Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. Podzielam zdanię przedmówczyni, ale najgorzej nie jest. Opis trochę za gęsty dla mnie, co dla innych może nie stanowić żadnego problemu, więc nie jest źle :)
  2. Bardzo ciekawe podsumowanie. Panowie komentatorzy od rzeczywistości się ucieszą. Akapity jakieś takie nierówne, jakby każdy pisał kto inny. To celowy zabieg? I to będzie powieść, jak rozumiem? Chętnie poczytam :)
  3. Kolejne fajne mini napisane z dystansem, czyli dobre :)
  4. Mnie najbardziej bierze słownictwo, które jest wprawdzie w dużym stężeniu, ale światło między wersami daje odetchnąć. Siłą rzeczy, ostatni akapit najlepszy, co za inspiracja! :))) Będzie z tego coś wielkiego, Wuren.
  5. Nata, chciałbym, żeby słońce świeciło nadal, doskonale obojętne i niczemu nie winne. W końcu karawana zap... dalej, jak napisał Leszek. Tak oto wystartowały Szorty 2. Szorty 1 właśnie do Was jadą. A w sobotę zadebiutują na Targach Wydawnctw Niezależnych w Bunkrze Sztuki w Kraku. Ż jak żonkoś - tym razem :))) Leszku, Pehowiec od PH - przedstawiciel handlowy...
  6. Dla mnie na wstęp za mało. Sory...
  7. Ż. wyszedł po schodkach z ciemnawego wnętrza restauracji. Poczuł się, jakby za dnia opuścił kino. Słońce raziło go jedynie przez chwilę, potem oczy przyzwyczaiły się do intensywnego blasku. Propozycje kierownika z grubsza mu się podobały, przemyśliwał tylko zmianę wystroju lokalu w Ten Wielki Dzień. Żadnych serc na ścianie, baloników i serpentyn, co najwyżej gustowne stroiki na stołach. Menu było ok. Skromne, ale z klasą. Pięć ciepłych dań, zimna płyta, ciasta, sałatki i owoce. Do tego „chleb ze śmieciami”, czyli ulubiony wieloziarnisty Ani. Ruszył słoneczną ulicą. Przy każdym kroku chciało mu się śpiewać. Były jednak wątpliwości. Jak zareaguje drużyna wujków? Nie dość, że DJ będzie grał na przemian z grajkami, to zamiast wódki, dostaną piwo. Miał kiedyś okazję być na takim weselu. Wybuchł wielki skandal i najbardziej zacięci tradycjonaliści ostentacyjnie pobiegli po wódkę do najbliższego monopolowego. Oboje z Anią nie chcieli, by to się powtórzyło, ale jej mama postawiła sprawę jasno – albo wesele bezalkoholowe, albo z piwem. I odium najpewniej spadnie na młodych. Dobrze wiedział, że jak się nie chlapnie, to nos opada na kwintę, nogi nie chcą nosić i humor nijaki. Napić się wypada, przesadzać nie warto. Zamyślony Ż. minął znajomego, nie zauważając, że tamten go pozdrowił. Chcąc dogodzić każdemu, można nie dogodzić nikomu. Ale jakoś będzie – pocieszał się w duchu. W końcu to ich święto, a nie zgrai ludzi, których widuje się głównie na fotografiach. Miał dla nich w zanadrzu inne niespodzianki. Marzył o tym od tak dawna, że żadne kaprysy nie mogły zburzyć tej harmonii. Młoda para będzie wchodzić na salę przy dźwiękach IX symfonii Mahlera, wnoszeniu głównych dań towarzyszyć będzie muzyka z Terminatora, a przy deserach obowiązkowo poleci temat z Władcy Pierścieni, kiedy Gandalf wjeżdża do Shire. Do tego na ogromnym telebimie, w przerwach między tańcami, reżyser uraczy gości najlepszymi kawałkami miłosnymi i weselnymi z historii kina. Znajdzie się miejsce na kościelne seplenienie Jasia Fasoli z filmu „4 wesela i pogrzeb”, perypetie weselne ze „Sami swoi”, „Wyjście