a może
świata ludzkiego już nie ma
i przyszedł czas
dąć w trąby sądu ostatecznego
męczący płytki sen
przerywa odgłos pistoletowej palby
niczym pianie biblijnego koguta
po którym płaczę
i przytulam do piersi jak dziecko
maszynę singera
coś jakbym wyrósł
w ten labirynt nieoznakowanych ruin
a z dziur po wybitych zębach
przez wytrawnego ubeckiego prestidigitatora
wylała się szarzyzna przedświtu
przy samogonie i kartach
oddałem duszę siłom nieczystym
w akcie własności
niewysłowione wonie
w miłosnym uścisku
serce przyrody
echem dnia za mną goni
przez czarodziejski próg
płuc spragnionych
przenika do moich trzewi
cisza sprzed narodzin
onieśmielający władca pustyni
gdzieś między wierszami
czasami przyśni się
czysty geniusz
szept boski
ze szczyptą ironii
pierwszego dnia stworzenia
porąbać i wszystko spalić
a kamienie w popiele
przemówią
Garmino
nie przepadał za Słowem Bożym
lecz od kiedy na ulice Blue
wkroczyli niemieccy żołnierze
i zaczęły spadać gwiazdy
poczuł się jak w kuźni szatana
skronie go piekły
a oczy wychodziły z orbit
po drugiej stronie chmur
stracił punkt odniesienia
w kolejce do nieba
krępująca cisza