Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marek Hipnotyzer

Użytkownicy
  • Postów

    780
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marek Hipnotyzer

  1. Fajnie, że Ci się podoba. Moim zdaniem zbyt dosłowny. Nawet ironiczny nawias się nie udał. Bo też zbyt dosłowny ;)
  2. tiaaa... wspaniale do tej wielkiej pasujemy maszyny po drugiej kawie wcale nie marudzą nam tryby na zawsze "co by było" porzuciwszy i "gdyby" po drugim jasnym pełnym o zbawieniu myślimy tiaaa… niech spoczywa w pokoju na kanapie przy ścianie bez odmiany nastroju i bez zmiany w programie maszyna samo-o!- kłamująca się bez przerwy na reklamę tiaaa… * ironiczne „tak”
  3. Milion którego nie było mniej warty niż przedarty banknot stuzłotowy bardziej zdenominowany niż średniowieczny zamek Milion za który nic nie kupisz ani plastik ani papier ani impuls na koncie - niemy skarb zakopany w ziemi z którego nic nie wyrośnie Nie nazywam się Milijon Nie wiedziałem o milionie Milion leżał zabity Nie pierwszy nie ostatni Nie miotaj się samotnie
  4. dzięki Barbaro, ale jak widzisz z masy komentarzy pod moim tekstem, pozostawia on obojętnym, czyli bezdźwięcznie przemija ( fuck it!)
  5. ważny moment nim zapadnie kurtyna gdy nieważne jest czy zapadnie ten przeciągły dźwięk i to jedno jedyne statyczne ujęcie wyostrzone na Tobie słowa dlatego tak siebie pewne powbijane w zastygłe frazy rozcinają każdy ich węzeł...
  6. Ech... to takie konwencjonalne!!! A może by ktoś urządził pikietę przeciwko kanonizacji ( czy też beatyfikacji ) wiadomego Ojca? Przecież to szopka!
  7. NO... Warto czytać do końca - tyle napiszę ( będę tajemniczy, jak opowiadanie :)
  8. Ja czasami mam se ochotę przeczytać coś ashera ( tak jak np. mam ochotę se poczytać Joyce'a albo Manna :) ale jak widzę rozmiary ( a Joyce'a przynajmniej drukowali i nie zawsze były to rzeczy długie :) to normalnie mi się odechciewa. Bo o ile jakiś ( nawet średni ) autor jest mnie w stanie dobrą promocją zachęcić do wydania 29.99 na jego książkę, to już do czytania z ekranu monitora jego książki nie zachęciłby mnie nawet Salman Rushdie. Ech! Wiem, usprawiedliwiam się, ale może lepiej se poczytam "Podstawionego", przynajmniej w druku...
  9. - w zamian za wszystkie moje mementa Być może poeta ( w rozumieniu nie-ja * ) to ktoś kto samobójstwa nie popełnił tylko ze strachu ( nie przed śmiercią, o nie ) przed brakiem oryginalności ale śmierć za nim chodzi krok w krok jak cień i dobrze wie ( poeta ) że nie jest ona tak do końca głupim ( nieracjonalnym ) rozwiązaniem dlatego myśli o niej gdy pisze wiersz gdy się kocha gdy jest zakochany w końcu gdy umiera i patrzy jej w oczy nie widzi trupiej czaszki o pustych oczodołach ale miłość obietnicę wybór swojego życia * utożsamianie mnie z peelem, wskazane
  10. To była dla niej radość, to była dla niej miłość, ten ciepły powiew wiatru. Mogła być, jak teraz, jesień, mogło się zanosić na deszcz, a wiatr mógł być mroźny – nie ważne – fala ciepła w jej ciele mówiła coś innego. Coś ją wypełniało i niemal zmuszało do stłumionego chichotu, gdy czekała na autobus. Słońce padało na górne partie okolicznych drzew. Jesień nie była „złota”, to byłoby zbyt jarmarczne określenie. Wiedziała, że ten moment, czas, w którym przejedzie te czterdzieści minut do Michała, to jest właśnie okres, który dzieli ją od roztopienia się w wielkiej, słodkiej chwili. Już czuła niemal jej smak na