Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rhiannon

Użytkownicy
  • Postów

    626
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Rhiannon

  1. A! O to chodzi... No, tak. Wiesz, nauczyciele miewają dziwne pytania, zwłaszcza przy sprawdzaniu kartkówek, czy zeszytów. I zwłaszcza wtedy, kiedy przytrafi im się kartkówka tego typu - dość... eee... oryginalna. XD
  2. Też nie twierdzę, że generalnie są do niczego. Nu, nieważne. :)
  3. Aniu i Marcinie! Heh! Widzę, że dyskusja rozgorzała na całego. :D To miło. :) Nie chcę się przesadnie wcinać, ale... Owszem, w pierwszej wersji był sekundnik. Faktycznie wahadło jest niczym innym, jak tylko sekundnikiem, ale to nie pasowało do ogólnego kontekstu. Jak już pisałam - cisza według mnie może wyglądać, pod warunkiem, że jest zbyt długa i przytłaczająca. A ten tekst wcale nie miał być naturalny, tylko metaforyczny. :) Marcin - krew, owszem - jest ciemnoczerwona, póki jeszcze żywa. Jako również nałogowy wysysacz szyjek wiem, o czym mówię. No i jako charakteryzator - dość często widzę krew. :) A w ogóle - cześć, Marcin. Dzięki. Ty też fajnie malujesz. :) 'zdrawiam towarzystwo! R.
  4. Przysłówków. Trochę poprawiłam. Zwłaszcza te stęknięcia, które moja mama też skrytykowała w sposób na tyle obrazowy, że... Że faktycznie stwierdziłam, iż nie są dobre. ;P Teraz lepiej?
  5. Szczerze mówiąc, nie wiem, czemu zadajesz pytanie, czy nauczyciel i czego owo pytanie dotyczy, ale skan kartkówki jest genialny. :D
  6. Ale ja dalej nie napiszę - miała być miniaturka, obrazująca rozstanie. I tylko tyle. :) Niemniej, jeśli chcesz - napisz. :) Racja. Po prostu na początku tu był zwykły budzik. Później stwierdziłam, że stary zegar, podpierający ścianę będzie ciekawszy, a nie miałam pojęcia, jak wyrazić to, o co mi chodzi. Dzięki za sugestię poniżej. Poprawione. :) W metaforze? Jak najbardziej. To zostaje, bo tu akurat doskonale wiedziałam, co robię i dokładnie o to mi chodziło - cisza jest tak cicha i przytłaczająca, że aż staje się materialna. :) Możliwe, ale... No, nie wiem. Jedno i drugie jest dla mnie ważne. Pierwsze jest dla zobrazowania, że ten obrus już nie jest biały. Ale krew ma różne kolory. Tu mi chodziło o to, że dużo jej popłynęło i że jakiś czas już od tego momentu minął - po temu i ciemnoczerwoność. A krew? Może i przegadane, ale z kolei gdyby to słowo skasować, to nie byłoby wiadomo, że chodzi o krew. A ta ma symbolizować właśnie owo rozstanie, prawdopodobnie bardzo burzliwe, a na pewno bardzo bolesne. Bez krwi tytuł nie miałby właściwie związku z treścią. Zostaje. :) Nie, szczerze mówiąc nie podchodzi mi. Przyjmuję fragment o stęknięciach zegara - poprawione. :) Natomiast reszta jest jak dla mnie za krótka. Za mało w tym treści i szczegółów, które są według mnie potrzebne do tego, żeby Czytelnik mógł wyobrazić sobie daną scenę i ją "poczuć". Dzięki za komenta! :) 'zdrawiam! R.
  7. Straszna. *gorliwe potakiwanie* Dzięki. :) 'zdrawiam! R.
  8. Cisza. Cisza, przetykana brzmiącymi jak grzmoty, szarymi jękami starego zegara, który stoi samotnie pod ścianą. Cisza, wyglądająca jak ciemnoczerwona tkanina. Tu i ówdzie lśnią stalowe nitki czasu. Jakby śnieżnobiały niegdyś obrus, zalany dawno temu krwią.
