Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lisa Wonderful

Użytkownicy
  • Postów

    162
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lisa Wonderful

  1. Czytam i patrzę, czytam i kontempluję. Czyżby moja radosna twórczość nadawała się do kosza? Rytmika - pytam - gdzie się łamie? Jest to wiersz REGULARNY, wers ma 10 sylab, średniówka wygląda tak: _ _ _ _ _ | _ _ _ _ _ Nie wiem. Może prawdziwą cnotą niebojącą się krytyk nie jestem, ale z tego, co widzę, to chyba wiersze białe, których ułożenie nie wymaga wysiłku pod względem technicznym, są bardziej cenione. Szczególnie te wielce uniesione traktujące o niczym. Czym jest "Na stole"? Opisem pary rzucającej się na nakryty stół, powodującej zamęt, chaos na weselnym stole młodej pary... Grzech konsumpcji. Grzech... Zabawa. Czy ktoś doceni trud, sens? Myślałam, że ktoś zauważy błąd gramatyczny w mym wierszu. A tu nikt. A takowy jest ukryty. Gdy to pisałam, miałam niespełna 17 lat! Umrę jak Wojaczek. Chyba.
  2. Nie wiem, no... Nie lubię bluzgać. Ale nie podoba mi się. Ja takie listy pisałam jak ranili mnie faceci, pseudo miłości. Banalne nieco. Ale głowa do góry, chyba każdy musiał przejść taki etap!
  3. Czyżby opis modnej ostatnio alternatywy seksu, czyli "miłości" francuskiej?
  4. To nazewnictwo. Że coś malachitowe. Że coś matowe. Że coś dziewicze. Nagromadzenie epitetów, ot, co mi trudność w przyswojeniu wiersza sprawia.
  5. Poprawiam się - black metalu. Nie, żebym miała problemy z angielskim, ale to te studniówkowe pazury...
  6. Umiesz. I znowu (a przez całą niedzielę ubolewałam nad miernotą wierszy niektórych forumowiczów) znalazłam coś mi bliskiego. Otóż jak poznałam swą miłość, byłam gorliwą katoliczką, a On ateistą słuchającym blak metalu. I też napisałam wiersz z wątkiem religijnym. Za 48 godzin opublikuję "Koronkę do miłosierdzia Bożego".
  7. Lisa Wonderful

