Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Anna Romanek

Użytkownicy
  • Postów

    428
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Anna Romanek

  1. Tak to już jest, że kiedy człowiek się przejmuje, że coś musi być na piątkę z plusem, to mu właśnie grad na głowę leci i gruz pod nogi, i choć się stara więcej niż zawsze, to i tak mu to nic nie pomaga. I tak właśnie było z Lisem. Miał taki zwyczaj, że zawsze planował dokładnie dzień, zapiski robił w kalendarzu. Skrupulatny, zawsze przygotowany do wszystkiego, tak, żeby go nic nie mogło zaskoczyć. Tak nauczył się od małego i żył prawie jak nakręcony robocik. Niczym się nie wyróżniał, był skromnym urzędnikiem. Tak typowy, jak typowy bohater niejednego filmu z którym dopiero ma się coś podziać w miarę rozwoju akcji. Nigdy się nie ożenił. Jakoś zawsze coś stanęło na przeszkodzie. Właściwie, to sam był tą przeszkodą. Nie był w stanie poddać się tak wielkiej rekonstrukcji samego siebie i żeby jeszcze inną osobę wplanować w swoje życie. Wiedział o tym sam, że w tej działce jest bezradny. Skazany jest na samego siebie. Fatalne lato ciągnęło się ponuro, deszcz obniżał nastroje. Wszyscy narzekali oprócz niego, bo było mu to zupełnie obojetne. Po pracy sprawdzał wszystkie rachunki, czytał codzienną gazetę. Zachodził do sklepiku po chleb, jajka i czasem parę plasterków szynki. Dwa razy w tygodniu ser i raz ryba wędzona. Zupę z mięsem gotował na trzy dni, dwa razy w tygodniu. Różniły się tylko inną zawartością warzyw. Właściwie nie myślał o niczym innym, jak tylko o swoim rozkładzie zajęć, a resztę czasu zajmowała mu telewizja. Oglądał różne programy od siódmej do dziesiątej. Potem już tylko prysznic i łóżko. Rano wstawał wcześnie, by z namaszczeniem przyrządzić śniadanie. Przeważnie była to jajecznica, płatki na mleku, kawa zbożowa i grzanki. Nikt go nie odwiedzał, oprócz starego sąsiada, który zbierał znaczki i przychodził pochwalić się swoim nowym nabytkiem. Kobiety nie lubiły go, bo nie miał charyzmy, nie odpowiadał na ich zalotne spojrzenia. Był nawet przystojnym mężczyzną, ale czegoś mu brakowało. Kobiety , które nie znały go jeszcze próbowały go wybadać. Małym żartem, uśmiechem, spojrzeniem, ale szybko się zniechęcały, bo nie było z jego strony oczekiwanej reakcji. W biurze przewracał papiery z namaszczeniem, sortował, wszystko spinał porządnie, jak przystało na dobrego urzędnika. I dlatego siedział już w tej firmie od lat, bo był niezastąpiony. Takiej cierpliwości nikt nie posiadał. Do tego pamięć miał do dat i cyfr niebywałą, więc szef nieraz zachodził do niego z małym pytankiem-„Panie Lis, kiedy to wysłaliśmy to rozliczenie do Krakowa?” On tylko zestawił wzrok na małą chwilę, jakby w jeden punkt na ścianie i mówił – trzynastego stycznia. Nikt już nie interesował się nim oprócz czasem nowej pracownicy, co rychło także traciła zainteresowanie, po paru próbach swego kobiecego wdzięku. Nie ma nic gorszego dla kobiety niż pokazać jej, że jej kobiece wdzięki nie działają. Traci grunt pod nogami, jakby jej ktoś z ręki wytrącił narzędzie. Tak to już jest, że płeć piękna ma tą przewagę, że zawsze może użyć tej niezastąpionej czarodziejskiej różdżki i nieraz to, co wydaje się być nie do załatwienia okazuje się do przeskoczenia. Taką kobietą była Irena, którą szef zawsze wysyłał do natarcia. A nasz Lis, jak twierdza z danymi. Nawet szybszy był niż