Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sekret

Użytkownicy
  • Postów

    231
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Sekret

  1. @Pan Ropuch, @Michał_78 Dzięki za komentarze!
  2. Ogólnie podoba mi się tok przemyśleń, ale utwór został oparty na, według mnie, błędzie logicznym. Ludzie raczej pamiętają, co im się stało (i tę pamięć mają aż za dobrą, to prowadzi do zawiści oraz tłumieniu innowacyjności za wzorcem "ja swoje wiem", "doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że..."). Tymczasem fakt, że osoby nie przyswajają lub nie są w stanie wykorzystać przyswojonej wiedzy historycznej/literackiej, to zupełnie inna sprawa. I nie ma ona zbyt wiele wspólnego z pamięcią krótkotrwałą złotych rybek. Poza tym: "wolność raz oddana dobrowolnie nigdy do rąk jej właściciela nie wróci w ten sam sposób." Wydaje mi się, że to frazes. Pod wolność można podłożyć wszystko inne. Od wartości takich jak "miłość" po sprzęty AGD jak np. "pralka". Zgadzam się zaś z samą końcówką. Jak już powiedział Antoine de Saint-Exupery: "Ziemi nie dziedziczymy po przodkach, pożyczamy ją od naszych dzieci". I to się zgadza w wielu kontekstach.
  3. Poszukaj w kalejdoskopie mroku stłumionego westchnięcia między głębokimi oddechami Pozwól, by olej sezamu spłynął po widnokręgu doznań miedzy złocistymi mirażami Podążaj wieloramiennymi ścieżkami poznania, patrz jak pękają pod symetrią odbić różnobarwnych Po cóż marnotrawić wdzięk na służbę? Urodę w zazdrości wobec tych, co nie służą? Rozum stracić w dzikim gniewie bezsilności? Och, nie spoglądaj tym wzrokiem! Tańcząc na przydrożnych nieskończonościach My tylko łapiemy stopa do najbliższej osobliwości.
  4. Strugi powietrza szlachtują krtań wiązadła głosowe szer(oko) rozsunięte próżnię między łzami wypełniają śnięte ścianokrzyki podniebienia Stań się motylem trzepoczącym na mych wargach (W trawiastych rzęsach na zawsze sami) Odmień bieg płytkiego oddechu Tak jak w motyla Odmienia się larwa Wiedz, że: To, co me każdej nocy widzą między snami, oczy twe żywcem nigdy nie zobaczą. Nie. Nie zatrzymasz mych ust, to nie pieśni z nich płyną, a zaklęcia pojęcia nie mam jaki to język rozszczepiony zlizuje z twarzy strach wygłodniały Pozostaną po mnie skoroszyty nagiej zgwałconej podświadomości Padłej w proteście przed drzwiami do id, ego, i kogoś tam jeszcze upadłego z kozimi rogami Pytasz mnie: i co dalej? Inny głos ci wyszepcze: Reszta ciszą pozostanie Mowę odbiorą owady i kleszcze Kruki gardło rozdziobią Wieszcze w grobach spoczną wreszcie, bo tylko w snach zgniłe myśli trwać i tętnić mogą wiecznie.
  5. Przed znakami interpunkcyjnymi nie stawiamy spacji. Nie wiem również, dlaczego akurat "wiwat kwarki, mezony", skoro mezony są złożone z dwóch kwarków (w gwoli ścisłości: z pary kwark i anty-kwark). To tak jakby powiedzieć: "wiwat psu, psom!" (w dużym jednak uproszczeniu). W zasadzie można, ale mnie to hasło nie przekonuje i od razu rodzi się pytanie: a dlaczego nie wiwatujemy również hadronom? Klimat wiosenny czuć, ale to nie klimat mojej wiosny. Być może w odbiorze przeszkadza mi palące mą czuprynę lato. Pzdr.
  6. @Johny @GrumpyElf Trochę czasu minęło, ale dzięki za komentarze!