  9. traktowali protekcyjnie - chyba "protekcjonalnie"? :) Najstarsze z nich właśnie przeżyły dwudziestą pierwszą wiosnę. Prawie dorośli ludzie! - Dzięki wielkie. Też Cię kocham. XD Agatka, gdzie twoja łyżka? Natychmiast ją wyjmij z doniczki! Wojtek, jak będziesz bił Grzesia, to zawołam policjanta! - Mój tatuś jest policjantem. - Tak? Pani Marysiu, niech pani weźmie za uszy Wojtka, wrzuci go do klozetu i spuści wodę! Wojtek spłynie do Wisły i będzie święty spokój. - Mój tatuś powiedział, że Wisły nie wolno zanieszyszać! - właśnie leżę pod biurkiem i wyję ze śmiechu! :D Powracając do opowiadania - od kiedy napisałaś, że chciała dla nich wszystkiego, co najlepsze, wiedziałam, jak to się skończy. Niemniej, poruszyło mnie to. Wzruszające.
  10. Heh! Muszę przyznać, że ja też pożarłam, podobnie, jak poprzednicy. :D Choć na początku było ciężko. Zaczęłam, czytam, czytam... "No, nie, znów o tym, jaka to kobieta jest zła/głupia, bo nie chce żadnego faceta z tego czy innego powodu" - pomyślałam i aż się zdziwiłam, bo znając Ciebie... O_o - "Znowu o tym, że została wreszcie sama, bo żaden jej się nie podobał." W gruncie rzeczy miałam rację, ale nie tego się spodziewałam. Nie spodziewałam się, że chodzi o homoseksualizm tej kobiety, a nie o to, że to faceci się do niczego nie nadają (bez urazy dla kogokolwiek, wiem, że są i fajni na tym świecie. Także bardzo proszę bez linczów ze strony Panów, bo nie wytykam nikogo konkretnego palcami i każdy z Was, czytających tego komenta, może się poczuć przypisany raczej do kategorii "tych fajnych". Wedle uznania). Poruszyło mnie i faktycznie, im dalej, tym szybciej mi się czytało. :) Choć nie podoba mi się robienie z glównej bohaterki królewny i wklejanie całej historii - przynajmniej na początku - w ramy baśni pod tytułem "dawno, dawno temu, za siedmioma dolinami". Przejadło mi się to po prostu i uważam, że jest tu niepotrzebne. Chyba, że pisałabyś baśń dla dzieci, która w całości by była za tymi siedmioma dolinami - tedy co innego. Ale tu mi to nie pasuje. Pozdrawiam! :) R. vel Vrolok P.S. Od dawna chodzi mi po głowie bartdzo podobna opowieść, ale raczej o biseksualistce i jej dziewczynie. Ale skoro Ty napisałaś to, to ja już się nie będę wygłupiać, bo powiedzą, że ściągam. ;P
  11. No! Nareście żem przeczytała! :D Wreszcie czas był. ;p We wsi Stare Drawsko, leżącej między dwoma jeziorami: jednym wielkim i na osiemdziesiąt metrów głębokim, o tej samej nazwie co wieś (acz bez przymiotnika „Stare”), zaś z powodu bujnych szuwarów, porastających dno aż do brzegu, bywa przezywane jeziorem Trawsko - a drugim, mniejszym, o nazwie Srebrne - jest na brzegu usypany z ziemi, pod metalowym, prostym krzyżem, bezimienny grób. - trudno się połapać, co jest czym i gdzie. Ja bym to zdanie jakoś podzieliła. I nie dawała akapitu przy następnym zdaniu. nie można być innym, odmieńcem. Bo się inni obrażą. - powtórzenie. przewracał na łóżko, jak ona - ja bym tu, zamiast "jak", dała "kiedy". kiedy jej ojciec dowiedział się, co jego rodzice mówił, - myślę, że chodziło o "mówili". w noc w koszuli nocnej - znów powtórzenie. A tera do treści. Potworna historia, ale niestety jedna z wielu. Dobrze, że dziewczyna przynajmniej grób ma. Znaczy - taki widoczny, a nie gdzieś w lesie, bez żadnego znaku. Niestety, myślę, że i w miastach się takie rzeczy dzieją. Tylko - jak pisałaś - o tym się nie mówi.
