Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. Słabo się znam na poezji, ale wydaje mi się, że czeka Cię sporo pracy, by z tego był dobry wiersz. I pilnuj polskich liter, bo tu sami puryści. Dyslektyków (w przeciwieństwie do życia w szkole) brak :)))
  2. Dzięki wszystkim za zajrzenie. Ale mam prośbę, jak się wyczerpie formuła, dajcie znać, bo chyba moje nastroje życiowe za bardzo destruują prozę :))) Leszku, to byłoby niezłe. Pomyślę....
  3. Teraz to już się z nas nabijasz, chłopie. Sory. Pisz prozę!
  4. Nie, Wuren, tak daleko nie sięgnę, a może szkoda...
  5. Chciałem tak westernowo - w samo południe...
  6. Ładna próba poetyzowania prozy! Mnie się widzi :)
  7. Przepraszam. Jak poprzednio, nie wiem co napisać :(
  8. Szkoda, tak się starałem :( A którą byś wolał dwunastą?
  9. Pewnie wejdzie do kanonu lektur z uwagi na ortografię :)
  10. Gmatwasz nieźle, ale niech myślą :)
  11. * Wiosnę najlepiej widać było w parku. Drzewa pysznie obrosły kwiatami, trawa nabrała barw sytej zieleni, słońce okraszało wszystko złocistym blaskiem. Do tego lekki wiaterek rozpylał zapach wszędobylskiego kwitnienia. Od razu na ławeczkach pojawiły się grupki stęsknionych za ciepłem ludzi. Wyciągali pobladłe od zimy twarze, czytali gazety lub przyglądali się baraszkującym z psiakami dzieciom. Alejką szły dwie młode kobiety z wózkami, w których spały ich niedawno narodzone dzieci. Sara uśmiechała się leciutko. Kolor jej jasnych oczu dobrze współgrał z tonacją cienkiej kurteczki. Na twarzy Jasmine nie było śladu żadnego uczucia. Wyglądała niczym kamienny posąg, okutany przez jakiegoś żartownisia we flauszowy płaszcz. Szły przed siebie, zapatrzone w kontury wysokich budynków Centrum Handlowego. Nie spieszyły się. Miały dokładnie tyle czasu, ile zaplanowały, intensywnie ćwicząc powolną marszrutę. Tam, gdzie kończył się park, były tylko szerokie schody i zaraz potem sielski nastrój przechodził w gwar tłumu opętanego gorączką zakupów. Po obu stronach pasażu handlowego ciągnęły się niezliczone luksusowe sklepy i restauracje. Nie było choćby jednej globalnej sieci, która nie miałaby tam swojego przedstawicielstwa. Środkiem wyłożonej marmurowymi płytami, pełnej klombów i ławeczek alei sunął wielonarodowy tłum z torbami pełnymi zakupów i hamburgerami lub hot-dogami w dłoni, a dzieci wymachiwały promocyjnymi balonikami z logo przyjaznych firm. W ten istny raj konsumencki pewien rodzaj niepokoju wprowadzała obecność niezliczonych kamer oraz stojących co kilkadziesiąt metrów policjantów, którzy ukrytymi pod lustrzankami oczami filtrowali tłum w poszukiwaniu podejrzanych osobników. Właśnie dwóch z nich bez uprzedzenia przyparło do muru jakiegoś biedaka. Obszukali go brutalnie, sprawdzili papiery i puścili wolno. Sara i Jasmine przyglądały się temu w spokoju. Pchały swoje wózki między rozwrzeszczanym, spoconym motłochem. Były poważne i skupione. Co pewien czas któraś z nich pochylała się ku dziecku, coś tam poprawiając. Jeden z policjantów zaczął im się uporczywie przyglądać. Sara natychmiast zbladła, Jasmine za to posłała mu promienny uśmiech. Sekundy mijały upiornie wolno. Było rzeczą oczywistą, że albo zwrócił uwagę na ich urodę, albo dostrzegł coś podejrzanego. Kiedy usta wykrzywił mu tabloidalny grymas, będący najlepszą wersją jego uśmiechu, odetchnęły z ulga. Minęły go swobodnie, nie widząc już, że wrócił do lustrowania reszty przechodniów. Największy tłum kłębił się przy fontannie, u wejścia do kilkunastopiętrowego Domu Handlowego BLUE PEARL, w którym od głębokich piwnic z winami, po restaurację na dachu, można było kupić dosłownie wszystko. Kobiety nie zamieniły ze sobą nawet słowa. Sara kiwnęła głową Jasmine i została przy fontannie. Jasmine