
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
Dzięki Freney, wrzucałem to z problemami i... z wielką obawą, że nie przypadnie. Chłopcy i dziewczęta poprawię, w tejże chwili nie pamiętam gdzie to. Dałbyś spokój kalendarzowi i coś wreszcie swojego wrzucił. Ileż można czytać innych?! Jeżeli Ciebie, w "twoim wieku" to rajcuje, to ja tym bardziej rosnę w piórka. A co z Marchołtem? Sesja przecie daleko... no chyba że poprawkowa...
-
znowu nawywijałem :)))
-
Rano pokazałem się w pracy na krótką chwilę. Sprawdziłem pocztę elektroniczną oraz menedżera zadań, pomachałem Jowicie, a potem wpisałem do zeszytu wyjść, że jadę do nowego klienta negocjować warunki kontraktu. Szefów nie było, bo całą grupą pojechali do jednego z niedawno otwartych supermarketów, by przekonać właścicieli, że nasza agencja jest najlepsza w mieście. Nikt nie mógł sprawdzić, co naprawdę robię. Na korytarzu spotkałem markotną Ewę. Na mój widok uśmiechnęła się lekko, lecz na nic więcej nie było jej stać. Stary wciąż ją zwodził, przedłużając umowę próbną o następne trzy miesiące. Nie miała za grosz pewności czy zdoła się utrzymać w tej pracy. Nie współczułem jej. Była młoda i ładna. Mogła pracować wszędzie. - Jak faceci? - zapytałem, żeby ją nieco rozluźnić. - Odeszłam od Roberta - wzruszyła ramionami, zaciągając się dymem do oporu - Powiedział, że nigdy mi tego nie wybaczy i nie chce mnie więcej widzieć. - Byliście ze sobą za krótko, żeby się teraz przyjaźnić. Czyli błahostka. - Ale jest mi przykro. - To trzeba było nie odchodzić. - Musiałam. To nie był udany związek. Rozłożyłem szeroko ramiona i ruszyłem do wyjścia. Dogonił mnie jej głos: - Nie miał tego czegoś! - Ja też nie mam! I żyję! - odkrzyknąłem i wybiegłem na ulicę. Lada chwila miało nastąpić otwarcie stołówki dla bezdomnych, więc nie chciałem się spóźnić. Prawie biegłem. Tym razem byłem najszybszy ze wszystkich, których mijałem. Zazwyczaj to oni gdzieś biegli na złamanie karku, a ja dreptałem w zamyśleniu. Pod świetlicą zgromadził się już spory tłumek. Składał się głównie z mężczyzn, lecz pojawiło się również kilka kobiet. Wszyscy byli jednakowo zaniedbani, obdarci, zarośnięci, przybici - obowiązkowo z reklamówkami w ręce. Niektórzy popijali jakieś specyfiki z plastikowych butelczyn, inni ćmili znalezione gdzieś pety. Tworzyli bezładną kolejkę, zerkając co chwila w zamknięte drzwi stołówki. Przechodnie omijali ich łagodnym łukiem, próbując nie złapać w nozdrza bijących od nich zapachów, ja zaś podszedłem cicho i ustawiłem się w kolejce. Smród był rzeczywiście trudny do wytrzymania. Wyjąłem gazetę i przejrzałem zlecone ogłoszenia. Z ulgą stwierdziłem, że Wyborcza tym razem spisała się dobrze, Dziennik Polski też był ok. Wszystko się zgadzało: rozmiar, treść, barwa. Stopniowa narastał wokół mnie wrogi gwar. Spodziewałem się tego, więc w ogóle nie reagowałem. Powolnym ruchem wyjąłem telefon komórkowy i wystukałem fikcyjny numer. - Halo? No, to ja - starałem się nie roześmiać, ale w tym momencie było mi naprawdę trudno - Sprawdź stan konta i zleć te przelewy, o których wspominałem w piątek. Niedługo tam będę. Zjem obiad i wracam do biura, pa. Towarzystwo wokół mnie całkiem osłupiało, a potem nienawiść zawisła w powietrzu. Najbardziej agresywna była jedna z kobiet. Nie umiałem patrzeć w jej nabrzmiałą, czerwoną, pomarszczoną twarz. Wszystkie alkoholiczki po latach wyglądały tak samo: miały tę samą zwyrodniałą twarz, jak gdyby wyszły spod jednej matrycy, były podobnie skurczone i zwiotczałe. Zawsze mnie coś łapało za serce na