  12. Wyjrzałam za okno [kropka] spostrzegłam baraszkujące wysoko na gałęzi drzewa dwa ["dwa" przeniosłabym przed "baraszkujące"] wróble, których upierzenie wydało mi się takie [bez "takie", bo tego słowa używa się, kiedy chce się powiedzieć "takie, jak"] pstrokate i barwne, a same ptaki pozbawione wszelkich kompleksów i zahamowań w dążeniu do samorealizacji. (...) Mój umysł skupiał się na minimalnych błędach [myślnik] minimalnych w odniesieniu do rozpiętości wszechświata. (...) strefy psychologicznej - lepiej "sfery" (...) w sposób, [w] jaki bawią się dzieci wieku przedszkolnego - "w wieku przedszkolnym". (...) Sukienka dzierlatki faluje delikatnie na wietrze, a mijający ją chłopcy muskają lekko spoconych jej ud - "lekko spocone uda". Muska się coś, nie czegoś. (...) wspaniały gest [kropka] jest dla mnie symbolem (...) jedyne, co widzę to popękaną skórę barwy czerwonawej - czerwonawej barwy. Niepotrzebny szyk przestawny. To samo tu: przypomnieć sobie życia piękne chwile i dalej. No, przyznaję, że tu wyraźniej widać zakończenie, niż w utworze na zaawansowanych. Jednak wciąż czegoś mi brakuje. Ale przede wszystkim tu mi brakuje początku. Jakiegoś wyjaśnienia - dlaczego ona jest spalona. Co dokładnie jej się stało. Nie trzeba tego opisywać w szczegółach, całej akcji, ale przynajmniej wspomnieć, choćby w jednym, za to konkretnym i bogatym w szczegóły zdaniu. Dlaczego nie będzie wolna? Bo tak naprawdę też tego nie wyjaśniłaś. I masz kilka literówek. Ale ten utwór jest dużo lepszy, niż tamten na zetce. Ciekawszy, bardziej rozwinięty... No. To powodzenia życzę i doskonalenia warsztatu. :) Pozdrawiam! R. P.S. Jestem dziewczyną. ;P
  13. Jak dla mnie - okej. Nie ma jakiegoś głębszego przesłania, ale - czy musi mieć? Grunt, że jest to fajnie opowiedziana historyjka. Mnóstwo jest tu, co prawda, literówek. No, ale... ;P Dla mnie - w porządku. :) Pozdrawiam! R.
  14. Nie wiem, czemu nie możesz wiersza wkleić. Faktycznie jest tu limit tygodnia, ale myślałam, że tylko na jeden dział (tym bardziej, że kiedyś jednego dnia wkleiłam dwie prozy - jedną tu i jedną na fantastyczno-przygodowych). No, ale widać limit działa na kilku frontach i w dodatku wybiórczo. :) A teraz na temat tekstu. Cóż. Szczerze mówiąc dla mnie jest to dopiero początek. To, co zarzucam większości tekstów - nie ma zakończenia. Zaczęłaś jakąś myśl, ale nie masz zakończenia, jakiejś puenty, czy choćby podsumowania. Zgadzam się z Markiem - ładnie opisujesz. Co prawda jest tu kilka zwrotów, które mi brzmią jak potknięcia, ale nie wiem, czy są błędne, czy po prostu mamy różny gust jeśli chodzi o wyrażanie się. W każdym razie chodzi mi o to, że ludzie pisząc silą się na jakąś ładną polszczyznę, odnoszę wrażenie, że sądzą, iż język pisany powinien się mocno różnić od mówionego. A wcale tak nie jest. Moim zdaniem właśnie dużo lepiej brzmią teksty pisane takim językiem, jakim się mówi. Są bardziej naturalne. A już tym bardziej według mnie powinno się "normalnym" językiem pisać teksty, w których bohater wyraża swoje uczucia i mówi o tym, co siedzi w nim, w głębi. I jedno, co według mnie jest błędem interpunkcyjnym: Ach, czy dasz mi w nagrodę, tyle wycierpiałam! to pełne przygód życie z książek dla dzieci? - "tyle wycierpiałam" powinno być między myślnikami, bo z tym przecinkiem i wykrzyknikiem człowiek się gubi i nie wie, gdzie jest koniec zdania, czy to wtrącenie, czy co to właściwie jest. Także - podsumowując - jest nieźle, tylko potrzebuję tu jakiejś puenty. :) Pozdrawiam! R.
