Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kasia Koziorowska

Mecenasi
  • Postów

    168
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Kasia Koziorowska

  1. Poległa we mnie ostatnia na świecie barykada tęsknoty. W proch obróciła się gwiazda, która uchodziła za słońce. Twój uśmiech, przypieczętowany i zbyt pochopnie namaszczony, to wymówka; przysięga, padająca z nieodpowiednich ust. Trudno ugłaskać gwiazdy, gdy niebo znajduje się tu, na wyciągnięcie serca. Strumienie cieni, pasma światła - to tylko wyimaginowany aksjomat, prawda niepasująca do tej epoki, do wszechświata. Nawraca się jutro, wraz z przyszłością czeka na mój powrót. Zamykam ciało, pozbywam się duszy. Ostatnie namaszczenie nie dotyczy oaz, nie kojarzy się z firmamentem, przymilającym się do ostatniej kartki z kalendarza. Nie chcę, aby łzy oznaczały myśli. Zatracam się na granicy szeptu i krzyku, szukam w sobie przebłysków wiary w to, co przynosi ustom słowa, zsyła pocałunki zbyt płoche, aby zakończyć czas, położyć kres chwili.
  2. Powróciła dotkliwie nie w porę. Miała na sobie płaszcz z naturalnych melancholii i kończyła się zawsze przed zmierzchem. Chodziła wciąż ścieżkami, których nie znały ludzkie stopy; wręcz przeciwnie, ulice były na to zbyt odległe. Świat nie dał rady udźwignąć piętna jej niedosytu, życie wyrzekło się pokrewieństwa. Gdy płakała, czyniła to tak samotnie, że pękały gwiazdy, przyszłość dobiegała końca. Pragnęła pokochać tak, żeby księżyc odnalazł inną trajektorię, niebo rozsypało się w palcach. Jej sny, do bólu wypielęgnowane, opowiadały o miłości zbyt pięknej, aby rozgościła się w pospolitym sercu. A jednak... Wraz z jesienią powróciły nieprzespane deszcze, jeszcze gorsze poranki. Wraz z październikiem odnalazła się łza, którą zbyt długo dźwigała. Nawet przyszłość stała się zbyt rozległa, aby zmieścić się pod powieką. Historia, opowiadana obcymi myślami, okazała się być najwyżej preludium do wolności. Dusza biedaczki obumarła ostatecznie z pierwszym dniem zimy. Wszystko pokrył lód, strach i niepewność. Nikt już nie tańczył, nikt nie śpiewał. Nie istniał człowiek, który umiał się uśmiechać... Na zgliszczach rozsiadła się nadzieja, zapaliła papierosa. Nagle sen stał się doskonałym piekłem. Opowiedziała o nim ustami, którym nie spieszyło się do życia, na których nawarstwiła się sól chybionego pocałunku.
  3. Pokochałam twój smutek zbyt wcześnie. Zrozumiałam nieśmiałą urodę świata zdecydowanie za późno. Teraz, kiedy wszyscy stoimy w kolejce do czyśćca, a śmierć rozkłada ramiona - mogę trwać w tej mantrze, której nie może mi dać wczorajszy wieczór. Tak, ten zmierzch pokazał wszystko, dla czego warto pozostać po tej stronie światłocienia. Do łez boli poranek - nie niesie twojego pierwszego słowa; jest wstępem dla przyszłości - tak samo błahej i wilgotnej jak przeszłość sprzed minuty. Serce zatacza koło, przysiada na ramieniu - czy schwytasz je jak motyla, który nigdy nie zobaczy, jak piękne są jego skrzydła? Czy więzisz je w okowach rzeczywistości? Ofiarowano mi wybór: miłość czy zwycięstwo. I wiesz... Chyba wybiorę ślepą uliczkę, tęsknotę nie do pary. Tak, chcę cię kochać tak, żebyś nie uwierzył w moje szczęście. Pragnę wtulać policzek w pierś i szeptać słowa modlitwy, którą zrozumiesz tylko ty. To tak, jakbym pokochała wiatr. Jakbym umiłowała smutek, co nie mieści się w białych łzach.