ich widok. Głos mojej przeciwniczki stawał się coraz donośniejszy. Podburzała mężczyzn, by mnie przegonili, ale długo jeszcze trwało, zanim kilku z nich zdecydowało się działać. Otoczyli mnie wianuszkiem i patrzyli spod byka. Uniosłem oczy i posłałem im najjaśniejsze z moich niewinnych spojrzeń. - Idź pan stąd - usłyszałem nieśmiały głos - Restauracja jest po drugiej stronie ulicy. - Ale ja - zająknąłem się - Ja tutaj. Do stołówki... - Nie wstyd ci, gnoju jeden! - zaskrzeczała kobieta - Won! Mężczyźni nie mieli w sobie tyle agresji. Wyćwiczyli przez lata pokorę tak potrzebną w ich trudnym życiu. Zawsze poruszali się przecież z takim spokojem, opanowaniem, rezygnacją. - Proszę nie robić kłopotów - zagadnął drugi - My jesteśmy spokojnymi ludźmi. Po co nas pan prowokuje? Zaparłem się stopami, żeby nie uciec. Byłem zdeterminowany doprowadzić ten wybryk do końca. - Ależ wy nic nie rozumiecie - wyjaśniłem cierpliwie, starając się mówić pełnym rezygnacji głosem - Sądzicie mnie po ubiorze, prawda? Coś wam powiem. Wczoraj wieczorem żona wyrzuciła mnie na bruk. Zabrała wszystko: dom, samochód, konto w banku. Sypia z moim szefem, więc pracy też już nie mam. Został mi tylko garnitur i telefon, ale jak nie będę płacił, to mi go wyłączą. Ciekawe, jak będzie ten mój garniturek wyglądał za miesiąc. Zgłupieli. Nawet kobieta zamilkła. Większość z nich zapewne skończyła tak samo. Zaczęła się ogólna dyskusja na temat wrednej natury tak zwanych normalnych członków społeczeństwa. Wyszły z nich wszystkie zadawnione urazy i paląca nienawiść do tych, co wciąż mają się dobrze. Kiedy otwarto drzwi, tłum naparł, jak gdyby zdobywał Bastylię. Towarzystwo rozsiadło się przy drewnianych ławach i zaczęło pałaszować kapuśniak, obficie zagrywając razowym chlebem. Niektórzy nawet brali do słoików, żeby mieć na później. Kapuśniak smakował całkiem przyzwoicie. Początkowo kucharki patrzyły na mnie, jak na kosmitę, jednak ktoś chyba wyjaśnił im całą sprawę i dały mi spokój. Ale dokładki nie dostałem. Po obiedzie poznałem dwóch nowych kolegów: Bruna i Stalowego. Bruno mieszkał w opuszczonej budce dróżnika, zaś Stalowy na parę dni się u niego zaczepił. W ogóle to był w podróży. Postanowił przejść piechotą z Gdańska do Zakopanego, zatrzymując się to tu, to tam. W ciągu roku dotarł do Krakowa, więc był właściwie u kresu podróży. Zapytany o dalsze plany, odpowiedział, że najpewniej ruszy w przeciwnym kierunku, żeby odwiedzić starych znajomków, których poznał w drodze. Mogłem zatrzymać się w budce dróżnika pod warunkiem, że przyniosę coś do żarcia albo wińsko. Podziękowałem, tłumacząc, że póki co, śpię w działkowej altanie i dobrze mi tam. Do pracy wróciłem niezwykle wyciszony. Może to kontakt z ludźmi przegranymi wyrobił we mnie odrobinę dystansu do samego siebie, pozwalając docenić to, co mam. Szefów jeszcze nie było. Rozsiadłem się wygodnie i zapatrzyłem w moją fototapetę, przedstawiającą zachód słońca na Karaibach. Pomyślałem, że czas najwyższy wziąć urlop. W drodze do domu poczułem palec Boży. - Dawid?! Obróciłem się. Chwile trwało, zanim w człowieku, który mnie wołał, poznałem starego znajomego. Przywitałem się grzecznie, ale bez zbytniej wylewności. Był kolegą kolegi, a więc nikim bliskim. Miał mocny uścisk dłoni. Wyczułem w nim serdeczność. Mieszkaliśmy w tej samej mieścinie, czasem piliśmy browca w jednej z dwóch kultowych knajpek, mieliśmy wspólnych znajomych. - Właśnie wróciłem do Krakowa - oświadczył w uniesieniu - Prowincja jest fajna, ale na urlop. Bo, pamiętasz, jestem