Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wioletta_Buller

Użytkownicy
  • Postów

    169
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wioletta_Buller

  1. Ten ptak, co skrzydła skulił i łepek bezbronnie, Piórkami nastroszył się w odświętne stroje. Dzióbkiem poskubał po ziemi z niego drwiącej, Pustą człowieczym chlebem od wczoraj. Oczkami zamrugał, ptaszymi iskrami I w ludzkich krokach nie znając popłochu Zapragnął smakować stąpania jak oni – Chciał być człowiekiem w świecie jego kroków. Świat wielki, lecz małe to ptaszka serduszko, Czego szukało w tym dziwnym, pustym świecie? Nadziei - chleb znajdzie, ludzie przecież mieli, Wiary, że maleńkie w duże życie zmieni. Ten ptak, co skrzydła skulił, serce wzniósł płonące, Girlandy piór nastroszył szczęściem latającym, Na martwe ciało ziemi zrzucił żywą radość, By rozniecić ogień, w czerwień zmienić bladość. A człowiek w złogu smutku wciąż martwym był narzędziem.
  2. dzięki za opinie. wiersz w ten sposób napisany celowo, z resztą uważam, ze tytuł mówi sam za siebie. gra słowna - oczywiscie jak najbardziej :). pozdrawiam
  3. zaskoczenie? było zanim stało się słowem nie śmię w to wątpić, lecz jesteś nieco jak ja jak to możliwe - powiedz myślami uciekam, nie tknęłam talerza za mną to, przede mną - się dzieje wystarczy, że mknę, real to nie racja nie tędy, nie tutaj - do ciebie? boleśnie, boleśniej, nie wierzę znów ty, po co jesteś? - zamierzam... nadcenność w mowach, beztroskość chwilowa odszedłeś? na moment, króciutko, już kurtka z daleka znów jesteś - bliskością, czułością wsród słowa...
  4. W odrobinie morza znajdziesz, Nie szukaj daleko… W odrobinie nieba, kiedy w nie patrzysz kolorem oczu – będę. Wciąż będę dłonią, dotykiem, Rzeką… W żyłach krążącą krwią. Niedaleko…
  5. kłaniam się bez słów dawnemu przeznaczeniu wynalazłam nowe czy kruche? czy znów mętne? beznamiętnie układam cegły na moście splotów rąk w coweekendowym klimacie sprzecznych intencji podnosząc ukruszone skały tkanek miękkich przez kaniony zapadniętych oczodołów spoglądam w czyjeś wnętrze - zapchany futerał przeterminowanych opowieści szukam nowych dróg przed siebie brnąc zawzięcie wynalazłam nowe - czy kruche? czy znów mętne?
  6. Jaskrawy prąd znosi papilarne okruszki daleko w głąb genetycznej remember. Znowu cisza. Więc tam będziesz...
  7. ach, jakież to miłe, że mój wiersz (limeryk bądź też nie-limeryk) jest przyczyną tak absorbujących konwersacji... mmmm... tylko popadać w zadowolenie :)
  8. Pozdrawiam również :)
  9. Uwielbiam jak mnie uwielbiasz, gdy sobą karmisz, gdy poisz nektarem bycia. Jak nienasycony kwas dla organizmu, witamina, dla mnie - spełnienie - jesteś, hemoglobina.
  10. wzruszył mnie ów wiersz, bardzo wzruszył... ale najbardziej podoba mmi się ostatnia strofa i ptak z gałązką
  11. zmieniłam także ostatnie słowo. wtedy było "miłość", teraz "tęsknotę". wydaje mi się, że "miłość" jest zbyt dosadnym słowem, które na tym etapie nienajlepiej się prezentuje :)
  12. Zmieniłam nie pasujący fragment, gdyż rzeczywiście po przeczytaniu tekstu po pewnym czasie stwierdziłam, że mąci w spójności :) dzięki serdeczne, pozdrawiam
  13. debeściarski tekst, co tu mówić, zanim przeczytałam o żelazku, miałam nadzieję na jakiś wymyślny rewanż huberta, no i rzeczywiście, takiego rewanżu się doczekałam. pouczające, a może przedstawiające realia. jestem za i z pewnością nie będę spluwać z gorączką! :)))
