Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

teresa943

Użytkownicy
  • Postów

    12 506
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez teresa943

  1. Też mi się tak wydawało, przemyślę I jeszcze spróbuj dać szansę czytelnikowi, aby sam mógł odkryć przesłanie, będzie ciekawiej / unikaj "kawy na ławę" / warto się potrudzić :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  2. podpisuję się pod Twoim komentarzem / też lubię takie Stasine...
  3. to brzmi jak piosenka...zbyt śpiewnie...tra la la przemyśl :) serdecznie pozdrawiam -teresa
  4. stanowczo za dużo "serca" / przemyśl jeszcze serdecznie pozdrawiam -teresa
  5. Wydaje mi się, że PL obserwuje ulicę, przejście dla pieszych i jadące luksusowe samochody / dzieli się spostrzeżeniami i własną refleksją / zwłoki w pół zamarłych foteli wstają z miejsca kiedy zdążamy umierać zamieniają się z nami przystankiem odrętwiali potrafią jedynie wezwać pomoc nadchodzi zbyt późno zaczęto klaskać wszyscy umierają, zarówno bogaci z luksusowych limuzyn jak i piesi, nie pomoże alibi / po śmierci wszyscy stają się równi / to tylko taka próba interpretacji, na razie nie umiem dokladniej sprecyzować myśli / na pewno wiersz zawiera ważne przesłanie / serdecznie pozdrawiam -teresa
  6. W samym środku mego miasta pod kopułą plastikową pomnikowo drży osika hodowana ku pamięci Ktoś zapomniał ją podlewać lecz nie uschła – sztuczna była Taka zmyła Ile jeszcze takich "zmyłek"? Któż to wie? W człowieku jest zawsze iskierka nadziei, że może tym razem się nie pomyli...i to chyba dobrze? :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  7. a byłam pewna ze komentowałam:( może to było w warsztacie? bo dodałam do ulubionych pozdrawiam ciepło tereso Dziękuję Stasiu za ponowne przybycie i za zatrzymanie. Niezmiernie mi miło. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  8. Sory, przegapiłam ten wierszyk tu i drugi komentarz wpisałam w W. Nie będę kopiować. Wszytko podtrzymuję. Wiersz mi się podoba. Jest wieloznaczny i pewnie po jakimś czasie zrodzi się kolejna interpretacja. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  9. jak nigdy chcę rozświetlić twój obraz tłem poranka wtulona w intymne sny odpływam kolorami w przestrzeń pozamałżeńską Czytałam i komentowałam w W. Dorzucę nową refleksję. Peelka czuje się nie spełniona w związku małżeńskim (może nie zaspokojona), więc oddaje się marzeniom... albo może chce marzeniami przedlużyć intymne chwile. Podoba mi się. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  10. Tak, Bernadetto, dwuznaczny...ma drugie dno, ale na razie nikt go nie odkrył. Cieszę się, że Ci się podoba. Dziękuję. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  11. Aniu, dziękuję za zainteresowanie, poświęcony czas i wnikliwy komentarz; obiecuję, w wolnej chwili rozpatrzę, co trzeba poprawię lub wyjaśnię; póki co, serdeczne dzięki. :) Cieplutko pozdrawiam -teresa
  12. Taka moja maleńka propozycja: może by tak zmienić tytuł? Jest zbyt dosłowny, wyręcza myślenie... Może "I ja tam byłem" albo "Zeznanie" czy coś w tym rodzaju? Serdecznie pozdrawiam -teresa
