Rozsypałeś szkiełka
naszych dni
na ustach przynosząc
jej zapach.
Szybko zebrane
ja, ty, ona
nowymi obrazami
nie cieszą.
Frankowiczowy kwadrat
trójkątem piekła bodzie.
Żar w niej tobą wzbudzany
gorączką mnie trawi.
Leżąc niewidzącymi oczami
wyświetlam przeszłość.
Ciało zmęczenia ołowiem,
bezruchem trwa.
Dusi przeprosinowa
sukienka,
uwiera pierścień,
nie miękną ostrza słów.