komputer. I wydawałoby się, że już nic w świecie nie zmieni tego człowieka, ani jego losu, ale los czasem przyniesie nie tylko zmianę, ale kompletną rewolucję. Otóż któregoś dnia zapukał listonosz i wręczył mu kopertę. Lis od lat już był umówiony z listonoszem, by listy podawał mu osobiście. Nie korzystał z żadnej skrzynki pocztowej. Listonosz zachodził do niego pod koniec dnia i wręczał mu pocztę. Za to otrzymywał małe wynagrodzenie. Przy zarobkach listonosza było to jednak małym zasiłkiem. Lis nie miał zaufania do nikogo. List był duży i adres wypisany był ręcznym pismem. Nie miał pojęcia skąd i od kogo mógł pochodzić. Nawet poczuł obawę przed otwarciem koperty, tak jakby w przeczuciu, że list ten nie jest zwykłym listem, ale ma jakieś znaczenie. Było to podświadome i nawet o tym nie myślał, ale ręka mu drżała, kiedy otwierał kopertę, tym samym od lat, rzeźbionym nożykiem do otwierania listów. Dostał go kiedyś od brata, który wrócił z Zakopanego. Bardzo go lubił. W ogóle lubił przydatne przedmioty. Tak więc mieszkanie jego było raczej surowo urządzone. Żadnych obrazków, figurek. Jedynie kalendarz na ścianie przy drzwiach i duży kwiat, bo lubił patrzeć jak rosną nowe liście. Przypominało mu się dzieciństwo, bo matka miała dużo kwiatów i często chodziła po domu z koneweczką i z wyrazem troski w oczach. I ten obraz matki spowodował, że do kwiatów miał jakiś sentyment. Koperta wydała cichy szelest kiedy wsuwał w nią z zaciekawieniem dłoń. Papier był gruby i wytłaczany. I tylko jedno zdanie: „ Bierz urlop, przyjeżdżaj zanim będzie za późno. Nie pytaj o nic.” Bez żadnego podpisu. Tylko adres pod spodem. Widać było, że pisane to było kobiecą ręką, choć skąd ta pewność? Polegała tylko na przeczuciu. I ten rodzaj papieru. Stał przez chwilę i jeszcze raz obejrzał kopertę, bo myślał, że listonosz pomylił się i dał mu list zaadresowany do kogoś innego, ale adres był dobry. Jego nazwisko i imię było wypisane wyraźnie dużymi literami. Tak samo ulica, numer domu, Warszawa. Wszystko się zgadzało. Tylko skąd to przyszło? Adres był tylko w środku. Nie potwierdziło się więc jego przeczucie, że ktoś go wysłał z innego miejsca, poczym udał się tam, gdzie podany był adres wewnątrz. Przynajmniej nie mógł tego sprawdzić. A miejsce to było daleko, bardzo daleko.
  2. No jasne! Ale wszyscy się przejmują, a niby nie. Pozdrawiam
  3. Kot kotu uzmysłowił w głowie, że w głowie ma wodogłowie, więc kot zaczął się głowić i chodzi mu wciąż po głowie, dlaczego w jego głowie akurat jest wodogłowie i musi się nad tym głowić i spędził już życia połowę myśląc dlaczego w jego głowie, jak ktoś mu uzmysłowił, jest jakieś wodogłowie Ale już o tym nikomu nie powie, że w jego głowie jest wodogłowie, bo mimo wodogłowia myśli mu jeszcze krążą po głowie, lecz z wodogłowiem ciężej im się wychodzi, lecz wodogłowie myśli nie uszkodzi i mimo wodogłowia zdrowe wychodzą I z wodogłowiem kot dalej chodzi i coraz więcej mu myśli wychodzi Lecz komu to szkodzi? On się już taki urodził, lecz wodogłowiem nikomu nie szkodził No, to niech dalej chodzi
  4. Przez swoją prostotę dociera do mnie. Pozdrawiam
  5. Dla mnie, taki sobie, tak jak sam oceniasz. A może to pierwsze wrażenie. Tyle piewców, a ja "w ogonie" Sorry, to nie jest złe, ale wolałam poprzednie. A może pośrednio zniechęciłeś mnie do pisania? Tak, to może być to. Lecz, tylko chwilowo, ale to może właśnie źle.