  13. Adolfie, nie rozczulaj się nad sobą; więcej optymizmu, a pomysł sam przyjdzie... Radości! :)) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  14. materię stygnącą w piersiach ożywi jeździec szalony zamek z szelestu serc naszych ukryty w najtwardszej skale Pozwoliłam sobie wyłuskać ten fragment. Tylko "szaleńcy" zdobywają szczęście. Tylko tacy potrafią spontanicznie "pogalopować" za porywem serca. Być sobą to być wolnym. Wolność goi rany, wyzwala z "najtrwalszej skały" zamek marzeń i chroni od umierania za życia. Pozwala we wszystkim zobaczyć piękno. Stasiu, jak to zwykle ja...troszku szalona. Podobasie. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  15. Dziękuję za niezmienne podobanie. :)) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  16. Pięknie namalowane bardzo intymne odczucia - wyznanie i te przekręcone klucze takie wieloznaczne... Podoba mi się. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  17. Dzięki za przeczytanie (pomimo, że średnio). A rym? Niechcący sam wyskoczył. Ale właśnie zmieniłam. Dziękuję za doping. Serdecznie pozdrawiam -teresa (Tereska)
  18. Marusiu, "przeciwności", masz "przeciewności", niżej "się" - chyba? Tak. Trzeba dziękować za każdą chwilę póki trwa. A komu - wiadomo: Temu, kto jest Panem czasu. Ciepłe i wdzięczne rozmyślanie. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  19. jeśli wyrzuty sumienia istnieją to wszyscy ziemianie są daltonistami czytam to jako przekazaną nadzieję: jeśli człowiek ma wyrzuty sumienia (czyli żałuje), to ma rownież nadzieję na przebaczenie (daltoniści widzą tylko zielone, a kolor zielony to symbol nadziei, odnowy, odrodzenia) tak to rozumiem / pewnie jak zwykle na wyrost... :) serdecznie pozdrawiam -teresa
  20. z szerokim ziewnięciem otwieram oczy znużony poszukiwaniem odkładam pióro idę do kwiaciarni Udzieliły mi się emocje peela, gdy w tę szczególną noc przedzierałam się razem z nim przez gąszcz w poszukiwaniu kwiatu paproci...napięcie rosło do zenitu i potem przebudzenie / cudowna decyzja - kupić kwiaty dla wybranki serca zupełnie realnej. Sen może tu symbolizować poszukiwanie miłości w pisaniu, w poezji, a to jest jak szukanie kwiatu paproci, który ponoć zakwita tylko w tę jedną noc i nie można go znaleźć / zakończenie optymistyczne - własciwie podjęta decyzja. Ale to tylko moja fantazja (wybujała!). Wiersz mi się bardzo podoba. Jest dynamiczny, budzi napięcie, doprowadza do punktu kulminacyjnego i następuje odprężenie. Na upartego można by się pokusić jeszcze o inną interpretację - erotyczną. Z przyjemnością czytam Pańskie wiersze. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  21. Z wiersza emanuje spokój. Peelka budzi się szczęśliwa. Jej szczęście może mieć podłoże erotyczne po nocy z ukochanym spod rzęs potarganych nocnym wzruszeniem ogarniam rozmiar twojej czułości ale może to być ukojenie, ufność płynąca z wiary; peelka spała spokojnie i po przebudzeniu z radością wita nowy dzień... Pewnie odfrunęłam za wysoko, ale ja już tak mam, jak wiersz zatrzyma to pozwalam wyobraźni szybować w przestworzach. Twój wierszyk, Bernadetto, naprawdę mi się podoba. Szczególnie jego ciepły klimat. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  22. Pokuszę się o interpretację, może trochę "z księżyca", ale... Peelka pod "płaszczykiem" kwiatów ukryła swoje pragnienia / daje do zrozumienia bliskiej osobie (partnerowi), że wolałaby szczere, proste uczucie niż pozory, teatralne gesty / sztuczność zachowań - róże z kwiaciarni (bez kolców) / kaczeńce z kroplami rosy - prawdziwe uczucia, miłość (nie czyni krzywdy nawet ślimakowi), prostolinijność; Czy zrozumiał? Nie wiadomo. Inna wersja interpretacji pointy: ochronna środowiska naturalnego. Tak sobie tylko pofantazjowałam. Ładny wierszyk. :) Serdecznie pozdrawiam -teresa
