Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ania_Ostrowska

Użytkownicy
  • Postów

    1 554
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ania_Ostrowska

  1. Ucieszę się, jeśli obejrzysz. Potem wróć tu i podziel się :) Ania
  2. Cóż ja mogę odpowiedzieć na taki komentarz? Moje możliwości słowotwócze też nie staną na wysokości zadania:) Pozdrawiam Cię i serdecznie witam na Prozie - trochę mało się tu dzieje ostatnio, wiec wnosisz fajny powiew świeżości. Pisz i wklejaj - będę czytać - Ania
  3. Rozumiem, ze to przymiarka walentynkowa, ale lepiej pasuje do Warsztatu poezji niż do Prozy. Proponuję żebyś przekleił stąd tam - Ania
  4. Zgaduj - zgadula: co się zmieniło? (cz. I) Żeby podnieść prawą nogę na wysokość kostki nogi lewej, musiał się zdobyć na nieprawdopodobny wysiłek. Ostatkiem woli powstrzymywał się przed zwymiotowaniem. Kiedy już udało mu się tej sztuki dokonać, ciężar swojego ciała lekkomyślnie na moment powierzył nodze prawej, która jednak nie zetknęła się z podłożem w sposób, w jaki on by sobie wyobrażał, żeby to zrobić mogła, a wręcz powinna. - Przecież grawitacja nagle nie wzrosła? - zadawał sobie w duchu pytanie. - Właściwości fizyczne materii nie zmieniły się na chwilę dość krótką, by dać mi prztyczka w nos, albo mówiąc kolokwialnie - kopnąć mnie w dupę, i to tak, żebym to poczuł? Ciśnienie powietrza jakby się wzmogło, popychając ku ziemi jego bark bezceremonialnie i nachalnie. Ciężar był już nie do wytrzymania, grzmotnął więc o ziemię, amortyzując upadek rękami. Wstał jednak szybko, rozglądając się wokół z trwogą. Jakaś młoda kobieta targała sporą reklamówkę, przeklinając i wrzeszcząc, chyba dlatego, że była ciężka i nieporęczna. Gdy spojrzał ponownie i stwierdził niemal jednocześnie z falą konsternacji, która zalała jego umysł, że kolorowy pakunek był rozdartym w niebogłosy dzieckiem, a nie przeładowaną siatką, dotarł do niego fakt, że jest pijany. Tymczasem budził się do życia kolejny nowy dzień. Mrok ustępował, a ciemne chochliki, schowane za każdym nocnym konturem czmychały, rozpuszczając się w jaśniejącym powietrzu. Poranny chłód wzmógł rozczarowanie, że już nie można się skryć za parawanem nocy. Znowu te nogi z ołowiu. Szur - szur. Szur - szur. Jak tu zrobić choćby krok? Ziemia rzeczywiście obraca się wokół Słońca. Wiruje jak szalona… Ustać nie można. Gardło zaatakował mu jakiś wysuszający wirus. W głowie szalał huragan myśli niezbyt wzniosłych, a dotyczących najprymitywniejszych instynktów. Nie mógł dziś normalnie funkcjonować, więc z większym, niż zazwyczaj optymizmem (zupełnie nie rozumiem: dlaczego z większym niż zazwyczaj optymizmem?) podniósł nogę lewą na wysokość kostki nogi prawej i przerzucając ciężar ciała na tę nieszczęsną prawą nogę, rozpoczął synchroniczny taniec kroków - to w lewo, to w prawo. Dziwolągi te zaprowadziły go do całodobowego sklepu, głównie monopolowego. Znalazłszy się przed jego obliczem, nacisnął śmiało dzwonek. To działanie znalazło swój oddźwięk w postaci hałaśliwego odryglowania żelastwa na drzwiach. Za parą chwil ukazała się czerwona, pucołowata twarz sprzedawczyni. Zapytała rozdrażniona: - Czego? - Nie czego, tylko: proszę - rzekł ochryple, wypuszczając chmurki pijackiej pary z ust. - O, znalazł się kulturalny! - łypnęła na niego spode łba. - Dowiem się w końcu, co ma być, czy