  15. Nie prowadzę statystyk, uważam, że to głupie. Są tacy, co biorą odwet. Nie wszyscy, ale są tacy.
  16. Też mi się podoba. Cieszysz się? Dziękować nie musisz, nie ma za co. Nie mam żadnych uwag, co nie powinno być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę moje notowania. Mimo wszystko podziękuję, bo jest mi miło. I jest to dla mnie zaskoczeniem - zazwyczaj kiedy komuś się czegoś czepnę w jego utworze i za nic nie da się mnie zawrócić z mojego toku rozumowania, ten ktoś jednak również jedzie mi po tekście, choćby dla samej zasady. Także jest mi bardzo miło i dziękuję. :) Jakie notowania?
  17. Dzięki wielkie! Cieszę się, że tak się podoba. I że wreszcie dostałam jakiś komentarz! :D Lekkość jak lekkość. To opowiadanie może faktycznie mi się lekko pisało, ale żeby dojść do tego, mordowałam się parę lat, szlifując warsztat, wzorując się na różnych pisarzach, podpatrując, w jaki sposób oni przedstawiają różne sytuacje czy charakteryzują bohaterów... To ostatnie do tej pory sprawia mi trudność i wciąż nie jestem z siebie do końca zadowolona. No, ale oby mi się kiedyś udało dojść do takiej wprawy, jak na przykład Terry Pratchett, który potrafi stworzyć kompletnie odrębną psychikę i charakterystykę postaci, która wypowiada w całej serii trzydziestu kilku książek jedno zdanie i występuje w jednym epizodzie. O_o O, ja też uwielbiam pospolitość imienia Filip! A jeszcze bardziej - Marek. :) Natomiast żeby stworzyć "Dezyderiusza", musiałam przewertować księgę imion. :D
  18. Nie jest to opis żadnej z istniejących w rzeczywistości rodzin. Ewentualna zbieżność imion jest najzupełniej przypadkowa. Jednakże wszelka zbieżność charakterów - jak najbardziej zamierzona. Autorka przypuszcza bowiem, iż większość polskich rodzin posiada na stanie podobne osobniki. W kącie szafy, pod stertą dawno zapomnianych ubrań, leżała skrzynia ze skarbami. Brązowy, lśniący kufer podróżny - walizka prapradziadka. A w niej - ogromne tomiszcze: Album rodzinny. Szelest pożółkłego papieru. Czarno - białe zdjęcia pod grubą warstwą szarego kurzu. O, to nawet zrobione tu, w tym pokoju...! * * * Cioteczka Klotylda wstała z jęczącego zydelka i przeciągnęła się z głośnym chrzęstem starych kości. - Znudziło mi się to całe wasze przedsięwzięcie. - oświadczyła i poczłapała do swojego pokoju. - Pewnie. - burknął wiecznie niezadowolony wujaszek Wania, który wziął się w rodzinie właściwie nie do końca wiadomo, skąd. I nikt tak naprawdę nie wiedział, kim wujaszek jest, ani czym się zajmuje. Wszyscy teraz spojrzeli na niego z dezaprobatą wiedząc, że za chwilę być może nastąpi kolejny wybuch jego humorów i pretensji do żony, co spowodowałoby reakcję łańcuchową następujących po sobie wybuchów rodzinnych kłótni. Które - nawiasem mówiąc - nigdy się nie kończyły i nikt już nie pamiętał, od czego się zaczęły. Wujaszek jednak podniósł tylko z krzesła swoje chude, pomarszczone i wiecznie zrzędzące cielsko; i podreptał do kuchni (połączonej z salonem. Czy raczej - oddzielonej od niego tylko prowizorycznym progiem i zasłoną w paskudne, żółto-sraczkowate kwiatki), by w używanej od roku i nigdy nie mytej szklanicy przyrządzić sobie kolejną siekierę, zwaną przez niego - nie wiedzieć, czemu - herbatą. Wsypał do niej pięć czubatych łyżek cukru i zamieszał. Jasio - do niedawna