Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. Będę duchem, mogę też w namiocie :) POP, hehe, kto to jeszcze pamięta.
  2. Osobiście znam Bezeta od kilku lat. Poza tym byłem ostatnio u Areny Solweig w Paryżu i też sobie chwalę. Nie widzę nic głupiego w tym temacie. Pewnie niejedno dziecko urodzi się z różnych zlotów :)))
  3. Godom Ci, nie bydzie.
  4. Ja tak przypadkiem, bo też jakiś krzyż niosę. Dzięki za posługę wsparcia. Siadam do mojego Antybohatera III. Ot, tyle ode mnie, niepoetycko-małolirycznego.
  5. A po co Ty piszesz dziennik tyle lat wstecz??? Nie lepiej powieść jakąś albo co? Tematyka tak razi, że ręce same opadają. Tyle masz do powiedzenia, świetnie kierujesz narracją. po co te anachrony??? Sorry, że dopiero za 5-tym razem...
  6. No fajnie piszesz, niektóre zdania na 5, ale do czego zmierzasz? Pytałeś się?
  7. Czytałeś wieści z Klewek Lizuta w Wyborczej? A sztukę Machulskiego widziałeś o rządach Leppera? Mnie się wydaje, że szkoda na takie rzeczy czasu. Poza tym sztuki się wystawia. Mam nadzieję, że zaprosisz nas na premierę:)
  8. Nieco zawiłe, ale całkiem ok. Brzmi jak list miłosny. Mam nadzieje, obiekt zrozumie:)
  9. Ja wypadłem gorzej :)) Następny będzie już Tymon, tylko wymodle trochę czasu, żeby notatki nocne przepisać...
  10. Niezły kawałek. Lubię takie:)
  11. Dzieki Hombre, pokumam zaraz. Lechu, dałeś ciała jak ja w Nobody - nie doczytałeś lub zapomniałeś. Przecież od początku wprowadzam duchy z Polski, które spotykają bohatera - Aneta, Komornik, Przyjaciel itp. Taki myk, zawsze wprowadzam jakiś, bo inaczej nudno:) Już poprawiam!
  12. Ładna miniatura, może dlatego, że właśnie wiosna przyszła.
  13. Ale piszesz ostatnio zakręcone rzeczy. Jestem za!
  14. krótko jakoś...
  15. Nieźle! Przerób to na tekst hip-hopowy i sprzedaj jakimś blokersom.
  16. Wiersz? Dramat?
  17. Piszesz sprawnie, ale jakos nie mogę uchwycić ducha tej historii.
  18. Nie smuć się, to coraz weselsza historia, ale podtekst nostalgiczny zawsze będzie w tle.
  19. Ej, Jacek, znów świńtuszysz bezwstydnie. Tylko nie trać z oka literatury przy okazji :))
  20. * Mijają mi już nie tygodnie, tylko miesiące. Mimochodem, niechcący zacząłem wrastać w społeczną tkankę Londynu, stając się kimś w rodzaju rezydenta. Mam konto w banku, kartę kredytową, kontrakt na telefon komórkowy. Lada dzień założę firmę i kupię samochód. Wcale tego nie planowałem. Wyszło jakoś tak samo. Musiałem założyć konto, bo niektórzy klienci płacą tylko czekiem, kartę kredytową wziąłem, by móc dokonywać zakupów online lub przez telefon, zamówiłem nowy wypasiony telefon i podpisałem umowę, bo zbyt dużo płaciłem w systemie prepaid. Firmę będę musiał założyć, by przestać pracować na czarno, mieć ubezpieczenie i po 10 latach przejść na nisko płatną emeryturę... I tak dalej. Krok po kroku wywłaszczam swój polski stan "nicnieposiadania". Więcej posiadam tu, choć to co najważniejsze wciąż pozostaje w Polsce, ukochanym kraju, do którego nie mam na razie po co wracać. Mam świadomość, że żaden wybrany lub niewybrany prezydent, rządząca ekipa ani Gabinet Cieni, nie wpędził mnie w kłopoty. Zrobiłem to sam i sam też chcę z tego wybrnąć. Zachlać się na śmierć można wszędzie, ale odkuć tylko za granicą. To smutna prawda tysięcy wygnańców, którzy zdecydowali się zaryzykować podbój swojej Wyspy Obiecanej. Śmieszy mnie, a zarazem niepokoi mój obecny status. Czysto polski, atawistyczny strach, że stan spokoju i stabilizacji to