Corleone 11
Mecenasi-
Postów
2 626 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
4
Treść opublikowana przez Corleone 11
-
@Leszczym Również jestem tego zdania. ;)) Michale, dzięki Ci bardzo za wizytę, przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam Cię.
-
Lekko i nie... , rozdział 2
Corleone 11 odpowiedział(a) na Corleone 11 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Berenika97 Wprowadziłem to zmienianie celowo jako eksperyment. Czego najprawdopodobniej się domyśliłaś. Założyłem także, iż z chaosem owym uważny Czytelnik - a wsród nich Ty - poradzi sobie. Dzięki za odwiedziny i komentarz. Serdeczne pozdrowienia. -
Krótka opowieść przyrodnicza
Corleone 11 odpowiedział(a) na Kwiatuszek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Kwiatuszek Odwzajemniam pozdrowienia. Równie serdecznie. 🙂 -
Krótka opowieść przyrodnicza
Corleone 11 odpowiedział(a) na Kwiatuszek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Kwiatuszek Żuczek jest atożsamy z robaczkiem, prawda? Popraw "czółki" na "czułki" (dwunasta linijka). Pozdrawiam serdecznie. -
Noc w hotelu Ego
Corleone 11 odpowiedział(a) na Lidia Maria Concertina utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Lidia Maria Concertina Lidio: skoro powyższy tekst jest wierszem, to czy dział prozy jest dlań przestrzenią? Zostawiam 🙂 za poczytaniową przyjemność. Pozdrawiam serdecznie. -
Legenda o Herkusie Monte i ofierze rycerza Hirschhalsa
Corleone 11 odpowiedział(a) na Berenika97 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Berenika97 Opowiedziana przez Ciebie historia przypomniała mi tę, która wydarzyła się w Rzymskim Imperium - według oficjalnej historii - w dziewiątym roku naszej ery. Filmowe jej przedstawienie mówi, że dowódca jednego z legionów wziął na wychowanie chłopca pochodzącego z Germanów, tenże zaś, będąc już dorosłym, zdradził go i wprowadził ów legion w leśną pułapkę. Czym przybity ów dowódca popełnił samobójstwo na oczach przybranego syna. Chodzi o bitwę w Lesie Teutoburskim, gdzie poniosły klęskę nie jeden, a trzy legiony: XVII, XVIII i XIX. Przeczytałam z przyjemnością. 🙂 Serdeczne pozdrowienia.- 6 odpowiedzi
-
1
-
- krzyżacy
- natangowie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
- Co więc się stało, że wtedy znikłaś? Tak bez słowa? - Pamiętasz tamtą noc, tam i wtedy? Wspólni znajomi powiedzieli mi, że... - Tak ci powiedzieli? - spojrzałem badawczo, z pewnym adowierzaniem. - Ale nakłamali! - pokręcił głową. - Przecież nic takiego się wydarzyło. Zupełnie nic. Najwidoczniej pozazdrościli nam wspólnego czasu. Ta ludzka zazdrość... - przerwałem, bo wydało mi się, że Gabrysia, spojrzawszy na mnie, chce coś powiedzieć. - Mów dalej - zrozumiała, dlaczego zamilkł. Zamiast kontynuować słowami, wziąłem ją za rękę. Przez chwilę zastanawiał się, jak je złączyć: od wierzchu jej dłoni, czy od wnętrza? Znów uniosła wzrok, najpierw zatrzymując spojrzenie na ich splecionych palcach, a potem spoglądając mi w oczy. - Misiek? - Nie znikniesz mi ponownie? - zapytał. - Nie planuję - odparła, popierając odpowiedź bliższym przytuleniem się doń. - Masz ochotę na jeszcze jedną kawę? - zaproponowałem. - Mm, zgadłeś - uśmiechnęła się. - Mam. Ale chodź, zmieńmy stolik na któryś w tamtej sali - wskazała właśnie wychodzącą z bocznego pomieszczenia parę. - Zamów mi - sięgnęła po kartę napojów, gdy usiedli - tę. Dobrze? Proszę! - wskazała wymienioną jako dwudziestą trzecią mrożoną kawę z bitą śmietaną na wierzchu i posypaną tartą gorzką czekoladą. - Mam na nią wielką ochotę... Czekali kilka chwil na kelnerkę. Gdy podeszła, zamówił wybraną przez nią kawę. - A co będzie dla pana? - spytała. - Dla pana poproszę whisky z lodem. Chivasa dwunastkę - Gabrysia użyła kolokwializmu