Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

teresa943

Użytkownicy
  • Postów

    12 506
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez teresa943

  1. Czytałam pierwszą wersję już wcześniej. Teraz druga jeszcze lepsza. Cacuszko! :) Moc serdeczności -teresa
  2. Naniosłam poprawkę. Dziękuję. Pozdrawiam -teresa
  3. No widzisz, bez Ciebie bym nie zauważyła; rzeczywiście nieco "zgrzyta"; Czy tak będzie lepiej? wzroku co ucieka tchórzliwy z poczuciem humoru nabierz Dziękuję za uwagi. Serdeczności -teresa
  4. nie patrz przez chmurę spod grzywki nie lubię wzroku co ucieka tchórzliwy z poczuciem humoru nabierz orzeźwiającej bryzy za horyzontem słońce zaprasza na spacer chodźmy z pozycji trzech nóg także jaśnieje niebo
  5. Dzięki Marlett. Przemyślę zanim wkleję na P. Tak. Bez wiary człowiek sobie nie poradzi. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  6. Nie. Każda część dotyczy innej osoby, a wszystkie należą do jednej rodziny represjonowanej przez sowietów. Każda z nich jest cząstką historii. Wydarzenia opisane na podstawie ustnej tradycji owej rodziny, dokumentów, starych fotografii oraz pamiątek i wywiadów z bliskimi tych, którzy zginęli, m.in. wnukami i dziećmi. Pokażę wszystkie części stopniowo (limit!). Zaciekawiły mnie "Trzy siostry"...może wrócisz do kontynuowania? Chętnie poczytam. Dziękuję, że zaglądasz. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  7. dziękuję, Judytko cieszy, że podoba :)) serdeczności -teresa
  8. z tobą gwiazdami zapiąć się niebiesko pod samą brodę uniesieniem ramion od progu pogonić ciszę pszczelim buczeniem zamącić toń to tylko fragmencik cudownego obrazu marzeń prześliczny i na dodatek zamknięty nadzieją bardzo poruszył serdecznie pozdrawiam -teresa
  9. Aniu, serdecznie dziękuję. To jest pierwsza część. Cykl sklada się z kilku części i jest gotowy. A że tu umieściłam? Nie śmiałam w Z. Chciałam najpierw przekonać się jak będzie przyjęta taka tematyka. Tekst oparty na faktach. Cieplutko pozdrawiam -teresa
  10. wspomnienie dzieciństwa serdecznie pozdrawiam -teresa
  11. Bernadetto, wersja Arona zdecydowanie lepsza, tylko bym może zamiast mej śpiącej twarzy dała "uśpionej twarzy" serdecznie pozdrawiam -teresa
  12. nie zachwyca jako wiersz, ale jako komentarz do "tamtego" dobry pozdrawiam -teresa
  13. Spróbuj inaczej. Po prostu tak jak czujesz. Czytaj głośno i wsłuchuj się. Jeśli płynie, jest ok. Powodzenia. :) Serdeczności -teresa
  14. Mówisz, stare czasy, ale peel w wierszu jest właśnie w tym, co "było minęło", stąd moja interpretacja...nie miałam na myśli Autora. :)
  15. Czyta się gładko, choć długi. Na pewno jest nad czym się zastanawiać, ale, pomijając patos, bije z niego straszna melancholia; peel pogrążony w pustce wewnętrznej nie widzi żadnej nadziei na wyjście z tej matni; właściwie pozostaje mu rezygnacja czyli coś, co najgorsze... może by tak pomyśleć o jakiejś malutkiej furteczce wyjścia z niemocy ku jakiemuś dobremu celowi? chęci działania? Wg mnie wtedy byłoby super. Ale to takie tam moje... Serdecznie pozdrawiam -teresa
  16. "niesłowem", "powidok", "nieżycie"...czy to nie są twory, by zadziwić? mnie takie wyrażenia nie przypadły, nie lepiej prosto? ;) serdecznie pozdrawiam -teresa
  17. Znów przyszło mi kochać ciebie cicho i smutno znów i ponownie uczucie złożyć na firmamencie słów niewypowiedzianych głuchych, bezimiennych na imię mi bedzie milcznie Ta wersja wydaje mi się lepsza, tylko ja bym to tak: znów przyszło mi kochać smutno i cicho uczucie złozyć na firmamencie niewypowiedzianych słów głuchych i bezimiennych jak milczenie Sory, przyjmij to jako moją interpretację: peel zakochał się ponownie i brak mu odwagi do wyrażenia swoich uczuć, może jest nieśmiały? a może to miłość platoniczna? Przemyśl wersyfikację. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  18. Jak miło gościć nowe osoby. Bardzo się cieszę, że podoba się i że czytając "pozwalasz"; to słówko jest bardzo istotne, od niego wiele zależy... Dzięki za komentarz. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  19. Robercie, wiara jest łaską, darem darmo danym każdemu, tylko nie każdy chce lub umie przyjąć, dlatego, że tak mało ludzi w prostocie serca dzieli się swoją wiarą...dzielenie się jest "rozniecaniem", a to, że zazdrościsz, to mnie bardzo cieszy...tzn. że pragniesz, szukasz... i znajdziesz na pewno...wierzę :) dziękuję, że zajrzałeś i że podoba się serdecznie pozdrawiam -teresa
  20. Dzięki, że zajrzałeś; mnie też bardzo przypadła wersja Tomka... właśnie myślę... :) serdecznie pozdrawiam -teresa
  21. Tomku, piękna Twoja wersja i wiersz nie traci nic a nic z zamierzonego przesłania; ciągle uczę się właśnie skrótów, przesłon i przyćmień, aby "ktoś chciał się przejrzeć/ starał się próbować/"... z całego serca dziękuję za komentarz i za to "wierzę...", które mnie zakłopotało... i jednocześnie dodało zapału do dalszych prób; :) serdecznie pozdrawiam -teresa
  22. to miejsce dniem i nocą żywą czerwienią spływa jak życiodajna kropla w ciszy utajony czeka na okruch miłości trwanie jak Maria pozwalam promieniom rozświetlić proch na dnie prawda uwiera jak ciężki bagaż składam brzemię na Jego ramieniu lżejsze dla mnie w chlebie kenoza Boga-Człowieka wierzę
  23. Sory, w tytule wcięło "a" - powinno być "Zagórza"
  24. „Zachorowałem na tyfus. Opiekował się mną dziadek. Gdy tylko zaczynałem majaczyć, zanurzał mnie w beczce z wodą, gdy przestawałem, opatulał mnie szczelnie we wszystkie ubrania, jakie były. I cudem przeżyłem” – wspomina wnuczek. Albin był także moim dziadkiem. Pochodził z Zagórza koło Korycina. Jego rodzice byli włościanami. Rodzinne podania głoszą, że podobno jeden z członków rodziny był hrabią. Ów hrabia ożenił się z panną ze wsi, co poczytano za mezalians, więc reszta rodziny zerwała z nim wszelkie kontakty. Zrozpaczony hrabia rozpił się i wnet z kompanami roztrwonił cały majątek. Albin już jako dorosły mężczyzna przeniósł się do miasta. Ożenił się z dziewczyną, wprawdzie niewykształconą, ale mistrzynią w zawodzie krawieckim, Stefanią. Mieli pięcioro dzieci. Powoli dorabiali się i powodziło im się całkiem nieźle aż do czasu, gdy w 1914 roku dziadek został powołany do armii rosyjskiej. Brał udział w pierwszej wojnie światowej. Do domu powrócił po dwóch latach. Rodzina mieszkała w dużej kamienicy w centrum jednego z miast położonych niedaleko wschodniej granicy. Albin wkrótce zasłynął jako przedsiębiorczy przemysłowiec. Miał rozbudowaną sieć sklepów nie tylko w mieście, ale i w okolicy. Był powszechnie znanym i szanowanym obywatelem. Stefania, moja babka, była właścicielką znanego zakładu krawieckiego, z którego usług korzystała bardzo często tzw. miejska śmietanka. Powodziło im się coraz lepiej. Starszy syn Antoni został leśniczym, ożenił się i osiadł w leśniczówce k/Słonimia. Druga wojna światowa zastała dziadka Albina w leśniczówce syna Antoniego. Przebywał tam z synową i wnukami. Z chwilą wejścia Sowietów przenieśli się do Rudy Jaworskiej, ponieważ na odludziu było zbyt niebezpiecznie. O synu wcześniej aresztowanym przez NKWD nie dochodziły żadne wieści, więc opiekował się jego rodziną. W lutym 1940 roku pewnego dnia o świcie usłyszeli łomot do drzwi. Po chwili żołdacy NKWD brutalnie wtargnęli do domu. Z wymierzonymi karabinami w zastraszonych ludzi kazali spakować się w ciągu dwudziestu minut. Potem wszystkich załadowali na ciężarówkę i zawieźli na dworzec. Przerażone dzieci płakały tuląc się do matki. Oprawcy byli niewzruszeni. Popychając kolbami karabinów wtłoczyli całą rodzinę do bydlęcego wagonu, w którym siedziało mnóstwo innych zesłańców. W wagonie było ciemno. Maleńkie zakratowane okienko umieszczone