sen-mara, nigdy mnie nie opuszcza. W mojej głęboko słowiańskiej duszy nie mieści się permantny dobrobyt jako norma. Dla Anglików i innych członków cywilizacji Zachodu wysoka stopa życiowa jest czymś normalnym od stuleci i zupełnie nie wyobrażają sobie, że to się może zmienić. Kredyt goni kredyt, co tydzień czeka koperta od księgowej, można planować inwestycje i spokojnie oczekiwać jutra. Polak tego prędko nie zrozumie. Za długo żył w komuniźmie, a potem w warunkach rodzącego się w bólach kapitalizmu. Może następne pokolenia będzie stać na luksus nie przejmowania się tym, co przyniesie przyszłość. Jakże się uśmiałem, kiedy Barclays zaproponował mi 15 000 funtów pożyczki na 5 lat! Mało tego, gdybym chciał więcej, wystarczyłoby zadzwonić na infolinię i złożyć odpowiedni wniosek. Czasami nie w pełni pojmuję co się dzieje. Czuję się tak, jak gdyby Opatrzność wzięła sprawy w swoje ręce i kierowała wszystkim bez mojego udziału. Przez całe lato uwijałem się przy malowaniu i sprzątaniu ogrodów, a kiedy nie było konkretnej roboty goniłem z ulotkami bangladeskiej knajpki Tandoori. Zdarzały się roboty przyjemne, lecz najczęściej brałem to, czego inni nie chcieli. Przeżyłem na przykład mrożącą krew w żyłach przygodę u Mr Khana, starego Pakistańczyka, którego nazwałem Pająkiem, bo ciągle dreptał z laską i dogadywał mi podczas pracy. Zacząłem u niego od skoszenia wielkiego ogrodu spalinową kosą. Na szczęście, nabyłem trochę wprawy w naszym domku w górach i wyszło mi całkiem nieźle. Następnie Pająk zapytał, ile bym chciał za pomalowanie domu z zewnątrz. Powiedziałem, że chcę 600 funtów, jednak okazało się, że Pająk nie dosłyszy i musiałem zgodzić się na 500. Dostałem stare, pokrzywione rusztowanie do złożenia i jeszcze starszą, drewnianą drabinę. Budowanie i rozbieranie rusztowania zabierało mi co najmniej godzinę, drabina trzeszczała, jak gdyby za moment miała zostawić mnie na łasce ziemskiego przyciągania, ale trwałem w deszczu, wietrze i słońcu. Rusztowanie chwiało się na wszystkie strony, a ja tańczyłem niby linoskoczek, zerkając niepewnie w dół. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę pracował dla Ciapatych, lecz nie dotrzymałem słowa. Tylko oni wtedy do mnie dzwonili. Skończyłem robotę po dwóch tygodniach i zaraz wziąłem następną u Roni, hinduskiej aktorki, u której na ścianie wisiały same zdjęcia znanych aktorów i reżyserów. Jedno z nich przedstawiało plan „Indiany Jonesa” i Stevena Spielberga instruującego hinduskiego chłopca, jak ma grać młodego maharadżę. Roni z dumą oświadczyła, że to jej siostrzeniec. Zapachniało wielkim światem, holiłódem i palmami na bulwarach nad oceanem. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna i daleka od filmowych gładkości. Roni była tak skąpa, że odliczała mi minuty pracy, próbując zapłacić na przykład za 2 godziny i 47 minut albo wymyślała nowe zadania, byle tylko nie puścić mnie przed czasem. Poza tym władowała mnie na niezłą minę. Najpierw pomalowałem jej kuchnię i położyłem nowy silikon w łazience, potem zażyczyła sobie, abym przyciął drzewo sąsiada, które agresywnie rozrosło się na jej stronę. Wziąłem drabinę, obcinak i ruszyłem do boju. Roni stała pode mną i błagała, by wyciąć jak najwięcej od strony sąsiada. W pewnej chwili coś poleciało w moją stronę. Była to butelka po tanim winie. Uchyliłem się i szybko zeskoczyłem z drabiny. W tej samej chwili do płotu dopadł czerwony na gębie facet z dwudniowym zarostem i obłędem w