wiedząc, że kelnerka zrozumie, o co chodzi, i przysunęła sobie torebkę. - No przecież wiem, co lubisz... * * * Gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje, postawiła je na stoliku i wyszła, Gabrysia przystawiła bliżej szklankę i zamieszała kawę łyżeczką na długim trzonku. - Pycha! - otarła usta, wypiwszy długi łyk. - Jeszcze raz dzięki... Po równie długim następnym łyku odstawiła opróżnione do połowy naczynie, po czym obróciła się lekko w moją stronę. - To wszystko, co mówiłeś... - zaczęła z widocznym wahaniem. - Wtedy i teraz... niedawno... Czy to wszystko było naprawdę na poważnie? Kartuzy, 6. Grudnia 2025
-
Kultura powinna - rozdział drugi
Corleone 11 odpowiedział(a) na Corleone 11 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Berenika97 Nawiązałem do Pierwszej Trylogii "Gwiezdnych Wojen" (pierwszej w znaczeniu przedstawionych wydarzeń), w szczególności do Epizodu I, zatytułowanego "Mroczne Widmo", ale także do Epizodu III, czyli do "Zemsty Sithów" - i oczywiście do "Seksmisji". Rzecz jasna, również do powieści, zaprezentowanej na fotografii. Dokładnie taką jest główna myśl powyższego opowiadania. Bereniko, dziękuję bardzo za literackie wizytę i uznanie. Serdeczne pozdrowienia. 🙂 -
Czy wspomniana w tytule łączy się z czasem? Odpowiedź wydaje się być oczywistą. Popatrzmy zatem razem, Czytelniku. Najpierw w przeszłość, a kto wie - może zarazem do innego wymiaru? Tak czy inaczej: spójrzmy do świata istniejącego "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... " George Lucas najprawdopodobniej celowo pominął innowymiarowe odniesienie, chociaż Gwiezdna Trylogia jest cyklem filmów, stworzonych przede wszystkim z myślą o Przebudzonych. Co oczywiście nie przeczy prawdzie, że i Nieprzebudzeni mogą je oglądać. Popatrzywszy, przenieśliśmy się zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Moc samoukryta istotowo tak w jednym, jak w drugiej, skierowała nas do Courusant, stolicy Republiki, gdzie Zakon Jedi miał swoją Świątynię, a Galaktyczny Senat swoją siedzibę. Jesteśmy na jednej z ulic miasta, zajmującego - czy też obejmującego - je całe. Zgodnie ze słowami Mistrza Jedi Qui-Gon Jinna, skierowanych w jednej ze scen "Mrocznego widma" do Anakina Skywalkera: "Cała planeta to jedno wielkie miasto". Rozglądamy się, widząc... Widząc wspomniane miasto, złożone przecież nie z czego innego, jak z przejawów kultury architektonicznej właśnie. Wieżowców, które nawet przy wysokim poziomie technologii budowlanej uznalibyśmy za niesamowite. Jesteś, Czytelniku, pod sporym wrażeniem. Może dlatego, że to Twoja pierwsza tutaj wizyta? Ja jestem pod trochę mniejszym; wędrowałem już z Przewodnikiem po światach-planetach jego galaktyki. Gdziekolwiek sięgnąć spojrzeniem, wokół czy do góry po ścianach budynków, jest bardzo czysto. Na wysokości piętnastego piętra znajduje się pierwszy - najniższy - poziom ruchu pojazdów powietrznych. Przesuwają się powoli, niemalże dostojnie, jeden za drugim w tę samą stronę w zbliżonych odstępach. Przeciwny kierunek ruchu urzeczywiatniany jest pięć pięter wyżej, na wysokości dwudziestego. Jeszcze wyższy, biegnący ukośnie do wymienionych, to już dwudzieste piąte piętro. Dźwięki emitowane przez ich napędy są tu, na ulicy, prawie nie słyszalne. Idąc kilkadziesiąt kroków w prawo od miejsca, w którym znaleźliśmy się, a przyłączywszy się do pochodu wytwornie ubranych ludzi, docieramy pod imponujący gmach jednego ze stołecznych teatrów. Najwidoczniej trafiliśmy do świata kultury wysokiej, chociaż - co jest nie tylko możliwe, ale wręcz prawdopodobne - są tu też sfery (przestrzenie? dzielnice?) zamieszkałe przez osoby kultury niższej. Nadchodząca z przeciwnego kierunku postać o charakterystycznie zielonej skórze wydaje się być