
Freney
Użytkownicy-
Postów
645 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Freney
-
Znam Marcholta już dobre kilka lat i ciągle mnie zadziwia... chyba trze będzie sobie w łeb wypalić z zazdrości, bo już nic innego nie zostało do zrobienia. Moim skromnym zdaniem rzecz napisana sprawnie. Dlaczego pominęłaś Suchanino? ;-) Dialogi poprowadzone zupełnie dobrze (nie umiałbym tak, przyznaję bez bicia, pewnie dlatego też nie produkuję dialogów). Wątpliwości Marcholta nie podzielam, może po prostu zbyt pobieżnie czytałem, bo ten kombajn jak tekst ściśnie to samo suche zostaje. Kilka skromniutkich błędów, nijak nie przeszkadzających w lekturze. Temat rzeczywiście mocno telenowelowy, ale - że znowu powołam się na naszego koprofaga czyścizadka - dobrze napisaną telenowelę też się przyjmnie czyta / ogląda etc. Interesuje mnie jeszcze jedna rzecz, grozi ona nawet mało dżentelmeńskim pytaniem. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorki nie dzieli zbyt długi dystans czasowy od czasu narracji (nie żebym utożsamiał)... jeśli się mylę - to jest to zupełnie rzeczowe opowiadanko z dzieckiem (przepraszam, młodą niewiastą) jako bohaterem, jeśli zas się nie mylę, to jest to fajny młodziutki tekst. W mentorski ton - mam nadzieję - nie wpadłem. Czołem.
-
Bardzo zgrabna fabułka, fajne słowotwórstwo, znakomita oszczędność - niczego nie jest tu za dużo, oprócz namolnego "nasz" w pierwszej partii tekstu. Interpunkcja bardzo słaba - niby nie najważniejsze, ale może przeszkadzać gdybyś chciał puścić tekst gdzieś dalej. Nie wiem czy Grypściąg nie chce "wracać z powrotem" celowo, czy też wymsknęło Ci się to ;-) Wrażenia bardzo przyjemne, powiastka - znakomita!
-
Aleksandrynem. A obok położyłbym aleksandryt, gdybym miał. I pisałbym przy świetlne słonecznym, bo aleksandryt jest wtedy chyba ładniejszy. Howgh.
-
Chciałem tylko powiedzieć, że marcholt ma jeszcze dużo takich kawałków - i że potrafi dość wszechstronnie swoje gekoniaste paluchy po klawiaturze poprowadzić. To tak dla tych, którzy go osobiście nie znają i którym nie składał jeszcze nieprzystojnych propozycji (postrachem jest przecież panien cnotliwych i nobliwych matron). Nie wiem co Ci wytknąć, Marcholt, skoro już tak się tego domagasz. Przecież normalne, że ja bym to napisał zupełnie inaczej ;-)
-
A wszystko przez to...
Freney odpowiedział(a) na Johana von Maahn utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
DObrze wiesz Marcholt, że wolę się skrupułami podeprzeć. Nie każdy jest Marcholtem... nie pozdrawiam. -
Podstawiony roz II (reaktywacja)
Freney odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Szacunek... długaśne i chyba miejscami nieco nierówne (mam na myśli kilka nieco banalnych zdań, być może po prostu je zamierzyłeś?), ale fantastyczny język, barwny słownik, no i to smakowite grzebanie w czym się da ;-) trudno mi przytoczyć jakieś trafniejsze frazy, bo ich nie wynotowałem (nie ma jak lektura w długich przerwach w nauce), ale oprócz "seksualnej posługi" było ich jeszcze dobre kilka. Szacunek, asher...! -
Przeczytałem i też wolałem nieco odczekać. Olbrzymią część tego tekstu stanowią wyliczenia - co się oczywiście może podobać, ale może też razić; myślę, że ściągnięcie tego tekstu (mam na myśli: skrócenie poprzez zostawienie samej esencji, bez wyliczeń) byłoby bardzo korzystnym zabiegiem kosmetycznym. Nie wdaję się raczej w debaty o treści, ale muszę dla uczciwości powiedzieć, że w czasie lektury byłem - to chyba dobre słowo - zadziwiony uczuciowością bohaterki. Pozwolę sobie jeszcze na plagiat: bardzo uduchowione.
-
A wszystko przez to...
Freney odpowiedział(a) na Johana von Maahn utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie miałem na myśli obrony wytykania błędów ;-) po prostu dobrze by tu było bez jałowego krytykanctwa, czy to dotyczącego strony formalnej czy językowej. A to już tylko osobisty interes każdego czytelnika / autora / forumowicza itp. itd. kcpzpr... ;-) -
A wszystko przez to...
Freney odpowiedział(a) na Johana von Maahn utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Według mnie nie jest źle zasygnalizować sprawę, ale rozwinać ją już w cztery oczy, zamiast mówić o takim delikatnym zagadnieniu publicznie. Wydawałoby się, że ludziska zamieszczając teksty chcą wiedzieć ogólnie: jaki jest odbiór? a na lekturę składa się też chyba zwrócenie budującej uwagi na potknięcia... Niemniej, nie to jest najważniejsze, masz rację. -
Kilka niezobowiązujących fragmentów
Freney odpowiedział(a) na Freney utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Natalio, sięgnąłem do źródła - sam (baczność) Marcholt (spocznij) szepnął mi dziś o Tobie kilka dobrych słów, więc Twoje "z poważaniem" biorę sobie do serca ;-) -
Z opowieści rabina Machta
Freney odpowiedział(a) na Eryst von Gorski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy... Sprawdzenie co to takiego Purim i kim / czym jest Mordochaj będzie sensowną podnietą intelektualną po przeczytaniu tych kilku paradoksów podchmielonego rabina. Pozdrowień nie trzeba, tekst broni się sam. Szalom. -
Ani Julek, ani Stacho. Cień Nieodzownie Naziemny podobał mnie się szczególnie. Co do reszty nie zabieram głosu, odcinając się jednak od duetu Dżulia & Marcholt.