ustach. Czekał. Chwile miłego podenerwowania i te rozkoszne skurcze żołądka. Gdyby to była randka z „pierwszą lepszą gorszą”, co najwyżej myślałby o tym, jak będzie z siebie ściągał ciuchy, ale nie w przypadku Renaty. To było to. Miłość to piosenka. Prosta piosenka, w której słowa wsłuchujesz się coraz bardziej. Chodzi o muzykę. Serce to najlepsza sekcja rytmiczna. Możesz jej ufać, być swobodny i improwizować bez końca. Do końca. Tak czuł i bez cienia zażenowania mógł analizować teksty najbardziej banalnych piosenek o miłości ( Zawsze jesteś w moich myślach, lub coś podobnego…). Chyba już czas wyciągnąć wino z lodówki. Autobus. Wolne miejsce. Wszystko idzie jak po maśle, nawet na chwilę zapomniała jak bardzo nie lubi linii numer 13 ( notabene ? ). Kolejne przystanki i widziani od pasa w dół pasażerowie. Nie obchodziły ją kompletnie zaokienne widoki. A tym bardziej ten motłoch. Pogardzała ludźmi w autobusach bardziej niż gdzie indziej. Jakaś gruba kobieta z nagryzionym jabłkiem w dłoni i zwisającą z nadgarstka reklamówka. Świnia. Ten jej nastrój, ta coraz bardziej nerwowa pogarda, nie miała oczywiście nic wspólnego z faktem, że autobus właśnie zbliżał się do osiedla B. Rozmowy były dla niej coraz bardziej nieokreślonym szumem. Przystanek przy kościele. W imię ojca i syna…cztery pięć sześć. B. „Paradiso”. Pięć lat starszy. To nic, na matematyce daleko się nie zajedzie, pomyślał, choć studiował kiedyś na Politechnice. Chodziło o te wszystkie panienki ( cześć Michał!, jak w podstawówce), wyprawiał z nimi wszystko, o czym mógł zamarzyć dorastający nastolatek. Wtedy już pracował, to było na początku „dorosłości”. Dziś był Panem Michałem, zajmującym się restrukturyzacją w pobliskiej hucie. Ale skończył filozofię. Wzdychał teraz i czuł odpowiedzialność za Renatę, pięć lat starszy, pomyślał znowu. Nie chciał już nikogo. Czuł ten zwykły ( przyjemny?) niepokój, bo jeszcze dwadzieścia minut. Sprawdzę parę rzeczy w necie, czas szybko minie, wino się ociepli, posprzątałem dzisiaj, mamy mieszkanie dla siebie, nie może być lepiej. Nie może być gorzej. Trzy przystanki przez B. Masa znajomych pewnie wsiądzie. Znajomych z „Paradiso”. Antek. Kiedy pracowała tam jako kelnerka, spotkała Michała. Co ten facet robi w dyskotece, kompletnie się nudził. Ona nalewała klientom i sobie. Jej były, ochroniarz Antek, dalej jej „pilnował” i coraz mniej ją to bawiło. Filigranowa dziewczyna. Przez rok z taką agresywną kupą mięsa jak Antek. Wtedy właśnie zagadał Michał, Michaś, Misiu. Wtedy nie bał się niczego, nosiło go po całym mieście, mógł takiej dziewczynie jak ona otworzyć oczy na świat. Otworzył? Rzuciła pracę ponad dwa lata temu i zaczęła studiować. Najpierw na jego koszt, potem już na swój, ale przecież przy nim nie potrzebowała mieć zawsze pełnego portfela. Teraz on dalej ją kręci, ale jakoś tak „małżeńsko” jest. Dobry chłopak, pracowity facet, mówią, ale czy wy się ze sobą już nie nudzicie. Nigdy nie będzie źle, póki starczy nam pomysłów. Póki będę myślał, tak jak zawsze myślałem, gdy z nią byłem, wtedy jakby otworzyła się przyszłość. Moja „mała dziewczynka” okazała się „nie taka głupiutka”, właściwie całkiem bystra. Bezpretensjonalna, otwarta, w lot łapała moje… zresztą, bez słów. Coś przeskakuje między nami jak ta iskra kiedyś na warsztatach. Zresztą, szkoda, że nie widzę siebie, cały jestem skupiony na tym wspólnym wieczorze. Dawniej się okłamywałem, teraz nie