-
Postów
2 688 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Panienka mokra od spodu siedziała na krzesełku, zanurzonym po siedzisko w przypływie, ubrane w rozłożystą sukienkę, opadającą na brak jakichkolwiek fal. Łzy kapały ze wzroku, dlatego poziom morza niebezpiecznie wzrastał, chociaż przystojny w urodzie, dopływał otulony łódką. Panienka ujrzawszy co zobaczyła, zarzuciła przynętę z haczykiem, na długaśnej żyłce, którą wyszarpała z przedramienia i poleciała by zaczepić o burtę. Nagle łódka pofrunęła, zauroczona powabnym cumulusem. Wtedy stary mors, strasznie mroczno zamroczony, począł w sobie zazdrość o magiczną łódkę, cudownie szybującą na powietrznych kłębach. Panienka przywaliła mu kanalikiem łzowym z rozbryzgiem, że niby słusznie prawi, ale na cholerę jej ta cudowność, skoro łódka nie po to, żeby fruwać, tylko żeby pływać, w jej kierunku, a szczególnie zawartość, którą chciała wydłubać sobą ze środka. I wydłubała w końcu zwinnymi paluszkami, a wydłubany nie marudził, że jest wydłubanym, tylko oko na niej zawiesił. Od tego czasu ona miała trzy, a on został cyklopem mutantem, bo miał nie na środku. Wtedy na horyzoncie ujrzeli wielką pozeszywaną twarz, w kształcie ośrupanej kamienicy, z balkonem z lalka pijącą krew z kubka, ściekającą z futryn okiennych w której wnętrzu zamieszkali, razem z zegarami na ścianach, by wiedzieli ile czasu im zostało, chociaż były pomalowane różnokolorowym czasem. Był z tym jednak pewien problem, gdyż malarz upity wieloprocentową weną, namalował na każdym inne wskazania, dużej i małej oraz seks-sekundnika. Dlatego z tej zgryzoty, chodzili w kółko po krętych schodach oraz swoich umysłów, aż prawie do skołowacenia i wygładzenia szarych fałd, bez jakichkolwiek poręczy i jeździe bo rozwydrzonej bandzie. Potykali ciała o leżące łyżeczki, depcząc gdzie popadnie, zmieniając łyżeczkowe charaktery, dodatkowymi wgłębieniami, pomimo że widelce i noże, dźgały ich w stopy i po odciskach, broniąc rycersko, swoich wybranek a nawet cudzych pałeczek. A że poczuli do siebie pociąg, to wywołali wilka z lasu, o kształcie włochatej bestii InterSyty, gdyż pozjadała wewnętrznych podróżnych, uzębionymi schowkami na bagaże, który wyjechał nagle z chmur, gęsto rycząc i bekając zapachem przeżutych obiadów i wilgotnych biletów z dziurkami. Tak przeraźliwie wył, że aż usiedli i dostali wilka, bo pociąg zimny był, a następnie wszystko zamarzło w jeden wielki sopel zwisający z nosa wielkoluda, który najpierw wypił, a za chwilę pochrupał część morza, łącznie z dalszym ciągiem, tej jakże ciekawej i zajmującej opowieści. Od której – co głosi wątpliwa w swoją prawdę legenda – wzroku nie można oderwać. Podobnie jak języka, od zmrożonego tyłka metalowego robota.
