
Bartek Bartek
Użytkownicy-
Postów
411 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Bartek Bartek
-
Tak sobie pomyslalam, ze moze lepiej oczyscic atmosfere. ;] Mam nadzieje, ze sie nie obrazisz. Haiku zapisalam w notesie, nie zginie. Pozdrawiam brawo!!! cenzura nie wygodnych kawałków! pod szczytnym hasłem "oczyszczania atmosfery". brawo! P.S Nie martwie się o twój tekst.
-
co się stało z twoim tekstem o źrenicy oka oprawionej w szmaragd (czy jakoś tak) i komentarzami pod nim???
-
wy coś bierzecie?
-
mgła nad trawami - za ogrodzeniem z żerdzi sylwetka konia
-
błysk aparatu - pod skrzydłami motyla fale powietrza
-
popiół z ogniska - we mgle ponad ścierniskiem kilka smug dymu
-
złamana gałąź ogryzki małych jabłek - koza je liście
-
drzewo bez liści w gąszczu gałęzi jabłko - ostatni owoc
-
jabłoń w sadzie trawa pokryta liśćmi - wśród oczy jeża
-
O gustach się nie dyskutuje. Ale jeśli twierdzisz, że to metafora, no to nie ma o czym gadać. Nie oczekuj pochwał za coś, co nawet grafomanią nazwać nie można, a jeśli na opinie innych odpowiadasz złośliwością, to już nie będziemy dyskutować. 1.Orstonie Przemądrzały i Obrażalski - zastanawiam się co odebrałeś jako złosliowość, bo chyba nie: "Co do tekstu: prosty, na zwykły temat, bez podtekstów, nie robi wrażenia - i oto chodzi! Tak trzymaj." - takie haiku uważam za poprawne i wyraziłem w ten sposób szczere uznanie dla twojego tekstu. Pochwał nie oczekuję, ale konstruktywnej krytyki. A nazywanie czyichkolwiek ( w tym przypadku moich) tekstów - "garafomanią" - jest według mnie szczytem złego wychowania i bufonady. Rozumiem, że ćwiczysz przed wyborami swoją retorykę - stratujesz z list PiS? 2. Metafora, inaczej przenośnia - językowy środek stylistyczny, w której obce znaczeniowo wyrazy są ze sobą składniowo zestawione, po to, aby pokazać ich podobieństwo lub analogię np. "od ust sobie odejmę", lub "podzielę się z wami milczeniem"---- "między każdą sztachetą pianie". 3. - grzebień koguta - dzwonki koguta 4. ranek w zagrodzie pomiędzy sztachetami grzebień koguta
-
Afera Teczkowa
Bartek Bartek odpowiedział(a) na Stary Kreutza utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Absurd - niedorzeczność, nonsens, bzdura; lit., filoz. termin określający absurdalność a. bezcelowość kondycji ludzkiej z egzystencjalnego punktu widzenia i w związku z dziełami Alberta Camusa, Jeana Paula Sartre'a, Eugèna Ionesco, Samuela Becketta i Edwarda Albee. absurdalny niedorzeczny, bezsensowny. Etym. - łac. absurdus 'fałszywy (ton); niedorzeczny, głupi; niestosowny'; zob. ab-; surdus, zob. surdyna. ...nijak nie mogę wywieźć z w/w definicji - m więc na celu 'rozwijanie horyzontów' (najprościej to ujmując) poprzez wizualizację wydarzeń trudnych do zwizualizowania" - bo tak: "opowiadanie bzdurne, ma więc na celu...." "opowidanie nonsensowne, ma więc na celu..." "opoiwadanie niedorzeczne, ma więc na celu..." "opowiadnie o bezcelowości kondycji ludzkiej, ma więc na celu..." -
"Proroku" Orstonie ("choć z czasem pewnie odejdziesz od tej sztywności" , z Twojego komentarza do EK), teraz zagadka: "Więcej treści, bo poza zwykłymi obrazkami nic więcej tu nie widzę, a sama forma nie czyni haiku" - zgadnij kto to powiedział? Co do tekstu: prosty, na zwykły temat, bez podtekstów, nie robi wrażenia - i oto chodzi! Tak trzymaj. Jedyne - co mnie "nie przypadło do gustu" to:"między każdą sztachetą pianie koguta" - wyrażenie chyba będące mataforą - zabronione w haiku.