awaryjne”, i „Kogiel mogel”. Będzie udawany orgazm z „Kiedy Harry poznał Sally”, scena uświadomienia płci z „Gry pozorów”, przeżycia erotyczne Johna Travolty z „Pulp fiction” i wiele, wiele innych. Za rogiem Ż. skręcił w bramę opatrzoną szyldem Grafix Plus. Zaproszenia były gotowe. Wyglądały ślicznie i były jota w jotę takie, jakie sobie wymarzyli – kremowe z pięknym bukietem kwiatów pośrodku. Przybił piątkę z właścicielem i wrócił na ulicę. Zadzwonił telefon. - Pipecki z zespołu „Kukuryku” z tej strony – odezwał się jazgotliwy głosik lidera zespołu – Przemyślał pan sprawę? - Ja? To pan miał się zastanowić! - Nic pan nie dorzuci? Po stówie na głowę będzie ok. - Mowy nie ma! - Przecież to pana szczęśliwy dzień! - Nie widzę związku. Umówmy się na telefon za dwa dni. Jeżeli nadal nie znajdziecie wesela do obsadzenia, przyjeżdżacie i gracie na moich warunkach. - Hm... skoro pan taki sztywny... - Panie, macie tylko jeść, pić i co jakiś czas zagrać walczyka dla dziadków i wujków. Moja oferta nie jest sztywna, tylko uczciwa. Jak mówię, proszę dzwonić... - Dobra. Bierzemy to. - Fajnie. To do soboty. Ż. rozłączył się, choć ten gest należał się osobie, która nawiązała połączenie. Uśmiechnął się szeroko i zanucił pod nosem aktualny przebój. Praca „Pehowca” wreszcie na coś się przydała. Negocjował twardo, jak jego klienci. Zaniósł paczkę z zaproszeniami do samochodu. Usiadł za kierownicą i przetarł dłonią zmęczone oczy. Od czwartej był na nogach, a nie załatwił nawet połowy spraw. Wyjął kartonik soku i wypił duszkiem. Nie miał czasu na śniadanie. Nastrój euforii znakomicie maskował pretensje żołądka, ale pić trzeba było. Zerknął do terminarza i odfajkował kolejne dwa punkty. Uśmiechnął się na myśl, że może właśnie w tej chwili Ania przymierza kolejną suknię, wysłuchując słynnych komentarzy swojej mamy. Wziął następny temat z terminarza, a właściwie dwa. Jubiler i Biuro Podróży znajdowały się na tej samej ulicy. Obrączki odebrał w try miga, ale w Dream Tour kazali mu trochę poczekać. Usiadł w wygodnym fotelu i wertując aktualny katalog, rozmarzył się na temat zachodów słońca nad ciepłym morzem. Swojej narzeczonej ani jej rodziców nie wtajemniczył w swoje plany – to miała być kolejna z „niespodziewajek”, które tak uwielbiała. Ceny katalogowe urągały zdrowemu rozsądkowi, liczył jednak na łut szczęścia przy ofertach z ostatniej chwili. Wahał się między Hiszpanią, Chorwacją i Grecją. Standard nie musiał być wysoki, ale hotel musiał mieć swoją plażę. I to blisko. W końcu pani z plakietką na piersi poprosiła go do siebie. - W czym mogę pomóc? - Powiem wprost – odparł pewnym siebie głosem – Mam 3 tysiące na podróż poślubną. - Rozumiem, Kiedy miałby nastąpić wylot? - Do tygodnia. Najlepiej w poniedziałek. - No tak – zamruczała, wertując katalogi i poprawiając co chwilę okulary – Proponują kraje rozliczające się w dolarach. Złoty jest mocny jak nigdy. Turcja lub Tunezja. O, mam super ofertę! Alanya, hotel 3+, all inclusive, 1290 złotych, do tego wiza za 20 USD. - Ol co? - All inclusive. Wszystko w cenie. 3 posiłki oraz napoje, również wyskokowe, ale tylko rodzimej produkcji. Może pan pić do woli. - Nieźle. Co to za hotel? - Szczerze powiem, że Turcy zawyżają standard. 