  23. Marusiu, zaciekawił to już dużo. Milo mi, że mnie czytasz. Dziękuję. Serdecznie pozdrawiam -teresa
  24. Antoni, najstarszy syn Albina i Stefanii, w roku 1918 rozpoczął naukę w Męskim Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Białymstoku. Następnie po roku przeniósł się do prywatnego gimnazjum im. Piotra Skargi w Łomży. Po otrzymaniu promocji do siódmej klasy, przerwał naukę, ponieważ w tym czasie w Łomży otwarto Średnią Szkolę Leśniczą, a on postanowił zostać leśnikiem. Zdanie egzaminów kwalifikacyjnych, jak wynika z relacji jednego z kolegów ze szkolnej ławy, nie było łatwe, ponieważ na jedno miejsce przypadało trzech kandydatów. Jednak Antoniemu szczęście dopisało i podjął naukę na Wydziale Leśnym. Po roku, ze względu na trudne warunki lokalowe, szkoła została przeniesiona do Żyrowic k/Słonimia. Ukończył szkołę w 1927 roku z wynikiem bardzo dobrym. W albumie rodzinnym zachowało się tylko jedno zdjęcie z czasów szkolnych przedstawiające grupę uczniów na tle internatu. Na odwrocie fotografii widnieją podpisy chłopców. Wszystkie te nazwiska znajdują się również w Księdze Pamiątkowej Absolwentów i Wychowanków Szkoły w Żyrowicach. Ówczesna koncepcja zawodu leśnika przewidywała obowiązkowe roczne praktyki absolwentów w lasach państwowych lub prywatnych. Dopiero po odbyciu takiej praktyki mogli zdawać egzamin dyplomowy. Antoni, po złożeniu wniosku o przyjęcie na praktykę do Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży, został skierowany do nadleśnictwa Zdzięcioł w województwie nowogródzkim. Po zdaniu egzaminu dyplomowego został przyjęty do służby przygotowawczej w tymże nadleśnictwie. Wkrótce o niego upomniało się wojsko. W lipcu 1928 roku został powołany do Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa w Poznaniu. Otrzymał nominację na stopień starszego strzelca (z siódmą lokatą). Jednak nie został orłem przestworzy, gdyż w wyniku centralnych badań lekarskich w Warszawie, a później także nadzwyczajnej rewizji w Poznaniu, przyznano mu kategorię zdrowia „C”, co wykluczyło go z czynnej służby wojskowej. W grudniu 1928 roku przeniesiono go do rezerwy. W styczniu 1929 roku ponownie przyjęto go do nadleśnictwa Zdzięcioł jako praktykanta. We wrześniu został mianowany leśniczym w leśnictwie Wielka Wola, niedaleko Rudy Jaworskiej w powiecie Słonim, gdzie pracował aż do września 1939 roku. W tym czasie wielokrotnie zastępował nadleśniczego podczas jego urlopów i doskonale wywiązywał się ze swoich obowiązków. W albumie jest kilka zdjęć, na których jest uwieczniony w gronie kolegów leśników. Zachowała się także kartka pocztowa adresowana do Reginy D. Została wysłana przed Świętami Bożego Narodzenia 1929 roku. Wprawdzie z podpisu nie wynika wprost imię nadawcy, jednak nazwisko nie budzi wątpliwości, jest to nazwisko Antoniego. Tradycja rodzinna utrzymuje, że