ruszyła w stronę ozdobnych, szklanych wrót BLUE PEARL. Zegar nad nimi wskazywał dokładnie 12 w południe - czas zakupów kobiet i dzieci, których ojcowie i mężowie byli akurat w pracy lub na wojnie. Snajper na dachu zauważył Jasmine ściągającą płaszcz i czerwony napis na koszulce: „Śmierć Wam Wszystkim!” Włos zjeżył mu się na głowie. Był szkolony na tę okoliczność, ale trudno było utrzymać maksymalną koncentrację przez cały czas i do tego trzymać palec na cynglu odbezpieczonego karabinu. Instynktownie wycelował, trafiając wysoką kobietę, obok której ułamek sekundy wcześniej przebiegła Jasmine. Na drugi strzał nie miał już czasu. Siła wybuchu strząsnęła go z dachu, niczym gołębie pióro. Również Sara robiła swoje. Z napisem na koszulce: „To Koniec Waszego Świata!” i podobizną poległego męczeńską śmiercią męża na plecach, triumfalnie rozejrzała się wokół. Wypatrzył ją jeden z policjantów. - Wszyscy na ziemię!!! – wrzasnął. Zgodnie z procedurą, mógł strzelać, a jednak w chwili próby zadrżała mu ręka na myśl, że zginą niewinni. Sara krzyknęła dziko i uruchomiła bombę, ukrytą pod śpiącym dzieckiem. Następujące po sobie eksplozje skruszyły konstrukcje okolicznych budynków. W ani jednym nie było szyb. Setki ludzi wyparowały, wielu zabiła fala uderzeniowa, po reszcie zostały marne szczątki. W pokrytym odłamkami szkła leju, na kawałku spękanej płyty marmuru, kręciło się, niby bączek, kółko dziecięcego wózka. Cisza zaczęła boleć.
  12. I bardzo dobrze, że nie piszesz formą. Ktoś, kto zaczyna od myślenia od warsztacie, stylu, dupie marynie na kółkach, to pewnie już jest noblistą. Od kupowania maszyn, to się zaczyna warsztat samochodowy - oczywiście jano moim skromnym :)
  13. Więcej, Wampirko, nie wymyślę. Tak to ułożyłem już dawno temu i chyba zostanie. Dzięki za trud. Jeśli mało udane, trudno. Pędzę ku następnym chmurom :)
  14. Bardzo ciekawe! I świetnym językiem napisane. Nic dodam, nic ujmę :)
  15. * Na szczęście nie kontynuujemy rozmowy. Koło mojego rozmówcy, którego nazywam w myślach Alkoholikiem, siada niski chłopina w za szerokich spodniach, rozchełstanej koszuli i czapce z nausznikami. Spodnie mu lekko opadają, bo chyba zapomniał paska. Znów to miłe, ciepłe uczucie, rodzaj zainteresowania, skąd się tu wziął. Ale trwa jedynie chwilę. Po raz pierwszy gość nie przypada mi do gustu. Nie podoba mi się, jak łypie spod czapki małymi oczkami, jak siada okrakiem na stołku, uśmiecha się i zamawia piwo. - Święta tuż tuż – mruczy, a mnie przeszkadza nawet barwa jego głosu. Stawiając przed nim ociekającą szklankę, nie sprawdzam jak patrzy mu z tych oczu, tylko udaję, że poleruję blat baru. Myślę intensywnie nad stosunkiem chaosu do porządku istnienia, lecz nowy gość najwyraźniej nie chce zostawić mnie w spokoju. - Zakupy zrobione – marudzi, brzydko wykrzywiając wargi – Szybkie piwko i do chałupy. Będzie biednie, ale godnie. Nie ma co iść w chamskie zaparte. Wyrywa mnie z przyjemnego odrętwienia. Patrzę na niego nieobecnym wzrokiem, sądząc, że mruczy coś do siebie. Niestety, jego oczka uporczywie wpatrują się we mnie. - Uhm... – odpowiadam. Błąd. Bierze to za dobrą monetę i przysuwa się bliżej. - Zima jakaś dziwna w tym roku. Pierwszy śnieg. Już dawno miał stopnieć, a trzyma się ze trzy tygodnie. Zapowiada się bieluchna, jak za dawnych lat. Ignoruję jego słowa. Przychodzi mi go głowy, że musi się znaleźć miejsce i dla przypadku, i dla świadomego działania. To drugie łatwiej zakwestionować, ale też nie istnieją jasno sprecyzowane argumenty, by je całkowicie wykluczyć. Nie wiem skąd przychodzą do mnie takie myśli, zupełnie bez powodu, a może i bez sensu. Powinienem je zanotować, jak wszystkie poprzednie, jednak coś we mnie tego