oczach. Wrzeszczał, że dzwoni po policje albo nie, sam mnie zabije. - Wyluzuj, stary – mruknąłem - Ja tu tylko pracuję. Popatrzył na mnie wzrokiem Ghurka albo Taliba i wziął się za Roni. Obiecał za każdą gałąź obciąć jej jeden palec, a jeśli braknie to także jej dzieci. Później sprawa zrobiła się polityczna, bo był Pakistańczykiem, ona zaś Hiduską. Pojawił się Kaszmir i reszta zaszłości. Wycofałem się cichaczem. Wróciłem za dwa dni po pieniądze, ale pracować już u niej nie chciałem. Ostatni koszmar przeżyłem w ogrodzie u dwóch młodych Angielek. Właśnie kupiły sobie dom z tak zapuszczonym ogrodem, że karczowanie południowoamerykańskiej dżungli było przy tym spacerkiem. Chaszcze, pnącza, wszędobylski bluszcz, wszystko splątane w jeden organizm. Walczyłem z tym przez cały dzień, pogryzły mnie jakieś małe muszki, których ukąszenia swędziały przez kilka dni, a do tego zarobiłem grubo poniżej średniej. Dziś to już nieistotne. Mam kilka niedużych, ładnie utrzymanych ogródków u miłych starszych pań i to mi wystarcza. Regularnie co tydzień odwiedzam każdą, trochę pracuję, trochę popijam kawę i podjadam bisquity. Ciapaci odeszli w przeszłość. Jestem dla nich za drogi i do tego nie cierpię pracować z zegarkiem w ręku. Z malowaniem też poszło wcale nieźle. Po dziadku Pająku przytrafiła mi się Ida, wiekowa, choć wciąż energiczna Indonezyjka z singapurskim paszportem i wielkim domem na zachodnim Actonie – leżącym jakieś 500 metrów od naszego squata. Pewnego dnia zrobiłem dla jednej z klientek kopułki z krzaczków. Wyszły mi jak nigdy wcześniej. Ida akurat szła z zakupów i podejrzała mnie przy pracy. - Piękne – pochwaliła – Musisz przyjść do mnie. I zaczęło się. Przyciąłem krzaki, potem róże, potem drzewa, aż wreszcie doprowadziłem cały ogród do idealnego stanu. Ida najwyraźniej potrzebowała towarzystwa, bo ciągle pytała co jeszcze umiem i co mógłbym dla niej zrobić. No to pomalowałem jej sufity, następnie ściany,a na koniec cały dom z zewnątrz. Oj, zgarnąłem tam kasy. Ida gotowała mi codziennie różne egzotyczne potrawy, poiła colą i płaciła jak należy. Głównie dzięki niej, wyszedłem na długą prostą i teraz mogę wybrzydzać. Kolejne malowanie było dla mnie dość przykrym doświadczeniem. Nie, nie żebym na tym stracił, czy coś takiego. Po prostu studentka kupiła sobie mieszkanie, które chciała wyremontować. Nie zwykłem zastanawiać się, jak moi pracodawcy doszli do swoich pieniędzy, ale tym razem mnie ruszyło. Mój, Boże – pomyślałem – Ja na studiach rozważałem, jak intepretować surrealizm Bunuela, szorstkość Bressona, ascezę Antonioniego, ewentualnie jak się napić piwa i wyrwać fajną panienkę, a tu laska sobie flat kupuje. I najmuje magistra do remontu. Zabolało jak cholera. Tego dnia powiesiłem swój dyplom w kiblu. Wisi sobie żartowniś i poprawia mi humor, ilekroć tam wstepuję. Naprawdę śmieszy mnie fakt, że leworęki magister z zacięciem artystycznym, uchodzi W Anglii za profesjonalnego malarza czy ogrodnika. Trzeba widzieć i słyszeć rozmowy z klientami, by w pełni pojąć ten paradoks. Oni naprawdę liczą, że zrobię świetną robotę. I jeśli mnie potem chwalą, zawdzięczam to nadludzkim staraniom, żeby czegoś nie spartolić. Nie jest mi to dane. Muszę jakość roboty wydrzeć swojej skłonności do niedbalstwa, a brak talentu zastapić pracowitością. Ale nic to. Wrzesień powoli kończy swój żywot w tym roku. Siedzę sobie pod drzewem i wyrywam chwasty. Słońce mi świeci, ptaki śpiewają. W duszy mam naręcza