Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. To się nazywa recenzja!
  2. Najbardziej mi się podoba wpiekłowzięcie, ale mam wrażenie, że do poprawki. Zamysł niezły. Ja się nie bardzo znam, proszę poczekać na wytrawnych. Jam tyko lekko schłodzony.
  3. Okropnie dużo przymiotników. Długie, cienkie, krochmalona, biała, stygnący... Może by tak przerobić, przeorganizować wersyfikację? Towarzysz niedoli w nałogu.
  4. no :)))
  5. Wuren obiecał, że Cię pozna z o. Rydzykiem :)))
  6. GRYZIPIÓR PRÓŻNOMÓZG nielot dwunożny z dotępem do internetu rodzaj koprofaga widywany na targach ksiązki i kawiarniach ze śmietanką nieżonaty, nadużywający o skłonnościach krytycznoliterackich zdecydowanie nie chroniony skazany na wymarcie :)))
  7. Strasznie niedopracowany utwór - gramatycznie, stylistycznie, ortograficznie. Obrzeża! Nie wiem też czy Pan był w L.A., ale nie sądzę, żeby ktoś tam miał dość upałów. To tak, jakby Eskimos sie wkurzył, że ciagle zimno. Zadatki w tym tekście jednak widzę...
  8. To pewne? Ludzie plany robią, życie je krzyżuję. Życzę zakochania do emerytury...:)))
  9. Ojej, omyłkowo wrzucił Pan do prozy także...
  10. Ja bym bardzo prosił o usunięcie tego wiersza z prozy. To łatwe. Prawy dolny róg...
  11. Moim skromnym lepik...
  12. Eksplozja tematów religijnych :) Fajne. Ciekawe co będzie dalej. Troszkę bym tylko podkolorował dialogi, ale może wcale nie mam racji, bo nie wiem jak to udowodnić...
  13. Ja byłem najdalej w Bergen i nad Sandenfjordem, ale nic wtedy nie pisałem, bo fizolować cza było. Zazdroszczę...
  14. A to chyba, że tak :) Panie Wuren, Pan nawiąże znajomość z kolegą Freneyem, bo nieśmiały jakiś...
  15. Czy to wiersz?
  16. Bardzo, bardzo za...!
  17. Czasem zachodziłem do sklepiku F. po bułki, mleko skondensowane do kawy, magę, woreczek ziemniaków lub inny drobny produkt, którego akurat zabrakło w domu. Na poważne zakupy szło się na pobliski bazar albo jechało do hipermarketu, ale wszyscy mieszkańcy doceniali F., jeśli chodziło o szybkie uzupełnienie zapasów. Był rodzajem kulinarnego pogotowia osiedlowego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Pewnie przebywał na rencie albo emeryturze, bo inaczej nie dałby rady wyjść na swoje z marży na pieczywo, nabiał, napoje czy cebulę. Pewnie robił to, bo przez lata polubił ślęczenie za ladą, liczenie bilonu i kontakt z klientami. Może kształcił dzieci lub wnuki, wspierał je przy kupowaniu mieszkania, sponsorował wakacje. Raczej nie robił tego dla siebie, bo skoro był w pracy codziennie od 6.00 do 16.00, to kiedy miał korzystać z wypracowanych dóbr? Nikt nigdy nie widział za ladą kogoś innego niż F. Wysepka małego handlu pośrodku osiedla składała się z kiosku Ruchu, warzywniaka oraz jego sklepiku. Z tamtych dwóch pozostały jedynie opuszczone ruderki, a F. trwał wbrew prawom koniunktury, rynku, logiki. Pytałem najstarszych mieszkańców, odpowiadali, że był z nimi od zawsze. Lata temu kupił lub wybudował swój niewielki pałacyk handlu i nikomu nie zamierzał go oddawać. Kiedy warzywniak i kiosk upadały, F. sprawił sobie na raty Renault Kangoo w kolorze wiśniowy metalik. Jeździł nim do pracy i z powrotem, a także na zakupy do Makro, Selgrosa albo na giełdę. Parkował naprzeciw szyby wystawowej swojego pawilonu, żeby mieć autko na oku, lecz to mu nie wystarczało. Kiedy nie miał klientów, niezależnie od pory roku, opierał się o futrynę i podziwiał swój zakup, skubiąc w zadowoleniu brodę. Kilkakrotnie w drodze do pracy przyłapałem go na tym uwielbieniu i muszę przyznać, że wyraz jego twarzy niejeden raz zmusił mnie do przycupnięcia na ławce. Nie wiedział o mnie. Po prostu stał i przyglądał się jak urzeczony. W końcu zrozumiałem, że to musi być miłość. Ja też zapałałem uczuciem do jego uczucia i tak trwaliśmy codziennie – każdy w swojej pozie. Lubiłem F. również za troskę o osiedlowe koty. Sam miałem trzy takie rozrabiaki i cały dom w strzępach, więc doskonale rozumiałem jego poświęcenie. Zaczęło się od tego, że jakiś nieuważny kierowca rozjechał kotkę na parkingu, osierocając malutkiego, pręgowanego kocurka, który tak strasznie miauczał, że całe osiedle