  4. Kawa za kawą, wydłuża się kolejka w stronę bezsennego serca. Każdy kolejny kubek stanowi dowód na istnienie świata. Wyszczerbiona filiżanka przypomina o przyszłości, która wtargnie zbyt gwałtownie. Tak, jestem odurzona tą kawą, którą piję od dłuższego czasu. To ona reguluje mój dzień - przynosi siłę i nadzieję, że to będzie pomyślne przedpołudnie. Kiedy czuję we krwi kofeinę, serce szykuje się do odlotu. Rozkoszuję się każdą kroplą, gdyż wiem: wkrótce zostaną wyłącznie fusy. W każdym ziarenku zawiera się czarna łza, pamiątka po nieprzespanej nocy. Będę piła tę kawę - bez znaczenia, co na to serce. Wybieram kawę czarną, bez krztyny mleka - silniejsze jest jej działanie. Wiem, że jedna filiżanka to za mało. Wiem, że chciałabym wypić wszystko jednym haustem. Muszę jednak pogodzić się, że liczy się każdy łyk, każdy moment, kiedy kofeina płynie pod prąd samotności...
  5. Kolejny kubek kawy. Piąty czy dziesiąty - kto to wie? Każdy kubek ma identycznie przetrącone ucho. Otaczam go sennymi dłońmi, wciągam w płuca rozkoszną woń samotności. Delektuję się tym zapachem, sycę duszę. Tak, wypełnia mnie aż po wierzchołek serca. Czy ta kawa kiedyś dobiegnie końca? Czy pewnego razu nie wystygnie, zanim zdążę ją wypić? A może... A może wysiorbię do ostatniej kropelki, pozostawiając grubą warstwę fusów? Nie wiem. Nic nie wiem. Ale rozumiem jedno: ta kawa sprawi, że nie będę mogła zasnąć, że przede mną niecierpliwa, ograbiona ze snu noc. Kofeina buzuje w skroniach, czuję zbawcze działanie. Ale... Kawa czasem również usypia, uspokaja. Może ma na mnie taki właśnie wpływ? Kto wie... Jedno jest pewne - uzależniłam się od kofeiny. Jeden kubek to nic... Zupełnie nic.
  6. Wyrosłam z samotności. Wykurowałam się z marzeń, z jakimi nie warto się sprzeczać. Moje ciało unosi się ponad granice istnienia, poza margines epitafium. Jestem rozczarowana takim zakończeniem autobiografii; nie brak tu odpowiedzi retorycznych, pytań wydanych na pastwę znaku zapytania. Wymierzam szkarłatną, ciernistą kropkę, aby strzegła dalszego ciągu. To tylko balansowanie na trapezie, rozwieszonym gdzieś na granicy ściany i okna. I choć oswaja nas ten moment, gdy niebo kładzie się do snu, a poranek wpełza na twarze - objawimy się smutkom, objawimy tęsknocie, która jak zwykle żebrze, stale kocha się w publicznym niebie. Wydostaję się ze zbędnych pocałunków, zza kotary, która czule strzeże mojej niewinności.
  7. Znakomite, tak jak wszystkie Wiersze Twojego autorstwa. Pozdrawiam słonecznie.
  8. Chcę, abyś wyśnił mi się odziany w najwytworniejszą melancholię. Zatańcz ze mną tak wykwintnie, żeby skończył się parkiet. Wraz z grzechem podryguje światełko, poczęte w jasny dzień. Ja to światełko przyciskam do serca - słyszę delikatny tętent mgieł, przytulnych i delikatnych niby niewinność. Ujmij w ciszę wykradzione słowa, myśli tak posępne, że nie rozumiem drogowskazów. I choć czuję pod sobą żar krwi, a myśli stoją w kolejce po więcej - stanę się dowodem na istnienie świata. O ile dobrze pamiętam, ciało stanie się ziarenkiem w oku wroga. Stanie się westchnieniem pielęgnującym płuca. I będzie nam dobrze, jak w przyszłości. Jutrzejszy dzień powróci, choć wysokie są schody, nie kursują pociągi. Stanę się podrygiem nadziei, która nie może się uwolnić spod powieki.