Mistrzem Yodą. Zatrzymuje się przy nas. - Udajecie się na przedstawienie? - pyta głosem, brzmiącym dokładnie tak, jak we każdym z epizodów. Gdy tylko odpowiedzieliśmy, Moc - najpewniej według sobie tylko znanego powodu - przenosi nas bądź przemieszcza na Endor. Do porastającej całą jego powierzchnię puszczy, zamieszkałą z dawien dawna przez Ewoków. Których kulturę trudno, z racji etapu ich cywilizacyjnego rozwoju, zaliczyć do wyższej. Wygląda na to, że w naszej podróży mamy więcej szczęścia niż swego czasu Luke ze Hanem i Leią: napotkany tubylec okazuje się należeć do starszyzny miejscowego plemienia. Rozmowa przy ognisku, po wzajemnych prezentacjach, opowiedzeniu skąd pochodzimy i po ich, hałaśliwych co prawda, relacjach z niedawno stoczonej bitwy ze imperialnymi szturmowcami, przechodzi do tematu kultury zwierząt. - Zwróćcie uwagę na przykład na ptaki - zagaja jeden ze Starszych. - Trudno odmówić im pewnych zwyczajów, a nawet rytuałów, prawda? Taniec godowy... sposób budowy gniazd przez określone gatunki... ozdabianie tych pierwszych według osobistych pomysłów - których pojawianie się oznaczać może albo wyobraźnię, albo impulsy Mocy... wspólne dbanie o pisklęta.. wreszcie szacunek samców do samic - czy nie stanowią one przejawów kultury? * * * Teraz spójrzmy w przyszłość. Odległą z naszego - obecnego punktu widzenia - bowiem rok dwa tysiące trzysta pięćdziesiąty minął sto dwadzieścia trzy lata temu, mamy więc dwa tysiące czterysta siedemdziesiąty trzeci. Śmierć jako jednostka chorobowa przestała istnieć, a wraz z nią - czy też raczej przed nią - wyeliminowano starzenie się organizmu. Ludzie żyją jako wiecznie młodzi. I nieśmiertelni. Wizja z filmu "Seksmisja" została daleko w tyle. Setki, jeśli nie tysiące godzin badań i technologie medyczne doprowadziły do przełomu, umożliwiając zaistnienie takiego właśnie świata. Bez względu jednak na to, czy jest to utopia, której istnienia pilnują członkowie specjalnie wyszkolonych oddziałów, czy taki świat może rzeczywiście zaistnieć - a może już zaistniał - w jednym z askończonej ilości wymiarów, kultura tamtejsza wyrasta wprost z ówczesnej - naszej. Wyrasta jako przejaw części ludzkiej natury, azależnej od czasu i przestrzeni. Od planety. A nawet od wymiaru, o ile kultura stanowi cząstkę także ludzkiego - umysłu, ale i duszy. Azależnej od jakiegokolwiek organizmu, mało tego: wpływającej nań energią przeżytych doświadczeń. Minął świat - a może jednak trwa? - przedstawiony w gwiezdnowojennych Trylogiach. To samo pytanie można postawić, albo żywić wątpliwość, odnośnie do starożytnych światów: chińskiego, hinduskiego, grecko-rzymskiego, lechickiego czy też słowiańskiego wreszcie. A może nie tylko ich? Jakkolwiek jest, kultura płynąca z tego samego źródła, od którego pochodzą czas i przestrzeń, zdaje się mieć metafizyczny - w dosłownym znaczeniu tego wyrazu - charakter. Dlatego łączy z istoty swojej natury. I dlatego dzieli; tak samo jak prawda, z tego samego powodu. Światy duchowe, materialne i te funkcjonujące na przenikalnej przecież granicy. Świat ludzi i świat tych zwierząt, których poziom świadomości kieruje do tworzenia i utrzymywania zorganizowanych społeczności, jak na przykład pszczoły, bądź czy też oraz do zakładania rodzin. Bowiem czy łączenie i dzielenie nie stanowią dwóch stron tej samej całości? Kartuzy, 25. Listopada 2025
-
Liczę na to. Pomyślnego Poniedziałku. ;))*
-
@Berenika97 Wielce Ci dziękuję za tak dokładne przedstawienie "Kultury..." 🙂 . Hołduję długim, wielotreściowym zdaniom, traktując je jako ćwiczenie umysłu - zarówno swojego, jak i czytelnika - w nadążaniu za myślą (myślami). Dzięki także za uznanie dla ciekawości i dla osobliwości powyższego opowiadania. Pozdrawiam Cię serdecznie. Dobrej nocy.
