karabin z zamkiem ryglowym
był jak bilet w jedną stronę
przyzwyczailiśmy się do ognia
wolni od ciężaru tożsamości
pod kołdrą z gruzu
zachowywaliśmy pozory bliskości
coś jakby wiatr w konarach ulic
muskał rajskim powietrzem
dwa jabłka rumiane
oszukując przeznaczenie tysiącem złud
długoletnie nadzieje i pragnienia
wplecione w syreni warkocz
niczym modlitwy przebłagalne
pośrodku niczego
trzymam jej dłoń
i niczego więcej
nie wymagam od wieczności