-
Afera Teczkowa
Bartek Bartek odpowiedział(a) na Stary Kreutza utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Stary K, po co to wszystko napisałeś? Nie mogę złapać tchu ani sensu po przeczytaniu Twojego tekstu. Ty coś bierzesz jak zaczynasz wymachiwać piórem? Sam wiesz o czym chcesz napisać, jakie ma być przesłanie Twojego tekstu? Czy tylko dokładasz słowo do słowa i byle więcej? -
Stary K., bardzo chetnię będę z Tobą prowadził dyskusję, tylko mam prośbę nie uzywaj imienia Jezus - do swoich porównań oraz zostaw w spokoju Karola Wojtyłę, dobra?
-
Niestety - nie rozumiem ostatniego (mentnego dla mnie - jak wiekszość Twoich tekstów) komentarza. "Tylko słowa" jak się wyraziłeś, są wyrazem wewnętrznej postawy autora - z tego punktu widzenia - to co mówimy, jakich uzywamy słów, ma fundamentalne znaczenie przy konstruowaniu "umysłowej mapy" rzeczywistości - pondto słowa oprócz warstwy poznawczej zawierają w sobie element emocjonlany, który nadaje koloryt naszym wypowiedziom (porównaj słowo "mama" ze słowem "mamusia" czy "matka"- trzy słowa opisujące jedną osobę, ale trzy różne znaczenia). Słowa są jak farba dla malarza, słowa posiadaja odcienie, którymi dobry pisarz maluje nastroje, emocje, wydobywa głębie, uwypukla okreslne cechy. Pisarz - dosłownie kładzie słowa na papier i odsuwjąc sie na kilka kroków od tego co namalował - sprawdza czy ten efekt chciał uzyskać. Używając pewnych słow - na które zwróciłem uwagę w Twoich tekstach - przekazałeś swój emocjonalny stosunek do przdmiotu dyskusji, teraz wycierasz szmatką namoczoną w rozpuszczalniku wskazane słowa, nakładasz inne o odmiennej barwie i oczywiscie efekt jest diametralne różny - lecz absolutnie nie oddaje on tego co nosisz w sobie "Siłaczu". Pomyśl nad tym.
-
Stary K. nie mogę powstrzymac się od smiechu, gdy czytam "Twoje" wywody, napuszone, abstrakcyjne do kwadratu, szczególnie gdy zestawiam je z Twoimi poprzednimi "wywodami". Ciekaw jestem co Ty robisz w realu, Siłaczu? hehehehe
-
Stary K.:"Człowiek silny potrafi zachować postawę skromności i altruizmu." Oto kilka kwiatków skromnych opinii tego "silnego" człowieka: 1. o Karolu Wojtyle: "powtarzał jedynie w kółko kilka niby mądrych słówek, które już i tak dawno były w Biblii lub nawet komentarzach do niej. " 2. o mających odmienne niż On zdanie: "Większość chrześcijań, głównie katolików, tworzy z siebie ofiary napaści. Są istotnie jak owieczki, które napada świat 'tych złych', 'wilków' - bezbożników, którzy obrażają Boga. To bzdury." "(...)które uważam za po prostu proste i marne (...)" "W ten sposób powstają kościoły Dana Browna czy inne durnoty." "Prawda, ale nie jako ślepy dureń, tylko jak człowiek, który wie czym jest prawda, a czym jest żart, czy absurd, czy sztuka" A tak "silny" altruista, bezinteresownie troszczący się o dobro innych ludzi, który nie kieruje się własnym interesem, sobkostwem, egoizmem (taka jest definicja altruizmu, bo może nie znasz słówka) wyraża sie o słabszych niż on: "Człowiek słaby to nieudacznik, który nie potrafi wykorzystać talentu, boi się ogarniającego go świata, tak, boi się nawet zaburzenia porządku moralnego. "przez wiele wiele lat przeszkadzało mi w wierze chrześcijańskiej właśnie to - gloryfikowanie słabych, a obrażanie silnych" Rozumiem Stary K. , że te wymienione określenia wobec innch osób ("bzdury", "marne", "durnoty", "ślepi durnie") to w ramach rewanżu za "obrażanie silnych" . Moje gratulacje z "silnej" postawy.