3+ gwarantuje schludny pokój z klimatyzacją i sprzątanie raz dziennie. Hotel leży przy drodze, nad samym morzem. - Blisko plaży? - Jest po drugiej stronie ulicy. Prywatna. Najwyżej 50 metrów. - Jakieś pułapki? Ukryte myki? - Wysłałam tam kilkadziesiąt osób. Nikt się nie skarżył. Sama tam byłam. Ż. spojrzał jej głęboko w oczy. Nie zauważył handlowych błysków. Uwierzył. Odruchowo pogłaskał ją po dłoni, którą natychmiast cofnęła. - Przepraszam – bąknął – Czyli 2600 + 40 USD? Sztywna do przesady sprzedawczyni nawet nie mrugnęła okiem. - Jeśli coś pan dołoży, wystarczy na wycieczkę fakultatywną do Kapadocji lub Pammukale, a jak nie, możecie się Państwo wybrać w rejs po grotach śródziemnomorskich piratów. - Niech będzie – rzekł pojednawczo. Dokładnie przeczytał umowę. Nie zawierała żadnych ukrytych warunków. - Proszę się udać z umową do Lotu – dodała pani - Dostanie pan przelot do Warszawy za symboliczną opłatą. Po co się tłuc pociągiem? Ż. uśmiechnął się szeroko. - Dzięki. Jak wrócę, wszystko pani opowiem. Wrócił na słoneczną ulicę. - Jedziemyyyy!!! – krzyknął w duchu, parodiując Marka Koźmińskiego, który przebiegł przed kamerami w Chorzowie, po wygranej z Norwegią, dającej nam przepustkę na Mundial. A potem życie. Słodkie, gorzkie, łatwe, trudne – wszystko jedno jakie, byle wspólne. Teściowie obiecali dać procenty pod kredyt mieszkaniowy, zadaniem młodych małżonków było tylko spłacać go przez następne 15 lat. Ż. na chwilę złapał żal, że jego rodzice tego nie dożyli, lecz telefon od Ani podziałał jak balsam. - Jestem po, a ty? - Ja w połowie. - Przydam się? - Zrób jedzonko. Z resztą dam radę. - Dobra, kochanie. Buziuję w nosek. - Ja też. Pa! Ostatnio ciągle ćwierkali, gruchali, zmiękczali. Kiedyś denerwowałoby go to, teraz jedynie bawiło – w końcu się żenił. Kiedy przechodził obok jednej z wiekowych kamienic, z dachu oderwał się spory kawał gzymsu. Bryła z hukiem spadła wprost na jego głowę. Ż. padł, jak pacynka porzucona przez animatora. Krew wokół rozbitej czaszki zataczała coraz większy krąg, podobnie jak gapie, których ciągle przybywało. Leżał na brzuchu. W jednej ręce trzymał telefon komórkowy, w drugiej teczkę reklamującą piękne, tureckie morze.
  8. Wszystkich Czytelników tego tworu przepraszam. Mam dużo do dopisania na temat ciągu dalszego, ale do dziś nie znalazłem łączenia. Dlatego nie wrzucam ciągu dalszego. Nie chcę powtórek z Sezonu, gdy wrzucałem na chybił trafil i tak naprawdę nikt nie wiedział o co chodzi. Już niedługo... obiecuję...
  9. Dzięki, miło jakoś :)
  10. Tu Wurena cza. Ale mi się widzi ta zabawka :)
  11. Czy to jest Kotkowy dysonans? :))) No piękny Wojaczek...
  12. Mało wiadomo o tych dwóch światach z tych fragmentów, ale powoli się domyśliłem :) Stawiasz na trudy kreowania równoległego. Ano, obaczymy, co z tego będzie... Czegoś zdaje się w pierwszym brakuje. Za mało silnych akcentów, opisów, prezentacji. Dla czytelnika może być trudne poruszanie się po tworzonym świecie...
  13. Ostatni, Nata. Wydawało mi się, że przy okazji dookreślam stosunki bohatera z ojcem. Widać nie bardzo wyszło... :)
  14. Dlaczego największe kłótnie zachodzą zawsze nie tam gdzie trzeba? Majaki majakami, poeta poetą, klótnia kłótnią. Pozdrawiam Autora i Dyskutantów.