słyszało. F. próbował go złapać, ale maluch chował się za nadkolem jednego z zaparkowanych samochodów i za nic nie dawał się dotknąć. Kiedy nadszedł właściciel pojazdu i zapuścił silnik, kocurek zwiał na trawnik obok sklepu i nie bardzo wiedział, co dalej ze sobą począć. F. dał mu na miseczce mleka i to był początek ich wielkiej przyjaźni. Nocami kot sypiał w środku, wchodząc przez dziurę w drzwiach sklepu, a w dzień stanowił żywą maskotkę firmy, przyciągającą coraz większą rzeszę zakochanych w zwierzakach klientów. Felek – bo tak w końcu nazwał przyjaciela F. – wczesną wiosną założył rodzinę i cała szóstka przyjęła lokum w sklepie za swój naturalny dom. Ilekroć ktoś zachodził do sklepiku, był witany i żegnany przez zgraję kotów, które oswoiły się do tego stopnia, że potrafiły wskakiwać gospodyniom do siatek i ze zdziwieniem wychylały główki, kiedy siatka lądowała na posadzce czyjejś kuchni. Całe osiedle zaczęło nagle dbać o kociaki wałęsające się po piwnicach bloków, aż wreszcie zarząd spółdzielni wystosował oficjalne pismo, żeby nie zostawiać resztek jedzenia, bo pożytek z tego mają tylko szczury. Ale żadnych szczurów nie było i każdy mieszkaniec o tym wiedział. Jedna pani omal nie pobiła policjanta, kiedy ten próbował zakazać jej ułożenia pozostałości kolacji przed oknami piwnicy. Dzikie koty żyły dziko, ale o te ze sklepu dbaliśmy najbardziej. Ja też je z ochotą dokarmiałem, za co F. sprzedawał mi Whiskas i Royal Canin bez prowizji. I tak mijały nam dni w niesamowitej harmonii. Każdy wiedział co ma robić i nawet bezdomny pies miał na naszym osiedlu darmową stołówkę. Niestety, w owym czasie dorastająca młodzież całkiem zdominowała pobliski park. Chłopcy pili, potem się bili, a następnie bili innych. Wchodzenie do parku po 18.00 było – delikatnie mówiąc – niewskazane. Narastająca agresja odbiła się również na sklepiku F. Którejś nocy ktoś wyłamał zamki i zdemolował mu lokal. Prawie nic nie zginęło, lecz już sam remont kosztował parę tysięcy złotych. Sprawców nie wykryto, więc robili się coraz bardziej bezczelni. Raz po raz leciały szyby i ginęły rzeczy z zaparkowanych przed blokami aut, raz po raz rozlegały się opętańcze wrzaski alarmów, raz po raz właściciel pojazdu wybiegał z bloku z czerwoną twarzą i przekrwionymi oczami, próbując ratować panel radia, zapomniane manatki czy płyty CD. W sumie cieszyłem się, że nie posiadam samochodu. Miałem o jedną nerwicę mniej. Pewnego ranka jak zwykle wstąpiłem do F., bo zabrakło nam pieczywa w domu. - Mam nowy chlebek – zagadnął sprytnie – Miodowy. Da się pan skusić? - Spytam żony – odparłem ostrożnie. - Niech zajrzy. Już ja ją przekonam. Podrapałem Felka przy ogonie. Wyprężył się i miauknął krótkie pozdrowienie. Kupiłem gazetę i usiadłem na chwilę na ławce, by obejrzeć harcujące wokół sklepu kociaki oraz niemy zachwyt F. nad swoim samochodem. Maluchy tarzały się po trawie, jak gdyby nigdy nie widziały zieleni, a F. wrócił do sklepu obsłużyć klientów, którzy właśnie nadeszli. Wtedy dwie zakapturzone postacie z wielkim obrzękiem spodni poniżej tyłka napadły największą świętość F. – jego Renaulta. Jeden z nich uderzył łokciem w boczną szybę, drugi wsadził do środka rękę i złapał panel radia. Alarm już nikogo na osiedlu nie dziwił. F. natychmiast wyskoczył ze sklepu i porzucając klientów, rzucił się w pogoń za napastnikami. Jak on krzyczał! Pewnie gdyby chcieli go zabić, nie dałby rady wydobyć z siebie tak dramatycznych dźwięków. Nie wiedziałem, co robić, więc dalej siedziałem na ławce. Chłopcy znikli za rogiem najbliższego bloku, a za nimi F. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Później zobaczyłem biegnącego z powrotem F., rozwijającego prędkość nieprzystającą do jego wieku, a za nim tych dwóch zakapturzonych z nożami w ręce. Darli się przy tym, że go zarżną, jak świnię. Byli chyba po imprezie, działanie alkoholu lub narkotyków jeszcze nie ustało. F. wpadł do sklepu i zaryglował drzwi. Zaczęli szarpać klamkę, ale na szczęście nie przyszło im do głowy, żeby wybić szybę. Bałem się zareagować, bo te ich noże były naprawdę duże. Na wysokości zadania stanął za to gospodarz najbliższego bloku. - Panie dzielnicowy! Chodź pan tu szybko! – krzyknął do kogoś w głębi klatki schodowej. Napastnicy nie zastanawiali się długo. Kiedy niższy rzucił się do ucieczki, ten drugi natychmiast pobiegł za nim. - Gdzie ten dzielnicowy? – spytałem gospodarza. - A ja wiem, panie? – odparł ze smutnym uśmiechem i pokręcił głową – Oni nie byli od nas, ale to nasze dzieciaki sprowadzają tu złe towarzystwo. Obaj staraliśmy się pocieszyć F. Wcale nie słuchał. Płakał tak rzewnymi łzami, że omal zmysłów nie postradał. Przegonił nas i przez dwa dni nie pokazywał się w pracy. Kiedy pojawił się w końcu, witał wszystkich z zaciętym wyrazem twarzy i obłędem w oczach. Ubezpieczenie pokryło koszty, lecz jemu to nie wystarczało. Jak się okazało, cały czas tlił mu się w głowie plan zemsty. Na początek wstawił solidne kraty w oknie wystawowym i drzwiach, a potem zamurował tylne wyjście, zostawiając jedynie niewielki otwór dla kotów. Renaulta już nikt nie widział na osiedlu. F. odstawiał go na strzeżony parking, kilka ulic dalej. Po paru dniach pojawił się w sklepie w więziennym drelichu, z zabawną, okrągłą czapeczką na głowie i tak obsługiwał zaskoczonych klientów. Część mieszkańców osiedla rechotała, reszta martwiła się o jego zdrowie psychiczne. Ale F. doskonale wiedział co robi. Wkrótce napisała o nim jedna z lokalnych gazet, zaczęli się pojawiać radiowcy i ekipy z kamerami, a jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych urządziła wizję lokalną na żywo. Z dnia na dzień z bazarowego prawdziwka F. stał się osobowością medialną. W gazetach roiło się od jego fotografii w więziennym ubraniu, żadne wiadomości telewizyjne nie mogły obyć się bez nowinek z oblężonego sklepu. W wywiadach mówił, że skoro przestępcy chodzą swobodnie po ulicach i nikt nie potrafi ich złapać, to on się czuje uwięziony i będzie żył za kratami. W ciągu miesiąca, kiedy było o nim naprawdę głośno, Liga Polskich Rodzin i PIS zaproponowały mu miejsce na swoich listach wyborczych, a Samoobrona zaprosiła na wykłady w Klewkach. W Twoim Imperium opowiadał o swoich preferencjach kulinarnych, w Przyjaciółce o kosmetykach żony, w Gazecie Polskiej o roszczeniach wypędzonych, w Zwierzaku o zbrylaniu się żwirku. Zawsze w drelichu, zawsze krzywo uśmiechnięty, zawsze mądrzejszy niż otoczenie. Obroty w jego sklepiku rosły w tempie geometrycznym. Musiał zakupić kasę fiskalną i płacić słone podatki, a i tak 1/3 dochodu przekazywał publicznie na ręce rzecznika Policji. Na paliwo, na pałki i kajdanki. W odpowiedzi radiowozy i patrole z psami wizytowały osiedle oraz park kilkanaście razy na dobę. Kiedy Rada Dzielnicy zaczęła debatować czy postawić mu pomnik, wyprowadziłem się w diabły. Mieliśmy już z żoną dość tego cyrku. Ciężarówka z naszym dobytkiem czekała kilka godzin na wyjazd z osiedla, bo akurat zawitał do F. Rudolf Guliani...
  18. Ty Freney powinienes z Wurenem więcej rozmawiać. Dużo Was łączy. I popraw prędko składnię, bo jakoś kulawo pobrzemiewa. Na głos przeczytaj :).
  19. Zgrabne kazanie :) z puenta niezbyt pokorna jak na kaznodzieje. no chyba, że to jaja z niektórych klechów...
  20. Podoba się!
  21. Już mam nawet gotowe podziękowania na koniec książki - " Bezetowi za całokształt, Natalii, Freneyowi, Zwykłej, Michałowi, Ona Kocie za współredagowanie na portalu poezja.org, Browarom Żywieckim... :)
  22. A Ty się od razu przejmujesz, każdy mądry post jest ważny, niezależnie od tego, czego dotyczy. Wierz mi, są takie kobiety (od liczebników :)) Nihilizm zamierzony aż po kres. A wiecie, że ja nigdy nie myślałem w ten sposób, że to grzebanie w bebechach? Jaja niesamowite... Kieleckie i wydawał się natentychmiast poprawiam. Ukłony glębokie!
  23. Cuś nie bardzo. Za mało, za krótko, ale środek całkiem mniam, no i to rozwiewanie ubrania po lufie... do wyobrażenia :) A dziś sroda, kac fizol i kac morales po tej orgii???
  24. A może by tak zrezygnwować z puenty? Sam nie wiem. Wydaje mi sie, że i bez tego sens jest wymowny...
  25. Nie spuszczasz z tonu :))) Nie podoba mi się fraza: "zapadam na umieranie". Może jakiś zamiennik???
×
×
  • Dodaj nową pozycję...