nie chce, jakbym zatracił potrzebę kontaktu z moim zeszytem. - Zawieje, zamiecie, mrozisko, że jej. Żeby tylko nikt nie zamarzł. Rozpaczliwie próbuję zebrać myśli, lecz głos tego człowieka rozwiewa je z irytującą łatwością. - Trzeba myśleć pozytywnie. Nagrzany piec, choinka w kącie, kawałek ryby... Nic nie wiem o żadnych świętach. Widać nie mają dla mnie znaczenia. - Piwko i do domu. Zima w tym roku zła, co? Zerkam mu w oczka i przytakuję niedbale. Nalewam mu to przeklęte piwo, licząc, że pójdzie gdzieś w kąt, ale gdzie tam. Muszę coś z tym zrobić. Odwracam się i zaczynam bezsensownie przekładać paczki z papierosami. Ten facet za nic nie pasuje mi do reszty towarzystwa. Psuje idealny wizerunek. Kończę z papierosami i wracam do polerowania blatu. Kiedy znów patrzę w te jego oczka, wcale nie zbijam go z tropu. Wręcz uśmiecha się lekko. Nagle dostaje gwałtownej czkawki. - Oho, ktoś mnie wspomina. Nawet wiem kto... Nachyla się do mnie, jakbyśmy byli w zażyłości, oczekując chyba, że zapytam kto taki go wspomina. Z przyjemnością robię mu na złość i zaczynam zbierać nie tknięte popielniczki, aby je przetrzeć z kurzu. Czyżbym tracił kompetencje? – przymyka mi przez głowę paniczna myśl. Po raz pierwszy klient działa mi na nerwy w ten sposób, że przestaję nad sobą panować. - Bo tak naprawdę, to ja dziś straciłem robotę... Mówi to takim tonem, jakby zaraz miał wybuchnąć płaczem. Teraz go czuję, jest mi bliski, przykre wrażenie przepada. - Nie wróciłem do domu, tylko poszedłem na spacer do lasu – opowiada, a ja pilnie słucham - Szedłem i szedłem, aż się ściemniło. Na szczęście trafiłem tutaj... Raptem zastyga z ręką na szklance i patrzy nieruchomo przed siebie. Milczymy. Słychać jedynie fortepian Schuberta, którego koncert włączyłem jakiś czas temu. Wracam do przecierania baru. Alkoholik podnosi głowę znad swojej kawy i przygląda mi się z uśmiechem, którego nijak nie potrafię określić. - Wystrój dużo mówi – zagaja i pokazuje tablicę korkową wiszącą obok baru – Co jest na tych karteczkach? Stąd nie widzę. - Wiesze klientów. Smutne, mroczne wyznania wiary lub niewiary. To taka nasza poczta. - Rodzaj listów do Boga? - Nie rozumiem. - Poczta podobno ma kłopot z listami do Boga, bo nikt nie zna jego adresu. Składuje się je gdzieś albo niszczy. Bóg? Istota mi nieznana i obojętna, a może zapomniana. Nie przypominam sobie, abyśmy używali tu jego imienia w jakimkolwiek kontekście. Obiecałem sobie, że zajrzę później do zeszytu i sprawdzę czy mnie pamięć nie myli. - A ten portret? – Alkoholik wskazuje płótno za moimi plecami. - Osoba, którą kocham. - Ładna. Jak ma na imię? Mam to na końcu języka. Wpatruję się w jego zatroskaną twarz i nie umiem sobie przypomnieć. Chrząkam z zakłopotaniem, a on tylko kiwa głową. Temat zamknięty. - Może piwa? – proponuję. - Jak już mówiłem, nie używam alkoholu. - No tak, przepraszam... Wciskam pięść do ust, żeby nie wrzasnąć. To ja tu jestem od zadawania pytań i wysłuchiwania odpowiedzi. Ja tu pukam w blat, niby spowiednik. Ja tu rządzę. Ale czy na pewno? Myśli wypływają ze mnie samoistnie, nie mam nad nimi kontroli, raz są celne, trafione, innym razem nie przystają za grosz do istniejącej wokół mnie rzeczywistości. Póki jeszcze czuję koncentrację umysłu na rozmowie z Alkoholikiem, próbuję zastanowić się, co ja właściwie o sobie wiem. Po chwili nie kryję przerażenia. Nie wiem o sobie nic. Czuję się, jak gdybym stawał do egzaminu, do którego wcale się nie uczyłem. Mam zarys, wiem, że coś się za symbolami kryje, lecz nie mam pojęcia co. Zerkam na portret. Rysy, tak mi dotąd bliskie i znajome, są teraz kompletnie obce. Okazuje się, że nie znam kobiety, którą tak szaleńczo kocham i dla której zrobiłbym wszystko.