-
1. Dyziu: "Jako ze jestem ateistą nie wiem, co oznacza słowo Prawda" vs "Sprzeciwiam sie pozornej Prawdzie" - Dyziu! (studiujący filozofię, chyba logikę też macie) trzeba wiedzieć jak wyglada oryginał (np. obrazu) aby odróznić go od falsyfikatu (pozoru). 2. Dlaczego nazywasz wyrazanie przeze mnie własnych opinii moralizatorstwem? Morał to "karcące uwagi i umoralniające pouczenia". Oto jeden z Twoich morałów Dyziu: "A ja mowie - zasmiej sie, a wtedy dostrzezesz, ze tradycja nie musi byc zadnym wyznacznikiem myslenia i postepowania. Moze wlasnie cos takiego, taki bluznierczy smiech bedzie iskra do tego, aby czlowiek zaczal bardziej samodzielnie myslec i w efekcie - aby wizal na siebie wieksza odpowiedzialnosc za swoje czyny? Dlaczego nie?". A oto morał Twojego kolegi Starego K. "Ale nie powinno się kształtować w ludziach kultu flagi, hymnu, itp. Nie przyczynia się to do niczego dobrego, a często jest zalążkiem nacjonalizmu i nienawiści na tle narodowościowym."
-
"Autor nie chciał obrażać Chrystusa, chciał może sprowokować, choć najpewniej, jak sam zresztą przyznał, głównie się pośmiać. Co w tym złego?" - pytasz. Nie chcę rozpatrywać tego w kategoriach "dobre - złe", o swoim stosunku do wykorzystania w celach "humorystycznych" postaci Jezusa i Matki Bożej już napisałem, nie będę sie powtarzał. Chcę natomiast zwrócić uwagę na to, o czym już dawno temu pisał Freud (nie wiem czy uwazasz go za autorytet, ale nie jest to w tym momencie dla mnie istotne), że ludzie śmieją się czesto z tego, z czym nie potrafia sobie poradzić. Jest to reakcja podobna do wyparcia, sublimacji, projekcji. Smiejemy się aby radzić sobie z fragmentem rzeczywistości,którego nie akceptujemy lub kultura zabrania nam się nim zajmować (tak powstała np. groteska i satyra, skłaniające do śmiania się z tego co zakazane, objętę tabu). Takie treści przedstawiane w krzywym zwierciadle niekiedy zaczynają funkcjonować w świadomości społecznej (nie przypisuje autorowi tekstu "Wstręt" - tytuł również jest wymowny w kontekście całego opowiadania - szczególnie dużych mozliwości wpływania na świadomość społeczną - lecz biorąc pod uwagę umieszczenie opowiadania na forum autor liczy się z taką hipotetyczną mozliwością, a jak sam piszszesz: "Zawsze najważniejsza jest intencja.") i z tego punktu widzenia groteskowe przedstawianie postaci Jezusa oraz Jego Matki jest zabiegiem niebezpiecznym, ponieważ grozi wypaczeniem Ich obrazu u niektórych osób - "Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie." (Mt 16, 6 - 7.) Chcę aby mój głos był odebrany nie jako sprzeciw wobec poszukiwania nowych form ekspresji artystycznej czy myśli fizlozoficznej - ale jako wyraz troski o formowanie sumień osób, które nie są przygotowane mentalnie i duchowo do "manipulowania" w celach artystyczno - poznawczych wizerunkami autorytetów moralnych, duchowych czy wręcz postaci boskich. Koścół to wspólnota ludzi o różnych predyspozycjach intelektualno - moralno - etycznych, dlatego branie odpowiedzialności za innych jest konieczne, szczególnie w sytuacji kiedy nie wiemy kto jest odbiorcą naszych przemysleń czy refleksji.
