spotkanie terapeutyczne przyszła młoda dziewczyna.- Mówiąc to klapnęła na fotel, tak jak ktoś, z kogo ulatuje całodzienne zmęczenia.- Doznałam dziwnego uczucia jakbym ją skądś znała. – Jej wzrok powędrował gdzieś daleko, ponad to co widoczne. Nie dochodziły do niej dźwięki muzyki płynącej z głośników. Widziała tylko wystraszone oczy dziewczyny, w których odbijało się całe nagromadzone przez lata cierpienie. Przez długa chwilę patrzyła przed siebie niewidocznym wzrokiem. Poza to, co widoczne. - Zastanawiam się jak jej pomóc.- Powiedziała do siebie. - Dasz sobie radę, jestem tego pewien. – mężczyzna odezwał się ciepłym głosem, nie podnosząc wzroku utkwionego w książce. - Krzyś, mój kochany optymisto! Co bym bez Ciebie zrobiła. Uśmiechając się podeszła do niego i przytuliła się do ramienia. W takich momentach muśnięcie ust przynosi ukojenie, dodaje energii. Wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. - Spójrz co kupiłem. – rozradowany podniósł do góry spory pakunek, który wyglądał jak papierowy worek św. Mikołaja. - Ten pluszowy miś w środku jest dla naszego małego gościa. - To już jutro- dodał zamyślony. - Szymon będzie naszym cotygodniowym gościem – niepewnie popatrzyła na niego. - Wiem kochanie. Przypomniała sobie ten dzień, gdy po raz pierwszy w izbie Pogotowia Opiekuńczego zobaczyła Szymona. To było prawie rok temu. Miał na nogach ślady męskiego paska, wyglądały jak ciemnie pręgi. W tym samy dniu jego matkę, z pękniętym łukiem brwiowym, i z powyrywanymi kępkami włosów, zawieziono do szpitala. - Myślę, że nie rozumiał co się dzieje, lecz czuł się jak żywa piłka, którą ktoś z pasją odbijał o ścianę. – dodała po chwili zamyślenia. To, co u innych urzeka mnie, zastanawia dostrzegłam w każdej z tych postaci. Czy wyimaginowanych ? Tego do końca nie jestem pewna... PS. Jest to poprawiona wersja wcześniejszego opowiadania pt. OPEN i nie wiem czy się spodoba.
  19. Jay podaj mi propozycje innej weryfikacji patrze i patrzę i niec nie widzę / uparta!/ Stanisława! potrafisz wyczarowac ciepło słowem :) pozdrawiam deszczowo :)
  20. Stanisława! to dla mnie przeciwieństwo tego o czym napisałam... a można tak pięknie jak w Twoim wierszu...optymistycznie, ciepło, zmysłowo! pozdrawiam rozsmakowana w Twoim wierszu :) i nic nie wybucha u mnie; oczy płoną od wybuchów emocji. oparty o fontannę nocnych spełnień pokazuje na serce pokój okno i różę w wazonie kolczasty fenomen u mnie: Chłód wślizgnęła się nocą i swoim dotykiem nasze ramiona zamienia w bieguny polarne.
  21. Obojętność przypełzła zatrzymała się w cieniu przymkniętych powiek. Nie patrzymy już na siebie troskliwym wzrokiem... Chłód wślizgnęła się nocą i swoim dotykiem nasze ramiona zamienia w bieguny polarne. Czasem dłonie mamy gorące od niecierpliwej gestykulacji oczy płoną od wybuchów emocji.
  22. Krzyś :) moje gratulacje tak po koszalińsku :) aksja
  23. Panie Leszku!! rozbawiłeś mnie nieźle! i śmieszne i zgryźliwe/ jak to stary satyr tylko potrafi / fajnie, lekko napisane! Gratuluję! i pozdrawiam wieczorną porą...
  24. dzięki :) fajnie że wpadliście do mnie :) przesyłam dla Espeny urodzinowe co nieco: 1. duzo słodyczy, lecz takich jakie lubisz 2. duzo niespodziewanych usmiechów 3. i jak najmnie pesymizmu ! pozdrawiam zimowo !
  25. Gdy siedmiomilowy but wypełniony wyrzutami sumienia zdepcze mnie. Poczuję smak ziemi zobaczę niebo.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...