  7. Oj, realu z "realizmem" bym nie zamieniała (to drugie kojarzy się zbyt bardzo z nurtami artystycznymi), ale na pewno istnieją odpowiednie zamienniki, jak chociażby "realność" -> "Realność wdarła się do snów" - niczym wściekła baba do biesiadujących przy pustych (już) kieliszkach chłopów. Przeszkadza mi pewna dysharmonia głoskowa, jaką odczułam w trakcie utworu. Przeplatają się ze sobą słowa złożone głównie z głosek twardych, a następnie z miękkich. Nie wiem - może to było zamierzone? Głoski twarde należą do realności, a głoski miękkie do świata snów, tymczasem dysharmonia jest wynikiem zderzenia tych światków? Jeśli efekt był zamierzony, to dopracowałabym go nieco. Nie jestem pewna też ostatniego wersu - czy słowo "ich" jest właściwe? W sensie - że ktoś pozbawi nas marzeń. Czy chodziło o to, że ktoś pozbawi nas szabli - wtedy "Nawet gdy ktoś nas jej pozbawi". Pozdro!
  8. Dzięki wszystkim za komentarze! @Johny Nawet nie wiesz jak miło mi się zrobiło, gdy usłyszałam, że komuś mnie brakowało. Dzięki za Twoje wszystkie komentarze, bardzo rozwinięte i wnikliwe.
  9. @Leszczym Nie przepraszaj, daj spokój! Dzięki, że wpadłeś :)
  10. @Leszczym Ta, zgadzam się, podobnie jak Słowacki wielkim poetą był.
  11. W czarnym padole konfliktu wartości, horyzont emocji, zdarzeń i zaburzeń powypadkowych oddziela mnie od mgławic pięknych i lśniących, od ławic gwiazd srebrzystych.
  12. Dwie róże, splątane ze sobą karmazynową wstążką, więdną dostojnie w butelce po Soplicy. Ksiądz Robak również gdzieś by się tutaj znalazł, niemniej jednak teraz – wpatrzona tępo w czerwoną banderolę – nie zauważam śladów jego istnienia. To, co dostrzegam, to czyste piękno. Mówię oczywiście w przenośni, wszak Soplica była pigwowa, a nie czysta – i właśnie to połączenie karmazynowej wstążki ze złotobrunatną barwą trunku zdało mi się cudowne. Dwie róże dawniej były czerwone, teraz poczerniały i zdaje mi się, że ich płatki przypominają bardziej morskie potwory aniżeli kwiaty. Nie wiem jaka to odmiana – zresztą odmian róż nie znam zbyt wiele. Zwykłam odmieniać słowa, zdarzyło się, że czyjeś życie – zwłaszcza swoje, o! Swoje życie to ja lubię odmieniać. Ale odmian róż to choć zapewne wiele widziałam, to nazwać nie umiem, a już na pewno nie znam się na ich sadzeniu. Koło wspomnianego wazonu z różami, który pozbawił mnie ostatnio wszelkich wspomnień, stoi czajnik. Kiedyś parzyłam w nim herbatę, ale teraz stanowi jedynie modernistyczny element dekoracji, który przełamuje rustykalny styl tego zabitego dechami pokoju. Nie jestem pewna jaki to typ czajnika – zdaje się, że elektryczny, ale co dalej? Nie znam zbyt wielu modeli czajników, co więcej… Dochodzi do mnie, że z całkowitą pewnością nie mogłabym wskazać metalu, z jakiego zostało wykonane owe urządzenie. A może nie metalu, a raczej stopu metali? I ciekawe, jaką liczbę masową miałyby pierwiastki składające się na tę kuchenną istotę? Muszę Ci przyznać, Czytelniku, że nasza rozmowa trochę mnie męczy. Uświadomiłam sobie, że nie znam zbyt wielu odmian róż, a także ździebko wiem cokolwiek o swoim czajniczku… Moja samoocena spada z każdym napisanym zdaniem! Ale do rzeczy… Właściwie to już mówimy o rzeczy, bo