-
Napisałeś: "Jestem chrześcijaninem, lecz nie brzydzi mnie, gdy ktoś wyśmiewa, czy obraża postacie Jezusa i tym podobnych w utworach artystycznych". Słownik Webstera definiuje chrześcijanina jako „osobę wyznającą wiarę w Jezusa jako Chrystusa lub w religię opartą na nauczaniu Jezusa”. Jest to dobry punkt wyjścia do analizy tego, co kryje się pod pojęciem „chrześcijanin”. Słowo chrześcijanin zostało trzy razy użyte w Nowym Testamencie (Dzieje Apostolskie 11:26; Dzieje Apostolskie 26:28; 1 List św. Piotra 4:16). Uczniowie Jezusa Chrystusa po raz pierwszy zostali nazwani „chrześcijanami” w Antiochii (Dzieje Apostolskie 11:26) ponieważ ich zachowanie, działania i słowa przypominały Chrystusa. Z początku niewierzący mieszkańcy Antiochii szydzili z wierzących przezywając ich chrześcijanami. Dosłownie słowo chrześcijanin oznacza „należący do drużyny Jezusa”, „poplecznik lub zwolennik Chrystusa”, co bardzo zbliża tę definicję do definicji słownikowej. Z czasem słowo „chrześcijanin” straciło wiele ze swojego pierwotnego znaczenia i często jest używane do określenia kogoś religijnego lub osoby, która stara się być dobra, ale nie jest tak naprawdę nowo narodzonym uczniem Jezusa Chrystusa. Są ludzie, którzy nie wierzą Jezusowi Chrystusowi i nie ufają mu, lecz uważają siebie za chrześcijan tylko dlatego, że chodzą do kościóła czy żyją w „chrześcijańskim” narodzie. Ale chodzenie do kościoła, filantropia lub bycie dobrą osobą nie da Ci zbawienia. Jak powiedział kiedyś pewien pastor: „Spędzanie czasu w kościele czyni z nas chrześcijan dokładnie tak samo, jak spędzanie czasu w garażu zmienia nas w samochód”. Bycie członkiem Kościoła, chodzenie regularnie na nabożeństwa i hojne wspieranie pracy Kościoła nie uczynią z Ciebie chrześcijanina. Biblia naucza, że dobre uczynki nie czynią z nas kogoś bardziej akceptowanego przez Boga. List św. Pawła do Tytusa 3:5 mówi, że Bóg „nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym”. Więc chrześcijanin jest kimś, kto narodził się na nowo w Bogu (Ewangelia wg św. Jana 3:3,7; 1 List św. Piotra 1:23) i uwierzył oraz zaufał Jezusowi Chrystusowi. List św. Pawła do Efezjan 2:8 mówi: „łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga.” Chrześcijanin to ktoś, kto pokutuje za swoje grzechy oraz zaufał i uwierzył tylko Jezusowi Chrystusowi. Wierzy też, że śmierć Jezusa na krzyżu była karą za grzechy, a Jego zmartwychwstanie było uwieńczeniem zwycięstwa nad śmiercią i dowodem, że Bóg da życie wieczne tym, którzy w Niego wierzą. Ewangelia wg św. Jana 1:12 mówi: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego”. Chrześcijanin jest dzieckiem Bożym, częścią Bożej rodziny, osobą która ma nowe życie w Chrystusie. Cechą charakterystyczną chrześcijanina jest miłość do innych i posłuszeństwo wobec Słowa Bożego (1 List św. Jana 2:4,10). Wracjąc do Twojego stwierdzenia "lecz nie brzydzi mnie, gdy ktoś wyśmiewa, czy obraża postacie Jezusa i tym podobnych w utworach artystycznych" - zgodnie z moim rozumieniem analizowanego pojęcia - chrześcijanin nie powinien pozostawać bierny w sytuacji kiedy ktokolwiek - uchybia godności Jezusa Chrystusa słowem lub czynem. Dlatego taką opinie, w ustach osoby mówiącej o sobie "jestem chrześcijaninem" - uważam za wewnętrznie sprzeczną. Co do Twojego kolejnego twierdzenia: "Wiara nie jest według mnie tylko wskazówką, nie