nie? - Boże, co za ludzie - westchnął. - Setkę Wyborowej i trzy piwa. Pucołowata poszła w głąb sklepu. Na szybie niedbałymi kulfonami napisane było: Zatrudnię ekspediętkę. - Wcale się nie dziwię - pomyślał. Umykały właśnie ostatnie tchnienia nocy. Woal szarości zaledwie na kilka chwil łagodnie położył się na okolicy. W oddali cicho zadźwięczał przejeżdżający pociąg. - Osiemnaście pięćdziesiąt - postawiła towar na okienku. Zapłacił i schował wszystko do torby, z wyjątkiem jednego piwa, które natychmiast otworzył. Łapczywie pochłonął kilka potężnych haustów, właściwie można by uznać, że wypił od razu do końca. Przypływ energii sprawił, że nieco inaczej spojrzał na otaczającą go rzeczywistość. Pozdrawiam - Ania
  5. Popieram ze wszech sił :)
  6. I to jest bardzo właściwe podejście :)
  7. Dziękuję, to bardzo miłe. Zgrzytki zostaną wkrótce usunięte :) Ania
  8. Strasznie by było prymitywne powiedzieć: dobrze, że tylko wstrząśnięty, ale nie zmieszany - więc wcale nic nie mówię :) Dobrze, poczekam, wiem, że cierpliwość będzie nagrodzona komentarzem szczerym do bólu. :) Ania
  9. umiesz, umiesz :) Dziękuję, Magda. Tak, po prawdzie, tamto opowiadanie rzeczywiście było punktem wyjścia, ale teraz sporo zmieniłam. Pozdrawiam serdecznie - Ania
  10. W sobotę o szóstej rano obudził mnie rozjazgotany dźwięk budzika. Przez półotwarte żaluzje do sypialni wdzierało się słońce. Mocniej zacisnęłam powieki. - Cholera, ucisz to ścierwo! – spod sąsiedniej kołdry dobiegł wściekły syk Ryśka. - Znowu zapomniałaś wyłączyć! Posłusznie pomacałam nad głową, ale trafiłam na szklankę z niedopitą herbatą. Strużka płynu pociekła po półce trafiając mnie prosto w oko. Budzik wjechał na wyższe tony. Wciąż po omacku strąciłam go wreszcie i zacisnęłam palce na obłej skorupie. Umilkł. Rozmazałam herbatę na policzku i ostrożnie zamrugałam – nie szczypało. - Jezu, co tu tak śmierdzi? – odór własnego oddechu rozbudził mnie na dobre. Zerknęłam niespokojnie w bok, ale Rysiek bujał w obłoku swoich wyziewów. Na wszelki wypadek odwróciłam się plecami, wspomnienia wczorajszego wieczoru napłynęły bezładnie. - Za dużo było tych drinków – pomyślałam smętnie – za dużo papierochów, za dużo obcych facetów, wszystkiego było za dużo… Zawsze mnie wkurzało, kiedy słyszałam wkoło „życzliwe” rady. Zwłaszcza Rysiek w tym celował. - Po co ty się tak napinasz? Odpuść sobie! Wyluzuj! - No to, jak trafiła się okazja – wyluzowałam. Aż za bardzo wyluzowałam. Niestety nigdy nie umiałam znaleźć złotego środka – zebrało mi się na samokrytykę. – Wprawdzie nie tańczyłam na stole w samej bieliźnie, ale i tak zdrowo przegięłam. Ten przystojniak z consultingu, który od początku kręcił się przy mnie, jak on miał na imię? Jerzy? Tak, chyba Jerzy, psiakrew, zawsze miałam słabość do tego imienia. Gapił się na mój dekolt, jakby spodziewał się tam znaleźć budżet na projekt! Obleśny typ. I te jego głupawe aluzyjki, dwuznaczne uśmieszki, Casanova się znalazł… Chyba skretyniałam do cna pozwalając mu na… Zaraz! Właściwie, na co ja mu pozwoliłam?! Potężny kac nadchodził wielkimi krokami, więc zwlokłam się do łazienki. Unikając spojrzenia w lustro, skupiłam się na apteczce, ale spotkał mnie srogi zawód - puste opakowanie po Alka – Seltzer zaszeleściło drwiąco. - No, ładnie się zaczyna, nie ma co! Nadal tyłem do lśniącej tafli wycofałam się