  15. To że Leszek napisał pierwszy jest dla mnie oczywistością. Nigdy nie bylo Wam, Panowie bliżej. A sam tekst jawny i dobry. Czemu tak nie pisać na stałe?
  16. Szort? Jak miło. Lateksowe niebo? Cud miód! A te neologizmy! Ciekawym bardzo większej całości.
  17. Ciekawy tekst. Nie wiem co złego w tych imionach. Zawsze możesz zostawić inicjały, jak już musisz.
  18. Dzięki wielkie. Jednak do powieści jeszcze daleko. Teraz zapisuję graficznie, potem będę stylizował. Nie chcę "Gnoju", "Kesa", "Z szynką raz" ani "Chlopaka rzeźnika". Ale czy umiem... się okaże. Pisz Basiu swoją opowieść, nigdy nie wiadomo co się urodzi, byle się dystans zachował...
  19. Znaczy, że Kot się prozą zaraził czy co? A niech tam, skoro skutkuje :)
  20. ▼ Rano Stary poprawił klinem i urżnął się na nowo. Wiedziałem, że nie będzie z niego żadnego pożytku. Gdy ujrzał karty i tę gazetkę, które porzuciliśmy na stole, uśmiechnął się blado. - Pamiętajcie, chuj musi stać – pokazał zgiętą w łokciu rękę. Pokiwaliśmy głowami i poszliśmy na śniadanie. Nawet cieszyłem się, że Stary zostanie w hotelu, bo mieliśmy cały dzień dla siebie. Mogłem planować do woli i robić, co tylko zechcę. Najpierw pojechaliśmy ze Ślepym do domów towarowych „Wars” i „Sawa” przy Marszałkowskiej. Takiego giganta handlowego jeszcze nie widzieliśmy na oczy. Nasze supersamy-blaszaki wyglądały przy nich, jak dziecięce zabawki. Łaziliśmy od stoiska do stoiska z rozpalonymi policzkami, a ja międliłem w kieszeni pomięte banknoty. Ślepemu kupiłem sweter, parę pamiątek dla jego mamy i siostry, a sobie kilka kaset do magnetofonu, choć wykonawców bliżej nie znałem. Na koniec wziąłem kryształową szkatułkę dla Mamy, bezczelnie patrząc w oczy kasjerce, najwyraźniej zdziwionej, skąd u mnie tyle kasy. Czułem się, niby syn jakiegoś księcia albo właściciela fabryki. - Do jutra – zaśmiałem się do niej – Muszę jeszcze kupić adapter i kilka płyt, ale nie chce mi się tego nosić. Odprowadziła nas tępym wzrokiem, więc dodatkowo pomachałem jej ręką. Nie kłamałem. Upatrzyłem sobie adapter Artur2 z małymi kolumienkami i musiałby przejść kataklizm, żeby nie trafił pod mój dach. Trzeba było jedynie zdobyć jeszcze trochę Szopenów. Włóczyliśmy się pół dnia po mieście, dogadzając sobie ile wlezie. Po sutym obiedzie wstąpiliśmy do kina na premierę drugiej części „Poszukiwaczy zaginionej arki” pt. „Indiana Jones”. Wyszliśmy całkowicie zachwyceni. Znów był powód do pochwalenia się przed chłopakami, którzy na pewno teraz siedzieli markotnie na murku albo naparzali się śnieżkami. Później kazałem taksówkarzowi wieść nas na najlepszy kryty basen w mieście. Pluskaliśmy się aż do zamknięcia, gdy okazało się, że nie pomyśleliśmy o ręcznikach. Otarliśmy się trochę ciuchami, ale i tak musieliśmy ubrać je na mokre ciało. W hotelu miałem na włosach i plecach kawałki lodu. Ale nic się nie stało. Żaden z nas nawet nie złapał kataru. Starego nie było w pokoju, była za to chuda, jak szczapa sprzątaczka w śmiesznym fartuchu. Kiedy nas ujrzała, pokręciła szybko głową. - Zboczeniec. I to przy dzieciach. - My nie takie dzieci - parsknąłem – Pani się nie przejmuje. - Powiem kierownikowi – mruknęła i wyszła prędko. Na stoliku pod oknem, obok pustej butelki po winie, leżało kilka