Człowiek czasem wróci z brudnej roboty, gdzie kazali narozrabiać. Jest więc nią utytłany a jakże. Staje przed pralką i sobie pomyśli, że należałoby siebie wyprać z tego całego syfu. Po czym tak czyni. Program nastawia na len trzydzieści stopni, no bo jednak chce być dla siebie trochę wyrozumiałym. Długość prania też lepsza raczej krótsza. Z trudem ładuje się do pralki, albowiem jest przecież słusznych rozmiarów i włącza przycisk start. Pokręci się tam aż zakręci mu się głowie, z wodą i płynem do prania, po czym się odwiruje i wydawałoby się, że gotowe. Jest już mu wyraźnie lżej, po tej godzinie z hakiem, no ale wyschnąć przecież trzeba. Rozwiesza się więc na ogrodowym sznurku do prania całkiem rozłożyście. Pomaga sobie klipsami. Wtem słonko przeradza się w mokrą wichurę i wyschnąć nie ma jak. Zatem całymi dniami tak sobie wisi, wspomina i coraz bardziej pomyśluje o warunkach atmosferycznych. Krótko podsumowując wcale mu nie na rękę ta długa niepogoda i nie ma jak wrócić do pracy...
Seranon, 25.04 2024r.