w kierunku kuchni. Po jakimś czasie, półtoralitrowej Mazowszance i dwóch cytrynach doszłam do wniosku, że szkoda soboty, może jednak warto się trochę doprowadzić do stanu używalności? Samobiczowania miałam dość. Przezornie nie zapaliłam dużego światła w łazience, ale i tak, widok skacowanej po imprezie, niemłodej kobiety był po prostu żenujący. – Nie po imprezie, tylko spotkaniu integracyjnym - odruchowo poprawiłam się w myślach – biznesowym. - Cieniutki ten żarcik. Nie stać cię na więcej? – lustro pokazało sarkastyczny uśmiech. Wypadł nieszczególnie; pożółkłe od nikotyny zęby dobrze pasowały do szarej cery i podkrążonych oczu. - Ech, gdzież się podziały te ząbki jak perełki… – mignęła mi w pamięci promienna twarz sprzed iluś tam lat – to se newrati, panie Havranek, to se newrati… Z rezygnacją wycisnęłam podwójną porcję pasty do zębów (używanej przez najlepszych stomatologów) i skierowałam szczoteczkę do ust, jednak w połowie drogi uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. Zapach? Kolor? Konsystencja? Cofnęłam dłoń i przyjrzałam się dokładniej bezkształtnej masie. W samym środku coś się ruszało. Do dziś dnia nie mogę wyjść z podziwu, że nie narobiłam wtedy wrzasku na cały dom. Stałam jak zaklęta i gapiłam się na to „coś”, a przez głowę przelatywały mi sceny z „Przypadków Harolda Cricka”. Trochę bez związku, bo przecież nie zaczęłam jeszcze liczyć, a jednak pomyślałam w panice: „Czy zaraz zacznę słyszeć głosy?” Lewą ręką ostrożnie sięgnęłam do kontaktu. W tej samej chwili, kiedy rozbłysło światło, „coś” pyknęło cichutko obryzgując mnie zielonymi drobinami. Z wrażenia puściłam szczoteczkę. Teraz zielona była już też umywalka. - Co za idiotka! – pokręciłam głową z politowaniem, pół na pół z ulgą. Dołożyłam pasty i tym razem uważałam, żeby nie zrobić tego zbyt szybko. Szorując zęby kolistymi ruchami, starannie omijałam miejsca, gdzie szyjki były najbardziej odsłonięte. Dobrze wiedziałam, czym grozi chwila nieuwagi – przenikliwy ból przechodzący w długie pulsowanie i uparty, słodkawy smak krwi. - O właśnie! Znowu! Niech to jasny szlag trafi! – złapałam się za policzek. Wypluta piana zakwitła szkarłatnym kwiatem. Zakwitła szkarłatnym kwiatem! No nie! Skąd mi się biorą, na litość boską, takie kiczowate określenia? – Byłoby nawet śmiesznie, gdyby mniej bolało… W następnym tygodniu już nieodwołalnie umówię się na lakowanie. Zaraz w poniedziałek dzwonię do gabinetu – postanowiłam solennie, po raz …setny? - Nieważne. Tym razem nie nawalę! – bezczelnie spojrzałam sobie prosto w oczy. To niebywałe, że nawet w takim stanie potrafiłam być naprawdę przekonująca! Wypłukałam usta i wyszczerzyłam się zadowolona do swego odbicia. Wciąż wyglądałam jak wampir, ale pulsowanie ustało. Jeszcze chłodny prysznic, witaminowy krem, wklepany energicznie opuszkami palców, szczotka przebiegająca dziesiątki razy długość włosów, ukochana, rozciągnięta bluza z napisem „We don’t need another hero!” – i świat znów należał do mnie. Po wyjściu z łazienki, przystanęłam pod drzwiami sypialni i przez chwilę wsłuchiwałam się w znajome odgłosy. Uśmiechnęłam się z czułością, a potem poszłam do drugiego pokoju i włączyłam laptopa. Był już najwyższy czas na napisanie nowego opowiadania. Wyluzowanego. Bez kwiecistych opisów i nadmiaru przymiotników. Za to z ponadnormatywną dawką emocji.