potrafię. Nie potrafiłbym się okłamać, rzucić jej, nie cieszyć się na wspólną noc. Na to „dobre”. Dobre dzielenie się sobą. Ta dobroć bez końca. Do końca. Jeszcze kwadrans. - SRACZKA PRZECHODZI, A TO NIE PRZECHODZI!!! – powiedział ktoś, chyba o miłości. Tylko kto. Ta tutaj pomarszczona baba, która chyba właśnie jedzie do jakiejś speluny. Ale, ale… Co z pogardą, moja droga, ona wie, a ty nie wiesz? Jak to? Przecież ciągle, te wątpliwości, jak mignie Ci przed oczyma, w pracy czy w knajpie, jakaś bardziej mięsista dupka, jak Antek schylał się nad stołem bilardowym, jak Cię brał w te swoje wielkie łapy, a nie ta ciepła klucha, Michaś. Co jest, z kim się na łby zamieniłaś, moja droga i miła? I ta zasrana wdzięczność do końca życia? O nie, kochana! Wysiadka! I to już, Już! Ostatni przystanek na B. Impra w „Paradiso” dopiero się rozkręca. Dobrze tam będzie wejść w końcu z kasą. 10 minut. Nigdy nie powiem jej „bywaj”. To dobra dziewczyna, skromna przez to, co przeszła. Jest już tylko moja, jeszcze parę chwil. Za 5 minut zacznie się denerwować, dzwonić, gdzie jesteś, kochanie. Trzeba wyłączyć komórkę, bo co mu dziś powiem? „Bujaj się”? To już…. Koniec.
  11. Nie mogłem pracować, mentalnie zliczyć do dziesięciu, doprowadzić spraw do końca, myślec. Nie mogłem utrzymać dnia na stałym poziomie emocjonalnym; gdy się cieszyłem, czułem, że niczym pasożyt, zjadam korzeń na którym trzyma się owoc mojego dobrego nastroju. Nie mogłem pić i jeść ze smakiem, seks, w każdej odmianie, przyprawiał mnie o mdłości. Nie mogłem pisać, kochać, kochać się. Nie mogłem odpocząć ( jakbym miał w cielę powoli rozpuszczająca się tabletkę musującą z dużą zawartością kofeiny ), ale nie mogłem też pracować. Nie mogłem ani się modlić, ani porządnie pobluźnić. To był koniec. W pewnym momencie jednak zrozumiałem, że nie można przeczytać epopei, ani opowiadania. Nie można słuchać muzyki poważnej. Nie można wierzyć w Boga. Nie można pragnąć szczęścia, rodziny, dziecka, pokoju, spokoju, dobrego nastroju, czystego sumienia, lojalności. Nie można kochać, będąc kochanym. Nie można znaleźć wspólnego języka z drugim cżłowiekiem. Współczuć i potępiać. Nie można liczyć, nie wdając się w niezrozumiałe równania różniczkowe. Nie można pracować, nie odbierając komuś miejsca pracy. Jednym słowem, nie można zajść w ciążę, pozostając dziewicą. Moja twarz przez wieczność gapiłaby się w beton. Pozostałbym dobrze zapowiadającym się ścierwem na chodniku, na które narobił pies. Będąc człowiekiem - sieję. W każdym, kto mnie spotka, zasiewam ziarno nienawiści i miłości do mnie. Czy pytałeś kiedyś, kogoś kogo słabo znasz, co naprawdę do Ciebie czuje? - teraz wyobraź sobie, że powyższy tekst znajduje sie jako przydługi nagłówek na każdym papierze biurowym. Każdy człowiek musi czytać go w codziennej gazecie. Studenci muszą odbijać go wciąż na ksero. Jest wypisywany drobnym maczkiem na małych ścianach i wielkimi literami na długich murach. Wszystko to zamiast codziennej porcji informacji. Dzieci w szkole mają to powypisywane w podręcznikach i uczą się zamiast "Ala ma kota", lub "Jedzą, piją, lulki palą...". Gdzie może zaprowadzić świat słowo na wolności, absolutnie nie skowane konwencjami literackimi i porządkiem opowiadnia. Wolność słowa to mit, hasło polityczne, wypowiadane cichym głosem. Gazety mówią Ci, kogo kochać, a kim gardzić. Słowo na wolności jest niczym wielka, zapładniająca wszystko wokół eksplozja.