kart z rozkroczonymi panienkami, które Stary zapomniał schować. Wykąpaliśmy się w bardzo gorącej wodzie i wskoczyliśmy pod pościel. - Pijemy coś? - spytałem. - Ja nie chcę – odparł Ślepy – Niby fajnie, ale rano do bani. - Dobra... Leżeliśmy pod kołdrą na złączonych łóżkach, stykając się głowami. Ślepy zgarnął ze stolika karty i zaczął je oglądać od nowa. Też mnie korciło, ale nie miałem śmiałości. Teraz bez wahania sięgnąłem po gazetkę. - Ty wiesz, jak to się robi? – szepnął po chwili. - Co? - No wiesz. - Nie wiem. Czuliśmy się zakłopotani, ale te zdjęcia działały tak dziwnie. W tych pięknie wyuzdanych, otwartych kobietach było coś nieskończenie pociągającego. Mnie szczególnie przypadły do gustu pośladki jednej z nich. Mogłem na nie patrzeć bez końca. Kątem oka zerknąłem na Ślepego. Jemu najwyraźniej pasowała leżąca na wielkiej poduszce mulatka o migdałowych oczach i z małym biustem. - A sam ze sobą próbowałeś? - Nie. - To może spróbujemy? - Dobra... Kiedy rano otworzyłem oczy, Stary siedział zgarbiony na łóżku i oglądał ponury pejzaż za oknem. Na stoliku stała otwarta butelka wina. Pewnie znów zaczął oszczędzać albo górę wzięło przyzwyczajenie. Kiedy odbębniliśmy toaletę, w pełnym rynsztunku usiedliśmy na jednym z łóżek i czekaliśmy na to, co zrobi Stary. Niecierpliwie oczekiwaliśmy kolejnych atrakcji, on tymczasem usadowił się na sąsiednim wyrze i wysypał na pościel zwitki poniszczonych banknotów. W portfelu, zamiast kasy nosił dokumenty, mnóstwo dziwnych kartek z notatkami i zdjęcia z czasów, kiedy był harcmistrzem, jeździł na Junaku i strzelał z armat. Musiał je mieć pod ręką, gdyby trzeba było się komuś pochwalić. Zanim zabrał się do liczenia, polał sobie pełną szklankę jabcoka i wychylił do dna, jakby to była sodowa z saturatora. W sumie, to się cieszyłem, bo wino zwilżyło mu wargi, zabierając ze sobą odpychający, biały osad. Później liczył i liczył, a my zajmowaliśmy się głównie czekaniem. Niestety, liczenie mu nie szło. Próbował kilka razy, ciągle się myląc. - Dajże, tata... Zgarnąłem obiema dłońmi banknoty i wysypałem je na podłogę. Liczyłem na głos, przekładając je na osobną kupkę, ale Starego jakoś to nie interesowało. Wstał i nalał sobie znowu, ja tymczasem wpakowałem trochę kasy do kieszeni i z najbardziej niewinną z moich moich, sumowałem dalej. Blady jak ściana hotelowego pokoju Ślepy, przyglądał mi się z przerażeniem. Puściłem mu oko, żeby przestał, jednak było to ponad jego siły. Stary usiadł i zajął się winem, więc spokojnie liczyłem dwa lub trzy banknoty, a następny pomijałem, wsuwając go sobie pod tyłek. Jak już było po wszystkim oddałem mu kasę, za co lekko pogłaskał mnie po głowie. Wzdrygnąłem się, jak za dawnych lat, gdy moczył w kwaśnej, śmierdzącej ślinie wyliniałą chusteczkę i próbował zmywać brud podwórka z mojej twarzy. Na odprawie okazało się, że to nasz ostatni dzień w Warszawie i trzeba będzie zawęzić program do wizyty w Muzeum Wojska Polskiego, Zoo i Łazienkach. Przy muzealnych działach dostaliśmy wykład na temat ich obsługi oraz prowadzenia ostrzału oddalonych obiektów. Stary opowiadał prawie ze łzami w oczach. - Proszę ja was, nie ma tu Katiuszy, które siały postrach pośród Niemców, ale jest czołg T-34, na którym nasze wojska