  11. Trop wiedzie do Księgi Rodzaju...
  12. Bardzo dziękuję, że się odezwałeś "po". Mówisz, że skrystalizowane są jedynie nasze uprzedzenia? Skądinąd wiadomo, że uprzedzenia rodzą się ze strachu, a nie da przestać się bać - trzeba by wrócić do Edenu, zanim nieszczęsna Ewa zgrzeszyła....
  13. Tak, chyba rozumiem - i współczuję, bo - w szerszym kontekście - taka postawa musi okropnie Ci utrudniać tzw. "normalne" życie...
  14. To chyba zbyt daleko posunięte wnioski. Musisz być taki skrajny? :)
  15. Całkiem niedawno zabierałeś już nas w podobne klimaty. To konstatacja, nie zarzut. Właściwie niewiele mogę powiedzieć nowego; przygnębiające jak zawsze, napisane z wyczuciem i w dobrym tempie jak (prawie) zawsze, parę zdań i sformułowań ja bym widziała trochę inaczej - jak zawsze :) Jak na sobotni poranek, zafundowałeś mi refleksyjny początek weekendu :) Pozdrawiam - Ania
  16. Zgoda, proste nie jest. :)
  17. Może i miałbyś słuszność, a może nie :) z tym, że nie o słuszność wcale tu chodzi, tylko o to, że ja wciąż szukam, od dawna próbuję różnych form i stylów, testuję, co z tego wszystkiego najbardziej będzie „moje”. Raczej nikt nie lubi wypowiadać się w kwestii „co autor miał na myśli”, jednak po starej znajomości :) powiem - w tym konkretnym przypadku chciałam poeksperymentować na ile uda mi się samym tylko opisem zainteresować/skłonić/zainspirować Czytelnika do snucia domysłów/własnych wyobrażeń/interpretacji na temat tego, co mogło/mogłoby się wydarzyć „przed” i „po” scenie w pociągu. Przecież nie zawsze wszystko musi być podane gotowe, tak, by tylko zachłannie podążać za akcją, prawda? Czy mi się to choć trochę udało? Z Twojego komentarza wynika, że nie za bardzo :( Faktem jest, że już wcześniej spotkałam się z zarzutem, że moje teksty są za mało dynamiczne. Teksty dużo mówią o autorze, więc pewnie to ja za bardzo „przeżywam” zamiast „działać”. Trudno. Wyciągnęłam wnioski ale nie obiecuję poprawy :) Ania
  18. Czy się nie pogniewam? Nawet nie żartuj ze mną w ten sposób :) Już wkleiłam poprawki. Przy tak długich zdaniach, w wielu miejscach czułam się na bakier z interpunkcją, ale nie byłam w stanie sama rozstrzygnąć swoich wątpliwości. Jestem ogromnie wdzięczna za Twoją pomoc, aż trudno mi znaleźć odpowiednie słowa. Pozdrawiam serdecznie - Ania
  19. Zła wiadomość: to JEST koniec - ale od czego mamy wyobraźnię? :) Bardzo dziękuję za miłe słowa - Ania
  20. W wysłużonym przedziale drugiej klasy pociągu osobowego relacji Mińsk – Terespol powietrze było ciężkie od woni przemoczonych butów, oparów naftaliny sączących się z mokrych palt i odoru tapicerki, przesiąkniętej tytoniowym dymem i usianej brunatnymi plamami niewiadomego pochodzenia. Siatkowe półki powyżej głów ośmiorga pasażerów, ciasno upakowanych na niewielkiej powierzchni, złowieszczo wybrzuszały się pod ciężarem sfatygowanej, staroświeckiej walizy, spiętej szerokim rzemiennym pasem z mosiężną sprzączką, pękatego kosza, obwiązanego wyblakłą, drelichową płachtą i trzech sporych pakunków – największy z nich był kanciasty, gęsto opleciony węzłami grubego sznura, dwa mniejsze - obłe