Regina była pierwszą miłością Antoniego, ale zdecydowanie odmówiła, dalszego kontynuowania znajomości. Po jakimś czasie ożenił się z jej rodzoną siostrą Apolonią. Ślub odbył się 12 listopada 1929 roku w Białymstoku. Zamieszkali w leśniczówce. Mieli czwórkę dzieci. W pracy odznaczał się gorliwością. Według przekazanej tradycji rodzinnej, był odznaczony Krzyżem Zasługi za zwalczanie kłusownictwa (odznaczenie nie zachowało się) – opowiada jeden z synów. We wrześniu 1939 roku został zmobilizowany w wojnie obronnej. Stawił się w ośrodku mobilizacyjnym w Wołkowysku 18 września. Przydzielono go do 110 pułku ułanów, którego zastępcą dowódcy był mjr Henryk Dobrzyński. Pułk wchodził w skład Zapasowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk” dowodzonej przez płk Edmunda Helduta-Tarnasiewicza. Oddział nie miał jeszcze kontaktu z nieprzyjacielem, kiedy 18 września otrzymał rozkaz gen. Wacława Przeździeckiego przejścia na Litwę. Rozkaz został wykonany i 20 września o świcie Brygada przeprawiła się we wsi Hoża na zachodni brzeg Niemna, a potem ruszyła w kierunku miejscowości Sopoćkinie ku granicy litewskiej. Pułk 110, wbrew rozkazowi, odłączył się od brygady i przeszedł w rejon Puszczy Augustowskiej (Podmacharce). Na skutek nieoczekiwanego spotkania z niemieckim oddziałem czołgów pod Dolistowem i dużych strat w ludziach wśród dowództwa załamała się wola walki. Dowódca pułku, ppłk Jerzy Dąbrowski wydał ostatni rozkaz. Nazajutrz oddział został zdemobilizowany. Jedynie ok. 180 ochotników, pod dowództwem majora Dobrzyńskiego, zabrawszy część sprzętu, ruszyła w kierunku broniącej się Warszawy. Wśród nich był także Antoni. Oddział „Hubala” stoczył kilka potyczek z Niemcami, zanim 28 września dotarł do majątku Krubki pod Wołominem. Tam dowiedzieli się o kapitulacji stolicy. Major zdecydował się walczyć dalej, jednak żołnierzom pozostawił wolny wybór: opuszczenia, bądź pozostania w oddziale. Większość z nich, widząc bezcelowość dalszej walki, zdecydowała się zakopać broń i zdjąć mundury. Antoni również opuścił szeregi oddziału. Po demobilizacji udał się do siostry swojej żony, która po wyjściu za mąż mieszkała w Markach pod Warszawą. Dotarł tam na przełomie września i października 1939 roku. Mieszkał u nich jakiś czas, nawet był prawdopodobnie zameldowany, ponieważ na dokumencie NKWD figuruje jako mieszkaniec „przedmieścia Warszawy-Marki”. Aresztowano go 23 grudnia 1939 roku, gdy usiłował przedostać się do Białegostoku, aby uzyskać informacje o rodzinie, o której losach dotąd nic nie wiedział. W areszcie przebywał do czerwca 1940 roku. Skazano go na pięć lat wychowawczego obozu pracy i zesłano w głąb Rosji. W obozie znalazł się 13 lipca 1940 roku. W tym samym roku jego ojciec Albin, żona Apolonia i trzech synów, Bohdan, Janusz i Ryszard, jak wspominałam wcześniej, także zostali wywiezieni w głąb Rosji. NKWD działała szybko i skutecznie. Po podpisaniu paktu Sikorki-Majski ogłoszono amnestię dla polskich więźniów. Antoni opuścił obóz pracy 18 września 1941 roku i udał się do miejsca formowania się polskiej armii w Buzułuku. Stamtąd przetransportowano go najpierw do Uzbekistanu, potem do Kazachstanu, a w marcu z Krasnowodzka statkiem dotarli do Pahlewi w Iranie. 