barmanem. Prowadziłem knajpkę w Kętach. Szef dał mi wolną rękę co do wystroju i wyposażenia. Myślałem, że mi spada z nieba. Pomyliłem się. Kiedy wydałem 40 tysięcy na alkohole i zacząłem sprzedawać drinki własnej produkcji, coś mu odbiło. Chciał ze mnie zrobić kelnera, to się zbuntowałem. - I co teraz? - Dalej jestem barmanem. W Carpe Diem i Oldsmobilu. Właśnie idę do pracy - klepnął mnie w ramię i uśmiechnął się tajemniczo - Chodź ze mną. Dziś jest promocja. Zalejesz się za friko. To brzmiało jak rajska melodia. Zaprowadził mnie do piwnicy, w której pracował i posadził za barem. Sam obszedł go i nalał mi piwo. - Jaką muzykę lubisz? - zapytał i wtedy faktycznie poczułem się gościem specjalnym. - Raczej ostrą, choć dziś mam ochotę na standardy jazzowe. Włączył motyw przewodni z „Mo better blues” Spike’a Lee, który wyjątkowo lubiłem. Już wiedziałem, że będzie mi tam dobrze. Zafascynowany jego ruchami, profesjonalizmem i adekwatnością jego osoby w tym właśnie miejscu, obserwowałem, jak przygotowuje się do pracy, przeciera bar, czujnie wygląda pierwszych gości. Bardzo długo nikt się nie pojawiał. Po godzinie weszło kilku podrostków z bardzo młodymi panienkami i rozsiadło się w jednej z urządzonych nisz. Najstarszy z nich pewnym siebie krokiem podszedł do baru. - Sześć piw. Dwa z sokiem. Trzy słomki. Mateusz obrzucił go ojcowskim spojrzeniem. - Wszyscy mają po osiemnaście lat? - Pewnie... - To przynieś dowody osobiste. Z chłopaka jakby uszło powietrze. Rozejrzał się niepewnie i nachylił ku niemu. - Panienki są młode, ale my mamy dowody. Nie rób jaj. Mateusz pociągnął nosem i posłał mi krzywy uśmieszek. - Bardzo sobie cenię licencję. Byłem już świadkiem jej odbierania. Mój dobry kumpel teraz robi w ubezpieczeniach. Tobie sprzedam. I koleżkom też. Ale panienki dostaną colę. - Nie da rady - chłopak pokręcił głową. - To idźcie na drugą stronę, do „Bosto”. Tam wam dadzą na bank. Gostek bez słowa odwrócił się na pięcie i z całym towarzystwem ostentacyjnie opuścił lokal. Doceniałem gest Mateusza, lecz kwestie ekonomiczne nie dawały mi spokoju. - Straciłeś klientów - zagadnąłem. - Trudno. Właściciel życzy tu sobie klientów na poziomie. Jak ty. Małolaty mają knajp pod dostatkiem. A poza tym byli za młodzi. Nalał mi kolejne piwo i nagle spojrzał mi uważnie w oczy. Zaniepokoiłem się lekko, więc odpowiedziałem równie mocnym spojrzeniem. - Lubisz ostre rzeczy? - zapytał. - W łóżku, czy w ogóle? - W ogóle. - Pewnie - odparłem, choć wcale nie byłem przekonany czy lubię. Sprawnym ruchem sięgnął po mały kieliszek i podszedł do wielkiej flaszy, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi. Wypełniały ją czerwone pęki chili, zalane wielką ilością płynu. „Red Hot Chili Vodka” - wyczytałem i wszystko stało się jasne. Kiedy wypiłem, przypomniało mi się, kiedy po raz pierwszy kupowałem kebab i sprzedawczyni zapytała mnie czy chcę ostry sos, czy łagodny. Uniosłem się honorem i dopiero dwa zimne piwa zdołały ugasić ogień w moich ustach. Teraz było tak samo. Zeskoczyłem z krzesła i wykonałem krótki taniec, chuchając i parskając, jakbym nigdy wcześniej nie pił. - Niezłe! - mruknąłem, siadając z powrotem - Myślę, że warto do ciebie zapraszać przyjaciół. - To dopiero początek - uśmiechnął się z wyższością - Mam jeszcze calvados własnej roboty... Calvados. Magiczny napój miłosny Ravika i Joanny w cieniu Łuku Triumfalnego. Pokręciłem jednak głową. W tej chwili miałem dość wynalazków. Poprosiłem o następne piwo. Bywały dni, że lubiłem odmiany. Zamawiałem Tequilę, Befatera, Kamikadze lub