jest też poznaniem", z braku miejsca na szczegółową polemikę - polecam Encyklikę Jana Pawła II "Fides et ratio" - o realacjach miedzy wiarą a rozumem. Papież pisze m.in. "Nauczanie dwóch Soborów Watykańskich otwiera zupełnie nowy horyzont także przed wiedzą filozoficzną. Objawienie wprowadza w historię pewien punkt odniesienia, którego człowiek nie może ignorować, jeśli chce pojąć tajemnicę swojego istnienia; z drugiej strony jednak to poznanie odsyła nieustannie do tajemnicy Boga, której umysł nie jest w stanie wyczerpać, lecz może jedynie przyjąć wiarą. Te dwa momenty wyznaczają obszar działalności właściwej rozumowi, na którym może on prowadzić swoje dociekania i szukać zrozumienia nie napotykając na żadne ograniczenia poza swoją własną skończonością w obliczu nieskończonej tajemnicy Boga." Pozostało jeszcze jedno Twoje zdanie, do którego chcę się ustosunkować: "...tradycji, która śmierdzi już po prostu zgnilizną". Tradycja to przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kultury (takie jak: obyczaje, poglądy, wierzenia, sposoby myślenia i zachowania, normy postępowania). Jednak Tradycja, o której mówimy, czyli tradycja chrześcijańska nie jest zbiorem kościelnych zwyczajów, lecz - jak podaje Katechizm - żywym przekazywaniem Ewangelii wypełnianym w Duchu Świętym. Choć odróżniana od Pisma Świętego, jest z nim jednak ściśle powiązana (zobacz nr 77-78), bo „wypływając z tego samego źródła Bożego, zrastają się jakoś w jedno i zdążają do tego samego celu" (zob. KO9). Tradycja nie jest zatem autonomicznym źródłem wiary, istniejącym obok Pisma Świętego, ale jest ściśle z nim związana. „Jasne więc jest, że święta Tradycja, Pismo Święte i Urząd Nauczycielski Kościoła, wedle najmądrzejszego postanowienia Bożego, tak ściśle się ze sobą łączą i zespalają, że jedno bez pozostałych nie może istnieć, a wszystkie te czynniki razem, każdy na swój sposób, pod natchnieniem jednego Ducha Świętego przyczyniają się skutecznie do zbawienia dusz" (zob. KO 10). Takie rozumienie Tradycji jest wyrazem głębokiej wiary w obecność Ducha Świętego w życiu i działalności Kościoła. Tylko w tej wierze można zrozumieć i przyjąć Tradycję jako konstytutywny element życia Kościoła, przez który „uwiecznia on i przekazuje wszystkim pokoleniom to wszystko, czym on jest, i to wszystko, w co wierzy" (zob. KO 8). Dla kogoś, kto rozumie Kościół, jego istotę, wierzy w Ducha Świętego i rozróżnia zwyczaje, nawet kościelne, od Tradycji Kościoła mówienie o Tradycji jako "marności nad marnościami" jest niedorzecznością. Ponadto Katechizm wskazuje na tradycję apostolską i tradycje eklezjalne. Wśród tych ostatnich wymienia „tradycje" teologiczne, dyscyplinarne, liturgiczne i pobożnościowe, które kształtowały się w ciągu wieków w Kościołach lokalnych. Tradycje te mogą być pod przewodnictwem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła modyfikowane i zmieniane. Tradycje eklezjalne nie mogą być sprzeczne z Tradycją Kościoła, lecz stanowią jej interpretację, dostosowaną do konkretnych uwarunkowań miejsca i czasu, której autorytatywnie dokonują biskupi w komunii z Ojcem Świętym (zob. KKK 83-84). Nie widzę więc uzasadnienia kolejnego Twojego stwierdzenia o "gniciu" (sic!) tradycji. (Przypominam, że "gnicie" oznacza rozkład martwych organizmów). Szczególną ostrożność należy zachować w używaniu słowa „tradycja" w języku kościelnym, aby nie mylić z nim zwyczajów i własnych pomysłów, które z Tradycją niewiele mają wspólnego. Lepiej zatem mówić o zwyczajach w parafii czy lokalnych wspólnotach, aby nie wykorzystywać świętej Tradycji Kościoła do umotywowania kościelnych zwyczajów, nawet tych, które są godne zachowania i mają już długą historię. I to by było na tyle.