18 kwietnia 1942 roku znalazł się w obozie ewakuacyjnym Polskich Sił Zbrojnych W Teheranie przydzielono go do Plutonu Zaopatrzenia Parków Materiałowych, gdzie pełnił funkcje szefa kompanii. W 1944 roku został skierowany do Szkoły Podchorążych Wojsk Zaopatrzenia. Uzyskał stopień plutonowego podchorążego. Przeszedł cały szlak bojowy aż do Włoch. W 1946 roku oddział przesunięto do Wielkiej Brytanii. Był kilkakrotnie odznaczany. Otrzymał Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami, Krzyż za udział w walce pod Monte Casino, Medal Wojska Polskiego z Gwiazdą za wojnę, Gwiazdę Italii i Medal Obrony. Potwierdzeniem tych odznaczeń są odpowiednie dokumenty przechowywane do dziś w pamiątkach rodzinnych. W 1947 roku, po wieloletniej tułaczce i ofiarnej walce w obronie Ojczyzny, powrócił do Polski. Dopiero teraz dowiedział się, że żona Apolonia zmarła na tyfus w Dżambule (Kazachstan) pod koniec kwietnia 1942 roku (dane pochodzą z orzeczenia sądowego w sprawie uznania jej za zmarłą). Dzieci, poszukiwane przez PCK, także się odnalazły. Przebywały w Domu Dziecka najpierw w Gostyninie k/Płocka, później w Lęborku, gdzie czekały na odnalezienie przez bliskich. Informacje były podawane przez polskie radio. Stefania pojechała do Lęborka i odebrała wnuki, które dotąd były uważane za zaginione. Antoni skontaktował się z siostrą zmarłej żony Reginą. Widocznie spodobało się Opatrzności, by tych dwoje, którzy w młodości rozminęli się, teraz znów było razem. W dwa lata później pobrali się i zamieszkali razem z dziećmi i matką Antoniego. Antoni najpierw pracował w leśniczówce Rekownica k/Wielbarka, a od marca 1948 roku w nadleśnictwie Średni Bór k/Szczytna. Kolejnymi miejscami pracy były: Wielbark, Korpele (dziś przedmieście Szczytna), a od 30 maja 1950 roku ponownie Szczytno, gdzie od 1 lutego 1953 roku pełnił funkcję Referendarza Techniczno-Leśnego – Kierownika Sekcji Planowania w Rejonie Lasów Państwowych. Ostatnim miejscem zamieszkania był Pisz k/Rucianego. W międzyczasie starsi synowie Antoniego założyli własne rodziny i prowadzili samodzielne życie. Matka zdecydowała się pozostać w Szczytnie. Zamieszkała sama. Władze widocznie doceniły ofiarność i kompetencje w pracy Antoniego i być może na fali „odwilży”, w 1956 roku skierowały go na zaoczne studia na SGGW, gdzie 19 grudnia 1957 roku uzyskał tytuł inżyniera leśnika (dla absolwentów przedwojennej leśniczej szkoły średniej przysługiwał skrócony okres studiów). „Tatuś był wzorowym leśnikiem, zawsze go chwalono – wspomina średni syn i nie może opanować wzruszenia – uczył nas sumienności. W życiu kierował się hasłem: wszystko, co robisz, rób najlepiej jak potrafisz. Tak pracował i tak walczył. Wtedy nie rozumiałem jeszcze, jakiego mam ojca. Teraz jestem dumny, że jestem jego synem.” Przeszedł męczeński szlak. Represje sowieckie w obozie pracy i trudy wojennej tułaczki zniszczyły zdrowie. Zachorował na raka. Leczono go w szpitalu na Oczki w Warszawie. Po ciężkiej operacji zastosowano naświetlanie. Początkowo wydawało się skuteczne. Po drugiej serii naświetleń przywieziono go do domu sanitarnym helikopterem. Był jednostronnie sparaliżowany i potrzebował butli z tlenem do oddychania. Umarł 21 listopada 1960 roku. Na pogrzebie były tłumy. Koledzy leśnicy zamówili orkiestrę