  14. 11 listopada 2001 roku zapowiadał się zwyczajnie. Wtedy jeszcze zdarzało mi się chodzić, jak neptyk za sprawą kilku nieprzespanych nocy, które spędzałem albo za biurkiem w portierni, którą razem z kumplem z tej samej ferajny „stróżowców” i „bramkowców” nazwaliśmy „psią budą”, albo na całonocnych zabawach w rękach króla imprez, niejakiego Łysego. Nie lubiłem go i nawet nie znałem, ale sam jego wygląd nigdy nie zachęcał mnie do nawiązania z nim bliższego kontaktu. W takich dniach za dużo się wypijało lub obrywało za wygląd. Czachę miałem roztrzaskaną minimum trzy razy w miesiącu. Nic dziwnego, że trafiłem w końcu do szpitala na urazowo-ortopedyczny z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu, a przy okazji z zatruciem alkoholowym. Nie pamiętam nic z tamtej nocy, ale kiedy obudziłem się już na oddziale, miałem podłączone dwie kroplówki, po jednej z każdej strony i owiniętą głowę. Krwiaka na lewej powiece nie dało się nie odczuć. Karmili mnie jakimiś świństwami przez około tydzień. Pielęgniarki były miłe i nawet ładne, lekarze wydawali się być ciągle czymś zajęci. Po dwóch dniach miałem ich wszystkich szczerze dość, szczególnie, że spieszyło mi się do normalnego jedzenia i do wiernego psiaka Reksa. Wypis dostałem jednak dopiero po tygodniu i choć mogłem na własne życzenie opuścić szpital, wolałem zostać dla bezpieczeństwa mojej głowy. Dzień Święta Niepodległości zaczął się deszczowo i zimno, jak przystało na późną jesień. Około południa się przejaśniło i wtedy postanowiłem zebrać się i ruszyć do domu. Dom oczywiście stał pusty. Od czasu, jak mój ojciec zabrał mamę i siostrę do Stanów Zjednoczonych mieszkałem sam. Nie było źle, tylko czasem tęskniłem za tą całą bandą nieokrzesanych czarownic i biznesmena od siedmiu boleści. Planowali zjechać na święta i Nowy Rok, a potem ojciec znów zamierzał wyjechać, tyle, że sam. Nasz dom wybudował ojciec razem z dziadkiem jakieś 25 lat temu i bardzo się przy nim napracowali. Mimo, że to nowy budynek, wyglądem przypominał dziewiętnastowieczny dworek. Ojciec był zwolennikiem starodawnych budowli, przez kilka lat interesował się i nawet fotografował starodawną architekturę. Nikt z nas nie podzielał tej pasji i dlatego jego hobby zeszło na dalszy plan, z czasem zastąpione pragnieniem zdobywania pieniędzy. Kiedy stanąłem przy drzwiach dało się słyszeć znajome szczekanie. Odetchnąłem z ulgą, bo martwiłem się, że psiak zdechnie z głodu podczas mojej nieobecności. Przekręciłem klucz, nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Skrzypnęły z lekka, a otworzywszy je poczułem zbytni chłód, w porównaniu z temperaturą na dworze. Reks rzucił się na mnie, jakby nie widział mnie pół roku i zaczął wyć, jak oszalały. Wygoniłem go do ogrodu, który znajdował się z tylnej strony budynku. Podszedłem do kaloryferów i ku mojemu zdziwieniu okazały się ciepłe. Wydawało mi się to na tyle dziwne, że niemożliwością powinna być taka temperatura w ogrzewanych pomieszczeniach. Sprawdziłem wszystkie pokoje, kuchnię, łazienkę – okna wszędzie pozamykane. Strych, pozostał jeszcze strych i piwnica. Wszedłem po krętych, wąskich schodkach do góry. Drewniane, pięknie polakierowane dębowe drzwi były nie ruszone od wyjazdu rodziny. Chwyciłem za klamkę, zamknięte! Przecież zawsze były otwarte, nikt nie zamykał ich na klucz! Przeraziłem się. Miałem tego wszystkiego dość, a w dodatku głowa po urazie jeszcze nie zupełnie przestała mnie boleć. Piwnicę zostawiłem sobie na jutro. Wyszedłem do ogrodu zawołać Reksa, ale nie odpowiadał na zawołanie. Pomyślałem, że gdzieś biega po tak długim czasie spędzonym w zamknięciu. Wyciągnąłem z szafy koc i położyłem się na kanapie w saloniku. Wieczorem postanowiłem zadzwonić do Grześka, ale zasnąłem, jak mały dzieciak. Odwiedziła mnie we śnie. Zatarła ślady wspomnień, zobaczyłem ją na nowo. Nie myślałem, że może być taka cudowna, choć to być może zbyt płytkie określenie na takie zjawisko. Nie to, że odleciałem, ale całkowicie mną zawładnęła. Zapragnąłem jej, jak żadnej innej, jak nigdy wcześniej. Pieściła mnie słowami od góry do dołu, od strony do strony, od zewnątrz do środka i od środka na zewnątrz. Jej głos nie był nawet głosem, był echem odbijającym się od pozornej pustki wokół, która