-
Ciekawe, co - szanowny mój Czytelniku - pomyślałeś w pierwszej chwili po przeczytaniu znajdującego się powyżej tytułu. Może odebrałeś stanowiące go słowa poważnie i zacząłeś dobierać umysłem kolejne doń wyrazy? A może przyjąłeś je lekko i postanowiłeś żartobliwie spytać, kim jest ów "powinn"? Kto zacz, cóż za osobnik kryje się za określeniem, użytym - zdawać mogłoby się - w dopełniaczu liczby pojedynczej? Tak czy inaczej - pozwól mi kontynuować. I przyjąć postawę pierwszą z wymienionych. Kultura powinna przede wszystkim być. Istnieć. I jako będąca czy też istniejąca być rozpowszechniana. Zresztą: czy można - da się w ogóle rozpowszechniać coś, czego nie ma? Innymi słowy: rozkrzewiać brak czegoś konkretnego? Kończąc ten wątek stwierdzę, że można szerzyć brak jako taki - przykładowo, wycinając drzewa w lesie. Który to brak, powodowany wycinką, stanowi, spojrzawszy z drugiej strony, wkraczanie w podrzewną sferę przestrzeni. Wracam do kultury. Mamy ją. Jest. Istnieje. Co dalej? Poziomy - kultura niższa i kultura wyższa. Podział stworzony - a jakże! - przez reprezentantów tej drugiej. Z, nie tylko teoretycznym, założeniem pewnego szacunku; żywionego i okazywanego przynajmniej do momentu, gdy jest go za co żywić i za co okazywać reprezentantom tej pierwszej. Dlaczego wymieniłem je w takiej kolejności? Bo czy nie jest tak, że kultura wyższa wyrasta z niższej? Ot, gdzieś - w odległej mniej albo bardziej przestrzeni od tu i kiedyś - w odległym mniej albo bardziej od teraz - egzystujący przedstawiciel tejże pomyślał i uznał: Czas na zmianę postawy. Na zaprzestanie pewnych zachowań. Od teraz to a to będę - będziemy - robić inaczej. Lepiej, czyli bardziej kulturalnie. Poczynając od staranności w mowie. I w piśmie, jeżeli wspomniany właśnie przedstawiciel kultury niższej piśmiennym był. Czy jednak fakt ten czyni kulturę niższą ważniejszą od wyższej? Bynajmniej. Dzieje się także wpływ kultury wyższej na niższą, a dokładniej przedstawicieli - tu odwróciłem uprzednią kolejność - pierwszej na przedstawicieli drugiej. Wpływ rozwijający. Tym samym swoista ważniejszość apostrzeżenie przenosi się do sfery osób wyższego poziomu. Przy okazji "słowne", dosłownie i nie - zwrócenie uwagi na fakt nieistnienia w polszczyźnie wysokokulturowego odpowiednika słowa "prostak". Z wyrazem "cham" sytuacja jest przeciwstawna: tu na przysłowiową drugą szalę język polski położył swoim użytkownikom "pana". Który to wyraz oczywiście istotowo związany jest także ze majątkowym statusem obu przed chwilą przeciwstawionych. Co jeszcze kultura powinna? Łączyć, co czyni tak zwany "międzykulturowy dialog" wskazanym, ba! pożądanym - z poziomu wzajemnych zrozumienia i szacunku. A przynajmniej z poziomu tolerancji, chociaż akceptacja byłaby jeszcze milej widzianą. Pytanie o rzeczywistą możliwość tegoż jest pytaniem o poziom - niższy bądź wyższy - osób do owego dialogu stających lub też osób ów dialog podejmujących. Pominę tu oczywistość konieczności reprezentowania wyższego przez obie te osoby. A skoro podjąłem już temat stawianych - ogólnie pojętej kulturze - wymagań, zaznaczę, że połączenia materialnych przejawów kultur konkretnych narodów mogą znajdować uznanie. A może nawet sprawiać interesujące wrażenie... Kartuzy, 17. Listopada 2025
-
@Somalija W porządku: czasem tak masz. Proszę bardzo; wiersz jest Ci wdzięczny za usunięcie uwierającej go literówki. Pozdrowienia i dobrej nocy. 🙂
-
przestraszony poborowy
Corleone 11 odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija Przedmówcy wspomnieli o wszystkim, wszystko zauważywszy. Pozostaje mi tylko napisać, że spodobał mi się i ten Twój wiersz. 🙂 Pozdrowienia. 🤗 -
@Somalija Ano: po prostu cała Ty w "ty i ja". Nadrobiłem zaległość 😊 w czytaniu Twojej poezji. Pozdrawiam Cię. 🤗
-
@Somalija Tęsknota jest zawsze. Czasem tylko staje się awidzialna. 🤗 Pozdrowienia.