zajechały aż do Berlina. Katiusze, panowie, nie miały wyjątkowej, strategicznej wartości bojowej, jednak pełniły rolę bardzo groźnej broni psychologicznej. Nocą wystrzeliwane seryjnie pociski powodowały lawinę błysków, a do tego wydawały upiorne dźwięki – ni to piski, ni to jęki, po których ciarki biegały Szkopom po plecach. Przed wiekami armia polska też dysponowała czymś takim. Husaria w galopie szeleściła specjalnymi piórami, krusząc ducha walki w szeregach wroga. Mogła pokonać kilkakrotnie silniejszego przeciwnika. Ślepy ziewnął ukradkiem, ja za to słuchałem z rumieńcami na policzkach. O wojnie mogłem bez końca. T-34 widziałem zresztą na „Czterech pancernych”, o Katiuszach czytałem w którymś z „Tygrysów” podczas ostatniego przeziębienia, a husarów miałem nawet kilku w mojej kolekcji żołnierzyków. W Łazienkach Starego wzięło na opowieści o Janie III Sobieskim, ostatnim z wielkich królów polskich, potem zaschło mu w gardle i myślał tylko o tym, gdzie jest najbliższa knajpa lub sklep ze stoiskiem monopolowym. Było już po 13.00, więc alkohol był dostępny. - Jaca, w którym roku była Odsiecz Wiedeńska? – zapytał jeszcze. - Oj, tata... - Na pewno nie wiesz. - Wiem. - To powiedz! - Kurde, tata, masz mnie za debila? - Jak wiesz, to powiedz i już. - 1683. - No. Kiedyś mnie to bawiło, ale z wiekiem odczuwałem coraz większą niechęć do zabaw intelektualnych ze Starym, bo zaczynał się powtarzać, jak gdyby cofał się w rozwoju. Przez to jego cholerne celebrowanie wiedzy, miałem ciągle kłopoty. Nikogo z mojej dzielnicy nie interesowała wiedza ani mądrość. Inteligencja byłą rozumiana raczej jako spryt, umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach i tak też zaczynałem ją pojmować. A przez Starego, swego czasu byłem uznawany za nadętego zarozumialca i długo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dla niego wiedza była rzeczą śmiertelnie poważną, więc mimowolnie udzieliło mi się takie traktowanie sprawy. Potrafił obudzić mnie w środku nocy, by zapytać ile to jest 7 x 8, które miasto jest stolicą Nepalu i kiedy odbyła się bitwa pod Płowcami. Ciągle też odpytywał moich kumpli, radując się ich zmieszanymi minami i swoją gracją biskupa, podczas instruowania ich co i jak. Z początku lubiłem te rozumowe zabawy ze Starym, ale poza domem i szkołą, okazały się całkowicie bezużyteczne. Odczułem to dość boleśnie podczas pewnej kłótni z Adim. Mówił, że coś spadło „na ziem” i wszyscy przyjęli to bez mrugnięcia okiem, oprócz nieodrodnego synka swego ojca, czyli mnie. - Mówi się: „na ziemię”. Chłopcy wybuchnęli śmiechem, Adi nie. - I co z tego? Na ziem też może być. - Nie może, bo to nie po polsku. - Spadaj, Uszal. Na ziem, na ziem, na ziem!!! Skandował, żeby mi zrobić na złość, ale obstawałem przy swoim. W końcu nie wytrzymałem i walnąłem go znienacka w nos. To, co potem nastąpiło, wprawiło nas wszystkich w szok. Kiedy Adi odsunął dłonie od twarzy, zobaczyliśmy krwawe strumyki ściekające mu z nozdrzy i ust. Nawet oczy miał nabrzmiałe krwią, jakby zaraz miały eksplodować. Nagle zaczął wyć. Krzyczał tak, że w niektórych oknach pojawiły się głowy ciekawskich sąsiadów. Może od tego wycia, może z powodu widoku masy krwi, a na pewno ze strachu – dałem drapaka w bramę