ekscentryczne drinki, ale z reguły odbywało się to podczas większych imprez. Tymczasem przybywało gości i Mateusz miał dużo pracy. Wcale nie wpadł w panikę. Stoicko mieszał drinki i nalewał piwo, od czasu do czasu rzucając mi porozumiewawcze spojrzenia. Przysiadły się do nas dwie panienki, potem grupa Francuzów. Spróbowałem przypomnieć sobie zdolności konwersacyjne, lecz byłem w stanie tylko wymienić i pochwalić ich najlepszych piłkarzy. Bełkotałem o Zidane, Lizzarazou, Henry’m, Trezeguecie, Bartezie i innych, wspominając również jak GKS Katowice wyeliminował kiedyś z Pucharu UEFA Girondins Bordeaux z Zidanem w składzie. W rewanżu wyrazili uznanie dla Piotra Świerczewskiego, Jacka Bąka i Tomasza Kłosa, czułem jednak, że to czysta kurtuazja. Dopiero, gdy przeszliśmy na dziewczyny, zauważyłem, że są autentycznie zachwyceni Polkami. Rzuciliśmy im z Mateuszem garść informacji na temat burdeli oraz miejsc, gdzie mogą znaleźć płatny seks, po czym żwawo ruszyli w miasto. Wyszedłem z knajpy razem z Mateuszem, ale byłem tak zalany, że po paru minutach zgubiliśmy w uliczkach Starego Miasta. Wyjąłem dyktafon i przez całą drogę coś gadałem, lecz nazajutrz nic z tego nie byłem w stanie zrozumieć. Dzień następny okazał się wyjątkowo pracowity. Od rana urywały się telefony i mnożyły wizyty klientów. Uwijaliśmy się jak w ukropie, wymieniając cierpiętnicze spojrzenia. Przyjąłem kilka niezłych zleceń. Już widziałem oczami wyobraźni, że wykonuję Target i czeka na mnie wymarzona prowizja, której nie byłem w stanie dopracować się przez ostatnie trzy miesiące. Nawet nie zauważyłem, kiedy nastała pora lunchu. Wyskoczyliśmy z Ewą na pizzę, by uczcić nasze powodzenie. - Pojawił się ktoś - oświadczyła, nie kryjąc podniecenia - Jest boski. Przyjąłem tę wiadomość z umiarkowanym entuzjazmem. Przychodzili i odchodzili jak pociągi na stacji kolejowej. - Boski powiadasz - mruknąłem - Może zagości na dłużej. - Może - przyznała i posmutniała - Jest tylko jeden problem. Ma żonę. Splunąłem wodą sodową, której akurat zachciało mi się napić. Ręce mi opadły. Nie siliłem się na komentarze, choć wydawało się, że ona bardzo tego potrzebuje. Ola też zaufała żonatemu mężczyźnie, chciała go wyrwać z domowego ogniska i przegrała. Spotkaliśmy się o te pół roku za późno. Stale w niej był, jątrzył, nie dawał zapomnieć. Zgarbiłem się nad myślą, co te wszystkie dziewuchy ciągnie do starszych facetów, zwłaszcza kiedy są żonaci. Doświadczenie, to jasne, ale jak wysoka jest jego cena. Rany potem nie chcą się goić, nie pozwalając im otworzyć się w pełni i znaleźć prawdziwe szczęście. Dostaliśmy naszą pizzę. Jedliśmy w milczeniu. Ewa musiała żałować, że mi się zwierzyła, lecz naprawdę nie umiałem nic w tej sprawie zrobić. - Masz los w swoich rękach - powiedziałem na koniec - Postaraj się, żeby nie stało się odwrotnie. I wyszedłem. Wyczytałem u Austera, że los to takie staroświeckie słowo. I co z tego? Aleatoryjność brzmi nowocześnie, lecz jakże kiepsko. Lubiłem słowo los i wszelkie konteksty, jakie się za nim kryły. Było mi lżej, kiedy objaśniałem sobie nim te rejony rzeczywistości, których nie tłumaczyła logika. Uważałem, że chaos i przypadkowość lepiej odnoszą się do całego zła, aniżeli inteligentne działanie. Czułem augustiańską niechęć do obarczania winą Boga za całe zło, jakie mi się przydarza. To, co rozumiałem jako Jego działanie, było dla mnie nauką odnajdywania właściwych dróg i oddzielałem to od rzeczy przypadkowych, z którymi On mógł nie mieć nic wspólnego. Kościół wykluczał wszelką przypadkowość