-
Kilka niezobowiązujących fragmentów
Freney odpowiedział(a) na Freney utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Non sum dignus, że tak pozdrowię w języku martwym. Że też aż tak oszczędził mnie ten niesławny Marcholt Czyścizadek, postrach panien cnotliwych i wdów w żałobie! -
Kilka niezobowiązujących fragmentów
Freney odpowiedział(a) na Freney utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
* * * Wisimy opodal nawisu. Niebiesko powyżej i błogo, słońce jeszcze ciągle schowane, przez kilka godzin względnie jeszcze bezpiecznie – błękitnie, zasady feng szui obrażone podburzyły najwyraźniej lodowiec, bo spod warstwy cukrowatego śniegu tupnie cosik od czasu do czasu tudzież błyśnie jakieś niewielkie spękanie. Fritz powoli nalewa z termosu herbatę. Mruży oczy, kiedy podnosi do ust kubek – zawsze tak mruży ślepia, kiedy moment jest uroczysty, kiedy mu słowiańskie korzenie i kłącza grają. W dole – lodowiec w pocie czoła. Słowianie by tu przyszli, by grusz nasadzili, wierzb, iżby mieli gdzie spać duchowie, klonów, by skrzypce robić, by dębów – Z dziuplami pod chuć centaurzą. * * * Niech już będzie ten Ignatz – Wieszczowie też uśmiercali i wskrzeszali w tym samym akcie ulubionemu Bogu. Niech już będzie ta z kolei p r o j e k c j a, w końcu – Boże – tyle jeszcze dziedzictwa do odniesienia się, tyle klasycznego genotypu… Ignatz – najciemniejszy z tułaczów po szczelinach, od kilku dni bezskutecznie usiłuje przypomnieć sobie owe micińskie inkantacje. I nic. Zwłaszcza teraz natomiast (brak nart, szczelinowisko – szare królestwo) rozmyśla o tym, że najważniejsze rzeczy – to w górach; to po zejściu… Ignatz podejmuje decyzję trudną – kładzie się i czołga. Wspomina to pozejście pierwsze, w latach zupełnie jeszcze pacholęcych, kiedy chwycił za pióro i mizerny aforyzm z á Kempis obudował w moralizujący oktostych – i co z tego po latach wyszło za piśmiennictwo. Sypie się pod Ignatzem, choć umiarkowanie, bez przesady – szczeliny nie za szerokie, słuchać jednak lecące sople, od czasu do czasu ujawnia się jakiś hiatus. A z którymś kolejnym posunięciem uda podejmuje myśl o pisarstwie na powrót, jeszcze raz obraca w myśli na wszystkie strony termin, który urobił. Czołga się Ignatz, czołga, bo przecież wyjdzie z tego cało, bo idzie mu już nieźle z garbu na lity lód – i rozprawia – o głębokim doświadczeniu grzeszności? * * * Aż nagle Ignatz został sam – w balii; z literaturą. Woda przyjemna, nieco mydlin przelewa się na zewnątrz, gdy Ignatz niefrasobliwie się archimedesuje. Przesiada się jednak z rzadka – lustruje się: wychudzony – poobijany (odżywiał się źle, odziewał nieco lepiej), nieładne paznokcie, żylaste, owłosione łydki, kanciaste kolana; ślad po plastrze rozgrzewającym na prawym boku; nieogolony, poobijany, obtarty. Niby zmierzchało za oknem, ale byle jaki ten zmierzch – już ciemno. Nacierał Ignatz stłuczone mięśnie ciepłą wodą i szarym mydłem. Pod nosem natomiast mruczał na nutę de Angelis: - Benedictus qui venit in nomine Domini… (był to bowiem Ignatzów fragment najulubieńszy). Nad nim – anioł stróż przystanął w locie i nad czymś głęboko się zadumał (ani chybi wspomniał Miszę towarzysza). W drzwiach do izby zły duch stał z siedmioma kolegami, co jeden to większy zakapior, zbój po zbóju. Najbardziej bolała pięta, choć kłuło i w biodrze, na kolanie – podle fioletowy siniec… Nie był Ignatz miękko rozciągnięty, o nie – bywał tam, gdzie, owszem, był Bóg, ale gdzie on sam się już nie liczył, gdzie boh (choć go nie ma), gdzie duszne wyziewy z lepkich błot. A szedł przecież do balii na modłę bosą.W nucone zaś błogie Sanctus – wdzierała się raz po raz dyskretna polifonia. Balia – mimo rwania w boku – nie była ciężka. Ignatz otwarł kratkę pieca, gdzie spoczywały rozpalone głazy. (w otwarcie kratki włączyły się jakieś jeszcze głosy – jakby z pieca, niby z żaru). Sen, para – buch. -
A wszystko przez to...
Freney odpowiedział(a) na Johana von Maahn utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Podbiurcze - fantastyczne. Wstyd mi mówić o błędach, bo to mnie najbardziej irytuje w komentarzach tutejszych dinozaurów; jeśli szanowna Autorka jest zainteresowana to z przyjemnością wskażę je w mailu. Zgadzam się co do utraty impetu, niemniej - przeważały miłe wrażenia.