-
gdy zlęknione szybowały o poranku a w białych mgłach tulących świt rozedrgany obraz jutrzenki był ledwo widoczny przezroczysta noc niewidoczna lecz prawdziwa zawisła nad łąką kryjąc w sobie ciemną stronę księżyca dlatego odczuwały niepokój krążąc nad koronami drzew prosząc wiatr o niezwątpienie w unoszeniu zwyczajnych spraw z końcem dla początku bez końca w wiecznym przemijaniu niekończących chwil już takie same nie wrócą na nowo bo tak czasem bywa że los oddali a ty głupi nie wiesz początek cierpienia czy właśnie ocalił
-
Piękniejszy Taniec
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Jacek_Suchowicz ↔Dzięki za komentarz melodyjny, a nie jakiś tam inny. Napisałem trochę villanelli, ale i tak nie pamiętam rozkład powtarzanych wersów. Muszę mieć ściągę:)↔Pozdrawiam:) -
roztańczmy chwile na krętych schodach puls znów przyspiesza ścienne tykanie żeby choć uśmiech zdążyć zapodać wnet na poręczy z radości konać rozpalić tyłki zjazdowym żarem wirujmy znowu na krętych schodach na zewnątrz balkon siedzi w nim ona popija kawę nie smutna wcale by marzeń spełnień szansę zachować fajnie przyswoić powyższe słowa zielonej barwy literki całe choć chwile krótsze na krętych schodach twarze łyżeczek śladów ozdoba pragną nas nabrać upomnieć nawet nie warto czasu w tańcu marnować trochę tu dziwnie jakby coś spoza chciało cię zabrać tak już na stałe chwile minęły na krętych schodach piękniejszy taniec ktoś ci zapoda
-
@Konrad Koper ↔Dzięki:)↔Czy ja wiem?↔Pozdrawiam:) *** @poezja.tanczy ↔Dzięki:)↔Nawet pewnie jednym garbem:)↔Pozdrawiam:) *** @Leszczym ↔Dzięki za roladę uśmiechu:)↔Pozdrawiam:)
-
szybuje łódka podniebny ptak fruwa wesoło jakiś tam czas fajny ogonek pod sobą ma wesoło śpiewam ram pam pam pam łódka ląduje prosto na twarz w rozdarcia płoche pysia ja mam jakby przywalił w twarzyczkę głaz krwawo mamroczę ram pam pam pam nagle przede mną ściany już są na nich zegary ze ścian jest dom kukułka kuka w strzępkach jest moc radośnie śpiewam na cały głos wtem słyszę śliczny metalu brzdęk twarzowe łyżki mają dziś chęć nawet kwirlejki ustami też wtóruję tłukąc pięściami pieśń oj co za zgroza skąd groźny ryk drapieżnie chmurny to pewnie wilk to tylko pociąg do głupot mych humornie śpiewam tak sobie dziś radośnie zjeżdżam na bandzie tej zapłonął tyłek płonie że hej czuć spaleniznę i fajnie jest dostałem kręćka stąd taki tekst
-
Ósmy Dzień Marca
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Alicja_Wysocka ↔Dzięki za nawiązanie z przesłaniem nawet w matematycznej poświacie. i roześmianym, drgającym słoneczku:)↔Pozdrawiam:) *** @Jacek_Suchowicz→Też Dzięki za wierszowe nawiązanie. A nawet powiadam, nie gagatek, lecz czasem jednak→gagat:)↔Pozdrawiam:) -
dzisiaj ósmy marca to wspaniałe święto tyczy każdej z kobiet a każda jest piękną bez nich życie chłopów byłoby niepełne zatem w ich imieniu piszę tak rzetelnie czasami żywotne co mają radochę albo ciche skromne takie trochę płoche często myślą lepiej nawet od płci męskiej tak ogólnie rzeknę są po prostu świetne uczuć w nich niemało takich i owakich no chyba że bęcwał jakiś im się trafi rożne inne sprawy pominę milczeniem bo jeszcze mi jakaś przywali gdzieś w ciemię życzę wszak kobietom radości wszelakiej no bo przecież one kochane są takie