przeszyta tajemniczą aurą sprawiała wrażenie nieskończonej przestrzeni. Była jak nimfa, pełna niewinności i błogości a zarazem wyuzdana, dzika i namiętna. Stała w świetle, którego nie potrafiłem pojąć. Miało ono kolor, jakiego nigdy w życiu nie widziałem. Mieszało się z zielenią i kojarzyło z nadzieją, połyskiwało złotem, jakby oznaczało bogactwo, ale nie miało żadnego związku z materialnością. Raz mieniło się niezwykle niebieskim lazurem, innym razem trzaskającą czerwienią najżywszej krwi. Wydaje mi się, że barwy oznaczały stan jej ducha albo być może etapy naszego związku. Stała i bawiła się mną długo, potem zaczęła tańczyć. Niezwykły to był taniec, w ogóle nie podobny do naszych ziemskich zabaw. Jej ciało falowało jak woda głaskana podmuchem wiatru, raz mocniej, raz spokojniej, w rytmie najpiękniejszej muzyki, jakiej nie stworzył człowiek. Była to bowiem muzyka przyrody, muzyka magii. Tańczyła, chwiała się, falowała, jak fale wodne, jak płomienie ognia, jak piasek niesiony przez wiatr. Była epicentrum wszystkich żywiołów. Czułem przy niej chłód i ciepło, wilgoć i suchość, ciemność i jasność, brzydotę i piękno, zło i dobro, i nie chciałem już, żeby odeszła. To wystarczyło. Ta jedna myśl sprawiła, że sen, który powoli stawał się rzeczywisty, prysł, jak mydlana bańka, zgasł gdzieś za horyzontem jak spadająca gwiazda, dla mnie nieosiągalna. Obudziłem się rano z uczuciem paskudnej pustki. Nie chciało mi się nic i przeleżałem tak cały dzień, całą kolejną noc i dzień, i jeszcze dwa takie same dni, aż nieprzytomnego zabrała mnie karetka pogotowia z całkowitym wycieńczeniem, odwodnieniem i hipoglikemią. Od tego momentu przestałem być sobą. Żyłem w zupełnej agonii przepełnionej atmosferą tamtejszej nocy. W międzyczasie śniła mi się jeszcze kilkanaście razy, ale była niezwykle blada, zupełnie, jak zabarwienie ludzkich kości. Jej zapadnięte policzki zdawały się usmiechać, ale tak na prawdę nie było jej do śmiechu. Zdawała się marnieć razem ze mną. Pewnej nocy nie pojawiła się wcale, poczułem, jak odchodzi ze mnie reszta życia. Moja nimfa umarła, zamieniwszy się w niespotykaną tęsknotę... c.d.n.
  15. ma Pan rację, jest to jednak dopiero początek, nadal pracuję :) pozdrawiam
  16. Pewna sytuacja życia codziennego… widzisz ją, idzie ulicą, śmieje się, rozmawia… taka piękna… każdy oddech odzwierciedla jej ruch, jej kształt, aurę jej pozytywnej osobowości. Nie masz słów na ten cud świata. Choć widzisz ją w całym otaczającym istnieniu, w słońcu, przelatujących ptakach, gestach przypadkiem napotkanej kobiety, choć jej zapach unosi się w powietrzu wszędzie tam, gdzie jest i gdzie jej nie ma, nie potrafisz znaleźć odpowiednich słów, by umieścić jej obraz na kartce papieru. Taka już jest, nieodgadniona, nieprzenikniona, niepewna samego faktu, że istnieje. Czasem myślisz, że gdyby wiedziała, gdybyś mógł okazać jej choć jeden znak zainteresowania, może wtedy pojęcie sensu nabrałoby innego znaczenia. Taka jest ta miłość, wolna, nie zobowiązująca, nie martwiąca się o nic, bez uczucia zazdrości, piękna swą prostotą, niespełniona. To jedno jedyne słowo nie pozwala myśleć, nie pozwala spać, nie pozwala zwyczajnie żyć. Jeśli nie ta jedyna, to żadna inna… Czym jest ta miłość? Czy jest jeszcze ktoś, kto tak kocha? Może ona? Może ona też jest nieszczęśliwa, może tęskni tak samo? Każdy nowy dzień zaczyna się od niej, zaczyna się dla niej, zaczyna się bez niej. Chciałbyś zrozumieć, chciałbyś pojąć, chciałbyś zobaczyć swoimi oczami siebie i ją kiedyś, za kilka, kilkanaście lat. Jaka byłaby wtedy, czy taka sama? „Kochamy wciąż za mało i ciągle za późno” (ks. J. Twardowski) – Czy kiedyś będziemy kochać dość wcześnie, by nie tracić miłości, wystarczająco, by ją zatrzymać? Tak naprawdę, nie można jej zatrzymać, ona jest jak rzeka, której źródło zaczyna się w skalistych częściach