przecież czajnik jest rzeczą. Chciałabym Ci więcej o nim opowiedzieć, bowiem właśnie znowu napomknęła mnie pewna myśl, która spokoju mi nie daje od wielu tygodni - choć godna Ciebie przecież nie jestem! Nie wiem czy słyszałeś o tajemniczym obiekcie noszącym dumną nazwę Czajniczek Russella. Jeżeli tak, to pozwól, że tycio Ci o nim przypomnę, a jeżeli nie – z chęcią zapoznam Cię z tym tworem myślowym. Otóż bardzo istotną kwestią w debatach mających dowieść prawdziwość lub nieprawdziwość wierzeń religijnych, było swego rodzaju pytanie retoryczne: „Jakie są dowody na istnienie Boga?”. Na to, ci, którzy w istotę boską wierzyli, odpowiadali: „A jakie są dowody na nieistnienie Boga?”. Bertrand Russel stworzył wtedy wyimaginowaną postać czajniczka, który miałby krążyć po orbicie Słońca, lecz och! Taki był malutki, że nie da się go zauważyć – należy jednak uwierzyć, że on naprawdę istnieje! W ten sposób Russel wykazał nonsens tworzenia takowych zapytań oraz postawił tezę, że to wierzący powinien udowodnić swoją wiarę, a nie na odwrót. Abstrahując od sensowności wszelakich dysput, ja wcale nie zgadzam się z wykorzystaniem słów „czajniczek” i „nonsens’ w jednym kontekście. Najważniejszy zdaje mi się fakt, że od kiedy usłyszałam o czajniczku okrążającym orbitę Słońca, nie byłam w stanie zapomnieć o tej idei. Russel stał się bogiem dla obrazu czajniczka, który orbituje w moim umyśle, lecz - jak to z zegarmistrzami bywa - jegomość nastawił zegar – a właściwie bombę zegarową! – i pozostawił go tykającego na łasce losu. I to właśnie ten Czajnik samodzielnie wylazł z orbity Słońca daleko hen w zakamarki mojej wyobraźni. Naprawdę! Załóżmy teraz, że rzeczywiście istnieje sobie czajniczek – dajmy na to taki jak ten mój, elektryczny – i okrążał on w latach 50-tych XX-ego wieku orbitę Słońca. I błagam, och – proszę! Nie mów mi, że założenia te pozbawione są sensu. Wszak zawsze trzeba od czegoś zacząć i coś zakładać! No bo kto by to widział, by przed wyjściem na ulicę niczego na siebie nie założyć i chodzić sobie beztrosko tak jak go Pan Bóg stworzył?! No właśnie – kto by to widział? Ale do rzeczy… Co by było, gdyby czajniczek Russela okrążał orbitę Słońca? I jaki byłby sens jego egzystencji? Myślę, że jeśli czajnik okrążał kiedyś tę nieszczęsną orbitę, to już niestety dawno się zagubił. Istnieje całkiem dużo możliwości - przykładowo Słońce mogło przyciągnąć go swoim oddziaływaniem grawitacyjnym. Wówczas zapewne by się stopił. Spróbujmy jednak oczami wyobraźni ubrać czajniczek we wspaniały, boski skafander niezniszczalności. Myślę sobie, że taki super-inteligentny czajniczek (a bo musi być inteligentny, skoro sobie tak powędrował z Ziemi na orbitę całkowicie sam, z drobną pomocą B. Russela) musi czuć się straszliwie samotny w kosmicznej próżni. Współczuję mu. Co mogłoby być sensem egzystencji czajnika? Dla nas to chyba oczywiste – czajnik służy do zaparzenia w nim wody. Pytanie tylko: czy oderwany od kontekstów dnia codziennego, zagubiony między mgławicami i rozbłyskami supernowych, biedny czajnik mógłby być świadomy swojego prostego przeznaczenia? Jeśli o mnie chodzi – uważam, że był świadomy. Bo w końcu mówimy o super-inteligentnym