  6. Świat oddycha w utajeniu I gwiazd układa się czułością Grająca szafa, z różą w zębach Tango- z gałązką bougainvillea Jak świat zatrzymał się na chwilę, Tak serce gdzieś spłoszone znikło I tylko od tej takiej kruchej, Jak pocałunek bougainvillea I odtąd cisza spadła zdrojem I zawirował w oczach obłęd, Co się z gwiazdami i wieczorem Pomieszał nagle z bougainvillea Zdumienie wkradło się w kolebkę, Co wzrosła różą z bougainvillea I co dostała, jak ptak skrzydeł I piór, jak kwiaty bougainvillea I tylko cisza się wśliznęła Z okiem przestworzy półotwartym, By wyrżnąć krzyżem w piersiach ogień Jedną gałązką bougainvillea
  7. No wlasnie, to ma byc w tym stylu. Masz racje, zakonczenie robi to niepotrzebnie smetno-powazne. A wiec niech sie konczy na "Bedzie za dwie godziny..." a tytul "Listy z czkawka"-to inspiraja z Galczynskiego-Listy z fiolkiem. Dzieki. Zniknely mi nagle polskie czcionki i "polecial" tekst nie dokonczony(powyzej) Przepraszam, ale nie wiem co sie stalo. Zobacze po rozlaczeniu jaka jest przyczyna. Pozdrawiam
  8. Dzięki za komentarze. Do Leszka-to jest cykl pod nazwą "Listy z czkawką".Co do "rodowodu"-pomyślałam, że bohater może mówić trochę "po polskiemu", ale rzeczywiście, albo to wziąć w cudzysłów, albo raczej zmienić, jak proponujesz na "ród". Może kończyć się na "będzie za dwie godziny", to wtedy tekst utrzymany będzie w jednym tonie. Nie wiem, chciałam takie zakończenie, ale może być tamto. Basiu, dzięki.
  9. migoce gwiazda jak rtęć twarz zwracam ku niej jak do słońca to ona grzeje mnie z niej czytam drżenie serca krągłość zdarzeń zamykam jej pierścieniem pieszczę się jej lutnią grą niebieskich skrzypiec wyziewem czarnej przestrzeni kąpielą w wiecznośći i srebrnych jej włosów strumieniem
  10. Agatą Christie to ja nie jestem, ale jak trzeba, to mogę też horrorkiem strzelić, a bo to tak trudno? Tydzień temu sąsiad mojego kumpla zabił żonę, siekierą. Taki sam jak ja, zawsze uśmiechnięty, nie wadził nikomu. Babę miał w porządku. Gospodarzyła, posłuszna. Do kościoła dzieciaki prowadzała. Aż tu, patrz. Cała wieś pod oknami się zebrała. A on się na niej położył i wyje! Dalibóg, tego nie rozumiem!? Zabił przed chwilą, a za chwilę ryczy jak baran” -Co ja zrobiłem, co ja zrobiłem? A ona ani drgnie. Bo jak się zamachnął, to z całej siły, bo dzieciaki mi mówiły, więc o żadnym cudzie nie mogło być mowy. Leżała jak długa. Potem policja przyjechała, to się nawet dał w kajdanki wziąć. Żal dzieciaków. Patrzą, matka we krwi, leży, już nie wstanie. Ojciec do kryminału, panie…ech! Jak żyję nie widziałem takiego horroru. Wsi spokojna, wsi wesoła- pisał jeden, co chyba wsi na oczy nie widział, bo to się panie w tym rojowisku urodzić trzeba, żeby wszystko rozumieć. Ja od łona matki we wsi, to wiem. Myślisz pan, że tu tylko folklor kwitnie, tańczą przepięknie poubierani, jak do telewizji, z uśmiechami na ustach I tylko wywijają tymi nogami w takim wirze, jak nieraz pokazują- Mazowsze, czy Śląsk, bo innych, panie, nie znam, tylko te. Ale wiem, że tego więcej jest, tylko, że ludzie to wsi nawet w telewizji oglądać nie chcą, a w życiu, to tylko jak kto ma znajomych, czy spowinowaceni z tymi, co tu są, to tak te