naszej duszy, w najgłębszych strefach nie poznanego świata. Wybija się nagle z podziemi, przedziera niczym światło przez szczeliny pełne mroku i łączy ze zmysłami. Zabiera ze sobą po kolei wszystkie przeżycia z nią związane i zamienia w rwący potok, w namiętność dziką, jeszcze nie zrozumianą. Przedziera się przez poszycia leśnej ściółki, głaszcząc kamienie, żłobiąc koryto, swą podstawę. Przedziera się i tworzy stabilniejszy strumień, gdzieniegdzie jeszcze opadając nagle wodospadem w dół, by znów popłynąć dalej, jako silniejsza rzeka… Czasem jest jak wybuchający wulkan. Ogarnia swym popiołem wszystko dookoła, całe ciało, umysł, serce i oddech zalewa żarzącą lawiną i w końcu zastyga trzymając w swych objęciach, już przez wieczność. Nie możesz jej zatrzymać, bo należysz do niej. Niczego nie możesz zatrzymać dla siebie, bo jesteś częścią wszystkiego. To tak, jakby liść uważał, że drzewo należy do niego, a przecież liść jest częścią drzewa i od niego zależy. Miłość nigdy nie odchodzi, czasem się chowa, ale zawsze kiedyś powraca… Kiedy tak patrzysz na kłębiące się za oknem życie, myślisz sobie: "Po co to wszystko? Przecież ta sytuacja mnie przerasta, przecież jest dla mnie ciosem w samo sedno tego ludzkiego sensu życia." W takiej chwili chciałbyś rzucić wszystko i przestać być. Nie myśleć o innych, zapomnieć to, co było i na zawsze już zniknąć w ciemności nieistnienia. Wtedy wystarczy, ze przypadkiem ją ujrzysz i w jednym momencie, krótszym od uderzenia serca kolibra, myśli zmieniają kierunek swojego lotu i kierunek zmienia także bicie serca. "Dziwne, jakie to uczucie jest dziwne" - myślisz.
  17. stoję zobacz sama na wydechu i swoją twarz wzbogacam w deszcz w żałobną pieśń skłonna do wyrzeczeń gotowa na rejs po cieśnin wąskim horyzoncie po szczytach depresji móc się wspinać naga lecz w złudzeń płaszcz okryta niechcący bez miary niczego bez słów wyszytych nicią zbędnych scysji daleko od prawdy na dnie kłamstwa i w tobie milczącym zapomniana
  18. hmm... ciekawa konkluzja... pozdrawiam także właściciela 5-ciu wolnych miejsc
  19. (w autobusie) ludzie szukają miejsc wolnych na jednym z obydwu foteli siadają zwykle przy oknie kładąc torebkę lub kurtkę na drugim siedzeniu gdy miejsc bywa że braknie z niechęcią siadają przy sobie z pytaniem na ustach – czy wolne? – istoty społeczne samotne
  20. tak, "proste" mogłoby zniknąć
  21. Zobaczyć bym chciała jak płoniesz z zawstydzenia, Jak twoja wielka ważność kona z zamroczenia. Niczym spierzchła sarenka umknąwszy przed strzelbą, Tak ty mógłbyś się schować ze swą wredną gębą. Bo z takim wyrazem jest ci nie do twarzy, Lepiej jak nie kręcisz, mówię - bez obrazy. Masz uśmiech nieziemski i tak sexy ciało, Że jak na ciebie patrzę, to mi aż... za mało. Tylko czasem pomyśl, co mówisz kretynie, Bo możesz serce złamać niewinnej dziewczynie. Twe oczy błękitne są jak świeże błoto. Przepraszam za żarty - kocham cię, idioto! ;)
  22. Jak bomba zegarowa pragnienie w nas tyka, Czekamy na chwilę...zagrała muzyka. Szybujemy w otchłań owładnięci szałem, Łzy moje, twój dotyk naszym rytuałem. W listopadowym deszczu moczymy pragnienia, Ja - wspólnej przyszłości, a ty - zapomnienia. Jesień zapamiętała sny - wspólnej pościeli, Nie zapomni nigdy kroków naszych cieni. Stanęliśmy w deszczu, lecz z dala od siebie. Rytuał podzielony - na mnie i na ciebie.
  23. wózki pełne grzechu inwalidzkie kajdany za karę jęk ściśniętych ran siostro, kroplówka siostro, bracie siostro... strach wózki pełne grzechu inwalidzkie kary za dobro to znak
  24. super cool, szkoda ze nie potrafię tak pisać, moze kiedyś...:) najbardziej podoba mi się ostatnia zwrotka, ale całość jest po prostu zaje..sta ;) pozdrawiam
  25. hm...ma w sobie coś...choc jak tu często mówią: oklepany temat. ale podoba mi się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...