  12. Ciężki Nie podam Ci ręki Nie podam Ci ręki Na tacy Nie podam Ci ręki na tacy Zmyślonej, o której wlekliśmy Rozmowę już wczoraj, gdy towarzyszył nam Księżyc Gdy towarzyszył nam księżyc Nad pięknym jeziorem
  13. nie żebym się wywyższał, czy coś... ale całe złudzenie komentarza polega na tym, że wydaje się Wam, że wiecie o czym piszę... a czepiać się tak naprawdę macie prawo tylko strony formalnej, a nie wmawiać mi jakieś treści... chyba że strony formalnej według Was "nie ma", ale to trzeba napisac.
  14. piszę wiersz w dziwnym wschodnioeuropejskim języku jego zasięg ograniczam do osób kilkunastu urodziłem się bowiem w tym kraju, gdzie wysypiska pełne noworodków graniczą z ideami zbawienia tylko kogo? wolę ludzi złych niż nienaturalnych, na których czołach maluje się stłumiona nienawiść, wolę słodki grzech niż chleb więzienny, inaczej niż wolę colę od pepsi nie zamierzam prowadzić na manowce narodu, wpajając mu szczytne idee mesjanizmu. chciałbym zrobić coś, zerwać nitki historii, lub zbudować coś od nowa z niczego? moje pokolenie, jestem dumny z tego, jest jak zbiór satelit krążących wokół ziemi. nic nas ze sobą nie łączy, prócz przyciągającej nas, jedynej, wspólnej śmierci...
  15. mnie normalnie aż palce świerzbią :) tylko temat rzućcie!
  16. Normalnie niedługo liczba fanów wzrośnie do dwóch :) Tylko przeczytam :P
  17. poddaję się. nie wiem skąd wziąłem te "wary" :) w każdy razie, to coś jak mury, tylko wary :)
  18. „Bo co ma począć kot, co się nigdy nie okoci?” T. Majeran „Lekcja 11” Nigdy nie miałem kota. Nie wiem nawet, do czego miałby mi się przydać. Do ewentualnego okultyzmu? Wszak satanizm ciemną stroną katolicyzmu? Nie… dla mnie to wszystko głupota. Więc to bełkot, że mam kota. Miewałem go na punkcie kilku kobiet, koszykówki, niektórych pisarzy i innych ludzi czcionki. Nigdy jednak na punkcie literalnego kota, żyjątka, co własnymi chadza ścieżkami. Nic takiego nie ocierało mi się fałszywie o łydkę, prosząc mnie o wiskes, czy inny kitket. Zresztą, kto potrafiłby przewidzieć, myśleć kategoriami całego życia, choćby czegoś tak banalnego jak kot. Żadnych zwierząt. Choćby nie miewały potrzeb emocjonalnych. Pies wszak jest jak żona, kot, jak idealna kochanka, z którą kontakty ograniczone są do minimum, a nadal jest zadowolona. Ja jednak boję się zdrady samego siebie, swoich ascetycznych, anty-animalistycznych ideałów ( Ciekawe jak z czarnym kotem na tej białej sutannie wyglądałby Benedykt XVI ) Fuj! Niechrześcijańskie zwierze. Fakt, miałem kiedyś Tamagotchi. Jak zmarło, nie wiedziałem, czy się śmiać, płakać, czy wymienić baterię. Nie, jednak było w tym coś przygnębiającego. To nie było żadne zwierze. To był Tamagotchi-Kosmita. Gdy wyciągnął kopyta, na ścianie za nim widniał, składający się z kilkunastu pikseli, chrześcijański krzyż ( jak Boga kocham, święci anieli!). ---------------------------------------------------------------------------------- Więc jak to możliwe, że… Mój kot miał trzy lata, gdy go pochowałem. Zmieścił się w pudełku po butach marki Cross. Nie byłem związany emocjonalnie z tym pudełkiem, więc przez kilka następnych dni i nocy mogło spokojnie pełnić funkcje warów* ochronnych przed leśnym robactwem, polujących bezwzględnie na futro Pyłka, rozkładające się prawie metr pod ziemią. Za życia dobrze mu służyło. Czarne było i lśniło. Nagle, stercząc w tym lesie smutny i swym smutkiem zażenowany, poczułem dziwną empatię do Pyłka. Pomyślałem o tym, jak sam będę leżał kilka metrów pod ziemią. To niesprawiedliwe – pomyślałem – że fakt śmierci