Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ania_Ostrowska

Użytkownicy
  • Postów

    1 554
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ania_Ostrowska

  1. Niby to wszystko już wiele razy było, ale jest w tym tekście jakaś taka bezpretensjonalna prostota i szczerość, że chwyta za serce. Udane balansowanie na granicy banału to duża sztuka. Bylebyś tylko - w zapowiedzianej części drugiej - nie wpadł w pułapkę nadmiernego sentymentalizmu i uniknął dydaktycznego smrodku :) Trzymam kciuki i pozdrawiam - Ania
  2. Dzięki, Oxyvio, ja się nie kryguję, tylko próbuję wyciągać wnioski. Masz rację, w końcu to nie Zetka :) Pozdrawiam również - Ania
  3. Fajnie :) Skoro tamte filmy widziałeś, to myślę, że i teraz nie powinieneś być rozczarowany. Ale wróć później i napisz słówko, OK? Ania
  4. I tak miałam ułatwione zadanie, bo przeczytałam komentarze poprzedników, jednak żadnego klucza nie znajduję :( Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby jakikolwiek klucz mógł coś tu pomóc. Szkoda czasu - Ania
  5. Chciałabym dożyć chwili, kiedy świat będzie tak urządzony, że dzieła, które firmuje swoim nazwiskiem brytyjski scenarzysta i reżyser filmowy, Mike Leigh, nie będą już wymagały żadnej dodatkowej rekomendacji, a każde pojawienie się jego nowego obrazu będzie wyczekiwane i witane z entuzjazmem większym niż… i gorętszym niż… - no, wiecie, entuzjazmem przez duże „E”. Po takim - proszę wybaczyć, jeśli nazbyt egzaltowanym - wstępie, nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że moim skromnym zdaniem, najnowsza, niezwykle zwykła, a może właśnie w swojej zwyczajności niezwykła, niespieszna opowieść o tym, co się zdarzyło paru, statystycznie zwyczajnym osobom w ciągu dwunastu kalendarzowych miesięcy - w pełni na Entuzjazm zasługuje. W zgodzie z tytułem, w scenografii czterech kolejnych pór roku, oglądamy wybrane sceny z idyllicznie szczęśliwego życia małżeństwa w dość zaawansowanym - ale jeszcze ho, ho! nie starczym - wieku około sześćdziesiątki, Toma i Gerii, przy czym w epizodach tych biorą udział także niestosownie nieszczęśliwe osoby trzecie - ale o nich za chwilę. W postać Toma wcielił się Jim Broadbent, którego ja zapamiętałam szczególnie ciepło z powodu Johna Baley’a, męża Iris Murdoch („Iris” Richarda Eyre z 2001 roku ze znakomitymi rolami Judi Dench i Kate Winslet – jeśli uchował się jeszcze ktoś, kto tego filmu nie widział, to lepiej się nie przyznawać), ale równie łatwo można w nim rozpoznać ojca Bridget Jones, czy Horacego Slughorna z Hogwartu (i nie tylko). W roli Gerii podziwiamy Ruth Sheen, brytyjską aktorkę o charakterystycznie wyłupiastych oczach, z prawie równie długą, jak Jima, filmografią, niestety mnie dużo gorzej znaną – właściwie kojarzę tę panią tylko z roli Maureen w pierwszym filmie Leigh’a, który zawłaszczył moje emocje - „Wszystko albo nic”. Gerii jest doświadczoną terapeutką w czymś w rodzaju naszego ośrodka pomocy społecznej (tylko na jakby nieco wyższym poziomie), Tom - geologiem, który, jak sam z humorem przyznaje, zajmuje się głównie „kopaniem dziur w ziemi”. Mimo ponad trzydziestu wspólnie przeżytych lat, wciąż są dla siebie ważni i niezbędni, a nawet, co wielu może wydawać się przesadą, nie wstydzą się tego okazywać w po angielsku powściągliwy, ale zarazem czuły i taktowny sposób. Mieszkają w niedużym, acz wygodnym, segmencie na przedmieściach Londynu, z miniaturowym ogródkiem na tyłach. Wolne chwile spędzają na działce – kopią, sieją, sadzą, pielęgnują, zbierają, wyrywają, znowu kopią itd. Znajoma nuda, co? Otóż wcale nie, bo oprócz tej kochającej się jak dwa gołąbki pary, mamy jeszcze wspomniane wcześniej „przyległości” w postaci: raz - dorosłego syna, Joe’go, który z trzydziestką na karku nie bardzo umie - albo niezbyt mocno chce – „odciąć pępowinę”, dwa – zaprzyjaźnionej koleżanki z ośrodka, Mary, dobiegającej pięćdziesiątki, irytującej egoistki, rozpaczliwie i żenująco samotnej, trzy – Kena, odstręczająco nie dbającego o siebie, sfrustrowanego i zakompleksionego przyjaciela z młodości małżonków, cztery – brata naszego geologa, imieniem Ronnie, świeżo upieczonego wdowca, przeważnie milczącego, z nieruchomą, pozornie wypraną z emocji twarzą oraz pięć – Katie, debiutującą na forum rodzinno-towarzyskim, odstającą wiekiem i temperamentem, świeżo pozyskaną „połówkę” Joe’go. Kreacje i relacje w obrębie tej siódemki stanowią o treści filmu - uczciwie więc ostrzegam, że miłośnicy historii z wyraźną fabułą mogą opuścić salę kinową znudzeni i zniesmaczeni, albo wręcz nie dotrwać do napisów końcowych. Film wszedł na ekrany ledwie kilka dni temu więc karuzela recenzji i komentarzy dopiero się rozkręca. Wśród różnych opinii, które padły dotychczas, mnie najbardziej uderzyła trafność uwagi Pawła Mossakowskiego z piątkowego dodatku Gazety Wyborczej „Co jest grane”, że ”Kolejny rok” jest filmem dla dorosłych. Jestem z pokolenia, dla którego to określenie było synonimem „dozwolone od lat 18” - i to bynajmniej nie ze względu na niuanse psychologicznych uwikłań bohaterów. Znak czasu? Pewnie tak, i choć już słyszę sarkania, że dojrzałości nie mierzy się liczbą wiosen, zgadzam się z Mossakowskim, że filmem Leigh’a łatwiej będzie zachwycić się widzom, którzy nad młodzieńczą niecierpliwość i łaknienie rozrywki przedkładają obrazy mniej dynamiczne, za to bardziej wielowymiarowe. Mnie zdecydowanie bardziej po drodze z tymi drugimi. Jestem pod wrażeniem. Niebanalnego scenariusza, kunsztownej gry aktorów (zwłaszcza Lesley Manville jako Mary należą się oklaski na stojąco), znakomitych zdjęć, ale najbardziej chyba - uniwersalnego przesłania, które każdemu, w zależności od jego konkretnej życiowej sytuacji, percepcji ukształtowanej przez bagaż klęsk i pomyłek - a może i również krzepiąco dobrych doświadczeń? - zapewnia solidną dawkę odświeżającego spojrzenia na siebie, związki, które zostały spaprane i związki, które być może uda się jeszcze uratować.
  6. Dziwne, bo ja jestem dziwna. Nigdy nie twierdziłam, że traktuję pisanie śmiertelnie poważnie. Ty tak?
  7. Bardzo proszę, oto przykłady - dziś w promocji :) po trzy 1. Nielogiczności (w kolejności występowania w tekście): a) Opisana na początku scena rozgrywa się tuż po zachodzie słońca („Odchodząca na spoczynek dzienna gwiazda zamigotała ostatnim blaskiem”) – dlaczego zatem, w następnym zdaniu jest tak duży przeskok w czasie, że mówisz już o „nocnej ciszy”? („Oprócz pohukiwania puszczyka, które nieznajoma za każdym razem witała wesołym uśmiechem, jedynie cichy śpiew cykad urozmaicał nocną ciszę.”) – moim zdaniem bardziej poprawne byłoby sformułowanie „wieczornej ciszy”. b) Zaraz w następnym zdaniu jest mowa o tym, że „…kot podbiegł do dziewczyny i mrucząc począł ocierać się o jej stopy, po czym zwinąwszy się na nich w kłębek zasnął.” Wcześniej mamy informację, że dziewczyna „stała” („Na skraju leśnej polany stała młoda, wysmukła dziewczyna”) – jaki sens ma więc sformułowanie w kolejnych zdaniach, że kot „zeskoczył na ziemię” a dziewczyna „wstała”? („Dziewczyna delikatnie obudziła kota, który cichym mruczeniem wyraził swoje niezadowolenie i niespiesznie zeskoczył na ziemię. Wstała, spojrzała prosto przed siebie i przemówiła szeptem”). Skoro kot zeskoczył na ziemię, to stopy dziewczyny musiały być na pewnej wysokości np. odpowiada to sytuacji, kiedy siedziałaby „po turecku” na jakimś pniu, wtedy też miałoby sens określenie „wstała” – ale o tym nie ma w tekście żadnej informacji. c) W scenie spotkania Pikkunena z Käreitar jest powiedziane, że chłopiec „Ubrany był, jak większość miejscowych chłopów, w skórzane spodnie z miękko garbowanej skóry jelenia i lnianą koszulę ozdobioną czerwono-żółtym haftem, starannie wyszytym na jasnoszarym tle.”