znajomości, panie, pielęgnują, że jak jaki święty talizman, bo to panie tak miło w lecie na zieloną trawkę za miasto. I darmo do tego…Sam mam taką rodzinę daleką w tych spowinowaceniach, ale za to, panie za blisko mieszkają, bo się odczepić nie mogę od lat już. Co słoneczko zaświeci, to tylko kochany głosik w słuchaweczce…a dawnośmy się nie widzieli, tak miło wspominamy..a tu nawet wspomnieć nie było kiedy, bo dopiero tydzień minął, a wir taki , panie, w robocie, że nawet się nie obejrzysz, a tu już druga niedziela nastaje. Ale, co tam, ja nie z takich, co żałują, tyle, że się człowiek sam na tej swojej kanapce czasem rozłożyć chce jak ten król, a tu czyjeś nogi wystają, patrzysz, kuzyn chrapie. Stolica duże miasto, to się tam całe rodowody pomieścić mogą, nawet nie zliczysz czasem, tyle tego jest. Na szczęście tylko tamci i Romek, ale inni to mą ją czasem jeszcze więszy kocioł. Nasi to tylko pogodę śledzą i za słoneczkiem lecą, a tamtych, to i na grzyby, to i deszcz nie przepłoszy, nawet lepiej. Jak grzyby rosną po deszczu! W każdą niedzielę w lecie, panie. Dzieciaki szkolą jak zbierać, to już te jak dorosną to murowane, że się pokażą, chyba, że już ta gleba nie nastarczy i wszystkie grzyby szlag trafi, bo na to już powoli idzie. Teraz moja Lidka, to czasem sama potrzebuje i do lasku zajrzy. Dawniej z koszem całym po godzinie, co ja tam mówię, po pół godzinie wracała, teraz, panie, to żeby pół nazbierać to ze dwie godziny conajmniej szwędać się musi po lesie. Aż czasem się boję czy ją jaki wilk nie napadł, jak w czerwonym kapturku, panie. Bo to i tych drabów to mało na świecie? Nigdy nie wiesz, gdzie to się pałęta i o jakiej porze. W biały dzień to czasem gorzej niż po nocy, bo oni to dobrze znają rozkłady jazdy różnych dziewic, panie, bo to nieraz taki koło ciebie żyje i Bogu ducha winny się wydaje, a potem w telewizji go nagle zobaczysz i tylko ciarki ci po krzyżu lecą, bo ci nieraz rękę podawał i zęby w uśmiechu wyszczerzał. I dzieciaki przytulił, bo taki łagodniak, panie, a tu masz! Tfu! Na czym ten świat stoi, panie, na czym? Wiesz pan, ja to już czasem w Boga nie wierzę jak to wszystko widzę, choć ze wsi jestem i mnie matka do koścoła co niedzielę prowadziła. I żyję uczciwie jak przystało na porządnego chrześcijanina, ale, panie, jak tu wierzyć, że się Pan Bóg tak spokojnie może przyglądać temu światu i nic nie robi? Wojny, panie, narody ciemiężone, dzieciaki sierotami, kalekie. Co tu wyliczać. Popatrz se pan na dziennik, to pan uwierzysz, że co mówię to święta prawda, zresztą wiesz pan sam. W mieście, to dziennik się ogląda obowiązkowo, bo jak nie, to mówią, żeś półinteligent, wiem, bo to i już u nas tak samo się zaczęło. A ja jestem dumny, tak ,dumny, żem ze wsi, panie, A wiesz pan dlaczego? Bo tu ludzie, choć proste, ale jeszcze się czymś przejmują. I co z tego, że w szale czy po pijaku jeden drugiemu łeb zetnie, albo żonę własną na tamten świat wyśle, ale panie tak, to jeszcze jakieś względy dla siebie mają. Cukier ci pożyczy, klucze możesz zostawić, jak wyjeżdzasz do swoich, jak ja do syna do Kutna czasem. I się panie twoja gęba odrażająca nie wydaje, między swoimi. Tak jak pszczoły w ulu się znają