i podłużne, owinięte czarnym plastikiem. W mdłym świetle lampy, chimerycznie mrugającej znad rozklekotanych drzwi, ledwo można było dostrzec twarze podróżnych. Na prawo od wejścia, miejsce pod oknem zajmował tęgi mężczyzna w wyszarzałej, wojskowej kurtce, bryczesach, uwydatniających potężne uda i wysokich butach o wyglansowanych cholewach, za to prawie do kostek oblepionych grudkami zaschłego błota. Obwisłe policzki i podbródek, wylewający się nad kołnierzem kurtki, pokrywał rzadki, siwawy zarost. Postrzępione pasma nieokreślonego koloru włosów, zakrywały wysoko sklepione czoło. Z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami, wpatrywał się w czerń nocy, przesłoniętą kurtyną deszczu. Duże dłonie oparte na kolanach, raz po raz, mimowolnie zaciskały się w pięści. Wtulony w kąt naprzeciwko sześcioletni malec nie odrywał od niego zalęknionych oczu. Choć bliskość matki, pogrążonej w bezgłośnej modlitwie, paciorki różańca wysuwające się jeden po drugim spod jej splecionych dłoni, napawały go otuchą, to jednak, gdy mężczyzna drgnął gwałtownie i nieoczekiwanie zaśmiał się chrapliwie, dziecko, przerażone, krzyknęło głośno. Trzeba było kojącej pieszczoty matczynych rąk i słodkiego karmelka, dobytego z kieszeni, ukrytej wśród fałd jej obszernej, samodziałowej spódnicy, aby bezpieczny świat wrócił na swoje miejsce. Ukołysany melodią uspakajającego szeptu chłopiec posłusznie zamknął oczy. Po niedługim czasie, odmierzanym rytmicznym stukaniem kół, jego ciało się rozluźniło. Zasnął. Śnił o ojcu, który odszedł dawno temu, tak dawno, że w dziecięcej pamięci zostały ledwie okruchy obrazów, wspomnienie zarumienionej ze szczęścia matki, kiedy ojciec wracał z wyrębu, podnosił go wysoko w górę i mówił z dumą: - Mój syn! Zobacz tylko, jak on urósł przez ten czas! To musiał być piękny sen, bo bladziutka buzia malca rozjaśniła się uśmiechem, od którego nawet szaruga na zewnątrz jakby trochę osłabła. Pozostałe miejsca w przedziale były zajęte przez jeszcze trzech mężczyzn i dwie kobiety. Najstarszy osobnik mógł liczyć około osiemdziesiątki. W szczupłej, pobrużdżonej zmarszczkami twarzy, zwracały uwagę bystre oczy, o niespotykanej w tym wieku, intensywnie niebieskiej barwie, a także proste, zupełnie białe włosy. Rozdzielone równo przedziałkiem, spadały aż na gruby, zrobiony na drutach szary sweter. Siedział pośrodku po prawej stronie, sztywno wyprostowany, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w górze. Pomiędzy nim a grubasem przy oknie ulokował się jegomość o wyglądzie dobrodusznego wuja, z sumiastymi wąsami i bujną, rudą czupryną. Drzemał pochrapując cicho, nie zważając, ani na zachowanie dziecka, ani na to, że jego pozbawiona oparcia głowa, co raz lądowała na ramieniu jednego z sąsiadów – ci zresztą nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Na ostatnie miejsce w tym samym rzędzie wcisnął się ostrzyżony na jeża, młody, najwyżej dwudziestokilkuletni chłopak z łobuzerską miną, ubrany w schludny, choć nie pierwszej nowości, garnitur przystrojony jaskrawozielonym krawatem. Wytrwale próbował ściągnąć na siebie spojrzenie także