wysoko u sufitu, pokryte grubą warstwą brudu, nie przepuszczało światła. Wewnątrz panowała duchota. Smród brudnych ciał i żelaznego wiadra w rogu wagonu, służącego jako klozet, był nie do wytrzymania. Najstarszy z wnuków, bardzo delikatny i wrażliwy, zwymiotował. Nikt nie zwracał na to uwagi, ponieważ wielu wcześniej też tak reagowało na te nieludzkie warunki. Stłoczeni ze względu na ciasnotę, głodni, brudni i wycieńczeni zesłańcy, jechali bydlęcym pociągiem przez miesiąc. Pociąg raz na dobę zatrzymywał się w szczerym polu. Wtedy można było wyjść, rozprostować nogi, załatwić potrzeby fizjologiczne. Jednak mróz był tak siarczysty, że niewielu wytrzymywało. Prawie na każdym postoju rozsuwały się ze zgrzytem drzwi wagonów i strażnicy szukali zmarłych. Brutalnie wyciągali zwłoki, nie zważając na lament bliskich, i wyrzucali poza tory jak odpady. Po przejechaniu tysięcy kilometrów pociąg zatrzymał się na końcowej stacji. Ci, którzy przeżyli, wytoczyli się z wagonów słaniając się na nogach. Na lichej tablicy widniał napis: Suczkowo. Dziadek i jego bliscy cudem przeżyli tę straszną podróż. Na miejscu przydzielono im nędzną izbę u niejakiego Sołowieja, gburowatego starego kozaka. W izbie nie było dachu, zastępowała go wojskowa pałatka. Na środku stała żelazna koza, która niewiele dawała ciepła. Można było tylko ogrzać ręce i coś ugotować, jeśli zdobyło się jakieś pożywienie. Najczęściej była to wodzianka, w której pływały przemarznięte kartofle lub brukiew. Trudno było zaadoptować się w takich ekstremalnych warunkach. Ponadto dokuczał siarczysty mróz i wszy. Brak było środków higienicznych, ubrań i jedzenia. Wyrok NKWD brzmiał przerażająco: „dwadzieścia lat przesiedlenia!” Na początku 1942 roku ogłoszono amnestię. Pola, synowa Albina, za sprzedane prześcieradła, które przezornie zabrała z domu (miały wysoką cenę wśród miejscowych), zapłaciła za przejazd do Kazachstanu, gdzie, jak wieści donosiły, formowała się polska armia. Żywili nadzieję, że zostaną uratowani, jeśli uda im się dotrzeć do swoich. Podróż trwała kilkanaście dni. Wreszcie dotarli do Dżambułu, gdzie akurat szalała epidemia tyfusu. Pierwsza zachorowała matka. Zmarła pod koniec kwietnia 1942 roku. Dziadek musiał teraz zastąpić dzieciom ojca i matkę. Wkrótce choroba zaatakowała najstarszego wnuka. Potem nieco lżej chorowali również pozostali chłopcy. Dziadek robił, co było w ludzkiej mocy, by ratować dzieci. Udało się. Dzieci przeżyły. Jednak wycieńczony organizm Albina nie wytrzymał. Wkrótce sam zachorował na tyfus. Miał wtedy sześćdziesiąt dwa lata. Kozak, u którego mieszkali, nie chciał zawieźć dziadka do szpitala mimo błagania dzieci, ponieważ z premedytacją czekał na tę śmierć. Upatrzył sobie futro Albina i teraz nadarzyła się okazja, by stać się jego właścicielem. Na oczach zrozpaczonych dzieci spokojnie patrzył jak choroba unicestwia właściciela cennego płaszcza podszytego futrem. Choć dzieci prosiły go na kolanach, by ratował dziadka, pozostał głuchy. Kiedy tylko chory wydał ostatnie tchnienie, kozak natychmiast zdarł z niego futro, mruknął coś pod nosem, zarzucił sobie na ramiona i wyszedł z izby, zostawiając bezradne dzieci, które z rozdzierającym płaczem rzuciły się na ciało ukochanego dziadka. I tak oto niegdysiejszy przemysłowiec i przedstawiciel elity dużego miasta, pochodzący z Zagórza k/Korycina, zakończył życie w dalekim Dżambule latem 1942 roku. Osierocone dzieci trafiły do ochronki. (z cyklu „Przetrwać w korzeniach”)
  25. Agatko, znam już ten wiersz. Teraz czytam go z przyjemnością właśnie przy kawie i smakuje jak ciastko; rozmyślanie o życiu i pragnieniach w atmosferze aromatu kawy i to zakończenie optymistyczne "już się nie boję" super; bardzo mnie ujął...lubię takie. Tak trzymaj! :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
×
×
  • Dodaj nową pozycję...