i w moim mniemaniu, postępował głupio. W tej materii wolałem Kieślowskiego. Był wierzącym, dobrym człowiekiem, a jednak pałał obsesją na punkcie losu. W tym miejscu pękała doktryna i otwierała się przepaść, którą reżyser próbował zasypać. Uznawałem los, bo lubiłem mielizny myślenia. Uważałem, że to zdrowo, zabrnąć w ślepy zaułek i umieć się z tym pogodzić. Jakoś będzie - mawiamy sobie, kiedy coś nam nie idzie. Bez tej prostej wiary nigdy nie uzyskalibyśmy wewnętrznego uspokojenia. To, że byłem pesymistą, to też był rodzaj mielizny. Optymizm zdawał mi się tak durny, niedorzeczny, sprzeczny z logiką, że naprawdę myślący człowiek nie mógł być jego wyznawcą. Fajnie było nie myśleć, ale ja na trzeźwo tego nie potrafiłem. Dotarło do mnie z całą jaskrawością, że moje istnienie składa się z myślowych nerwobóli i momentów odprężającego pijaństwa. Popołudnie w biurze mieliśmy wyjątkowo spokojne. Siedzieliśmy w boksach i zajmowaliśmy się swoimi sprawami. Włączyłem Arcanoida i nieoczekiwanie pobiłem należący do mnie rekord firmy sprzed dwóch tygodni. Przez cały czas myślałem, że już więcej nie zdołam osiągnąć, a tu taka niespodzianka. Od razu wysłałem maila do Sebastiana, z którym toczyliśmy korespondencyjną rywalizację. Po chwili odpisał wściekły: przyjąłem do wiadomości. Odprężony wskoczyłem do sieci, ale szybko mnie to znudziło. Po drodze do domu, po raz pierwszy od bardzo dawna zrobiłem porządne zakupy. Przelewu jeszcze nie było, więc skorzystałem z pieniędzy, jakie wpłacił mi gotówką jeden z klientów. Często tak robiłem, kiedy brakowało mi funduszy, a potem oddawałem ten nieoprocentowany dług pani Zosi w kasie. Na schodach trafiłem na zapłakaną Martę. Tuliła się do prętów poręczy i patrzyła przed siebie. Przygarnąłem ją delikatnie do piersi, pytając co się stało. Nie chciała mówić. Poprosiła tylko , żebym zabrał ją do siebie. Położyłem ją do łóżka, a sam zabrałem się do przygotowania kolacji. Miałem zamiar zjeść cokolwiek i ruszyć do Mateusza na dalszą edukację, ale w tej sytuacji zrezygnowałem. Marta zasnęła, jak dziecko. Włączyłem sobie mecz i bezmyślnie wpatrywałem się w masakrę na boisku. Akurat trafiły na siebie dwie drużyny znane z brutalnej gry. Sędzia nie potrafił zapanować nad zawodnikami, więc ci zaserwowali kibicom istny chaos. Paliłem papierosa za papierosem. Wreszcie poczułem takie mdłości, że pobiegłem do ubikacji. Tam przyszło uspokojenie. Wróciłem i znów patrzyłem na mecz. Nikotyna była przy mnie, była we mnie, była mną. Powierzyłem jej najbardziej newralgiczny punkt organizmu - system nerwowy. Mało, powierzyłem jej swoją osobowość do tego stopnia, że bez papierosa czułem się nikim. Zrośliśmy się, niczym stare małżeństwo. Może nie było to zachowanie powszechnie akceptowane, ale w moim życiu po prostu niezbędne. Pewnie łatwo zrozumieliby mnie chorobliwie zakochani albo emerytki namiętnie oglądające telenowele. Wszyscy potrzebowaliśmy pomocy i w tej, czy innej postaci ją otrzymywaliśmy. Tak sobie to tłumaczyłem, ale od czasu do czasu chwytał mnie za gardło strach, że mój magiczny pomocnik to groźny zabójca, że trzeba mu będzie kiedyś spłacić długi za wieloletnie wsparcie. Miałem nadzieję tego nie dożyć. Zasnąłem obok Marty. Obudziło mnie gwałtowne szarpanie za ramię. W ciemności zobaczyłem błyskające na wszystkie strony białka jej oczu. - Zamknąłeś drzwi? - wyszeptała. - Pewnie. Czemu pytasz? - Mógł za mną iść. To świr... Od razu miałem jasny obraz sytuacji. Westchnąłem ciężko i usiadłem na łóżku. Przylgnęła do mnie, chłodna i drżąca. Otuliłem