będący najmłodszym mężczyzną w rodzinie - patrzył na to z nie malejącym - mimo upływu lat - zdumieniem i podziwem. Głównie dla łyżeczki, która z sobie tylko znanych powodów nie rozpuszczała się, ani nawet nie stawała na sztorc w nieśmiertelnym kielonku. Wujaszek miąchający ulepek nieodmiennie kojarzył mu się z zasuszoną wiedźmą. „Tylko czekać, aż rzuci jakiś urok” - pomyślał w tym samym momencie, w którym jego latorośl pacnęła go w twarz rączką. - Czymś się ubrudziłeś, serdeńko. - zagdakała babunia ze złośliwym uśmiechem starej jędzy, kiedy dłoń Dezyderiusza prześlizgnęła się w dół z głośnym mlaśnięciem, rozmazując Jasiowi czekoladę po całym policzku. - Zawsze byłeś niechlujny. - mruknęła Cecylia, nie podnosząc wzroku znad zdjęcia, które właśnie z chirurgiczną precyzją przypasowywała do kartki. Na jej długich palcach, zakończonych sztyletami krwistoczerwonych pazurów nie było ani atomu kleju. Co zdawało się być dość dziwne, zważywszy na jej aktualne zajęcie. - A ty skrzywdziłaś nasze dziecko! - odpalił jej mąż, po raz kolejny rozgrzebując stare rany. Cecylia bowiem uparła się, żeby nadać ich synowi jakieś pospolite imię z rodzaju przeróżnych Filipów czy innych Marków. On natomiast (Jasio, znaczy) miał znacznie wyższe ambicje z tym związane. Chciał, żeby jego pierworodny był kimś wyjątkowym. Nie tak, jak on, który miał chyba najbardziej powszechne imię na świecie. W dodatku wiecznie zdrabniane, jakby przez całe życie był małym chłopcem, któremu trzeba buciki wiązać i prowadzić wszędzie za rączkę (jego albo buciki. Do wyboru według preferencji). Wreszcie stanęło na tym, że drugie imię należało do Cecylii. Uparła się jednak na tego Tomka. Phi! Schował teraz już brązową i słodką chusteczkę do kieszeni i począł uporczywie wpatrywać się w dziadka Alojzego, który od samego początku nie miał zamiaru wziąć udziału w spędzie rodzinnym, mającym w założeniu być miłym spotkaniem przy herbatce, ciasteczkach i zdjęciach. Taki projekcik czarnowłosej i sympatycznej kuzynki Sary - chyba jedynej osoby z całego tego zwierzyńca, która starała się szczerze i za wszelką cenę zacieśnić więzy międzyludzkie, które w zdrowych warunkach powinny pomiędzy nimi wszystkimi istnieć. Dziadunio jednak już od siedmiu lat (magiczna liczba, jak zawsze powtarzała plująca na czarne koty babunia Kleopatra) nie odzywał się do nikogo, z kim łączyło go choćby nikłe pokrewieństwo. Uznał, że ci ludzie są na to za głupi i zbyt denerwujący. - Dziadku? - zaczął nieśmiało Jasio. - Napijesz się jeszcze winka? Dziadunio odwrócił się z krzesłem w stronę biurka i zaczął przerzucać na nim papiery bliżej niesprecyzowanego pochodzenia oraz zastosowania (być może zresztą nie miały one żadnego zastosowania, pochodzenie niewiadome - aczkolwiek mroczne - a przerzucanie ich służyło wyłącznie zaznaczeniu nieobecności duchowej dziadunia). Jasio - zawiedziony, gdyż z bliżej nieokreślonych przyczyn starał się od jakiegoś już czasu skłonić dziadunia do powrotu na sielankowe łono rodziny - uznał to za odmowę i wyrwał Dezyderiuszowi z czekoladowej rączki dziewiętnastowieczną, brązową fotografię przedstawiającą kogoś tam z odległej przeszłości. Podobno jakiegoś Cygana, który porwał stojącą obok niego na zdjęciu kobietę i postanowił się z nią ożenić...? Jasio nie do końca wiedział, o co