strażacką, która zagrała „W mogile ciemnej śpij na wieki”. Kondukt pogrzebowy doszedł tylko do bramy cmentarnej. Niewielu wówczas stać było na uczestnictwo w katolickim pogrzebie. Może gdyby pogrzeb był bez Mszy żałobnej i bez księdza, dostojnicy miasta wygłosiliby mowę pożegnalną nad grobem. Nikt się nie odważył. Ciało śp. wojennego tułacza samotnie spoczęło w ziemi, która przyjęła go w milczeniu. I tylko skromna mogiła pod wysoką sosną była mu pomnikiem. Szczególnie boleśnie śmierć ojca przeżył najmłodszy synek Wiesław. Miał zaledwie osiem lat. Jego ukochany „tatusiek” był dla niego wszystkim. Po śmierci ojca zapadł na dziecięcą depresję i trzeba było długiego leczenia, aby jakoś doszedł do siebie. Załamała się także Regina. Postarzała się błyskawicznie i zaczęła także podupadać na zdrowiu. Antoni był naprawdę jej jedyną, choć pełną wyrzeczeń i cierpienia, miłością. Podtrzymywał ją przy życiu mały synek, któremu od śmierci męża cała się poświęciła. To był owoc miłości, wprawdzie spóźniony, ale bezcenny. Wieczny tułacz, po macoszemu potraktowany przez ojczyznę, która miała na imię PRL, nie został zrehabilitowany przed śmiercią, choć brał czynny udział w walce obronnej, wiele przecierpiał i otrzymał tyle odznaczeń. Znalazł się we wrogiej sowietom armii gen. Andersa, więc uchodził za wroga. Z tego też powodu długo tułał się po świecie po zakończeniu wojny. Nie mógł wrócić, ponieważ w PRL-u czekało na niego więzienie. I pewnie nie wróciłby wcale, bo w sercu coś pękło, wciąż krwawiło i zagoić się nie mogło. „Myśmy za Polskę cierpieli, krew wylewali, bo myśmy ją wolną chcieć mieli…a czegośmy się doczekali? – mówił i posępniał, zamykał się w sobie i uciekał do lasu. Tam czuł się wolny. Został pochowany na dawnym cmentarzu ewangelickim (wówczas był to jedyny cmentarz miejski). Po kilku latach wiecznego spoczynku odbył jeszcze jedną wędrówkę, ostatnią podróż – jego doczesne szczątki przeniesiono na nowy cmentarz przy ulicy Warszawskiej, gdzie po trzydziestu siedmiu latach dołączyła do niego żona Regina. Dziś śpią spokojnie obok siebie. Nie muszą się niczego obawiać. Rozłożyste drzewa szumią kołysanki nad grobową płytą. W gałęziach czasami kwili wiatr. Szkoda tylko, że wieczny tułacz, który życie poświęcił dla ojczyzny, nie doczekał czasów, gdy takim, jak on, oddaje się honory, gdzie powraca pamięć o bohaterach wojny i niewinnych ofiarach NKWD. P.s. Antoni był moim wujkiem i zarazem nie udokumentowanym ojczymem. Dopiero jako osoba dorosła poznałam jego losy. Wtedy to był temat „tabu”. Chroniono mnie przed prawdą w obawie o mój przyszły los. W domu nigdy głośno nie mówiło się o tamtych czasach. Dlaczego? Dopiero kilka lat temu dowiedziałam się, że przez wszystkie lata PRL-u byliśmy inwigilowani. „Ściany miały uszy”…naprawdę. Byłam zbyt mała, by to rozumieć, a im mniej wiedziałam, tym byłam bardziej bezpieczna. Jestem winna wujkowi pamięć, więc opowiadam o jego przeżyciach. On także jest elementem tamtej strasznej historii, tamtej prawdy…Z tych korzeni wyrosłam i dzięki nim żyję w wolnej Polsce. Nie wolno odcinać się od korzeni. (z cyklu "Przetrwać w korzeniach")
  25. O, Stasiu, tu mnie znalazłaś! Milutko Cię gościć. Bardzo dziękuję. Serdeczne cmokasy -teresa
×
×
  • Dodaj nową pozycję...