tak i ludzie na wsi, panie. Tyle, że pszczoły może zgodniejsze. Ale tak samo. Wiedzą, że ul ich jest i dobrze im tam. A jak ja się, panie, pojawię tam u tych moich, z Warszawy, to panie się czuję jak z innej planety. Myślą, że człowiek to skórę grubą ma jak na wole, i nie widzi tych uśmieszków. I jak do kuchni ktoś wychodzi, bo już go tak śmiech poraża, że już się zatkać nie może i tam parska za drzwiami. Myśli, że tego nie słyszę!? Czujesz się panie ugoszczony niby, bo coś tam na stole leży, tyle, że porcyjki, panie jak dla ptaszków. I to wszystko do obdzielenia, głodny wracam. I z oddechem, że już nareszcie w domu. Od razu łyczek na rozgrzeweczkę, żeby te wszystkie robaki miastowe zalać, bo ja, panie, tam się nie nadaję. Dzieciaki to się rwą jak szalone, ale połowa wraca, niestety, panie, tylko po prowiant. Szczególnie z początku, póki sobie nie pościelą lepiej. Jak już tam się zagnieżdżą, to, panie, już śladu po nich nie ma. Od wielkiego dzwonu, na Boże Narodzenie czasem, bo to sumienie gryzie, że matka czeka. Bo ojca to mają nie powiem gdzie, panie. Dlatego mnie to tak boli, panie, bo człowiek harował na tą zgraję, a teraz to figę masz z tego. Matka tylko się liczy. I to tylko raz do roku. Bo stół zastawiony suto. Stara, to cała w pąsach, że dzieci przyjeżdżają, gotuje, panie, piecze. Zipie ledwie, ale jak przyjeżdżają, wszystko gotowe. I chałupa posprzątana. Jakby Święta Panienka zajrzała, to by ją pod niebiosy za taki porządek wychwalała. A i w duszy posprzątane też, bo i do spowiedzi obowiązkowo idzie. Ja się, panie, też nieraz wybiorę. Bo to panie w krwi mam i wierzący jestem, ale udaję, że się stawiam, pomarudzę trochę, bo nie lubię jak mnie baba do czegokolwiek namawia, aż w końcu jej ustąpię. I jej się wydaje, że ma zasługę wielką w niebie, że mnie pod konfesjonał sprowadziła. I tak tu stoimy, panie na tym mrozie i widzę, że już panu zaraz uszy odpadną. Ja to zahartowany, bo w pole to się idzie w każdą pogodę, ale pan to wymaga ocieplenia, panie. Chodź pan na drinka, to następnym się pan zabierzesz. Będzie za dwie godziny. Krewnych masz pan tu, czy znajomych? - Tak, ale już tylko miałem…ojca. I braci mam. U ciotki umieściłem, będę na nie łożył. A ojciec, to już nie jest dla mnie ojciec. Od pogrzebu matki już go widzieć nie chcę na oczy. I to nigdy w życiu. I zresztą tu go nie ma…Chyba dożywocie dostanie. -Jan? Tyle lat cię nie widziałem, nie poznałem… Z tą brodą… Żebym wiedział, że to ty nie gadałbym… -Nie szkodzi, dbaj pan o siebie, panie Nowak. Wiesz, ojciec nie jest zły człowiek, tylko raptus. Ale co się stało to się nie odstanie. …A właśnie się szykowałem, że spędzę święta w domu, wreszcie, po tylu latach. Matka już się cieszyła… -Przykro mi. Zajdziesz? -Dzięki. Chcę już jak najprędzej wrócić do swoich. Na wieś mnie już ciągnąć nie będzie. Ale rozumiem wszystko to, co mówiłeś. Przecież ja korzenie tu mam. Ale drzewo to już inne wyrosło. Pan jedzie gdzieś, panie Nowak? -Ja? Nie, tylko tak przystanąłem, bo po drodze, a i mnie ciekawość wzięła, kto to tak sam na tym mrozie stoi. To i zagadałem. -Trzymaj się pan, panie Nowak. -I ty też, Jasiu, przykro mi -Mnie też. -Idę już. Stara na mnie czeka.