-
@Somalija Ograniczę komentarz do stwierdzenia zbędności pierwszego "r" w wyrazie "otrwiera". 😉 Przeczytało się... Sama wiesz, jak. 🤗
-
Jest Niedziela. Za oknem popołudnie; dzisiejsze, w odmienności do całej Soboty, dopuszczajace do miasta mało słonecznego światła. Uważny Czytelnik z pewnością rozpoznał - w początkowych słowach powyższego akapitu - nawiązanie do "Rozmowy przez ocean" - piosenki wykreowanej przez Andrzeja Sikorowskiego zapewne w tysiąc dziewięćset osiemdziesiesiątym piątym roku, a wykonywanej później także przez Marylę Rodowicz. Pomijam celowo przedstawienie większej ilości szczegółów, jak również zamieszczenie linku do wspomnianiej. Przecież Czytelnik, chcący przenieść się myślą i uczuciem do song'owej sytuacji, może uczynić to bez mojego pośrednictwa. Autor bieżącego opowiadania - zgodnie z tym, na co mu przyszła ochota - sięga po piwo. Czerwone Pszeniczne, butelka nabyta poprzedniego wieczoru. Któż mnie, Corleone'owi11, zabroni, oprócz moich własnych myśli? One pozwalają, wewnątrzumysłowa decyzja dopuszcza. Prawda, że pewien kłopot z aurą jest możliwy, ale z drugiej strony - wokół jest tyle energii. Świadomość i wola decydują, żeby intencjonalnie sięgnąć i zaczerpnąć, też intencjonalnie, po stosowną ilość. Sięgam. Butelka odkapslowana - skoro odkorkowujemy wino, to piwo odkapslowujemy. Nachylam ją i przelewam - kufel czeka. Spokojnie i cierpliwie. Ten kupiony w sklepie z pamiątkami o nazwie "Szafa Gdańska", mieszczącym się przy ulicy Garbary 14; wiadomo, którego miasta i że w jego staromiejskiej części. Piszę stopniowo i stopniowo wychylam - sączę - czerwonopiwny w barwie trunek. Procenty nie przeszkadzają w myśleniu - jestem im wdzięczny. Dzięki. Pamiątkowy kufel z miasta, z którym - zbiegiem okoliczności, a naprawdę jedną z międzywcieleniowych decyzji - łączy mnie wiele. Gdańsk. Spędziłem w jego Głównym Mieście sporo, sporo czasu. Trudno byłoby zliczyć godziny co najmniej kilkunastu week-end'ów, ale także dni przed międzynarodowymi wyjazdami, jak chociażby ten do Brazylii. Podczas właśnie tego poznałem Gabrielę... Przetańczona noc: tyle mogę - i tyle wypada - napisać. Nie proś, Czytelniku, o szczegóły. Wiem, że chciałbyś je znać; cóż, ciekawość. Gdybym był Tobą, też zapragnąłbym je przeczytać, a Ty, gdybyś był mną, też pominąłbyś ich przedstawienie. Od tamtego week-end'u - od jego dni - minęło dużo czasu. Więcej niż rok. Minęły spotkania - te, które były, jak również upłynął czas tych, do których nie doszło. W porze tej inne kraje stały się naszym osobnie czasowym udziałem: jej Grecja, Albania, Serbia i Niderlandy; moim Sri Lanka, Tajlandia, Gruzja, Peru i Boliwia. Ludzie poznają się w miastach, miasta spotykają ludzi. Gdańsk poznał nas ze sobą i przywołał do siebie na powrót. Można uznać to za, znów przysłowiowy, zbieg okoliczności, jako że pochodzimy z odległych miast. Czy to ważne, z których? Gabriela i Gdańsk. Gdańsk i Gabriela. Wysączam z kufla resztkę czerwonego, aromatycznego napoju. Zmrok już zapadł, ale godzinowo to wciąż popołudnie. Nie spodziewałem się. Ona też nie. Ani wtedy, ani kilka tygodni temu. Jest Niedziela, popołudnie zbliża się do wieczora. Gabrysia i Gdańsk... Kartuzy, 9. Listopada 2025