nie wywołuje w szanownym Reżyserze naszego Życia współczucia. Że nie powoduje zmian w Wielkim Scenariuszu. Może powinniśmy mieć przed Śmiercią przynajmniej tak przyjemne i beztroskie życie – jak Pyłek. Mięsopust prawy, jakiś ludzki kitket, który dostawalibyśmy hojną ręką, zamiast zdychać z głodu, bać się bezrobocia, popadać w alkoholizm… I tyle? Czy ta historia dokądś zmierza? Nikt tu już donikąd nie zmierza. Pozostałem sam w moim małym, pustym mieszkaniu, szczere pustki w domu. Wielkieś mi zwątpienie poczynił, Pyłku. Nikt tu już nikomu… nie otrze się o łydkę. Trzeba teraz w Śmierć uwierzyć i tą śmiercią się... Pusto. Cicho. Godzina 21:00. Niczego nie ma w telewizji. Światła przejeżdżających za oknem samochodów formują cienie na podłodze i ścianach zawsze w kształty dziwnie wydłużonych kotów. Pustka. Godzina myśli. Pukanie do drzwi. Podbiegłem z bijącym sercem. Zaskrzypiały przy otwieraniu. Serce zabiło jeszcze mocniej, przerażone smolistym mrokiem klatki schodowej. Nagle… głowa… trupioblada, muskularna twarz, o szarych oczach. Łysy mężczyzna, jakby zatopił resztę ciała w tej smole na zawsze. Stał tam jak pomnik samego siebie, wpatrzony we mnie ( serdecznie? ) swoimi martwymi, ołowianymi oczyma: - Dobry wieczór, Marku… - powiedział pewnie, swoim miodopłynnym, lecz męskim, niskim głosem. - Dobry… - zesztywniałem. - Coś się stało? – w pytaniu dźwięczała troska i wiele wypalonych papierosów. - Moje zwierząt… zwierze, mój kot dziś zdechł. - To smutne… - powiedział i chwycił mnie za ramię, by zaraz potem zafundować mi niespotykanie delikatnego „niedźwiedzia”. Jakby był kimś z rodziny, składającym kondolencje po pogrzebie. Poczułem się mniej samotny. Zaufałem mu. Teraz, gdy siedział w fotelu, nie pytałem o jego tożsamość. Zbliżała się noc, a my wypiliśmy już po lampce koniaku, rozmawiając przy tym o roli kotów w naszym życiu. W końcu, około północy, położyliśmy się – spałem na rozkładanej kanapie. Było dla mnie jasne, że gościowi przychodzącemu mi z takim emocjonalnym ratunkiem, należy odstąpić łóżko. Spał bezgłośnie, a ja biłem się z myślami, leżąc na brzuchu i wlepiając głowę w poduszce. Sen skradał się powoli, bezszelestnie jak… Nagle coś wbiło się brutalnie w moje plecy! Kurwa mać, poczułem, że krew sączy się dużymi kroplami. To były… pazury. Wielkie łapska miażdżyły mi łopatki, a pazurzyska niemal wbijały się w kości. Byłem przykuty do łóżka jak do krzyża. Coś wielkiego sapało nade mną. Poczułem zapach sierści. - Pyłku!!!! – wyjęczałem histerycznie, niemal falsetem – Pyłku, to ty?!! Wróciłeś??? Czułem jak zbliża się omdlenie. Ciepła krew na mojej pidżamie. - Nie chciałem… Naprawdę nie chciałem Cię otruć!!! * idiolektyczny neologizm - oznaczający "mury warowne"
  19. To jest dobrze napisane, ale jakieś takie żenująco nierealistyczne... Mam na myśli to, że doświadczam przy czytaniu podobnego uczucia jak przy oglądaniu polskiego serialu. Niby fabuła może jakoś "zaskoczyć" ale pod warunkiem, że zapomnę o rzeczywistości. Nie mam tutaj na myśli tego, że nie czytam fantastyki ( ona nie jest żenująca, ale po prostu nie- realistyczna ), ale to, że ktoś mi tu wpycha "swój świat", nie uwodząc mnie przy tym stylem i nie wzbudzając we mnie buntu ani trwogi. Nie wiem za bardzo o co chodzi. Mam nadzieję, że ostatni wers nie miał być w jakiś sposób ironiczny. Ja tu widzę jakiś rozpaczliwie papierowy świat. Mam nadzieję że ta pierwszoosobowa narracja to tylko i wyłacznie pusta konwencja. PS. Nie jest to jakiś rewanż. Mam nadzieję, że dalej będziesz komentował moje utwory. pozdr.