. Potem w chacie Perhonen „Chwyciła więc ubranie swojego syna i gdy już wrzucała je w balie, zauważyła na nogawce kilka czerwonych plam.”. Nigdy w życiu skórzanych spodni nie pierze się w wodzie! Po jednym razie byłyby nie do użytku bo skóra zrobiłaby się sztywna i twarda! Z cała pewnością kobiety wiosce o tym wiedziały – a Ty nie :) Poza tym, dlaczego „w balie”? Pomijam już nawet niezrozumiałe użycie liczby mnogiej, ale balia (dająca możliwość prania w gorącej wodzie z mydlinami, ługiem, czy czym tam jeszcze) w stosunku do nacierania piachem w strumieniu („Wyrzuciła z dużego kosza całą uzbieraną w ciągu tygodnia bieliznę i stanąwszy po kostki w wodzie, poczęła nacierać ją piachem i wodą”) stanowi postęp, zapewnia znacznie większą skuteczność, nie mówiąc już o ułatwieniu kobiecie pracy. Czemu zatem Perhonen nie zadbała, by jej przyjaciółka, wdowa Jokjatar, posiadła tę pożyteczną umiejętność? Rozwiązaniem tego problemu byłoby np. zaaranżowanie sytuacji, kiedy Perhonen znajduje krwiste ślady na spodniach syna po prostu zbierając do prania rozrzucone w nieładzie ubranie. 2. Niezręczności: a) „Leżała tak całą noc, a czarny kot drzemał na jej szyi chroniąc ją przed zimnem” – niezbyt szczęśliwe jest określenie „na jej szyi” - musiało ją to chyba dusić? Poza tym „jej” i „ją” za blisko. Proponuję po prostu „…a czarny kot chronił ją przed zimnem” b) „Próbował jeszcze tłumaczyć, że rana była niewielka i zagoiła się przez noc, ale że w odpowiedzi Perhonen obdarzyła go jedynie ironicznym uśmiechem, złamał się i opowiedział o wszystkim” – określenie „złamał się” ma tu sens, ale kompletnie nie pasuje stylistycznie do całości – chyba, że to literówka i miało być „załamał się”? c) „Dyskusja stawała się coraz ostrzejsza, jednak po ostrej interwencji Jusinena.. itd.” – powtórzenia. Może zamiast „ostrej” użyć „stanowczej” lub „zdecydowanej”? Oczywiście, możesz to wszystko uznać za zwykłe czepialstwo - nie będę Ci miała za złe :) Pozdrawiam - Ania
  8. OK obiecuję, będę przykłady - ale jutro, dziś już muszę się ewakuować :(
  9. Tekst bardzo pozytywnie dydaktyczny i umiejętnie napisany - sądzę, że spełnia wszystkie zadania, które nań Autor nałożył na wstępie. Nie infantylny, nie drażniący, nie nachalny, w sam raz. Jestem pełna podziwu - Ania
  10. Dla mnie rewelka :) Będzie ciąg dalszy? Pozdrawiam - Ania
  11. Nie można Ci odmówić pewnych zalet, masz je, przyznaję, choć to zupełnie nie moje klimaty :))) Ania
  12. Podzielam zdanie Przedmówcy :) Bardzo fajne opowiadanie - jak by powiedziała Magda T. - dobrze poprowadzone :)) Tylko trzeba dopracować technikalia - koniecznie! Pozdrawiam - i witamy na Prozie :) Ania
  13. Rzeczywiście, w porównaniu z większością prezentowanych tu tekstów, bardzo nietypowe opowiadanie. Podobnie jak „Baśń o Pięknej Fumiko i Dzielnym Yosihiro” czyta się je bardzo dobrze, choć niezręczności językowych w niektórych zdaniach nie brakuje, a i nielogiczności się przemknęły. A dzieci - zakładając, że to jednak one są głównym odbiorcą baśni czy legend - sa piekielnie logiczne, zwłaszcza współczesne dzieci. Oczywiście, dla mnie to są niezręczności i nielogiczności, dla Ciebie nie muszą być. Dawno nie czytałam baśni, fajnie uczucie tak odlecieć w całkiem inne światy. Pozdrawiam - Ania
