Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'brzydota' .
-
Nieurokliwe piękno Oto ja, Nepomucen Maria Żądło. Nadzwyczaj spokojny człowiek, tylko, kiedy coś mnie zachwyci, to moje wyciszenie gubi się, usuwa, wyrywa z piersi, wybiega, wychodzi po angielsku. Chwile owe zagrażają mojej jaźni i ciału. Targają nimi, miętoszą, rwą na kawałki, aby w końcu wmówić mózgowi, że piękno, które dostrzegłem jest szpetne. To nie lada problem i bardzo rzadki przypadek, gdyż na ogół ludzi cieszy uroda, powab, klasyczne wzorce, elegancja. Z mojego punktu widzenia dobrze, że do XXI w. nie przetrwały, na przykład, Wiszące Ogrody Semiramidy czy Latarnia morska na Faros. Cóż bym biedny uczynił, gdybym miał możliwość zobaczenia, choćby z daleka, snopu światła Ptolemejskiej budowli?A tak, śpię snem sprawiedliwego, choć czasami miewam koszmary – nawiedza mnie Cheops i jego grobowiec. Myślę sobie wtedy: "ten to miał chody, niezniszczalny od pięciu tysięcy lat." Ów dziwny stan rzeczy przyprawiał moich rodziców o ból głowy, a znajomi… Jacy znajomi? Nikt nie chciał ryzykować, bo a nuż poszedłby ze mną do parku i jakiś liść jesienny mógłby mnie zachwycić. - Co wtedy? Klapa, kompletne zdziczenie, nogi za pas, bieg do utraty tchu, następnie siedzenie w piwnicy, chlanie denaturatu, łzy. Byle zapomnieć o nadzwyczajnie zwykłym listeczku. Moje trwanie to slalom. Ohyda i fetor stanowiły graniczne słupki. Czasami tkwiłem przy nich godzinami, bo inaczej porwałby mnie strumień uroków życia. Aby ratować resztki swej dumy, unikałem piękna i dążyłem do tego, aby je od siebie odstraszać. Musiałem przywdziać skwaszony wyraz twarzy, przygarbić się z lekka, wysuwać język z zaślinionych ust oraz bełkotać. Zapewniało mi to bezpieczeństwo. A i jeszcze. Wkładałem na nos spuszczony na kwintę, bardzo mocne szkła w okropnej oprawie. Tak wkraczałem w codzienność od ponad trzydziestu lat. Matka patrzyła z troską na swego jedynaka, ojciec omijał mnie wzrokiem. – Co z tobą będzie, młodzianku? – pytała babcia a dziadek pykał z fajeczki. – Może byś się w końcu ożenił? – walnął raz tatuś. – No, no. - przytaknęła mateńka. – Ja mam szukać kobiety, która zechce mi towarzyszyć przez resztę życia?! – krzyknąłem skonsternowany. Chór sopranów i basów przytaknął. Rozpoczęły się przygotowania do Wielkiej Poszukiwawczej Wędrówki. Cztery dorosłe, a nawet już podstarzałe osoby, znosiły do domu torby, torebki, torebeczki zapchane po brzegi różnościami z wyprzedaży. Babcia miała szał w oczach, dziadek zapodział gdzieś fajeczkę a tato zgolił brodę. Matka wpychała we mnie jedzenie, abym mógł spojrzeć w lustro i nie przerazić się piękna własnego oblicza. Minął miesiąc. Ważyłem ponad sto kilogramów przy wzroście metr siedemdziesiąt jeden. Nie czesałem się, z rzadka odwiedzałem łazienkę. Wypadła mi lewa przednia dwójka, a czwórka zaszła kamieniem. Ubranie specjalnie plamiłem, na przykład musztardą Starepską – polecam do takich praktyk. Zarosłem niczym niedźwiedź, nos jeszcze bardziej na kwintę, okular o szkłach grubości denka od butelki po wypitym ostatnio, denaturacie. Byłem gotów. Ruszyłem w miasto. Przechodnie się za mną oglądali, niektórzy zatykali nosy, inni kiwali z politowaniem głowami. A ja, jak szarżujący byk, prułem do przodu. Byle szybciej znaleźć się w Biurze Matrymonialnym o dźwięcznie brzmiącej nazwie: Wieńcówka. Dotarłem wreszcie na miejsce. Wszedłem do małego pokoiku i… upadłem niemal, gdy zobaczyłem siedzącą przy biurku kobietę. Ubrana na czarno, twarz blada, włosy tłuste, paznokcie zarośnięte brudem. – Ideał. – pomyślałem. Ona wstała, zbliżyła się do mnie powolnym krokiem – na szybki nie pozwalały wykoślawione buty i rzekła. – Jesteś mój książę, czekałam. - Skąd wiedziała, że się pojawię? Skąd, że ją zaakceptuję? Tej tajemnicy nigdy nie zgłębiłem, a minęło prawie pół wieku, od kiedy jesteśmy małżeństwem. Bardzo szpetnym, fakt, ale w naszej brzydocie kryje się piękno. Oboje mamy takie przekonanie. Koniec. Justyna Adamczewska KWIECIEŃ 2016 r.