-
Nie spodziewałam się, że spotkanie z nim po tak długim czasie będzie miało taki właśnie przebieg. Taki właśnie, czyli swobodny - w każdym razie jeśli chodzi o mnie. Nie spodziewałam się tym bardziej, iż miałam żadną pewność, że w ogóle się spotkamy. A jednak spotkaliśmy się. Gdy go zobaczyłam, wszystko wróciło. Wszystko - tak, wiem, w tym słowie zawrzeć można wszystko właśnie, wliczając w to każde znaczenie, każdą treść - jest jednym z moim ulubionych wyrazów. Tak zatem: wszystko wróciło. To, co czułam do niego wtedy, a dokładniej to, co zaczęłam czuć. Myśli, związane z sytuacją, gdy go zostawiłam. Myśli o nim, które przyszły mi do głowy - i do serca - podczas nieobecności przy nim. W tym te, które pomyślałam i które poczułam w trakcie wyjazdu. Gdy zobaczyłam go wchodzącego do przestrzeni, w której się znajdowałam - wszystkie one połączyły się we względnie jednolitą całość. Jakby starannie i dokładnie wymieszanych, ba - w dodatku w miarę precyzyjnie ze sobą połączonych - tamtejszoczasowych myśli i uczuć. Całość jakby gładką, miejscami tylko uwierającą chropowatością tej lub tamtej myśli lub ostrością tamtego bądź tego doznania, wystających poza powierzchnię. Za to ciążacą mi wewnątrz: jednocześnie w umyśle i w sercu. Chociaż, jak już powiedziałam, w potocznym tego słowa znaczeniu, amaterialną. Wiedziałam, że muszę - chcę i potrzebuję! - pozbyć się tego ciężaru. Że jedynym po temu sposobem będzie rozmowa. Rozmowa wyjaśniająca to, co wyjaśnić mu byłam w stanie. Rozmowa, podczas której mogłam powiedzieć mu to, na powiedzenie czego byłam gotowa. Wiedziałam, że nie potrafię wyjaśnić mu wszystkiego. Bo aktóre wyjaśnienia zabrzmią adostatecznie - mało tłumacząc. A nawet gdyby mogły, byłam gotowa na pewien poziom dyskomfortu. Jak bardzo wysoki? A czy mnie to oceniać? Na pewno na tamten czas dla mnie najwyższy z możliwych... Siedział obok mnie i słuchał. Rozluźniałam się i uspokajałam powoli, najpierw siedząc tuż przy nim, potem opierając się o niego plecami, wreszcie ostrożnie doń przytulając. Gdy wziął mnie za rękę, nie zaopanowałam. W pewnej chwili, aspodziewanie dla samej siebie - a może jednak spodziewanie? - zaczęłam się zastanawiać, czy nie przyszła pora na wyznanie uczuć. Leciutko zamaskowane, zawoalowane - bo czyż należy wyznawać je wprost? Mimo wewnętrznych ponagleń - myślowosercowych - zdecydowałam się zaczekać do ostatniej chwili. - Bardzo cię lubię... - szepnęłam mu na odchodnym. Gdańsk, 5. Listopada 2025
-
@Berenika97 Dziękuję Ci wielce za uważne czytanie. I za uznanie oraz oczywiście za komentarz. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę spokojnego week-end'u. 🙂
-
@Natuskaa Chcąc urzeczywistnić pomysł napisania powyższego opowiadania, "przełączyłem się" na obserwację ludzi mijanych podczas spaceru ulicami gdańskiego Głównego Miasta. Zatrzymanych myślami - czy też w myślach - osób było więcej, tym samym "Chodzę i..." mogło być dłuższe. Dzięki Ci za odpowiedź i za wyrażone w niej uznanie dla męskiej umiejętności obserwowania. Pozdrawiam Cię serdecznie. Dobrej nocy.