-
Tekst powtórkowy Ośmioletnia dziewczynka ubrana w czerwoną sukienkę w białe groszki, siedzi smutna i zamyślona pod wiśniowym drzewem. Codziennie tu przychodzi jak tylko ma czas. Bo czasami zapomni. A to szkoła a to zabawy w głowie. Takie po prostu zwyczajne. Rodziców już to nie dziwi, że prawie codziennie, córka idzie do sadu, rozkłada kocyk i siada. Teraz właśnie, nie wiadomo który raz, spogląda na drzewo wyczekująco. Pełno na nim różowego kwiecia. Wygląda tak, jakby ktoś konary kwiatkowym lukrem posypał. Słońce snuje ciepłe promienie, między listkami a delikatnymi początkami wiśni. Na Ziuziowej głowie, widnieje delikatny wianek z płatków róży. Musi często robić nowy, czasami kalecząc drobne dłonie. Nie przejmuje się tym. Tak naprawdę martwi ją tylko jedno. Drzewo kryje w sobie pewną przykrą tajemnicę. Jeszcze nigdy nie wydało owoców. A ona ma na nie wielki apetyt. Nie wie dokładnie: dlaczego. Wie natomiast, że musi tu często przychodzić... i czekać. Może się pojawią. Zobaczy je wreszcie, by chociaż kilka zerwać i sobie zjeść. Ma jeszcze inny kłopot. Jest wyśmiewana przez dzieci. Szczególnie przez jednego chłopca, o imieniu: Staś. – Ty znowu tu? Tylko uważaj, bo jeszcze ciebie wiśnie zaatakują. Mogą cię pożreć – Głupoty gadasz. Przecież ich nie ma. Nie przeszkadzaj mi. Idź sobie! – Tak... czekaj... aż ci figa z makiem wyrośnie. Przecież wiesz, że to drzewo jest głupie. – Drzewo nie może być: głupie. Głupi jesteś ty. – Skoro jesteś tak mądra, to przychodź codziennie. Żebyś nie przegapiła... wyskakiwania wiśni. Rozbiegną się i co? Już nie znajdziesz. – Znajdę. Jestem cierpliwa. – Ooo... cierpliwa. Ciekawe na ile ci wystarczy tej cierpliwości? – Nie twój interes! Daj mi spokój! Głupek z ciebie i nic więcej! * Dzisiaj dziewczynka się dowiaduje, że Stasiu ciężko zachorował. Wiele dzieci ma go jutro odwiedzić w szpitalu. Zuzia nie ma zamiaru tak długo czekać. Postanawia iść do niego dzisiaj. Wiadomo, ma trudny, czasami wredny charakter, ale cóż... to zawsze kolega. A kolegę należy odwiedzić. Nawet takiego uciążliwego. Szczególnie w takiej sytuacji. Stoi przy jego łóżku. Słyszy ciche słowa pełne zdziwienia: – Nie wierzę! To ty? Ta, której najbardziej dokuczałem, przyszła mnie odwiedzić jako pierwsza. Jesteś chyba bardziej chora, niż ja? – Powiedz lepiej jak ty się czujesz? – Z tego co podsłuchałem, już chyba za długo nie pożyję. Przestanę cię denerwować. – Co ty gadasz za głupoty. Mam cię walnąć za to... oj przepraszam. Chorych nie można. – Wiesz co... – Co? – Mam apetyt na wiśnie. Choćby kilka. Właśnie z tego drzewa. Załatwisz mi to? Znasz to drzewo tak dobrze… a ono ciebie. No co? Chociaż spróbujesz załatwić? – Nie mogę niczego obiecać. – Wiem. Poczekam, ile będę mógł. Staś leży w szpitalu, a Zuzia chodzi do sadu. Teraz codziennie. Zaczyna nawet przemawiać do drzewa, trochę wnerwiona: – Posłuchaj Drzewo. Co ty