  16. Ciąg dalszy? Nie pomyślałem. W takim razie opowieść Mikołaja musi być niesztampowa. Żadnych łez po babie itp. Tak myślę. Może wyjść niedawno z więzienia albo mieć problemy łóżkowe. Oczywiście żartuję... Pomyśl jednak nad detalami. Już się nie wymądrzam, sama wiesz najlepiej, bo pamiętam Twoje poprzedniu utwory :)
  17. No, no, od Krainy Łagodności wymagać rozlewu krwi się nie godzi! :)
  18. Nie za dużo tych telelovelowych dialogów, Nata? Wydaje mi się też, że za dużo chcesz dopowiedzieć. I trochę mi przeszkadza narrator obiektywny, który opisuje z pkt widzenia dziewczyny, a za chwilę wchodzi w duszą chłopaka. To jakieś takie nienaturalne - dla mnie rzecz jasna. Wywaliłbym ten pierwszy dialog. Nic nie wnosi do całości. Za wstęp może robić coś w rodzaju - Podobał jej się. Musiała go mieć. I od razu jesteśmy środku akcji, na imprezie :) Ale to ja bym ta zrobił, sorki... A cio to? "Mikołaj wydawało się dokładnie analizuje tę prośbę. W końcu powiedział" Teraz wydaje się narratorowi, tak? Zesztywniała jak zatrzymana w kadrze - cud miód! Ogólnie, utrzymane w Twoim stylu. Dużo niepotrzebnych dialogów tym razem. Bez nich nabrałoby napędu, gdyby zastąpić którkim, celnym opisem. Ale ja się nie znam...
  19. Marcelo, mam nadzieję, że nie doczytałaś :) Leszku dzięki za obronę w obliczu tematu pt. najpierw trzęsienie, a potem napięcie rośnie :) PHowca widać chyba wymyśliłem... Anno, musi tak być, bo to utwór terapeutyczny, a jak niedobry, to nie :) Nata, wiesz co? Chyba masz trochę racji z tym słońcem. Jak czytam, to mnie irytuje zakończenie. Pozdrawiam wszystkich i lece się cieszyć wydanymi Gniotami - jak mówi Bezet :)
  20. Nie za bardzo kawa na ławę? Stan zapotrzebowania na kobiece ciało??? Facet by tak nie powiedział :))) Ale że dziewczyna stała poraniona prądem to miodek! Acha, wtenczas - nie lubię tego archaizmu... Lepiej Ci idzie, kiedy piszesz od siebie, ale to tylko moje zdanie.
  21. Ciekawe i skończone. Nadaje się na akapit jakiejś powieści.
  22. Dytko jak zwykle w swoim stylu :) Tym razem znów nie załapałem.
  23. Ale język pyszny! Mnie się spodobało, choć faktycznie te wielokropki...
  24. To forum ma już tradycję w tematyce Świrkowa. Dokładasz kamyczek :) Ten początkowy monolog jakoś nie, reszta fajna. Skrzypaczka wychodząca spod łóżka - maesteria!
  25. Dziwaczna puenta. Czegoś nie załapałem?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...