-
Nie spodziewała się. Nie spodziewała się, i to absolutnie całkowicie - bądź też całkowicie absolutnie - że jej uczucie do niego przetrwa. Pomimo tego, że do chwili, kiedy zyskała pewność odnośnie do swoich doń uczuć, upłynął już długi czas - ponad rok. Ponad dwanaście miesięcy od chwili, kiedy nie dotrzymała danego mu słowa i znikła bez wyjaśnienia - zamiast przyjechać tak, jak obiecała. Myślała o nim przez cały ten czas, to prawda. I było jej głupio przed samą sobą z powodu wtedy podjętej pod wpływem chwilowego impulsu decyzji. Było głupio nawet pomimo faktu, że przeżyta po aktórych krajach południowo-wschodniej i zachodniej Europy, a dokładniej po Grecji, Holandii, Słowenii, Albanii oraz Włoszech, w jaką wybrała się za namową bliskiej koleżanki i wraz z nią, była ekscytująca. Chociaż zarazem fizycznie wyczerpująca - szczególnie na Rodos i w Atenach - przy sześciodniowym tygodniu pracy w tamtejszym upale, a jeszcze bardziej przy wylewnej emocjonalności mieszkańców. - Od wspólnych z nim chwil - pomyślała po raz kolejny, słysząc znów po raz kolejny i znów od wspólnych znajomych - minął już tak długi czas. To naprawdę ponad rok, określiła trzema słowami tę kilkunastomiesieczną prawdę. Może przyjdzie, skoro dowiedział się, że wróciłam do pracy do miejsca, w którym poznaliśmy się, zamienić chociaż kilka słów. Chociaż przywitać się. Chociaż spojrzeć. Chciałabym - nie, nie chciałabym: chcę - go zobaczyć. Chcę usłyszeć. Chcę ujrzeć w jego oczach te chęci i te zamiary, o których wtedy zapewniał. Chcę usłyszeć w jego głosie te uczucia, które wtedy poczułam. I przed którymi... - Wybaczysz mi? - pomyślałam po raz następny, nadal przepełniona wątpliwościami. - Nie wiem, czy ja sama wybaczyłabym ci, gdybyś to ty mnie zostawił. Przyszedł. - Chodź, poprzeszkadzam ci w pracy - powiedział jakby nigdy nic, z tym swoim - ale już nie takim samym - lekkim uśmiechem. Serce zabiło mi dwuznacznie. Z jednej strony radośnie na jego widok, z drugiej aspokojnie na widok tego, że uśmiecha się inaczej niż wtedy. Aspokojnie na tak właśnie odczutą świadomość, że on jest już innym człowiekiem. Że zmienił się, podobnie jak ja. - Dajcie nam trochę czasu - zakończyłam swoją opowieść szefowej prośbą o dodatkową przerwę. - Odlicz mi ją - poprosiłam wiedząc doskonale, że to zrobi. Usiedliśmy. - Chcesz wrócić? - zaczął bez ogródek. - Jeśli tak, to pamiętaj: jeden błąd i po nas - nacisnął mnie spojrzeniem i tonem. Udałam całkowity spokój. - Pozwól, że opowiem ci, co wydarzyło się u mnie przez ten czas - włożyłam awidocznie wysiłek, aby mój głos zabrzmiał swobodnie. I pierwsze, i drugie udanie wyszło mi łatwiej, niż sądziłam. - Jestem już inną dziewczyną niż wtedy - uznałam wewnętrznie. - Na pewno mnie chcesz? - spytałam go niemo kolejnym spojrzeniem. - Kontynuuj opowieść - poprosił, dodawszy "proszę" po krótkim odstępie. Poczułam, że celowo. Opowiadałam, a on słuchał. - Muszę to wszystko poukładać - powiedziałam na zakończenie. - Sam teraz już wiesz, że to skomplikowane. - Pomogę ci we wszystkim, w czym tylko będę mógł - obiecał. Spojrzałam na niego, uśmiechając się. Do niego i do swoich uczuć. - Bardzo cię lubię - zapewniłam go. - Ale małymi kroczkami będzie najlepiej... * * * Dwa dni później przysłał mi zdjęcie białego anturium w doniczce. Gdańsk - Warszawa, 25. Października 2025