chodzi, a każdy miał na ten temat inną teorię. Jedna z nich – nawiasem mówiąc – głosiła, iż kuzynka Sara ma te czarne loki właśnie po owym Cyganie. Jasio jednak w to wątpił. Podejrzewał, iż w kruczych puklach maczał raczej palce inny naród. Z sąsiedniego pokoju dobiegło głośne chrapanie cioteczki Klotyldy. Szkło kieliszków zadźwięczało na stole, obijając się nieznacznie o srebrną rodową zastawę. Po mniej więcej pół godzinie mozolnej pracy Sary, Jasia i Cecylii (reszta obecnych wymówiła się od pomocy pod różnymi pretekstami) album został ukończony. Zostało już tylko jedno: pstryknąć zdjęcie z dzisiejszego posiedzenia, na pamiątkę potomnym. Żeby nie było, że rodzina nigdy się ze sobą nie widzi w komplecie (zazwyczaj na zdjęciach były tylko dwie, czasem trzy osoby). * * * Wszystkie twarze na zdjęciu uśmiechnięte i przeszczęśliwe. Pełna sielanka, kraina różowości i spokoju. Tylko dziadunio schował się gdzieś w cieniu. Oczy błyszczały mu w mroku groźnie, jak wampirowi czy innemu demonowi z piekła rodem. Cioteczkę Klotyldę widocznie zwlekli z łóżka, bo wyglądała na nieco zaspaną. Jednak uśmiechnęła się... z niejakim wysiłkiem. Taaak... z rodziną dobrze się wychodzi na zdjęciach...
  19. Trzeba by było zaznaczyć, że to nie Twoje. Albo na samej górze, pod tytułem, kursywą, albo w komentarzu. Żeby od razu było wiadomo i żeby nikt Cię nie posądził o plagiat. Niemniej niezależnie od tego, czyje to jest, odrzucają mnie przekleństwa na samym wstępie. Dla mnie powinny mieć uzasadnienie. Nadużywanie ich moim zdaniem zaciera treść utworu, a także zabija moc samych przekleństw. Czytałam "Przenajświętszą Rzeczpospolitą" Jacka Piekary, która aż roi się od przekleństw. Ale one tam są uzasadnione. Żeby pokazać polską obrzydliwą rzeczywistość (nieco podkoloryzowaną, ale jednak). Ale tamta książka nie zaczynała się od pierwszego zdania od... takich rzeczy (nie chcę cytować, bo a nuż admin zobaczy i postanowi dać bana). Zdążyła najpierw zaciekawić, zanim odrzuciła. Tak więc tolerancja i wyczucie mają tutaj duże znaczenie. Wierzę, że takie teksty, jak ten, przyciągają niektórych, ale mnie po prostu odrzucają. Przekleństwa tak gdzieś od drugiego akapitu, jeśli już - żeby najpierw zdążyło mnie zaciekawić. :)
  20. Czemu miałabym się zdziwić? Nie toleruję przekleństw. Jeśli już - to jeśli są naprawdę uzasadnione i w inny sposób po prostu nie da się wyrazić jakiejś myśli. Tu odrzuciły mnie na samym początku i szczerze mówiąc nie miałam już ochoty przekonywać się, że to uzasadnione, czy nie.
  21. Taak... jednak lwicy zdarzyło się jeszcze urodzić lwiątko w pewną mroźną, listopadową noc, kiedy nadeszła pierwsza śnieżyca tego roku. I nie dość, że lwiątku też wyrosła grzywa, to jeszcze skorpioni pancerz pod gęstym futrem. :/ Bardzo, bardzo mi się podoba. Wzruszyło mnie.
  22. ho ho ho artystycznie tam mam :] A. No, to gratulacje. Ja niespecjalnie, bo artystycznie mam tutaj i na deviantarcie. Ale nie mogę nawet zobaczyć, jak bardzo masz artystycznie na nk, bo nie wiem, jak się nazywasz i skąd jesteś. Poza tym mimo wszystko szczerze mówiąc nie rozumiem, czemu kierujesz mnie na nk tak ni stąd, ni zowąd. :)
  23. Ale co się dzieje, bo nadal nie rozumiem.
  24. Ogr. Ale słodaśny, faktycznie. :D
  25. ?!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...