  9. Mroczny Mesjaszu, Mścicielu! Chodź, zatańczmy, choć nasze stopy nie znają parkietu, a my nie mamy poczucia rytmu; przed nami kilka lat wieczności, która oswoi niebo, zaspokoi ziemię. Przed nami tysiące wschodów słońca, jakie powitamy z namaszczeniem; tysiące wieczorów, co przyniosą cierpliwość i zaspokojenie. Mroczny Mesjaszu, czasem mówię w języku ludzi - jest mi to język obcy. Gwiazdy, wydarte z piersi ciemności, kłębią się w sercu, lubują w milczeniu. Zrodzę się dziś tylko dla ciebie, dla twoich minionych lat. Zatańczymy ponownie, choć będziemy deptać sobie po palcach, choć przeminie radosna muzyka. Zatracimy się w tym szaleństwie, zakochani w białym niebie, oddani mglistym, śpiącym dolinom. Powróci pora na sen, pora na krzyk. To nie będzie już raj, a epoka, którą poznają sny, rozpoznają słowa.
  10. Drogi Mroczny Mesjaszu, mój chaos stara się dotrzymać ci kroku. Czułość, świetlista niby pierwszy powiew w tym mieście, próbuje unieść ciężar myśli, przeklętych iluzji. Nie potrafię dłużej znieść urodzaju egzystencji; umiem jedynie kochać na złość niebu, wbrew ziemi. I choć tętni czarna krew, a twoje łzy smakują równie wybornie - nie ominę drogowskazów, nie porzucę kłamstwa, aby napotkać spokój, uwierzyć w szczęście. Czarne jest dziś niebo twego serca, skazanego na dożywocie; czarne myśli - próbujesz im dorównać. Zanim twoja ręka zamknie się na gwieździe, wszechświat obróci w nadzieję - stanę na warcie rzeczywistości, przypodobam się bezczasowi, co wciąż tęskni. Otulam się twoim westchnieniem niby bezsennym porankiem, powłóczystymi, bezbronnymi mgłami. Brnę pod prąd tej samej bajki, której zakończenia boisz się poznać. Twoje myśli są boleśnie gładkie, zakochane w niebie. Próbuję poczuć piękno naszej wyspy, melancholii, religii niby kamień. A gdy odejdzie w nas noc, gdy wyprze się zniszczenie - zapłaczemy nad sobą, zapłaczemy nad człowiekiem...
  11. Wzbiera we mnie ta noc, obdarta z konstelacji, wykradziona objęciom ciemności. Poranek jak zwykle usiłuje przechytrzyć słońce, lecz wie - nie tędy wiodły zdarte stopy lunatyków. Wieczny pechowcu, zakochany w niebie, nie jesteś tym przegranym, który poległ w nierównej walce. Próbuję ukołysać twój lęk, oskarżony na wstępie, lecz mgła - pełnokrwista - otula nas oddechem. Z przekory biorą się łzy, niedające uśmierzenia. Zanim się obudzisz, upewnij się, że ktoś na ciebie czeka. Pokonaj demony, które przywłaszczyły twoją samotność. Wskrzeszony, odnajdź w środku powiew uwięzionych myśli. Poczuj znajomy szept.