-
Pozwolę sobie zamknąć tytułowe zdanie w takiej właśnie postaci. Po to, aby przytoczyć kolejne. Mianowicie to, które Sherlock'owi Holmes'owi nakazał wypowiedzieć sir Arthur Conan Doyle: "Patrzę i obserwuję". Tak - patrzę i obserwuję. Uważny Czytelnik z obecnością odczuje potrzebę dodania "Widzę". Względnie "oraz widzę", jeśli jest zwolennikiem trójczasownikowych zdań. Zatem chodzę, patrzę - trudno chodzi się, nie patrząc - obserwuję i dostrzegam. Dziewczyna w towarzystwie dwóch dobrych koleżanek - krótki czas obserwacji to zbyt mało, aby ustalić poziom trwałości ich relacji - w zakończonym dolnym skosem bialym sweterku pod czarną skórzaną kurtką. Roześmiana blondynka, lat może dwudziestu jeden, może dwudziestu dwóch. Grupa siedmiu hałaśliwie roześmianych mężczyzn: najprawdopodobniej Niemców, skoro w rozmowie używali języka zza naszej zachodniej granicy. Blask, rozesłany przez Słońce na białokremowej ścianie budynku, sąsiadującego z kościołem imienia tak zwanej Najświętszej Maryi Panny, a wzniesionego ukosem do ulicy Piwnej gdańskiego Głównego Miasta. Ano, to już wiesz, Czytelniku, gdzie obecnie przebywa piszący to opowiadanie. Przechodnie na ulicy Długiej - w świetle dnia i w mroku nocy, rozjaśnionym trochę przez latarnie. Przeważnie pary w różnym wieku: dziewczyny z chłopakami za dłoń lub tylko obok, kobiety z mężczyznami pod ramię lub albo towarzysząco. Zatrudnieni przez restauracje zachęcacze - bądź też zapraszacze - do wejścia na obiad czy wczesną kolację. Na Lektykarskiej, łączącej poprzecznie ulice Długą i Piwną, na wysokości przyległej do hotelu StayInn restauracji "Mono" kolejna blondynka. Wzrostu metr sześćdziesiąt, przytłoczona pobłyskującym czernią długim do kostek skórzanym płaszczem. Astarannie zawiązany w pasie, odsłaniał przy każdym kroku nogi. Czarnowłosy chłopak, wyższy o głowę, zasłuchany w to, co mówiła, nie zwrócił - w przeciwieństwie do niej - uwagi na moje, obejmujące ich oboje, spojrzenie. Wygląda na to, że kobiety zauważają więcej niż mężczyźni. W każdym razie niektóre więcej niż niektórzy. Wreszcie - określmy go potocznie - gość w bawełnianej bluzie z herbem Gdańska. Kaptur na głowie, też czarny. Druga bluza na wierzchu, w barwne geometryczne wzory: inkaskie odzwierciedlenia Słońca, lamy, coś na kształt andyjskich krzyży. Dominują czerń, biel, ciemne zieleń i czerwień. Chodzi, patrzy i obserwuje. Podobno widziano go w sombrero i w niebieskim garniturze tuż po pierwszej w nocy, gdy wychodził z klubu Port Royal. Ale czy to pewna wiadomość, że spędził tam czas? Pewne jest, że dzisiejsze czasy zachęcają do bardzo pilnej obserwacji tego, co się dzieje. W tym do analizy motywów działania ludzi, zajmujących decyzyjne stanowiska w państwach nie tylko Europy. Gdańsk, 18. Października 2025
-
@Berenika97 Bardzo proszę 🙂 . Pozdrawiam Cię serdecznie. Dobrej nocy..
-
@Leszczym Proszę bardzo, Szanowny Leszczym. Dziękuję Ci wielce za uznanie - tak dla obu tomów "Innego spojrzenia", jak i dla "Jako że... " . Miło mi, że zajrzałeś i przeczytałeś. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dobrej nocy. 🙂