i tyle mnie widzieli. Później, kiedy wrócił ze szpitala, oberwało mi się od jego siostry, której Adi ochoczo pomagał nogą. Pogodziliśmy się i nigdy więcej nie podniosłem na niego ręki. Dla odmiany w Zoo to ja się nudziłem, a Ślepy biegał od klatki do klatki z wyczytywał wszystkie opisy dotyczące pochodzenia i zwyczajów poszczególnych zwierząt. Stary z nami nie chodził. Usiadł na ławce obok hipopotama i sączył z piersiówki którąś z odmian swojego eliksiru. Po drodze na Centralny wstąpiliśmy jeszcze do Domów Towarowych „Centrum”, gdzie naciągnąłem Starego na adapter. Wtedy też zobaczyłem, że wszyscy biegną w stronę stoiska fonograficznego. Złapałem za ramię jakiegoś kolesia i dowiedziałem się, że rzucili do sprzedaży debiutancką płytę Papa Dance. Parę razy przed seansem w kinie puszczali ich teledysk pt. „Kamikadze”, a w radiu słyszałem „Czy Ty lubisz to, co ja”. Fajnie grali, tak śmiesznie. Elektronicznie, ale inaczej niż Kombi. Stanąłem w długiej kolejce i udało mi się dostać przedostatni egzemplarz. Stary golił ostro, więc usadowiłem go na ławce przed Pałacem Kultury i wróciłem na stoisko z płytami. Wpadłem w szał zakupów. Dobrałem sobie płyty długogrające Lady Pank, Oddział Zamkniętego i Manaamu, składankę polskiego rocka oraz singiel Dżemu z „Wokół sami lunatycy” i Dzień, w którym pękło niebo”. Idąc w kierunku dworca, zrobiliśmy sobie jeszcze jeden przystanek, bo Stary miał już nieźle w czubie. Bałem się, że wytnie mi numer i zaśnie, jak rok temu we Wrocławiu. Wtedy na szczęście miałem bilet i mogłem wrócić do Bielska sam, teraz byłem przy forsie, ale bałem się, że nie udźwigniemy ze Ślepym tych wszystkich toreb z zakupami. Stary gapił się nieruchomo przed siebie, jednak nie zamykał oczu. Odetchnąłem. Miałem jeszcze coś do zrobienia. Pewnym krokiem podszedłem do jednej z budek handlujących towarem z importu. Ach, te kolorowe pudełka. Często stałem przed oknem wystawowym Pewexu i podziwiałem. Gościu z budki spojrzał na mnie kpiąco, więc z butną miną zażądałem Dunhili, Chesterfieldów, Cameli, Lordów i kilku tabliczek czekolady. - Dzieciom papierosów nie sprzedajemy – oświadczył rozbawiony. - Co pan? To dla taty. Odwróciłem się i pomachałem Staremu ręką. Też mi machnął. Załatwiłem sprzedawcę na cacy, więcej nie marudził, tylko dał wszystko, co chciałem. Wracaliśmy kuszetką w pośpiesznym „Beskidy”, który miał dotrzeć do Bielska wczesnym rankiem. Stary od razu uwalił się na najniższe łóżko i zaczął potężnie chrapać. Ślepy zajął najwyższą półkę, więc mi została środkowa. - Palimy? – zapytałem z triumfującym uśmiechem. - Pewnie – cmoknął zachwycony - Camela bym spróbował. Mój wujek mówi, że robią je z suszonego wielbłądziego gówna. - Z gówna!? – krzyknąłem – Fuj! - Nie znasz się. Dawaj. Uchyliliśmy okno. Do przedziału wpadło chłodne powietrze i szum. Na podłodze dostrzegłem jeszcze jednego Szopena. Zeskoczyłem prędko i schowałem zdobycz do kieszeni. - Ej, chłopie – zgorszony Ślepy pokręcił głową – Sumienie cię nie gryzie? - Jak mi zajebał szylingi od wujka, to go gryzło? – odparowałem – Należy mu się. - No chyba, że tak... Zapaliliśmy po Camelu. Ślepy palił śmiesznie, całkiem jak Stary. Trzymał peta między kciukiem a wskazującym i wcale się nie zaciągał. - Ekstra – stwierdził fachowo. - Przy naszych wykruchach to wszystkie są ekstra – odparłem, wspominając Sporty, Popularne i Giewonty. Ostatnio trochę się polepszyło pod tym względem, bo pojawiły się DS-y, Jadrany, Caro i Mocne, a nawet takie śmieszne, miętowe Zefiry, jednak faje z importu musiały być najlepsze. I rzeczywiście, Camele były super. - Daj jeszcze jakiegoś koniaku spróbować – mruknął Ślepy. Zeskoczyłem na podłogę i dopadłem torby, którą Stary wsunął pod łóżko. Wyjąłem najładniej wyglądającą, pękatą flaszkę i podałem mu. Wziął niewielki łyk, pomiędlił trochę w ustach i nagle splunął z obrzydzeniem prosto na szybę. - Jaki syf! On tam chyba Błysku nalał! Za gardło ścisnął mnie tępy żal, wstyd i smutek. Kiedyś broniłem Starego, jednak już nie miałem siły. Wszyscy wiedzieli, że pije „fikołki”, czyli Acnosan, Błysk, Denaturat i spirytus szpitalny. Chwilowo tego nie robił, bo miał kasę, lecz byłem pewien, że lada dzień znów będzie wionął „dyktą”. Nienawidziłem go, gdy nawalony czymś takim zaczepiał mnie z kumplami na ulicy. Na całe życie zapamiętałem śmiech całej dzielnicy, kiedy próbowałem go bronić. Parę lat wcześniej tłumaczył mi, że denaturat służy mu do robienia eksperymentów chemicznych. Rozlał trochę na kamionkę w kuchni i podpalił. Fioletowo-pomarańczowy płomień sprawił, że uwierzyłem, no i potem byłem skłonny rzucać się na chłopaków z pięściami. - Uszal, tyżeś jest głupi – Adi puknął się w czoło – On to chleje! - Eksperymenty robi! – nie ustępowałem – Sam widziałem! - Chleje – dodał Rufek. - Eksperymenty robi, mówię! - Chleje! Obraziłem się na nich i pobiegłem do domu. Teraz śmiałem się razem ze Ślepym, także z własnej głupoty. Spróbowałem tego nibykoniaku. Był faktycznie ohydny i w niczym nie przypominał żadnego znanego mi alkoholu. Raczej bliższe to było jakimś chemikaliom. - Możliwe – mruknąłem i odłożyłem flaszkę do teczki. Nie było więcej o czym gadać. Ułożyliśmy się na półkach. Wkrótce Ślepy także zaczął chrapać, a ja rozmyślałem o Starym. Jak mu to przechodziło przez gardło? Znałem smród denaturatu, bo używali go na podpałkę sprzedawcy waty cukrowej. Błysk to był płyn do okien. Pachniał lepiej, ale też nie nadawał się do picia. O spirytusie szpitalnym nie wiedziałem nic. Zasnąłem brzydko skrzywiony.
  21. No, proszę, wyrasta nam nowa gwiazda krytyki :) A tekst uczciwym sumptem skrojony, choć bywały lepsze. Najbardziej się cieszę, że świeży. No, i ja lubię hoolywoodzkie filmy o kalekach, choć np. w Wyborczej nieustannie próbuja mi je obrzydzić. Wolę je od kaleków polskich - Bogusia L. płaczącego do kobiety samotnej, że nigdy nie było mu tak dobrze :) Ale to oczywiście kwestia gustu, ktorego często nie mam i nie zrobiłem Kariery...
  22. Dzięks, Paniom za przeczytanie i analizę. Wampirko, muszisz mi zaufać, że ta zarysowość to celowy zabieg. Pogadamy po ukończeniu, dobrze? Wtedy się okaże, czy trzeba poprawiać. Po prostu chcę bardzo odrealnionego świata, a nie jest łatwo to zrobić. Mało, będę go chciał odrealnić jeszcze bardziej. Figura wujka Freda chyba Cię jeszcze zaskoczy :)))
  23. Rewelacja! W Olsztynie nieźle wtedy zatrzęsło, co?
  24. To się nazywa pisanie o d... marynie :)
  25. Fajne to!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...