  14. Fakt, temat oklepany, ale jak ktoś ma taką potrzebę - nie ma siły, żeby go nie podjął :) Pisanie temu też służy i ja to rozumiem. Napisane całkiem zgrabnie choć fragment: „Była dziewczynką, której nie zależało na niczym. Złamana. Jak kamień, który nigdy nie powinien się pokruszyć. Nadal była kamieniem. Tylko nikt nie wiedział, że przez jego środek biegnie głęboka, niezdatna do naprawienia rysa.” jak na mój gust jest już zbyt melodramatyczny. Do wywalenia. Pozdrawiam - Ania
  15. Ależ Hombre, wciąż zapraszam Cię nieustannie! Po Twoich tekstach, które ostatnio nam pokazałeś, nietrudno zgadnąć, że mamy całkowicie rozbieżne upodobania: Ty jesteś z "fabularzy", ja wręcz przeciwnie :) Nie czuję się więc Twoja oceną rozczarowana, a już na pewno nie zagniewana :)) Coś Ty! Oczywiście, że cały ten tekst można uprościć do dwóch zdań albo do jednego obrazka narysowanego paroma kreskami. Można, ale ile przy tym się straci przyjemności! Mówisz tak skrajnie, jakbyś np. na zawsze rezygnował z wykwintnie podanego, wyszukanego dania na rzecz pożywnego hamburgera. Lubię hamburgery, ale sądzę, że niekiedy warto też posmakować czegoś nowego :)) Mimo wszystko dzięki, że zajrzałeś - Ania
  16. Strasznie się cieszę, że mogę Cię tutaj gościć, Oxyvio! Rozsądnie mówisz! Przeczytałam uważnie i to, co Ty napisałaś i jeszcze raz ciurkiem to, co inni przed Tobą - i dochodzę do wniosku, że niestety znowu za bardzo się pospieszyłam z wklejeniem tego tekściku :( Powinnam mu się dać dłużej odleżeć, z każdym mijającym dniem sama widzę w nim dziury i niedoróbki. Ale cierpliwość to nie moja zaleta. Z drugiej strony, potrzebowałam Waszych opinii, żeby bardziej się przejąć koniecznością zmian. Znowu niby sprzeczność wychodzi, prawda? I bądź tu człowieku mądry... Dziękuję i pozdrawiam serdecznie - Ania
  17. Dzięki, asher :) Deadline'y mamy wszędzie na każdym kroku, nie da się ich ominąć, pomyśl, jakie męki muszą przeżywać choćby zawodowi recenzenci... Nie wszyscy mogą na luziku, jak ja - czekać tylko na skończenie limitu :))) Odpozdrawiam - Ania
  18. Ania_Ostrowska

    Marchew

    Bardzo fajny pomysł z takim łopatologicznym podaniem :) - akurat dla mnie. Pomyślę :) Ania
  19. OK , fajnie, że jesteś otwarty na zmiany, w wolnej chwili wyłapię jeszcze co grubsze zgrzytki w pozostałej części. :) Ania
  20. OK - dojrzewam do tego, że zmienię ten nieszczęsny początek, obiecuję :))) Pozdrawiam serdecznie, Magda!
  21. Świetnie podpatrzone "smaczki" i choć rozwój sytuacji łatwo można przewidzieć, czyta się z zainteresowaniem do ostatniej linijki. Ponieważ tekst jest dość długi, miałabym trochę uwag, co do brzmienia niektórych zdań (przy czym zastrzegam, że w żadnym razie nie zamierzam ingerować w styl) - jednak dziś jestem już zbyt padnięta, żeby je wypisywać. Spróbuję jutro, może coś z nich Ci się nada? - pozdrawiam - Ania ------ No więc zobacz - niżej uwagi do pierwszych dwóch fragmentów. Odezwij się, proszę, czy dla Ciebie ma pożytek taka drobiazgowa rozbiórka, czy tez nie - bo w drugim przypadku szkoda mi czasu. 1) „Wieczór potężniał. Słońce chyląc się ku zachodowi ogarniało przedmieścia złocistą poświatą.” – bardzo podoba mi się sformułowanie „wieczór potężniał”, ale nie w połączeniu z następnym zdaniem; bo jak? Wieczór przed zachodem słońca? 