sobie w ogóle myślisz? Jak długo mam jeszcze czekać? Wiśni mi daj! Ale już! Przepraszam... chociaż trochę. Dla chorego kolegi potrzebuję. Szczerze mówiąc, jest mi przykro, że nie dla siebie, ale w tej chwili on jest ważniejszy. Przychodzę i przychodzę... i co? I nic! Czy ty nie masz litości w gałęziach. Jestem małą dziewczynką, ale już wiele kłopotów życiowych za uszami. A teraz jeszcze to! Nie chcę dla siebie, tylko dla niego. Proszę! Bądź drzewo człowiekiem! Nie machaj gałązką, że nie możesz, bo wiem... że możesz i już! Tego pamiętnego dnia, jak zwykle przychodzi w dobrze znane miejsce. W pierwszej chwili nic nie zauważa. Aż nagle oczom nie wierzy. Na gałązce i to jeszcze blisko ziemi, wisi kilkanaście wisienek. Dużych, ładnych i zdrowych. Dziewczynka stoi jak oniemiała, a jej serce bardzo się raduje. Dziękuje pospiesznie Drzewu, zrywa owoce i biegnie co tchu w płucach do szpitala. Wyobraża sobie, jak go ucieszy ten prezent. – Może nawet jedną mnie poczęstuje. Ojej! Nie musi. Nie powinnam tak myśleć. Niestety. Po przybyciu na miejsce dowiaduje się, że Staś przed chwilą zmarł. Znowu stoi jak oniemiała, nie mogąc powstrzymać łez. Czyżby wszystko na próżno? A może za wolno biegłam? Lub za długo zrywałam? * Zuzia, kładąc owoce na jego zimne, splecione dłonie, szeptała cicho: – Weź je na drogę. Chociaż tak sobie myślę, że może już jesteś w innym świecie. Lepszym. Chyba nie byłeś zły, tylko... a tak w ogóle… to będę tęskniła za tym twoim dokuczaniem... głupku. W czasie pogrzebu i trochę po, drzewo okryły piękne wiśnie. Po raz pierwszy w swoim drzewnym życiu obrodziło i to od razu wielką ilością. Tak już było przez wiele długich lat. Nawet ptaki omijały je z daleka, jakby wzbudzało szacunek. A owoce właśnie z Tej gałązki, miały najlepszy smak. Wiele dzieci się o tym przekonało. Radości było co niemiara. * Tylko Zuzia, po wielu latach nie wytrzymała i wrzasnęła w kierunku Wiśniowego Drzewka: – Czy on naprawdę musiał umrzeć, żebyś ty mogło zaowocować!!
-
Czasami w przysłowiu, wszystko się p******i psy szczekają a karawana jak stała tak stoi
-
@Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔Nie warto zadzierać z kołdrą zazwyczaj, a już na pewno, lepiej jej nie czytać:)↔Pozdrawiam:)
-
@Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔ E tam... nie w każdym lesie, tak przecie, jak echo niesie:)↔Pozdrawiam:😎
-
Trysekcja
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔Faktycznie. Różne bywają czubki. Też geometryczne:)↔Pozdrawiam:)) -
Wędrówka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔Gdyby tak spojrzeć, to owszem, jarzysz dobrze:)↔Pozdrawiam:)) -
o tak! skoczyłeś interesom blisko lecz zanim spadniesz może zmienić się wszystko
-
Łapać kota
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Domysły Monika ↔Dzięki:)↔Zaiste prawdę rzeczesz:)↔Ale trza chociaż próbować, jeśli kot jest metaforą naszych marzeń:) *** @andreas ↔Dzięki:)↔Fakt. Samo gonienie, może mieć sens i podbudować:) *** @Wiesław J.K. ↔Oby jak najwięcej takich snów, co mogą zaistnieć w realu. Chociaż rzecz jasna, nie wszystkie. Jak to w realu i w życiu, bywa:) -