  20. to pogląd, który ustala że "KOT", którego ma "ALA" czyli dachowy bywalec to nie ten, którego walec rozpłaszczył tutaj jak placek wcale nie ten "rysunkowy" bo patrzcie, on nie ma głowy!
  21. gdy odtajam przed sobą moje myśli, zalewają mnie całego, całując mi członki. prawdy są nagie i bezwstydne w swoim braku wstydu. umieram codzień ze stra- chu w ramach jakiejś ewolucyjnej normalizacji ilości szczęśliwych ludzi na metr kwadratowy, odpuszczam sobie tlen, przekłuwam balon wiary niezmiennie. głębiej głębiej! w rutynowe, pogrzebowe czynności! bym nigdy się nie ruszył z fotela i ka- napy by życie było jednym dobrym zbiciem konia z powodu nadmiernych ambicji uniwersalnie wszechludzkiego pragnienia rozpłynięcia sie w małej-wielkiej Miłości. i zaznania czegoś więcej, niż toponością młotu pneumatycznego wbijające się w plecy, przez zaciskanie zębów objawiające frustracje. gdy natura mózg stawia- ją opór mówiąc Nie! czyniąc z tego zycia fuszerkę sfuszerowaną tragedię z holo- gramowymi problemami i prawdziwą Śmiercią stępioną zagniecioną jak bulgocąca w dłoniach lepka plastelina wyskrobaną z zimnego łona grobu czekającą chyba na powrót dinozaurów mamutów małpoludzi i kolejną świeżą dostawę tlenu do żył Wchechświata....
  22. uciążliwie uczciwy w słowach zamiast w zębach szczery. Szczerzę język indoeuropejski indolencję mą ujawnia idiolekt, który tylko w przypadku wołacza się sprawdza
  23. może lufa powyżej ucha? może parę obrotów w grobie może na takiego zucha jak ty, da się - zarobić wątrobie!
  24. - mojemu bogu poezji z Radomska poświęcam Przysłowiowa „przysłowiowość” wszystkich pospolitych słów sprawia że nawet przysłowiowy „pospolity przestępca” staje się przysłowiową „świnią u koryta”. Za dwa dni dokonam wyboru między przysłowiowym „Kaczyńskim a Tuskiem” bym przez kolejne pięć lat mógł jeść przysłowiowe „gówno nożem i widelcem” Przysłowiowy „przełom ’89 roku” dokonał prawdziwej rewolucji ( bardziej przysłowiowej, czy pospolitej?) zmienił Kościół Powszechny w Kościół Pospolity Bardziej powszechny stał się tylko dostęp do kłamstwa edukacja w tym zakresie jest rzeczywiście bezpłatna a jej obowiązek nie kończy się na przysłowiowym osiemnastym roku życia Wykorzystam więc swoje powszechne ( czynne i bierne ) prawo do kłamstwa i powiem prawdę: Ciąży mi już moja pospolita, zardzewiała aureola moje prawo wyborcze, które działa jak pojedynczy plemnik w zderzeniu ze środkiem antykoncepcyjnym ( wczesno poronnym? ) telewizyjnych sondaży, telewizyjnych „faktów” Kiedy wyrzygamy z siebie te wszystkie pospolite przysłowiowe instytucje i sakramenty które są przecież jak przysłowiowe zabijanie nienarodzonych myśli? Kiedy przestaniemy być Tak kurewsko Pospolici?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...