ją ramionami. Trwaliśmy tak w nieskończoność, aż zacząłem mieć dość. - Albo ze mną porozmawiasz, albo sobie pójdziesz - powiedziałem ostro, przypominając sobie słowa jednej z moich eks, że czasem trzeba być sukinsynem. Byłem tak przejęty stanem Marty, że nie nawet nie chciało mi się zastanawiać, dlaczego te słowa wróciły do mnie w tej właśnie chwili. Odsunęła się ode mnie jakby z odrazą. Żałowałem, że w lodówce nie ma już piwa, jednak nie chciało mi się iść do nocnego. Była jeszcze Beherovka. Wyskoczyłem z łóżka jak sprężyna i wróciłem z butelką w dłoni. Odkręciłem korek i raptem opuściła mnie ochota na picie. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Od tak dawna nie brałem odpowiedzialności za drugą osobę, że prawie zapomniałem jak to jest. Marta siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Czułem, że nie zamierza ani ze mną rozmawiać, ani sobie pójść. Oczekiwała, że stanę na wysokości zadania, odprawię złe duchy i dam jej uspokojenie. Nie mogła gorzej trafić. To, że przez przypadek byłem w dobrej formie, jeszcze o niczym nie świadczyło. - Dobrze. Popatrzmy na jakiś film - westchnąłem, sięgając po pilota. Byłem w posiadaniu sporego zapasu parodii, o których kiedyś z pasją pisywałem eseje. Miałem kolekcję spółki Zucker-Abrahams-Zucker oraz kilka filmów z Leslie Nielsenem bez ich udziału. Stwierdziłem, że od jakichś trzech miesięcy nie oglądałem „Nagiej broni”, więc nic prostszego... - Dlaczego trafiają mi się same palanty? - odezwała się głucho Marta. - Nie wiem, kochanie - odparłem, odkładając pilota - Mogę tylko zasugerować, że może jestem największym z nich. Pociągnęła w ciemności nosem i wyciągnęła rękę po butelkę. Wręczyłem ją jej bezwiednie. Łyknęła niczym rasowy pijaczyna i podała mi flaszkę. Odmówiłem. - Co z ciebie za pijak? - rzekła pogardliwie. - Dziwny. - Trudno - pociągnęła jeszcze raz - Daj zapalić. Zaskoczony podałem jej paczkę i czekałem, by usłużyć ogniem, ale odtrąciła moją rękę. - Nie masz marychy? - Chwilowo nie. Nie spodziewałem się... Wzruszyła ramionami i sięgnęła po paczkę Sobieskich. Paliła śmiesznie. Wkładała do ust prawie cały filtr i zabawnie nadymała usta. Mimowolnie się roześmiałem. - Masz absolutną rację - rzekła poważnie - Jestem śmieszna. - Oj, nie obrażaj się. - Wcale się nie obrażam. Po prostu się z tobą zgadzam. Co było robić? Też się napiłem i też zapaliłem. Chciałem włączyć nocną lampkę, ale złapała mnie za rękę, oświadczając, że tak jest lepiej. Położyłem się obok niej i ćmiliśmy w ciemności nasze papierosy. Tylko zabłąkane w mroku ogniki świadczyły, że w ogóle tam jesteśmy. Zacząłem poruszać swoim, wypisując na tle nocy niewidzialne litery. - Co piszesz? - usłyszałem. - Twoje imię. - Podoba ci się? - Znałem kiedyś pewną Martę. Chyba miałem na nią ochotę, ale była z moim dobry kumplem. Dziś są przykładnym małżeństwem. - Zawsze mówisz o tym, co było - jęknęła niezadowolona Marta. - Bo wszystko już było - szepnąłem - Nowością może być już tylko śmierć. Podniosłem się i włączyłem Monteverdiego. Przecudne partie wokalne napełniły ponury pokój życiem. Była trzecia nad ranem. Marta dobrała się do Beherovki na całego. Już nawet nie podawała mi butelki, tylko co pewien czas pociągała z cichym pluskiem. Uznałem, że wpadłem na całego. - Jak go poznałaś? - pytanie zawisło w powietrzu, jak gdyby nie miało adresata. - Kogo? Legionistę? -odparła po dłuższej chwili - Przez Internet. - Jak w kiepskim filmie! - wykrzyknąłem niemal uradowany - Na chacie? - Nieee... Chaty są dla gówniarzy. Miałam swoją