młodej, ale nad wiek poważnie wyglądającej, dziewczyny, która, tak, jak on, siedziała przy drzwiach - po drugiej stronie. Nie odrywał oczu od jej twarzy o zachwycająco klasycznie regularnych rysach, harmonizujących z lśniącymi, ciemnymi włosami, upiętymi w misterny kok. Ta jednak ignorowała milczącego adoratora, w skupieniu kontemplując urodę koronkowej chusteczki, którą delikatnie gładziła długimi, szczupłymi palcami, jakby stworzonymi do fortepianu. Nieskazitelna biel koronki ostro kontrastowała z czarną, długą suknią o workowatym kroju, niepozwalającym odgadnąć, czy figura dziewczyny jest równie idealnie piękna, jak jej anielskie oblicze. Ostatnią pasażerką była kobiecina w średnim wieku, bez żadnych cech, wyróżniających ją z miliona innych, niepozornych kobiet w średnim wieku - poza dziwnego kształtu medalionem, który kurczowo przyciskała do piersi. Z przymkniętymi oczami układała wargi w jedno niewypowiedziane słowo, ciągle to samo. Jedynym odgłosem, który zakłócał napiętą ciszę w przedziale, było nieregularne pochrapywanie „wuja”- do czasu, kiedy przez szarość mglistego poranka przebił się pierwszy promień wschodzącego słońca. Mężczyzna w wojskowej kurtce bezceremonialnie szturchnął śpiącego. Matka położyła dłoń na czole dziecka. Długowłosy starzec wstał, nieśpiesznie powiódł łagodnym wzrokiem po zastygłych w oczekiwaniu postaciach i powiedział: - Już czas. Czy jesteście gotowi? - Już czas – powtórzyli zgodnym chórem. – Tak, Mistrzu, jesteśmy gotowi. KONIEC
  21. Bardzo fajny, wciągający w niespokojne myśli, klimat udało Ci się stworzyć. Widać, że tekst jest dokładnie przemyślany i konsekwentnie prowadzony. Końcówka pozytywnie mnie zaskoczyła nie spełniając rodzących się w trakcie czytania przewidywań, że bohater skończy na chodniku wśród kawałków luster. Podoba mi się subtelne poczucie humoru, co tu dużo mówić: generalnie mi się podoba! Językowo też wydaje mi się całkiem w porządku - poza dwoma zdaniami, na które zwróciłam uwagę. "Tym coś było uczucie." - powinno być "tym czymś" "Anonim dokładnie obadał okiem nieznajomego" - bardziej naturalnie byłoby chyba "dokładnie badał twarz nieznajomego". Aha, w wielu miejscach nadal brakuje przecinków. Sądzę, że zwykłe sprawdzenie słownikiem w Wordzie w dużym stopniu załatwiłoby sprawę. Z przyjemnością będę wyglądać Twoich następnych opowiadań :) Pozdrawiam - Ania
  22. Ja??? O podróży na wyspę? A to zagadka! Czy Ty mnie z kimś nie mylisz?
  23. W zasadzie masz stuprocentową rację. Problem w tym, że forum dla prozy jest zupełnie nieuczęszczane, a uczęszczane forum dla poezji, tym bardziej nie jest właściwym miejscem dla recenzji. Pat :( Napisz, jeśli zdecydowanie Ci przeszkadza, całkiem ją stąd zabiorę. Pozdrawiam - Ania
  24. bardziej chceń :)
  25. O! Puścić na żywioł! No przecież! O tym nie pomyślałam :( Prawdziwy ocean skojarzeń :) się otwiera, jak dodamy przedrostki np. zapuścić, przepuścić, opuścić, wypuścić, spuścić itp. - choć to byłaby już trochę inna bajka... Może - tak, jak mówisz - kiedy wena wróci, puścimy je w obieg? :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...