-
"...poszukiwania, jakie ja proponuje, maja sporo wspolnego z pytaniem :"kim jestem poza tradycją i społeczenstwem?" i "czy jestem w ogole kimkolwiek poza nim?". Sądzę, że tak, bo zasadniczą sprawą jest tutaj wolna wola i świadomosc ograniczen. Ja zatem chcialbym tworzyc osobowosc nie w oparciu o tradycję, tylko o własną wolę i zasadę odpowiedzialnosci." Szkic odpowiedzi na tak postawione pytanie może być taki: Człowiek istnieje jako ograniczona istota w ograniczonym świecie, lecz jego rozum otwarty jest na to, co nieograniczone, na całość bytu; dowód na to tkwi w poznaniu własnej skończoności: jestem, ale również mógłbym nie być. To rozdarcie, ta różnica realna jest źródłem wszelkiej ludzkiej myśli religijnej i filozoficznej. Człowiek istnieje tylko w dialogu z drugim. Dziecko poprzez miłość i uśmiech matki zyskuje świadomość samego siebie. W tym spotkaniu otwiera się przed nim horyzont całego nieskończonego bytu i ukazuje mu cztery rzeczy: 1) że w miłości stanowi "jedno" ze swoją matką, mimo iż jest jej przeciwstawione, że więc wszelkie bycie stanowi "jedno". 2) że miłość ta jest "dobra": dobry więc jest cały byt. 3) że miłość ta jest "prawdziwa", prawdziwy jest zatem cały byt. 4) że miłość ta budzi radość, cały byt jest więc "piękny". Jedno, dobro, prawda, piękno – tak nazywamy transcendentalne atrybuty bytu, ponieważ przewyższają one wszelkie ograniczenia istot i są współtożsame z bytem. Jeżeli między Bogiem i stworzeniem istnieje dystans nie do pokonania, ale jeżeli istnieje między nimi również analogia, która nie da się zredukować do żadnej formy tożsamości, to podobnie musi istnieć analogia pomiędzy transcendentaliami stworzenia i transcendentaliami w Bogu. Część odpowiedzi na Twoje pytanie jest również w wierszu Wiesławy Szymborskiej pt.: "W zatrzęsieniu": Jestem kim jestem. Niepojęty przypadek jak każdy przypadek. Inni przodkowie mogli być przecież moimi, a już z innego gniazda wyfrunęłabym, już spod innego pnia wypełzła w łusce. W garderobie natury jest kostiumów sporo. Kostium pająka, mewy, myszy polnej. Każdy od razu pasuje jak ulał i noszony jest posłusznie aż do zdarcia. Ja też nie wybierałam, ale nie narzekam. Mogłam być kimś o wiele mniej osobnym. Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju, szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu. Kimś dużo mniej szczęśliwym, hodowanym na futro, na świąteczny stół, czymś, co pływa pod szkiełkiem. Drzewem uwięzłym w ziemi, do którego zbliża się pożar. Źdźbłem tratowanym przez bieg niepojętych wydarzeń. Typem spod ciemnej gwiazdy, która dla drugich jaśnieje. A co, gdybym budziła w ludziach strach, albo tylko odrazę, albo tylko litość? Gdybym się urodziła nie w tym, co trzeba, plemieniu i zamykały się przede mną drogi? Los okazał się dla mnie jak dotąd łaskawy. Mogła mi nie być dana pamięć dobrych chwil. Mogła mi być odjęta skłonność do porównań. Mogłam być sobą - ale bez zdziwienia, a to by oznaczało, że kimś całkiem innym.