Wędrówka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Jacek_Suchowicz ↔No cóż. Podziękować muszę, za wierszowaną, pozytywną nutę:) Pozdrawiam:)) *** @andreas ↔Tu też nie uciekam od takiej mowy, dzięki za pozytyw limerykowy:) Pozdrawiam:)) -
Nigdy mi do głowy nie przyszło, że odwiedziny w tak zwanej „Krainie Bawełny,” wywrócą mój świat do góry nogami, których używam od małego. Poza tym zdziwiło mnie coś jeszcze. W niewielkim przytulnym sklepiku, za bawełnianą ladą stał pan sprzedawca, a nie pani sprzedawczyni, która bardziej by współgrała z rodzajem asortymentu. Chociaż trudno mówić o „jakimkolwiek rodzaju.” I w tym późniejszy problem. Na dodatek ów wspomniany sklepik, zaistniał na peryferiach miasteczka i właściwie nikt dokładnie nie wiedział, kiedy ujrzał owe cudo po raz pierwszy. Sprzedawano w nim tylko kołdry. Gdy pewnego razu zmarzłem do gołej kości i kupiłem jedną, została na półce druga. Może na zapleczu było więcej. Uśmiechnięty ekspedient poinformował grzecznie, iż jest to nabytek magiczny. — Magiczny? –– wolałem dopytać. –– Tak. –– W sensie jakim? –– Nic takiego. Codziennie gdy północ wybije… –– Skąd pan wie, że mam bijący zegar? –– Posiniaczony pan. –– Nie pamiętam, żebym udzielił takowej informacji. –– Ale ja pamiętam. –– No dobra, ciągnij pan dalej. –– … na kołdrze zajaśnieją słowa, wypowiedziane lub pomyślane przez szanownego pana w ciągu dnia, a nawet z poprzedzającej nocy. Z jednej strony te dobre, a z drugiej złe. O ile takowe zaistnieją rzecz jasna. Bez urazy. –– Rozumiem. Dzięki. –– Jest za co –– odpowiedział miło sprzedawca. –– Żeby ino –– poszeptałem sam do siebie. * To już kolejny wieczór, kiedy krótko przed północą stoję obok łóżka i zerkam na kołdrę, niczym przysłowiowa sroka w gnat. Gdy starodawny zegar bimba dwudziestą czwartą, zaczynają wyskakiwać jak filipy z konopi. To tu, to tam. Zupełnie chaotycznie, niczym myszy z norek. Postanawiam, że nie będę czytać wszystkich, bo tak jakoś głupio podglądać samego siebie. Można wiedzieć za dużo. A zatem czytam jeno pierwsze z brzegu: ''Proszę mnie złapać pod rękę, przemiła staruszko. Przeprowadzę szanowną panią przez jezdnię. O tam, spójrz prześliczna niewiasto, jest odpowiedni kolor. Idziemy królowo ma, w kierunku zielonego pamperka.'' I nagle coś mi tu nie gra. Czyżbym słowa z poprzednich nocek, czytał bez zrozumienia. Żeby tylko czytać. I to z dwóch stron. Te dobre i te złe. Chociaż muszę przyznać, że jestem nieco osobą rozczepioną emocjonalnie, z uwagi na bogatą wyobraźnię, więc może faktycznie nie zwróciłem uwagi na pewne szczegóły. Nigdy w życiu bym tak nie zagadał do człowieka, a tym bardziej do staruszki. Aż taki elokwentny to nie jestem. Bez przesady. Żeby tak zagaić. I to na przejściu. Gdzie wszyscy mogą słyszeć i coś sobie pomyśleć. No nie. To nie moje słowa. A gdzie tam. Nie bacząc co za chwilę ujrzę, odwracam kołdrę na drugą, złą stronę. Słowa przez chwilę falują na powierzchni zupełnie zmieszane, aż w końcu wracają na swoje miejsca i są zupełnie czytelne. Znowu