czajniczku. Gdzie mógłby się więc udać w poszukiwaniu wody, którą następnie zaparzyłby w sobie? Mógłby udać się na Ziemię, ale na Ziemi ludzie go nie chcą – sceptycy nazwali go w końcu nonsensem! Myślę, że czajniczek powędrowałby na planetę Mars, bo tam wszyscy poszukują wody - warto mieć przecież po wody. A o to moja wersja dalszych zdarzeń: Czajnik Russela powędrował w moim umyśle na czerwoną planetę. Skaliste podłoże usłane chropowatym regolitem skradło jego serce… Grzałkę, tak, zdecydowanie skradło jego grzałkę. Wcześniej wszak jedynie próżnia kosmiczna była mu domem, a teraz – och! Na marsjańskiej ziemi roi się wręcz od niesamowitości – ach, tlenki żelaza! Ach, skorupy bazaltowe! Ach, kratery uderzeniowe! Niech Ci się to, Czytelniku, nie zdaje wcale dziwne. Wszystko jest przecież piękne, póki jest inne. Jak staje się znane, na pięknie swym traci – jakby to jakaś oznaka niepewności do nas samych była. Bo gdy tylko coś poznajemy, staje się to częścią nas, i jakbyśmy sami siebie nie doceniali. I ja wiem, że paplam teraz głupoty i inne czynniki na to zjawisko wpływają! Ale sam rozumujesz, że butelka po Soplicy ze zwiędłymi różami, nie tak dawno była przecież pełna... Czajnik Russela, początkowo oczarowany marsjańską atmosferą (na orbicie Słońca atmosfery nie było!), z czasem stał się zmęczony mozolną wędrówką po planecie. Zadanie miał proste: znaleźć wodę, którą mógłby zaparzyć, a następnie wynaleźć elektryczność (dla super-inteligentnego czajnika nie byłoby to aż tak trudne). Nadszedł setny dzień odysejskiej tułaczki – Słońce po raz setny wychyliło się z nad horyzontu, a Czajniczek wciąż pozostawał bez odpowiedzi. Gdy przechylał jedną ze skał, zdarzyło się coś niezwykłego! Ujrzał przez swą szybkę dwa łaziki – Curiosity oraz Perseverance. Porozumiewając się wyimaginowanym językiem (przypominającym rozmowę zmywarki z pralką – gdy obie zakończyły swe zadanie, a ja z żadnej z nich nie mam ochoty wyciągnąć skarbów) zdradziły sobie wzajemnie tajne informacje. Tak tajne, że nawet ja ich nie znam. Wyobraziłam sobie, że informacje te są poufne i nie było dla mnie sensu wyobrażać sobie, co dokładniej zawierały, bo by tę poufność dla mnie przecież straciły! Zadzwonił dzwonek do drzwi. To dostawca sajgonek. Podejrzewam, że będą smakować paskudnie. Jedzenie na wynos zamawiane nocą zawsze smakuje paskudnie. Zjem i zaraz wrócę do historii. Muszę ją wreszcie dokończyć. Ten czajniczek nie może przez wieczność orbitować w moim umyśle. Pieprzony B. Russel! Pieprzone spory religijne! Nikt na tym świecie nie daje mi spać! Pieprzony Nikt! Wróciłam, usiadłam przy stole. Spoglądam ciekawsko na mój zardzewiały elektryczny czajnik. Od teraz on już zawsze będzie uosobieniem Czajnika Russela. Obok stoi – niezmiennie – butelka po Soplicy z więdnącymi różami. Olśnienie – tak, to jest to! Łaziki Curiosity i Perseverance zaprowadziły czajniczek na północny biegun Marsa. A tam zastały ich lśniące polarne czapy lodowe, które z czego innego miałyby się składać jak nie z zamarzniętej wody? Lecz to nie zlodowaciałe wybrzusza ziemskie przyciągnęły uwagę Czajniczka, a ktoś, kto między nimi zapuścił swe korzenie. Ktoś, kto nie tak dawno