-
Gratuluję wszechstronności, co do autorów wybrałeś tych z top - listy wielu poszukujących, bardzo młodych osób. Chartakterystyczne jest dla nich łaczenie egzystencjalizmu z psychologizmem, fascynacja religią wschodu (może nosisz koraliki i palisz kadzidełka) i negowanie przekazu kulturowo - religijnego, w którym zostali wychowani. To naturalny etap rozwoju - polecam Ericsona, według niego adolescencja to okres, w którym człowiek poszukuje swej tożsamości. Właściwy temu okresowi jest kryzys „poczucie tożsamości – rozproszenie ról” i jest on kluczowy dla całego rozwoju. Wraz z niepokojem światopoglądowym pojawiają się pytania dotyczące własnej tożsamości: kim jestem?, jaki jest sens mojego życia?. Celem jednostki jest osiągnięcie stabilnej, dającej poczucie bezpieczeństwa „tożsamości ja” oraz świadomości siebie. Aby osiągnąć poczucie tożsamości młody człowiek często wypróbowuje różne role. W ten sposób z czasem kształtują się trwałe postawy i wartości, dokonują się wybory zawodowe, życiowe. Niepowodzeniem w osiągnięciu tożsamości jest rozproszenie ról lub dezorientacja czym lub kim się jest. Presja ze strony rodziców i innych osób może prowadzić do poczucia opuszczenia, a w konsekwencji do psychicznego i fizycznego wycofywania się z otoczenia. Krańcowy przypadek rozproszenia ról to przyjmowanie negatywnej tożsamości. Młodzi ludzie przekonani o tym, że nie są w stanie sprostać wymaganiom rodziców mogą się buntować i zachowywać w nieakceptowany sposób. Poszukiwanie sensu własnego życia poprzez sprawdzanie niezawodności miłości rodziców albo innych osób, może mieć charakter prowokacyjny, z elementami agresji wobec nich. Młodzież testuje ich wyrozumiałość i cierpliwość, ale też poprzez ich reakcje poznaje siebie. W ten sposób ciągłość własnego istnienia zostaje potwierdzona zachowaniem osób dorosłych). W tym świetle Twoje stwierdzenia: "Pewnie, ze sie smieje z męczennikow", o Kohalecie: "Raczej nie ma nic sensownego do powiedzenia....", do mnie "same świetoszkowate banały", są zrozumiałe, ale wymagają korekty - dlatego na poczatek proponuję trening asertywności. Ponieważ jestem psychologiem (od ośmiu lat pracującym w tym pięknym zawodzie), zachęcam także do poznania innych nurtów mysli psychologicznej (zwłaszcza poznawczego, behawioranego, społecznego), dzieki czemu uzyskasz bardziej wszechstronny obraz natury człowieka. Życze sukcesów w dalszym studiowaniu wiedzy i samego siebie.