kwiatów. Mój stary kumpel, malutki ptaszek z pomarańczową klatką piersiową siada na płocie i czeka, podśpiewując. Wie, że stołówka już otwarta i lada moment pojawi się jakaś tłuściutka glista. Zawsze jest przy mnie, kiedy pracuję w ogrodach babć wzdłuż Carberry Avenue. Nie spieszę się. Mrs Guth nigdy mnie nie pogania, a wręcz mówi, żebym się nie zmęczył, bo to w niczym nie pomoże. Nagle widzę Monikę, byłą i ulubiona pracowniczkę, podporę mojej firmy. Ma na sobie biały fartuch, a jej ręce ubabrane są mąką. - Cześć, szefie. Co słychać? Dobrze, że nie powiedziała tego po angielsku, bo szlag mnie trafia, ilekroć jakiś Ciapak zwraca się do mnie: hello, boss. - Leci, opada i znów leci – odpowiadam filozoficznie – Lepiej ty powiedz jak sobie radzisz. - Wróciłam do mojej dziury w podkarpackiem. Pracuję w piekarni za 1200 brutto. - Ożesz, fuck – plątam się między językami – Jak z tego wyżyć? - Z trudem, ale jeśli się wraca do rodziców, to przynajmniej czynsz odpada. Może zresztą pojadę zbierać owoce do Hiszpanii. Zawsze chciałam zobaczyć Andaluzję. Wzdycham ciężko. Kolejny magister UJ wyjeżdża za chlebem. I po co myśmy się wszyscy uczyli? Dla siebie – magiczne hasło klucz powoli przestaje wszystko tłumaczyć. Pamiętam, że Monika też popadła w tarapaty finansowe. Uparcie trwała w mieszkanku pod Wawelem kosztem większości zarobionych pieniędzy. Mężczyźni przychodzili i odchodzili, czasem płacili, częściej nie. Współlokatorka pomieszkała raptem 3 miesiące. Monika jednak nie umiała się przenieść ani zrezygnować. Nasze upory, nasze wybory. - A ty co robisz? – pyta, zabawnie przekrzywiając głowę. - Grzebię w ziemi. - Jesteś grabarzem, czy co? - Nie, ogrodnikiem. - Kto by pomyślał... W milczeniu przyznaję jej rację. Schylam sie po wybujały chwast. - Przyznasz, że spieprzyłem nam życie – mówię, odwracając się, ale jej już nie ma - Nie byłem dobrym szefem... Bo nie byłem. Ludzkim tak, sympatycznym pewnie też, troskliwym i odpowiedzialnym – na pewno, lecz nie byłem w stanie zapewnić moim ludziom bezpieczeństwa ani rozwoju zawodowego. Byłem uczciwy – jak mówią Anglicy – as much as possible, jednak bez pieniędzy, talentu do zarządzania, genialnych pomysłów – po prostu nie miałem szans. Przegrałem zresztą już na starcie. Nie wiedziałem wtedy tego, co teraz wiem. Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy, że błyskawiczne kariery biznesowe, polegające na wciskaniu klientowi tego, czego nie potrzebuje, kończą się równie szybko, jak się zaczęły. Po drugie posiadałem znaczny balast w postaci wspólnika alkoholika. Po trzecie i ostatnie rozpoczynanie jakiegokolwiek biznesu bez odpowiedniego zaplecza finansowego, prędzej czy później musi się zemścić.
  21. Konkursy na prozę na forum dyskusyjnym, krótkie wiadomości poetyckie gdzie trzeba. Daruj sobie, mamy lepsze żródła konkursowe. DZIĘKI ZA DOBRE CHĘCI...
  22. Powiem krótko - wolę Piotra zgorzkniałego, jak Adaś Miauczyński, niż romantycznego, jak romantyzm w liceum :)))....
  23. No, o Krakowie po prostu wypada pisać więcej...
  24. Przede wszystkim brawa za pomysł. Ot powiew świeżości...
  25. No i mamy pętlę. Myślałem, że będzie Tour de France a wyszło Pologne :) WYWAL OBJĘCIA MORFEUSZA _ fe! Los Angeles Sunset w Denver - to już nie parodia, to nieporozumienie. Strrrasznie namieszałeś, nie wiem czy kiedykolwiek znajde czasm by to w całości przeczytać. No chyba, że wydasz następną książkę...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...