zamieszkiwał wraz z Małym Księciem planetę B-612. Równie kapryśna, co i piękna, nie biało, lecz czerwonogłowa – Pani Róża. I nazwę ją właśnie Panią Różą, gdyż swoje lata miała już za sobą. Przyznać jednak należy, że podwiędłe końce płatków nadawały jej zjawiskowej dojrzałości. Czajniczek Russela oszalał. Łaziki, które przeprowadziły podróżnika przez pół Marsa, by pomóc mu odnaleźć wodę – oszalały również. Oddaliły się w ciszy z politowaniem potrząsając kamerkami. I tak o to super-inteligentny Czajniczek Russela porzucił sens swego istnienia, jakim było zaparzenie wody. Uznał ten cel za zbyt prostacki, a wręcz – mechaniczny (my byśmy go nazwali „zwierzęcym”). Od tamtej chwili inne idee owładnęły jego grzałkę – zapragnął zapoznać się z Panią Różą jak najbliżej, poznać jej najgłębiej skrywane tajemnice i wyjaśnić na reszcie, co tak naprawdę było między nią a Małym Księciem. Uwolniłam się. Przynajmniej na chwilę. Czajnik Russela przestał wreszcie bezsensownie okrążać orbitę Słońca. Niestety, wplątałam go w szaleńczy romans ze zlodowaciałą i kapryśną rośliną. Cóż, uhonorujmy minutą ciszy naszych braci poległych w skomplikowanych relacjach z kosmosu. Mam świadomość, Czytelniku, że zadanie, którego się podjęłam, i założenia, jakie przyjęłam, nie stanowią bramy do budynku, którego rusztowaniem byłaby logika. Jednak pokój, w którym teraz się znajduje, nie zdaje mi się już zabitym dechami więzieniem. Wręcz przeciwnie – spoglądam zmęczonym wzrokiem z sentymentem na tę osobliwie umeblowaną przestrzeń. Ach, czyż nie jest to wspaniałe? Że człowiek jest w mocy odczuwać sentyment wobec rzeczy, z którymi tak naprawdę nie ma żadnych wspomnień? Całe to zamieszanie wydarzyło się jedynie wewnątrz mojego umysłu, ale jakże odmieniło sposób, w jaki właśnie spoglądam na to, co realne! I choć, jak sam zauważyłeś, mało wiem o różach samych w sobie, i o czajnikach również niewiele – to czy wyobraźnia nie bywa czasem – jeśli nie ważniejsza – to chociaż weselsza od wiedzy? Kto wie? I niech mi ten elektryczny Czajnik będzie od teraz symbolem nonsensu, który na swój pogmatwany sposób odnalazł inny sens niż wcześniej przyjęty. I niech mi te więdnące róże w butelce po Soplicy będą od teraz symbolem dojrzałych kobiet, które zbyt wielu mężczyzn zwykły traktować jako zwykłych przyjaciół! Zdałam sobie właśnie sprawę, że bardzo przywiązałam się do miejsca, które stało się świątynią dla mych misternych symboli. I w zasadzie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt – psiakrew! – och, wielebny Kosmosie, tyś jednemu prawu jesteś tylko wierny – Prawu Murphy-ego. Bo widzisz, Czytelniku, ja się pojutrze stąd wyprowadzam. I jedynym sposobem, by pogodzić sentyment z bieżącym rozwojem, będzie zabranie ze sobą rzeczy, które te wspomnienia wywołują. Nieszczęsny los z nieubłaganą Fortuną czyhają na „przydasiów” na każdym zakręcie ich życia. I w zasadzie również nie byłoby w tym nic złego, naprawdę. Jednak… Właśnie uwolniłam swój umysł od orbitującego w kosmosie czajnika, a teraz – ponownie - zniewolona zostałam przez inny problem. Bowiem rzeczy to ja mam niemało, jak się zapewne Czytelniku spodziewasz. Już w tym momencie na środku pokoju leżą potężne kartony, w których spoczywa lwia część moich skarbów. Sama ich przecież nie będę w stanie przenieść z jednego domu do drugiego. Jestem ciekawa albo nawet lekko przerażona tym, jak wytłumaczę mojemu ojcu fakt, że na swoich obolałych, nie najmłodszych już barkach, dźwiga ciężkie jak skały kartony, z których wystaje – między innymi – zardzewiały, dziesięcioletni czajnik elektryczny. No, o zwiędłych różach w butelce po Soplicy nie wspominając…