  11. Druga zwrotka najlepsza. Pierwsza i ostatnia-jakoś nie przemawiają do mnie. Zbyt "wytarte" określenia. Ja również jestem w Forum początkujących, więc moja opinia jest tylko moją opinią, nie znawcy. Pozdrawiam.
  12. Podoba mi się, zwłaszcza pierwsze dwa wersy ostatniej zwrotki. Pozdrawiam
  13. U mnie, to jest tu, gdzie jestem obecnie, a jest to Afryka, jest pełnia lata. Tak smutno, że ktoś, kto tak kochał ludzi, zwierzęta, świat, musiał przejść przez podwójne piekło. Realne i psychiczne. I nie ma "happy end-u". Lecz wszystko to, co jest zawarte w Jego wierszach mówi o tym, że człowieka nie można przerobić na proch armatni, maszynę do strzelania. Człowiek ma duszę, sumienie, ideały. I tego nie da się w nim zabić, tak samo jak i nadziei na lepsze jutro. Nadziei, która nawet pod obstrzałem armatnim kiełkuje, jak nowe pędy młodych konwalii, który to kwiat jest symbolem szczęścia. Zdaję sobie sprawę, że wiersz ten jest za długi. Myślałam nawet, by podzielić go na dwie części. Dziękuję za komentarz. Dodam jeszcze, że jestem nie tylko "zimowa". Można to stwierdzić czytając moje teksty w prozie dla początkujących ("Listy z czkawką") Pozdrawiam serdecznie
  14. Dziekuję. Dokonałam poprawek według Twoich naprawdę cennych wskazówek. Zrezygnowałam w tekście z niektórych brzydkich myśli tej panienki, bo i dla mnie było to trochę przesadzone, co uświadomił mi także Twój komentarz. Myślę, że jest lepiej. I dziewczyna wydaje się być subtelniejsza. Powiedzmy, że była tylko w złym humorze. Pozdrawiam.
  15. Przepraszam za powtórkę, coś źle kliknęłam.
  16. Ty masz pomysły! Dobrze, że się na tym zakończyło. Po co miał się chłop męczyć dalej? Zaskoczenie całkowite, bo nagle okazuje się, że to humoreska! Tak to przynajmniej rozumiem. A do końca się człowiek nie domyślał. Pozdrawiam
  17. Ty masz pomysły! Dobrze, że się na tym zakończyło. Po co miał się chłop męczyć dalej? Zaskoczenie całkowite, bo nagle okazuje się, że to humoreska! Tak to przynajmniej rozumiem. A do końca się człowiek nie domyślał. Pozdrawiam
  18. Aha i jesze, do Natalii: Mam nadzieję, że nie utożsamiasz mnie z bohaterką, bo to tak jakoś "czuję przez skórę" Pozdrawiam
  19. Nabieram wody w usta, bo nie lubię "nadymać się jak balon" Łatwo wtedy przekłuć, a to boli. Lecz,cieszę się, co tu ukrywać, dziekuję.