  12. Usłyszałeś jednak moje milczenie pośród wołań tłumu. Poczułeś piękno wszechświata, który istniał tylko dla mnie. Jestem znów tą samą iskrą, wyrwaną z objęć losu, skazaną na wieczną pamiątkę. Przypominam identyczne jutro, z którym wciąż się zmierzam, aby zapomnieć o myślach, wyzbyć się słów. Wiatr stale przeklina moje słabości; nie wie, że jestem tą samą mantrą, którą słyszał kilka epok wstecz. Nie mam odwagi, żeby pocałować twoją gwiazdę w samo serce; boję się przyznać do samotności, oprócz której mam ciebie. Wciąż nanoszę dotyk na wilgotną duszę, próbuję odszukać drzwi do rzeczywistości. Stale wyrzekam się ciała, okrutnie podrobionego; nie słyszę już lat, nie rozumiem dekad, bojących się stawić czoła przyszłości, zaniedbanej wieczności, nad którą wstyd się zlitować. Wiesz, wyśnię tylko dla ciebie pożegnanie - leciwy spokój, piedestał bez wyraźnego właściciela.
  13. Poezja z najwyższej półki! Chylę czoła. Bardzo nisko. I serdecznie pozdrawiam. :)
  14. Wyśmienite strofy, przypadły mi do gustu. Pozdrawiam serdecznie!
  15. Odszukałam pośród szemrzących dróg tę jedyną, która zaprowadziła mnie do twojej epoki. Odnalazłam taki bezczas, z jakim nie warto witać jesieni, kołysać się wraz z wiosennym powiewem. W końcu przytrafiła mi się miłość - inkrustowana najlepszymi łzami, udekorowana światłem, które nie boi się własnego cienia. Poczułam na napiętej skórze twój nowo narodzony świt, poczułam myśli, niedawno poczęte, otulone miękkimi mgłami. Moje rozkwitające dłonie balansują na granicy ciała i nieba, wkradają się pod grubą warstwę nocy, niespokojną i bardzo dosadną. Twoja melancholia twierdzi zbyt wiele; oddaję ci bez zastanowienia życie, aby należało również do ciebie. Wiem, powróci dzień - zimny i mokry, ale tylko po drugiej stronie snu. Ja wciąż jestem tu - odurzona twoją niecierpliwością, sentymentem, który pragnę dla ciebie uwiecznić. Mój drogi, nie szukaj niewłaściwych dachów dla bujnego serca; nie szukaj łez, bowiem odeszły o przesądzonej porze. Zatrzaśnij serdecznie drzwi, otwórz na oścież swą cielesność. Popłynie w nas tęsknota, samotne słońce, którego się nie wstydzę.
  16. Wniosłeś w moje życie więcej światła niż niejedno słońce. Nasyciłeś myśli zapachem, który kojarzy mi się z Bożym Narodzeniem. Ubrałeś nagie myśli w słowa, o jakich nigdy nie miałam pojęcia. Delektuję się ciszą, spływającą z ust; rozkoszuję żalem, ozdabiającym łzy. Niecierpliwe dziś jest nasze bierzmo; niebo zmierza się z ziemią, wyzywające światło naciera na niewinny cień. Nie chcę, abyś litował się nad moim uśmiechem. Nie chcę, żebyś wręczał mi kolejne dni, które nie niosą zapachu rozkoszy. Odszukaj w myślach tę, co daje najwięcej miłości. Bądź na wyciągnięcie namiętności, bądź zbyt niewinny, aby ofiarować mi pożegnanie. Lśni we mnie wiatr, co wydarł się z twoich objęć; pokutuje zmierzch - o nim chcemy łapczywie pamiętać. Nie wiem, dokąd udała się przeszłość. Nie wiem, kiedy opuściły mnie resztki lodowatego nieba. Jestem pewna: zanim odszukasz we mnie czerstwe przedpołudnie, zanim udzielisz spełnienia, przeminą naleciałości po smutku, ziarenka łez, których już się nie wyrzekam.