  13. Osiem. Osiem zwrotek o pączkach. Stary, trochę więcej pracy i przebijesz opis grzybów w Panu Tadeuszu ;) Pozdro! Nie przejedz się tam :)
  14. Biedny Machiavelli, zawsze się o nim mówi w niekorzystnych kontekstach, a on niezłym psychologiem był. Rozumował państwo jako twór ludzki, choć przypisuje mu się nieludzkie postawy. Drobne wtrącenie, któremu o tej porze nie mogłam się oprzeć. Podoba mi się ten utwór. Zarówno coca cola, jak i miłość to niezłe odrdzewiacze dla ludzkiego organizmu :]
  15. Nasza podróż zaczęła się u podnóża gór Po drodze - nie wiem - widzieliśmy chyba ze sto trupów, lecz później zniknął sens liczenia ich od nowa, bo na wyższych poziomach matematyka przestała zawierać liczby, dalej były tylko litery, a my tworzyliśmy z nich słowa Nie mogliśmy mnożyć naprzemiennie ale codziennie wyciągaliśmy pierwiastek z liczby ujemnej Tak, stary, brzmi niesamowicie Ale przyznaj – poniekąd postępowaliśmy tak całe życie, tylko na innych płaszczyznach „Postępowaliśmy”. Lubię to słowo. Świat zespolony Świat urojony Część z tego jest rzeczywista. Przestrzeń wektorowa na marne usiłowała uchwycić wymiary naszej miłości Tych, co stąpali twardo po ziemi nie spotkaliśmy Choć los ten sam wyznaczył nam szlak Lecz my – och, jesteśmy lekkoduchami! Więc tamci w ziemi, my – w niebiosach zostawiliśmy ślad I choć oni tam szli dla wspaniałych widoków, my ten najpiękniejszy dawno odnaleźliśmy spoglądając sobie w oczy, bo w nich odbijał się świat nienazwany, nieoznaczony żadną pieprzoną turystyczną flagą Nikt, poza nami, nie musiał o nim wiedzieć.
  16. Cześć! Dzięki za komentarze. @Antoine W Miło słyszeć, że spodobała ci się atmosfera wiersza. Nie będę tłumaczyć metafor, bo uważam, że moje wierszoklectwo nie jest godne pisania o nim rozprawki :) Myślę, że mogłam tę metaforę źle ubrać w słowa w takim razie... @Johny Również dziękuję za twoje - nieraz dogłębne - analizy! Pozdro!
  17. @bazyl_prost Piękno nie może być okrutne, wszak jest piękne. Choć czasem się zdarza, że to, co piękne bywa dla nas niedostępne, wtedy nazywamy je okrutnym.
  18. Łącznie z kośćmi, w tym z kręgosłupem, zwłaszcza moralnym... :) Cóż, staram się głęboko wierzyć, że nasze rozumy są diamentowe. Tylko trzeba je oszlifować, co by się stały brylantami. Pozdro!
  19. Utwór mi się podoba. Zwróciłabym uwagę na sformułowanie "w miejscach, gdzie zwierzęta żyją" - powinno być "w miejscach, w których zwierzęta żyją". Skojarzył mi się pewien cytat: "Ziemi nie dziedziczymy po naszych rodzicach, pożyczamy ją od naszych dzieci" - Antoine Marie Roger de Saint-Exupery. Pozdro!
  20. To dla mnie bardziej opis narodzin Jezusa wzięty z lekcji katechezy aniżeli wiersz.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...