galerię. Zastrzeliła mnie. Usiadłem z nagłą energią, o jaką się tej nocy nie podejrzewałem. To było jak świeży powiew w dusznej piwnicy. - Poważnie??? Nie znałem nigdy kogoś takiego! Wybacz: to było hard czy soft? Zgromiła mnie wzrokiem, ale wkrótce uśmiechnęła się tajemniczo. Mój entuzjazm był dla niej znakiem, że flirt rozwija się dobrze. Nasze słowa zaczęły mienić się paletą wielu znaczeń. W głosie Marty wciąż jednak słyszałem zawstydzenie. - Byłam młoda i naiwna. Chłopak, z którym wtedy byłam, ostro surfował. Namówił mnie na serię aktów, a potem zrobił mi stronę. Zawierała galerię, pocztę i księgę gości. Naliczyłam ich przeszło 35 tysięcy... Złapałem się za głowę. Mogłem być jednym z nich! Nie pamiętałem jej, bo tysiące dziewczyn w rozmaitych pozach przesuwało się przed oczami, niby anonimowy przedmiot pożądania. Posiadały imiona, ale mało komu były one tak naprawdę potrzebne. - Niesamowite - mruczałem podniecony - Naprawdę niesamowite. - Co? To, że 35 tysięcy zboczeńców patrzyło na moją nagość i wyobrażało sobie, że mnie mają? Służyłam za podnietę bandzie skrzywionych facetów. - A może samotnych, niezadowolonych z żon i kochanek? - droczyłem się - Może odkrywającym uroki seksu nastolatkom? Jakie to uczucie? - Dziwne - przyznała z wahaniem - I miłe. Byłam wtedy próżna. - Wszyscy bywamy próżni. A ten twój nowy facio? Napisał do ciebie, czy jak? - Co wieczór sprawdzałam księgę gości. Wpisy były głównie świńskie i ordynarne. A on napisał wiersz i zostawił adres mailowy. - I naiwne dziewczę coś złapało za serce - prychnąłem. - Żebyś wiedział - żachnęła się - Miałam 18 lat! A on miał takie romantyczne imię... - Adam? Juliusz? Cyprian? Cudem uniknąłem ciosu. Zamachnęła się, ale jej kuksaniec przeszył półmrok. Od słów do czynów było teraz naprawdę blisko. Niby obrażona Marta, kontynuowała swoją opowieść: - Rafał... Pisał, że ma złamane serce i chce pojechać do Legii Cudzoziemskiej. I tam zginąć. Bardzo kogoś kochał i się zawiódł. Pisał do mnie z Bałkanów przez cały czas. Niedawno wrócił. Znowu banał. Czułem, że muszę coś zrobić, żeby utrzymać podniecenie. - Czy ta galeria jeszcze istnieje? - zapytałem drżącym głosem. - A skąd! To było tak dawno. - Chętnie bym popatrzył. Przyglądała mi się w przerzedzonej już nieco ciemności. - Po co? - wyszeptała - Przecież tu jestem. Zgłupiałem. Paradoks polegał na tym, że oddzielałem wizerunek jej nagości od niej samej. Czułem się jak zbrodniarz. Musiała wyczuć moje emocje, bo bezpardonowo zaczęła na nich grać. Powolnym ruchem włączyła nocną lampkę i z tajemniczym uśmiechem zabrała się do rozpinania guzików swojej bluzki. Świadomość jej internetowej przeszłości sprawiała, że wodziłem wzrokiem po jej ciele, jakbym pierwszy raz widział kobietę. Pilnie śledziłem każdy jej ruch, każdą zmianę wyraz twarzy, oczu, ust. Cały byłem w jej władaniu. Napawała się moim patrzeniem, jakbym już co najmniej był na niej. Przeżycia, jakie potem miałem nie podlegają żadnemu opisowi. Ich moc, intensywność i nagłość przywodzić mogły na myśl jedynie po raz pierwszy przeprowadzoną masturbację, kiedy się nie wie, do czego to wszystko prowadzi i nagle odkrywa się tysiąckrotną rozkosz, nie porównywalną z niczym, co czuło się wcześniej. Przed zaśnięciem stwierdziłem, że nie jest ze mną tak najgorzej. Miałem się ostatnio za półimpotenta i otwarcie lekceważyłem sprawy seksu. Dzięki Marcie okazało się, że to tylko kwestia bodźca. Zapomniałem nawet o tym, że jest blondynką i ma za duże stopy, co wcześniej wydawało się przeszkodą nie do pokonania.