odczytuje pierwsze z brzegu. Tym razem miga przy nich literka: P. Pomyślane. ''Najchętniej to bym ci głupia babo gardło poderżnął. Tak samo jak tamtemu. Jednak muszę zachować pozory. Niech mnie zapamiętają, jako uczynnego, dobrego człowieka. Chociaż jak na nich patrzę, to same pojebusy wokół. Wszystkich bym chętnie wyrżnął, ale najpierw osrał i obrzygał. Za moją krzywdę. Sam już nie wiem za jaką. Może i dobrze. Bo bym wyrżnął wszystkich.'' Mam widoczne przerażenie w oczach, gdyż naprzeciwko wisi lustro. Niemożliwe. Przecież dzisiaj tak nie myślałem. Owszem. Zatłukłem muchę skórzaną klapką, ale staruszki, to bym w ten sposób nie pacnął. Nikogo bym nie pacnął na śmierć. To nie mogą być moje myśli. Z tym pieprzonym piernatem, jest coś nie tego. Co on mi sprzedał, durny pacan? Świrnięty bet. Przewracam na drugą stronę. Czytam: ''Widzisz kochana, jak ładnie poszło. A byłaś taka płocha. Jesteś już bezpieczna. Rozumiem. Laską wywijałaś, że trąbią. Wiem. To z nerwów. Że cię rozjadą. Nigdy w życiu bym na to nie pozwolił. Dlaczego tak głośno mówię? Co… żeby wszyscy widzieli moją dobroć? Przysięgam droga pani, że jest to nieprawdą. Jestem śpiewakiem operowym. Ćwiczę głos.'' Taki z niego śpiewak, jak ze mnie królewna śnieżka i kupa krasnoludków, myślę sobie. Odwracam kołdrę. Ponownie czytam z dodatkiem: P. ''Wreszcie mam święty spokój, od tej pojebanej, bezzębnej baby. Nigdy mnie nie złapią. Jestem cwany. Wiem, co dalej zrobię. Po prostu zniknę. Niech mi dziękują, że tylko jednego popierdolca zadźgałem. Zresztą i tak nie miał klientów. Tylko taki jeden matoł przylazł, a drugi matoł sprzedał, co do mnie należało. To ja miałem ją kupić. Za swoje roztargnienie, a moją krzywdę, poderżnąłem idiocie gardło, aż czułem wilgotny dźwięk, towarzyszący rozcinaniu miękkiej skórki. Krew ściekała na bawełniany materiał, a on tak fajnie charczał łabędzi śpiew. Aż mu wtórowałem do końca z dłonią na jego szyi, bym czuł strumyczki upływającego życia, między palcami. Niestety nie wiem, jak ten drugi wyglądał. Nie tracę nadziei. Zabrałem do domu, co miało być jego. Może coś odczytam.'' ↔ Od jakiegoś czasu nie mam kołdry. Wyrzuciłem na śmieci, lecz najpierw pociąłem na kawałki. Może źle zrobiłem. Miałbym rozeznanie, co on robi. Nie mam żadnych obaw. Teraz już nie. Minął jakiś czas i wszystko gra. Dzisiaj rano postanowiłem zobaczyć ów sklepik, pomimo że jestem bardzo zmęczony. A przecież mam pewność, że jak zwykle, całą noc smacznie spałem. To niemożliwe. Nie ma żadnego sklepiku. Musieli zburzyć po śmierci właściciela. Nawet nie pytam ludzi, bo jeszcze pomyślą źle. A ja lubię gdy myślą o mnie dobrze. ↔ Dzisiaj miałem zamiar pojechać do innego miasteczka i kupić nową kołdrę. Nie było takiej potrzeby. Przypadkowo znalazłem w szafie. Nie pamiętam, żebym kupował, ale przynajmniej w nocy nie zmarznę. Za chwilę wybije północ. ~̴̶̲͇̼͚̪͌̓͟͞͝~̴̶̲͇̼͚̪͌̓͟͞͝ ̺̻͈͆̋͜͝O̺̻͈͆̋͜͝*̺̻͈͆̋͜͝O̺̻͈͆̋͜͝*̺̻͈͆̋͜͝O̺̻͈͆̋͜͝*̺̻͈͆̋͜͝O̺̻͈͆̋͜͝~̴̶̲͇̼͚̪͌̓͟͞͝~̴̶̲͇̼͚̪͟͞͝ ------------------------ Bonus. byłeś jakim będziesz szukasz siebie wszędzie gdy nowe wygasa poprzednie zaczyna okrągłym kwadratem stajesz się domina