  20. Nie grałam na armatnich nutach Ja tylko w wojnę się bawiłam, A serce moje, tak jak granat, Rozdarte samolotów szumem I na gałęziach śmierci, jabłko, Co spadło prosto z rąk Adama, Nabiera barwy bardzo czarnej W jadzie topornych dźwięków zabijania I tak słonecznie serce cierpi W poblasku tych kwitnących cierni, Co jak łodygi słońca wschodzą I przezierają przez zasieki I zanim paszcza diabła spadnie Na tego grajka z lilii Madonny, To już ten ogród zeń wyrasta, Co jak konwalie się rozrośnie A twarz zastygłą opromienią Wieczyste słowa- ojczyzna i wiara I jak skowronek z nieba zleci, Nie jak kamień, lecz jak balsam Zamilkły za nim drzwi, i poszedł, Ale na niebie grajek gra wciąż O czasie burz, kiedy pochodnie Zapalał diabeł, a nie Pan Bóg O czasie przygniecionych modlitw, Co jak z wulkanu wytryska lawa Podniosły ręce naprzeciw Bogu, Kiedy na klęczkach płonęła Warszawa A grajek smutkiem płacze w wierszach Nad swej młodości grobem świeżym I broń dymiącą w dłoni dzierży, Co jak żelazo pali (w) piersi I tylko jeszcze jeden smutek I tylko jeszcze jedno tchnienie I sen kolczasty się rozleci I już odpadnie z łez cierpienie I już ten jasny wschód przed oczy I miłość co podąża śladem, Co broń dymiącą z dłoni wyjmie I skończy cierpką maskaradę I już ze śmierci klątwa spadnie I lekkim wzniesie się oddechem, Co nad polami bitew wzniesie Pogodny zapach kwitnących konwalii
  21. Dzięki za komentarze. O ile pamiętam, jest taki zwrot, że coś-"nie może kosztować majątek"a nie majątku, stąd to. Rzeczywiście, trochę nie miła panienka, lecz kto ją zna? Bardzo złośliwa w sytuacji, gdy krytykowana. Widać ma duże mniemanie o sobie i trochę wulgarna, a jednocześnie wrażliwa. No, tak reaguje czasem. I to, co się zdarzyło uświadamia jej, że nie postąpiła słusznie, choć nie uczyniła właściwie nic. Lecz już ma lekcję na przyszłość. Trochę przejaskrawione. Myślę, że zmienię ją na trochę mniej wulgarną. Chyba będzie lepiej. Do Natalii-dzięki za poprawki, niektóre to przeoczenia. Widzę, że opowiadanie budzi mieszane uczucia. Do asher-w końcu musiałam napisać coś babskiego, po tych "pańskich" gadkach. Nie jestem tak wulgarna, jak ta ze sklepu. Właściwie to miała być tylko poirytowana. Trochę przesadziłam. Chyba ją zrobię łagodniejszą. Pisząc to miałam podobne wrażenie, co Natalia. Niesmak. Pozdrawiam wszystkich komentatorów.