    Erotyk

    No zobacz, Twój wiersz zainspirował mnie do opublikowania mego grzesznego, rzekłabym, fantasmagorycznego lirycznego opisu seksu. Muszę Ci szczerze wyznać, iż drzemie w Tobie talent, a zarazem nasuwa mi się pytanie - próbowałaś zastosować układ rymów ABAB? Bo już Ci do tego blisko. Mój wiersz "Na stole" jest mym nawet nie dziesiątym wierszem regularnym. Zastanawiam się, ile masz lat... Bo ja tak na poważnie poezją zajęłam się dopiero w liceum, a w gimnazjum inspiracje czerpałam z mojego wówczas wielce ulubionego rapu. Dosyć o mnie - podoba mi się Twoja twórczość, podoba. Widzę wielki talent, a nie s**t, który zalewa to forum. I dodatkowy plus za to, że jestem bardzo zakochana i cały czas poszukuję opisu zbliżenia, który nie traktuje o bezdusznym wyładowaniu emocji na sobie. Pozdrawiam :-) Napisz coś jeszcze, chętnie przeczytam.
  8. Stół był nakryty białym obrusem, a ja leżałam na nim ulegla, ty byłeś plusem, a ja minusem, fala dipolu po nas przebiegła. Stałam się szklanką, łyżką, talerzem, ty byłeś winem, potrawą, kęsem, trafiłeś we mnie jak dzikie zwierzę, gryzłeś me ciało, byłam twym mięsem. Na stole i kwiat, i świece były, zapaliłeś mnie, polnego kwiata, rozlane wina ogień gasiły, żądza twa była szałem wariata. W amoku gryzłeś, płonąłeś grzesznie, biedna się stłukłam, zgasłam, zwiędłam i zniszczyłeś mnie tak niebezpiecznie, że jestem śmieciem - zepsuta, biedna. A przecież młoda i piękna para miała tu usiąść, kolację spożyć, rzucała okiem na tyk zegara, a ty musiałeś się tu położyć. Uczyniłeś seks z czyjejś kolacji, zegar już wskazał czas odpowiedni, dokonałeś złej, brudnej wariacji, a młodzi państwo przy stole siedli. Zjedli mnie, ciebie, grzech nasz połknęli, kto widział mięso jedzące mięso? Nikt, bo gdyby to państwo widzieli, seks by nazwali słowem "przekleństwo". 20.08.2004
  9. Byłam niegdyś szczęśliwą posiadaczką ręki. Prawdziwej ręki. Ba! Wspaniałej ręki. Ludzie mówili: „Toż to zwykła śmiertelna ręka. Dziewczynie odbija!” A ja i tak wiedziałam, że moja cudowna prawa ręka jest powodem do dumy. Przyprawia mnie ona o ocean zachwytu. Ocean – mało powiedziane. O wszechświat zachwytu! O tak! Jak to patetycznie brzmi! Kiedy tylko unosiłam dłoń ku niebu, moja ręka przysłaniała słońce. Była piękna, pełna blasku. Wykonana była ze szlachetnego kruszcu – nie to, co niewdzięczne łapska śmiertelników. Służyła nie tylko do łapania, trzymania, dawania cześć, mycia drugiej ręki czy nawet do podcierania sobie tyłka po załatwieniu potrzeby fizjologicznej. Nie to, co ręka śmiertelnika – brudna i grzeszna. Moja jaśniała na całej swej powierzchni, była czystsza niż Joanna D’Arc czy woda utleniona. Nie grzeszyła. Jej cudowna moc spoczywała w umiejętnościach. Była łączem pomiędzy mózgiem, procesami w nim zachodzącymi, a kartką papieru. Bez mej cudnej ręki byłabym nikim. W mym nieciekawym życiu tylko ręka była mą przyjaciółką. Wprawdzie dotykała rąk znajomych, bliskich, nieznajomych, sławnych. Oto i kilkoro z nich: nowo poznane koleżanki, Dab z K44, jacyś chłopcy, o których nie pamiętam i vice versa, no i taki jeden Adrian, któremu dedykuję me opowiadanie. Pewnego dnia stała się rzecz niesłychana. Jak zwykle, przed snem, umieściłam mą cudowną rękę w gablocie zamykanej na kłódkę. Stwierdziłam kiedyś, że kłódka nie jest dostatecznym zabezpieczeniem przed kradzieżą. Sprawiłam więc sobie zamknięcie na szyfr. I tego feralnego dnia byłam bardzo senna. Za oknem było plugawo, ponuro. Mrok jesiennego znieciekawienia reprezentowała szyba w oknie – jak to kiedyś moja cudowna ręka napisała. Położyłam się więc, tuląc mą gablotkę, poczym zasnęłam. Śniło mi się, że poszłam do Domu Kultury na jakiś seans. Kupiłam bilet w okienku, w którym stała gruba niechlujna baba z jednym okiem i trzema nosami. Rzuciła mi resztę stopą. Nie miała dłoni u ręki lecz stopę. Nawet mnie to jedno oko i trzy nosy nie zdziwiły. A stopa tak. Spojrzałam na zegarek – za 43 sekundy miał odbyć się seans. Jakaś komedia z Ice Cubem. Weszłam na salę, a tam na fotelach siedziały egzotyczne piękności w bieliźnie, niektóre w strojach kąpielowych. Zdziwiona usiadłam w czternastym rzędzie. Co jest grane? – pomyślałam. Siedziałam całkiem z boku, a dziewczyny obok piszczały podekscytowane, sama nie wiem, dlaczego. Bo skąd ja biedna, miałam