2) „- Nie denerwuj się, Wiktor, moi rodzice to mili ludzie – oznajmiła Ewa, widząc moją wynędzniałą twarz.” – lepiej pasowałoby tu „spiętą” niż „wynędzniałą” 3) „Ewa miała na sobie – chyba tak to się nazywa – błękitną tunikę, ciemne bolero i spodnie, bodajże tak zwane rurki, koloru głębokiej czerni.” – wtrącenie „chyba tak to się nazywa” jest niefortunne, gdyż powinno odnosić się tylko do nazw części garderoby, a nie do barw – tak, jak dalej prawidłowo jest już w przypadku spodni, nawiasem mówiąc ja napisałabym „w kolorze głębokiej czerni”, ale to sprawa indywidualnych upodobań 4) „- Dziękuję. Ty także się postarałeś – odparła. No, tak. Musiałem wyglądać idiotycznie. Dżinsy, marynarka, biała koszula i krawat.” – zazwyczaj bezwzględnie wytykam wszędzie niepotrzebne „dopowiedzenia”, ale akurat w tym połączeniu zabrakło mi spójnika, który dałoby coś w rodzaju: „odparła z filuternym uśmiechem” albo: „odparła znacząco zawieszając wzrok na nieskazitelnej bieli sztywnych mankietów”, itp. 5) „Zniecierpliwiona Ewa ujęła kołatkę z lwią głową i zastukała dostojnie, dwa razy krótko.” – zamiast „Ewa” wstawiłabym przecinek 6) „Pamiętam jak jeździłem labiryntem ulic, przyduszając zdezelowany samochód, zewsząd zaś oplatały mnie sarkania, przekleństwa, polecenia oraz poruczenia towarzyszy podróży – wujka, cioci i szwagierki.” – strasznie mnie kusiło, żeby pogmerać w tym zdaniu (zwłaszcza „oplatanie” mi zgrzyta) , ale jednak tego nie zrobię, bo zepsuję mu cały charakter 7) „Moje lewo, nie Twoje!” – czemu „Twoje” wielką literą? 8) „Filtrował mnie spojrzeniem, po czym przyjaźnie zamerdał ogonem.” – nie mogę sobie wyobrazić „filtrowania” – zwykle mówi się „lustrował”, ale jeśli nie chcesz standardowego określenia, to może „skanował”? Ale nie „filtrował”! 9) „Z tego wszystkiego nie zauważyłem matki Ewy, która wiła się wśród ukłonów i wszelkich innych uprzejmości.” – szczerze mówiąc, to zdanie wydaje mi się zbyt efekciarskie, nawet biorąc pod uwagę ironiczny styl. Wprawdzie nic nie wiemy o stosunkach Ewy z rodzicami (poza jej wzmianką na początku, że są mili), ale z jakiego powodu matka miałaby się zachowywać wobec córki aż tak karykaturalnie? 10) „Podszedłem, a matka Ewy zrobiła ze mną to samo co z Ewą” – a może tak: „Podszedłem, a ona zrobiła ze mną to samo co z córką”? 11) „Kątem oka uchwyciłem zafascynowany wzrok psa” – to jest piękne!
  22. Dziękuję, Mariuszu za cenne uwagi. Przyłapałeś mnie :))) Ania
  23. Dziękuję, Marcepanie, za przeczytanie i refleksje. Bardzo lubię, kiedy różne osoby formułują różne oczekiwania wobec jakiegoś mojego tekstu; wydaje mi się wtedy, jakby zaczynał żyć po swojemu, wyszarpywał się z ograniczeń, które swoją autorską wersją narzuciłam. To ogromna frajda :))) Pozdrawiam serdecznie - Ania
  24. Perkozek, zjadliwa, ironiczna złośliwość to nie są cechy Ani Ostrowskiej, i nie one w felietonie pociągają mnie najbardziej, zresztą zapewne odmian felietonu jest tyle, że każdy może znaleźć tę dla wyrażenia siebie najlepszą. Ja traktuję tę formę jak kolejny kawałek literackiego tortu, którego chciałabym spróbować i może też trochę dla siebie uszczknąć :) Obaj z Jay, Jay'em macie rację, porównując początek do szkolnej rozprawki - bo w istocie, tak to wyglądało :) Przejrzałam kilka stron w internecie z "metodologią" pisania felietonu, a potem punkt po punkcie, próbowałam wcielić je w życie. "Osobno, proszę!" pisałam bardziej intuicyjnie, tu chciałam skorzystać z fachowych wskazówek, ale - albo wskazówki były kiepskie, albo uczennica mało zdolna :) W tekście pojawił się "imienny" wątek autobiograficzny tylko i wyłącznie z tego powodu, że "modelowy" felieton ma wśród głównych cech (oprócz aktualnej tematyki, stylistycznej swobody wypowiedzi, lekkiego stylu) właśnie zaangażowanie osobiste. Jak widzisz, starałam się dobrze odrobić lekcję :) jednak muszę Cię rozczarować - na ciąg dalszy wynurzeń nie masz co liczyć. Pozdrawiam bardzo serdecznie - Ania
×
×
  • Dodaj nową pozycję...