  22. Jedna para butów na wystawie przykuła moją uwagę. Były to letnie buciki na niskiej szpilce. Z przodu paseczki. Były wyjątkowo zgrabne i pomyślałam, że pasowałyby do mojej ulubionej spódniczki, z tej powiewnej tkaniny, której nazwy nawet nie znam. Nigdy mnie to nie interesowało. Wiedziałam to tylko, że bawełna, len i wełna, te naturalne tkaniny, to to, co chcę mieć. Tyle, że wzbogacone czymś, żeby się nie gniotło. Jak kupowałam patrzyłam tylko na naszywkę, ile procent naturalnej tkaniny. Jak mały, odrzucałam. W każdej dziedzinie życia to, co najbliżej natury jest dla mnie najmilsze. Oczywiście, kocham postęp w różnych dziedzinach życia.Tyle, że pewnych rzeczy nie da się zastąpić, jak tylko wziąć żywcem z natury, albo wzbogacić. Ale fajne buty, przerwałam swoje rozmyślania i weszłam do sklepu. Sprzedawczyni spojrzała na mnie z handlowym błyskiem w oku, po czym odprowadziła mnie, już po wstępnej ocenie, typowym, zobojętniałym spojrzeniem. Nie wiedziałam, czemu zawdzięczm to oszacowanie. Byłam porządnie ubrana, młoda. Musiałam mieć też trochę emocji w oczach, a chęć nabycia dodawała mi urody. Oczy lśniły bardziej niż zwykle. Twarz rozjaśniona. Dlaczego więc nie okazałam się łakomym kąskiem dla tej starej wygi, pomyślałam już trochę złośliwie. Na pewno nie zna się na elegancji i tylko szacuje po pierścieniach i branzoletach, pomyślałam. Taka stara wydra, zupełnie już zaczęłam folgować sobie “w środku”. Myślałam nawet, że właściwie szkoda, że tego nie słyszy, ta dama zza lady. Sama ubrana jak kucharka. Jakaś wzorzysta sukienka, przyciasna już trochę, bo rozchodziła się na biuście. Kto by tam jeszcze zaglądał, pomyślałam znów złośliwie. Biust obwisły i płaski, nawet w staniku, bo widać było kawałek ramiączka przy dekolcie. I taki babsztyl będzie mnie szacował, że nie stać mnie na parę butów, które przecież w tym sklepie nie mogą kosztować majątek. To nie sklep Trampa, do cholery! Zaczęłam się już całkiem poważnie denerwować. I jeszcze to, że wodziła za mną wzrokiem, jakbym zaraz miała porwać parę butów i uciec dolewało oliwy do ognia. Czułam na plecach jej badawcze spojrzenie, czujne i pilnujące. Miałam ochotę odwrócić się i zmierzyć ją takim wzrokiem, jakiego jeszcze nie doświadczyła w całym swoim życiu, ale właśnie zbliżyłam się do upatrzonej pary. Były piękne. Dwieście złotych. No, wcale niemało. Ale mnie stać przecież, w przeciwieństwie do tego co sobie myśli ta stara ropucha! Chyba nigdy nie nosiła butów na szpilce. Kto z takimi słupami telegraficznymi ubrałby się w szpilki? Nogi ma grube jak słoń. Patrzyła na mnie uporczywym wzrokiem. Wzięłam buty do ręki . Były leciutkie. Szpileczki małe i zgrabne. Dla szczupłej nogi, cudo! Paseczki delikatne, marzenie. Zaczęłam się zastanawiać nad kupnem. Były ze skórki, naturalne, pycha! Już miałam je w rękach, aż tu nagle podchodzi do mnie ten babstyl, bo czuję jej oddech na szyi. -Ależ pani podobna jest do mojej córki! Ta sama figura. I tak samo elegancka. Też ma tak delikatną urodę. Tak mnie to rozczuliło, gdy poruszała się pani po sklepie. Zupełnie jak ona. I zawsze lubiła ładne buty…A te są wyjątkowo piękne. Czy bierze pani? -No…nie wiem, bo..zabrakło mi tchu. Wzięłam. Zapłaciłam, wyszłam ze sklepu. I nagle buty stały się dla mnie bardzo ciężkie. Nawet już mnie nie cieszyły. Ale pozory mylą, pomyślałam. Przy kasie powiedziała mi jeszcze, że córka jest już za granicą od dwudziestu lat i jeszcze się nie widziały. To bardzo smutne. Miała łzy w oczach.
  23. Ojej, ale poważnie. A tu są rymy, a raczej rytm(trochę sie załamuje przy wysiadaniu konia)ale tak, "idzie "gładko. I chodzi głównie o treść. To taki sobie eksperymentalny wierszyk. Trochę bajkowy, nie uważasz? Ale Ty chyba tego nie czujesz. Pozdrawiam
  24. Oryginalne. Biedna, ale w końcu sie poskładała, z czego się prawdziwie cieszę. Wzruszające. Okazuje się, że czasem "można zrobić coś z niczego" Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...