to wiedzieć? Przecież przyszłam do kina na film. Minęło parę chwil, kurtyna poszła w górę. Na scenie stały zastępy uśmiechniętych młodzieńców w bokserkach, prężących dumnie swoje wyrzeźbione ciała. Na ich widok, widzowie, składający się tylko z samych niewiast, zaczęli bić brawo i kwiczeć dwukrotnie głośniej niż przed uchyleniem kurtyny. Przemknęła mi przez głowę myśl – ja chcę mój film! Któryś pan ze sceny wydał okrzyk. Wszystkie panny natychmiastowo wstały. To ja z nimi, co mi szkodzi. Byłam lekko zdziwiona. Rzekłabym – subtelnie zdziwiona. Jakiś pan poprosił mnie na scenę. No dobrze, poszłam. Weszłam na scenę. Przyszedł po mnie jakiś uroczy chłopak. W przeciwieństwie do innych panów, miał na sobie bluzę z kapturem, luźne spodnie i adidasy. Podobała mi się jego fizyczność, jego ubiór. Wszak na scenie stały dziesiątki niemalże roznegliżowanych facetów. Miałam dość ich widoku. To nie ja krzyczałam na ich widok. Ów słodki chłopaczek w miłym odzieniu podał mi rękę i wziął mnie za kulisy. Jego imienia nie pamiętam. Za kulisami stał fotel. Pomieszczenie, w którym się znalazłam, było miłe, a wręcz przytulne. Młodzieniec o miłej aparycji posadził mnie na wspomnianym wcześniej fotelu. Zniknął. Siedziałam zdumiona rozglądając się po pokoju. Czyżby była tu kiedyś garderoba? Nie było tutaj słychać pisku egzotycznych piękności. Moje rozważania przerwał młodzieniec. Wrócił z tacką pełną owoców. Nieśmiało wzięłam śliwkę. Młodzieniec spojrzał na mnie i dotknął mego ramienia. Szepnął, że delikatne. O co mu chodzi?! Jak można mieć delikatne ramiona? Zniknął. Obudziłam się. Ten sen był co najmniej głupi. Co?! Nie ma gablotki! Zerwałam się z łóżka. Przemierzyłam gorączkowo trasę całego mieszkania. Bowiem tej nocy całe 64 kilometry kwadratowe mego domu wydały się być trasą. Wszystkie okna były zamknięte. Drzwi też. Co to mógł być za złodziej? Niewiele myśląc, złapałam za słuchawkę. Wykręciłam 997. „Dzień... Znaczy się dobry wieczór! Ukradli mi gablotkę z mą cudowną ręką! Co ja teraz zrobię?” Przygryzłam wargę. Byłam zdenerwowana. Ja bez ręki? Toż to absurd! Bez mej ręki jestem nikim! Minęły dwa miesiące od zaginięcia mej cudownej ręki. Chodziłam smutna, zrezygnowana. Ręka i tak się nie odnalazła. Zrozumiałam, ze sen nie był snem – miły młodzieniec był złodziejem. Bez ręki stawałam się markotna, nie mogłam nic pisać, nie miałam czego wznosić, by zasłaniać słońce. Zostałam pozbawiona najcenniejszego tworu! Kiedy tylko pomyślałam o przystojnym złodzieju, napawało mnie obrzydzenie. Ręki nie miałam... Pewnego dnia postanowiłam wyjść z pokoju. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Chciałam iść do łazienki, bo ile można się myć w misce z wodą, którą przynosiła codziennie moja mama? Ile można robić w nocnik? To w tym wieku jest przecież upokarzające! Dokonałam więc heroicznego czynu – poszłam wreszcie do łazienki. Gdy spojrzałam w lustro, oniemiałam. Na lustrze widniał napis: „Przecież masz jeszcze drugą rękę, mała ślepoto!” Spojrzałam w lustro na moje odbicie. Rzeczywiście. Miałam nie jedną rękę, a dwie! Cuda? Cuda! Zaczęłam całować obie ręce. Cieszyłam się jak dziecko w krainie czekoladek i cukierków. Mam dwie ręce! Skakałam, krzyczałam. No właśnie, mam dwie ręce. To gdzie jest ma cudowna, ukochana i nieśmiertelna ręka? Gdzie?! Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Nadal miałam dwie śmiertelne ręce, składające się z ramienia, przedramienia i dłoni. Zamarłam w swej radości. Cudownej ręki nigdy nie było? Nie załamałam się. Dumnym krokiem wyszłam z łazienki, siadłam z kartką papieru i długopisem w oknie swego pokoju. Uniosłam śmiertelną prawą rękę ku słońcu. Przysłoniłam słońce. Potem złapałam kartkę i długopis. O dziwo, śmiertelną ręką też mogłam pisać. Była niemniej cudowna niż ma zaginiona, wspaniała prawa dłoń. Zrozumiałam – cudowna ręka nigdy nie istniała. To, co powstało na kartce, jest nieśmiertelne. I nadal jestem szczęśliwa. Mam dwie ręce, a w dniu dzisiejszym nie zachwycam się żadną głupią ręką. Cieszy mnie raczej fakt, że śmiertelna ręka jest w stanie stworzyć nieśmiertelne zapiski. Drogi czytelniku, chcę ci powiedzieć tylko to - rób, co najlepiej ci wychodzi, co nie zginie jak moja nieszczęsna, wyimaginowana prawa ręka...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...