-
wędrowiec ścieżką podąża ślady zostawia głębokie ciężar co dźwiga osądza bo trudniej z każdym krokiem zatem przystaje co chwila zrzuca go z siebie po trochu łatwiej wędrówkę zaczynać wtem dzień utonął w mroku o świcie nic go nie męczy wielka spotkała go łaska zniknął ten ciężar przeklęty ostatnia tkwi w nim drzazga co w żyle wnet popłynęła lekka jak w piórko zaklęta nie musi dźwigać on teraz dotarła wreszcie do serca
-
W lesie mieszkała trzydziestoletnia czarownica w czerwonej sukience założonej w białe udka i kacze nóżki. Tańczyła wtem odwiedził ją pan czarownik z zatopionym wzrokiem w pełnych jagodowych ustach i miał chęć na więcej, więc tańczył razem. Czarował komplementy i całował namiętnie nawet okolice. Rozdwojony język wsadzał i tak wiele razy często, że aż czarownica wciąż tańczyła nagle w zielonej sukience bo dał jej prezent w zadurzeniu. Kiedyś od tych pocałunków usta wyblakły i wtedy machnął podnieceniem, zniechęcony poszedł sobie, czarownica złapała go w czasie zemsty i doprawiła rogi z drugim czarownikiem. Pokochał ją taką jaką była bez ust, a pierwszy czarownik za karę, musiał cały czas tańczyć w czerwonej sukience z biustem, pobrudzonej zgniłymi jagodami. Dobrze mu tak bo to nicpoń i łajdak i kopnęła go w czułość.
-
Łapać kota! Łapać kota! Co za idiota, nie chce łapć kota! Spierdziela futrzak w konwalie. No niby miauknięcia pachną fajnie, lecz żyć z myszami, wieści fatalne. Buty kici ma na łapach. Może jak pęknie ziemia, to wpadnie do dziury fajtłapa? Akurat! Zwiewa. Nadal spierdziela! Szybciej czasem. Ma postulaty nasze, gdzie nie dochodzi słońce! Z tej rozpaczy, dzieło kocie, przedwcześnie skończę. Właśnie kot mruknął rzewnie: dla czytelników… nie przedwcześnie, tylko na szczęście!
-
Trysekcja
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Alicja_Wysocka ↔Dzięki:)↔Moja cały czas jest luźna. Zaprzestałem sprawdzania. To bez sensu:)↔Pozdrawiam:~) -
Upragniona Planeta
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Bożena De-Tre ↔Dzięki:)↔Czasami warto pokolorować i nie wrzucać wszystkich w jeden kolor:)↔Pozdrawiam:) *** @Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔Co racja, to racja. Życie bywa jak zwijana wełna. Im większy kłębek, tym bardziej wszystko splątane:)↔Pozdrawiam:) -
Drabble Wielkie marzenie ma swój finał. Są na wyśnionej planecie. Co prawda nie dane im było dotrwać całą rodziną, ale chociaż oni mają to szczęście. Jak setki innych, podobnych. ----------------------------------------------------------------------------- –– Tato! No tutaj, to dopiero pięknie. Aż brak mi słów. Szkoda, że mama nie doczekała. –– Taa… owszem… cudownie. –– Wspominałeś o gigantycznej przezroczystej kopule. Co pod nią jest? –– Hmm… trzymają tam najbardziej groźne drapieżniki. –– A po co? –– Żeby się… odmieniły. –– Nie rozumiem. –– Ja też niewiele więcej pojmuję. A swoją drogą uważaj na siebie. –– Przecież są zamknięte. –– Niby racja. –– Tato! Niebo się otwiera! –– I tak byś kiedyś zobaczył. W ten sposób nas karmią.