-
Postudiuj najpierw nieco fizlozofii, teologii, psychologii, antropologii, a potem zacznij wypowiadac się na tematy, które obecnie Cię przerastają. Nihilizm, duchowość, osobowość, wola, dogmaty - sprawdź co o tym już napisano, zanim sam jeszcze cokolwiek napiszesz na te tematy. Twoje opowiadanie jest świadectwem Twoich poszukiwań (plus dla Ciebie), podoba mi sie też Twój styl (plus dla Ciebie), lecz w warstwie filozoficzo - religijno - psychologicznej jest niedostateczne (minus dla Ciebie). P.S. "ale w tym, co napisalem nie widze ni krzytny mądrosci" - Twoje przejęzyczenie, z którym zgadzam sie w pełni.
-
Twierdzisz, że duchowoś to: "chaos, cierpienie, zwątpienie". Idąc Twoim tokiem rozumowania mozna by stwierdzić, że osoba "uduchowiona" jest: smutna, nie jest w stanie wykrzesać z siebie energii do działania. A nawet jeśli potrafi, to robi to z dużym wysiłkiem. Zmusza się do wszystkiego. Nie umie się skoncentrować na wykonywanych czynnościach, ma poczucie niskiej wartości, czuje się niepotrzebna. Czarno widzi swoją przyszłość. Miewa myśli i tendencji samobójcze. To nic innego - jak opis cech osoby cierpiącej na depresję. Duchowość nie ma nic wsplnego z tym zaburzeniem psychicznym. Duchowość to droga do integracji człowieka - polegająca na umiejętności rozróżniania dobra od zła i wybierania dobra, nawet gdy zło jest bardziej pociagające i przyjemne (najkrótsza logiczna definicja świętości!). Do tego konieczna jest wolna wola człowieka służąca za "napęd" naszych działań i rozum, który pozwala dokonywać rozróżnienia. Nie jest to droga prosta (przeczytaj "Dzieła" św. Jana od Krzyża - szczególnie Drogę na Górę Karmel, wtedy zrozumiesz czym jest nicość i opuszczenie).
-
Mnie wcale nie do śmiechu gdy piszesz w tak wulgarny sposób o Jezusie (Bogu - Człowieku - w co wierzę) i Jego Matce - Marii. Po co chcesz "śmiechem skruszyć ów głaz."- jak wiesz głazy dają schronienie setkom istnień, zatrzymują fale i rozpraszają wiatry, stanowią fundament bądź surowiec wielu pięknych budowli. Po co je kruszyć, co proponujesz w zamian? Miałki piasek pseudoprowokacji dobry do stawiania babek i zamków nad brzegiem człowieczego morza? Luźne wydmy domysłow i hipotez? Gorącą pustynię namiętności odbierającą życie zabłakanym podróżnikom? Co dasz w zamian - spękanym sercom i szukającym wytchnienia rozumom? Podnosisz rączkę na tysiące lat tradycji, grozisz paluszkiem ogromnemu wysiłkowi poznawczemu setek pokoleń, piskliwym głosikiem smiejesz się z tragicznch wątpliowści męczenników. Chłopczyk, który dorwał się do pióra. (Koh 11,9-12,8) Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej, a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej. I chodź drogami serca swego i za tym, co oczy twe pociąga; lecz wiedz, że z tego wszystkiego będzie cię sądził Bóg! Więc usuń przygnębienie ze swego serca i oddal ból od twego ciała, bo młodość jak zorza poranna szybko przemija. Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: Nie mam w nich upodobania; zanim zaćmi się słońce i światło, i księżyc, i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu; w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach; i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młyna przycichnie i podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie, i ociężałą stanie się szarańcza, i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki; zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał. Marność nad marnościami - powiada Kohelet - wszystko marność.