  17. Odarłeś mnie skwapliwie z ciężkostrawnych resztek oddalenia. Odebrałeś mi martwotę, która nie pozwalała śpiewać. Gdyby twój sen przyszedł zbyt późno, myśli nie stałyby się modlitwą, jaką pragnę ci zadedykować. A jednak - gdy nastała długo wyczekiwana przyszłość, gdy wypłynęłam na powierzchnię bezsensownego zadurzenia, pojawiłeś się, cały skąpany w szepcie, w purpurowych gwiazdach - uchroniłeś przed upadkiem. Mój miły, twoja samotność została także moim obowiązkiem. Niewiara w bezcelowość zamieniła się w niebo, na które wdrapie się pierwsze tej wiosny słońce. Ufność, zakazana w tych bolesnych czasach, stała się natchnieniem dla rękopisów, dla doznań, nadmiernego wyczulenia. Dzisiejszego poranka pragnę oddać ci życie - nie pozwolę, abyś został sam. Chcę zadać uśmiech, który nie obumrze wraz z bezkresem, nie zamieni się w pokutę, do jakiej bałbyś się zbliżyć. Pozwól mi poczuć miękkość duszy, delikatność myśli, tak apetycznie zielonych, wydanych na łaskę wszechświata.
  18. Znakomite. Polubiłam Twoje Wiersze. Przesyłam pozdrowienia! :)
  19. Uwielbiam Twoją Poezję. Zawsze przypada mi do gustu. Pozdrawiam ciepło. :)
  20. Znakomite. Nic dodać, nic ująć. Pozdrawiam słonecznie. :)
  21. Oto przykład, że nie trzeba wielu wersów, żeby zawrzeć głębię przekazu. Brawo!
  22. @befana_di_campi Dziękuję pięknie. Zastanowię się nad prozą poetycką. Pozdrawiam serdecznie.
  23. Mroczny Mesjaszu, wciąż czekasz, rozpostarty na ciemniejącym horyzoncie własnego serca. Wciąż kochasz, choć miłość dawno o tobie zapomniała. Zbliżasz się z każdym kolejnym wieczorem, odnajdujesz pokutę pośród bezkresnych myśli. Kołysze się w tobie wczorajszy oddech, boleśnie zapomniany, zdany na łaskę wieczystości. Szukasz samotności tam, gdzie jest jej pod dostatkiem; odnajdujesz mur, jaki wznosiłeś przez utracone lata, dekady wykradzione opatrzności. Osamotniony Mroczny Mesjaszu, to tylko wyspa, na której zabrakło ludzi. To przegrany wstęp do tej splagiatowanej autobiografii. Usiłuję odszukać w bólu krztynę dobroci, lecz wiem, że uśmierzenie powróci, zada kolejne retoryczne pytanie. Powleczona miękkim dotykiem, skazana na dożywotni sen, pragnę powierzyć tobie kęs wolności, brakujący element światła. Ubogi Mroczny Mesjaszu, odszukam cię, choć umierają jabłonie, a popiół przykrywa skamieniałe sady. Pogodzę się z przyszłością, wybaczę przeszłości. Odkryję w tobie siłę, która dotąd była mi bezdomnym dniem.
  24. Rozpuszczam włosy, dopasowuję chustkę do koloru twoich oczu. Umieram, zażywszy zbyt pokaźną dawkę tęsknoty. Modlę się skrupulatnie, krzykliwie - jak należy. Nie doczekam się życia, co wybiegło gdzieś naprzód, pomiędzy zwichrowane sny. Twój pocałunek, zadany z premedytacją, jątrzy się niby skaza na policzku księżyca. Jestem spokrewniona z melancholią, która potrzebuje mnie wbrew błędom przyszłości. Rozpędzam się, za zakrętem czeka Bóg, w garniturze na miarę, ściskając w prawej ręce kłamstwo. Mrok włamuje się pod powieki, szuka namaszczenia tam, gdzie od dawna kwitną tylko kasztanowce. Nie przypominasz tego człowieka, którego w tobie rozpoznaję. Wtulasz się we łzy - zasadziło je tutaj moje znoszone serce. Zanim odszukasz zaginiony element, a cisza odbierze ci krzyk - zatańcz przykładnie, tak, jakby grała muzyka. Wykreślona z almanachu nieba, szukam cię w moim lustrze. Widzę cię, odzianego w myśli. Jesteś boleśnie bliski moim krokom.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...