-
Opanowanie tworzywa cacy - nic nie zgrzyta, a płynie, że hej. Obaczyłżem, że może partnera będę miał do wygłupów. Proponuję tak składne utwory od razu do zaawansowanych wrzucać. Co tu do poprawki ma niby być? I tak równowaga treści i formy... gratulacje.
-
Granice świadomości
asher odpowiedział(a) na Marek Paprocki utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jak ja lubię takie kawałki! Nie przegadane, dosadne i nie całkiem serio. -
najlepsze rzeczy...
asher odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
A bachor z tęgimi ramionami całkiem całkiem. Nad wstępem trochę bym polecał podumać. Zamysł wart tego grzechu. -
nastepny proszę!
asher odpowiedział(a) na agnieha tjaghe utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Myślę, że Państwo się czepiacie. Literatura piękna jest jeno z nazwy umownej. Obrzydliwe fe gratulki i tfu pozrowienia! -
pieśń Steda
asher odpowiedział(a) na Messalin_Nagietka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Do śpiewania się nada, jak wspomniany nieodżałowany wieszcz wielu wrażliwców. Pozdrówka i ukłony! -
Zingu, widać mało znasz emerytów dzisiejszych, skazanych na wymarcie :) resztę w pokorze przyjmuję.
-
rosną we mnie oddechy
asher odpowiedział(a) na Ona_Kot utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
cóż, widzi mi się i nie mam zastrzeżeń. erotyczne "conieco" bez trywialności obecnej w tak wielu wierszach tutaj :) -
Zobacz no! A z prozy Cię nie do piachu nie wysyłają...
-
Luka i Eryk ( cz. 2 )
asher odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ja też myśle, że trza formę do treści, nie odwrotnie, bo inaczej jakieś miazmaty i zawiłe durnoty dla "zboczeńców intelektu" wychodzą. W największym zagęszczeniu i zawirowaniu musi być sprecyzowana myśl, choćby niedotrzegalna na pierwszy rzut oka. Tekst - jak rozumiem - rwany celowo, choć mi to jakoś przeszkadza, bo na tak małej przestrzeni przeprawia o braki w rozumieniu całości. Początek zdecydowanie dobry, reszta jakoś mniej. Jesteś zdecydowanie na dobrej drodze. Pisać o rzeczach codziennych i nie nudzić to mimo wszystko duża sprawa. -
Cuś jakby wiersz, bo utwór sceniczny jakoś nie. Sam nie wiem. Chyba słusznie do przeniesienia, by Autor zdecydował czy wiersz, czy skecz...choć z głębią istotnie przepastną.
-
Mała (cz.XV,XVI,XVII)
asher odpowiedział(a) na Natalia Zarzycka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Czemu znikasz? Ciężko komentować tekst nieobecnego autora... :( -
Piotrze, krytykiem zostaniesz, ani chybi :)
-
gospodarz będzie niezadowolony
asher odpowiedział(a) na majkaa_m... utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ja przepraszam, ja naprawdę bez złośliwości i innych takich. To może jakiś inny utwór? -
gospodarz będzie niezadowolony
asher odpowiedział(a) na majkaa_m... utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
a to gafa :( to już było przerabiane? tym bardziej poczekaj. mnie nie ruszylo,oprócz słów czaśniętych drzwiami. -
gospodarz będzie niezadowolony
asher odpowiedział(a) na majkaa_m... utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
pewnie jeszcze nie wiesz, ale ja sie na konstrukcjach nie znam :( przyjdzie walec i wyrówna. o ile przyjdzie :) -
Kurna, nie ma chętnych do jazdy??? Zniosę wszystko, oprócz obojętności :(
-
gospodarz będzie niezadowolony
asher odpowiedział(a) na majkaa_m... utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Mimo świetnych intencji, jednak do poprawki. -
Panie, daj mi zrozumieć
asher odpowiedział(a) na Daniel Jaworski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nie powstrzymuj sie Pan, daj Pan coś lepszego. Skojarzenia całkiem, ale za płytkie. -
należę do wiatru bo on gwiżdże
asher odpowiedział(a) na Anna_M. utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
duuuuużo lepiej. kształt elipsy wyjątkowo mi się podoba. -
Ale nikt tak naprawdę nie podkreślił, że Pan Wuren dowcipem niezgorszym włada. Punkcja, licencja, ISO 2001? A po co tak komplikować kosumpcję?
-
Cierpliwości, wojowniczki wrócą i Ci się oberwie :) Pana Pioe musiał wiersz zainspirować. Tylko się cieszyć.
-
komentarz jak wyżej. To o piesku czy kotku jest?