Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jacek_Dyć

Użytkownicy
  • Postów

    116
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jacek_Dyć

  1. Możnaby rzec iż nie staram się zachować formy nad sensem, jednak swoim stylem dbam i o tą pierwszą. Nie mam żadnego problemu w pojmowaniu filozofi, gdy ty go masz. No cóż nie dorosłeś jeszcze do tego, aby odkryć sens tego o czym staram się między wierszami przekazywać. Pewnie poszukujesz wrażeń i to o czym ja piszę nuży cię. Dorosnąć nie znaczy zestarzeć się, ale otworzyć swój umysł na istotną wiedzę. Gdy spytali uczniowie Jezusa dlaczego nie mówi im otwarcie, ale w przepowieściach, On odrzekł: iż nie mogliby tego zdzierżyć. Widokiem tego i tobie w tym życiu nie będzie dane by poznać to co dotyczy wszystkich i nie tylko ciebie. Tak więc przy braku inteligencji, przed tobą jeszcze wiele żyć, z wieloma, wieloma babami, które chciałbyś bym jako narrator sobie znalazł lecz ty i tak nie możesz załapać kim tak naprawdę jesteś i jakie są twoje powinności. Kłania się tobie joga intelektu, gdy ją znajdziesz (w co śmiem wątpić) nabierzesz pokory, a ona nie dopuści do tego, byś jak oszołom krytykował bez zrozumienia sensu przekazu w czyjejś twórczości.
  2. W ciele fizycznym tak, lecz nie w umyśle może tkwić genetyczny błąd, jako jeszcze chłopiec mały miałem seksualne pragnienia wynaturzone, intymnego kobiet ciała nie poznałem, więc pragnienia wzięły się skąd? i kiedy do inicjacji seksualnej doszło, we mnie nie zostały zaspokojone, uciech seksualnych czas upływał, a one niczym żelazo kata umysł paliły, miłość - od niej uwolniony, a ból rozstania inną partnerką osładzałem, mimo iż sporo ich było, ale skrywanych mych pragnień nie zaspokoiły, ich seksualnych rozkoszy głód zaspokajając, sam na głodzie pozostałem, tyle lat z tym rzemiosłem, a wytchnienia od umysłu chwili nie doznałem, bez przyjemności, jednak w oczekiwaniu tego co miłością może się zwać, nie patrzyłem pożądliwie na was, pragnąłem i rozczarowania się bałem, zatem nie brałem, lecz od siebie jak najwięcej tobie i tobie chciałem dać, w was rozpalałem żądzę, wstydliwych pragnień odsłaniając skarbnicę, byłyście na wskroś zepsute, to i nie było deprawowania w zboczeniach, delikatność w pieszczotach okazywałem kiedy rozprawiczałem dziewicę, i bałem się czy umysł nie zechce zakosztować w innych niż wy istnieniach, uzmysłowiłem sobie iż umysł jest kimś kto rządzi mną, kontrolując mnie, łacno może zgubić, doprowadzać człowieka do niechcianych sytuacji, począłem przeciwstawiać się, nie chcąc brać udziału w tym co on chce, swych łóżkowych pragnień nie zaspokoiłem w tej seksualnej wariacji, dopiero wyciszyłem je mantrą duchową w medytacyjnym procesie do zera, i wstydzę się tych rzeczy, które z wami w seksualnych wojażach tworzyłem, gdy w spadku po nich pozostało mi wiano, że niech by to wzięła cholera, szkoda że miast seksualnych pragnień w duchowej wiedzy obyty nie byłem, materialne pragnienia to czynniki, za sprawą ich przenoszona jest osoba, jak ciało brudne kąpiemy, myjemy, tak dusza oczyszczenia potrzebuje, wszelkie nieposkromione zachcianki umysłu to dla duszy groźna choroba, je rozważny adept wiedzy duchowej duchowymi mantrami z umysłu ruguje, z poprzedniego ciała do tego przeniosłem hulaszczego życia pragnienia, jedni rodzą się z talentem, inni kaleką, gdy ja z seksualnym zboczeniem, wyciszonym za sprawą duchową, i nie interwencją seksualnego leczenia, "bo imię Pańskie ostrzejsze jest niż miecz i Ono jest twym wyzwoleniem". 18 lipca 2013 Łajdactwo kul, cnota dyshonorem. Świat pierdolca dostaje, wstydzić się powinien ten kto się powyrzekał, z pewnością swoje już wypił, a jeśli nie bzyka, to na pewno nie może, wiekiem ode mnie starsi me wyrzeczenia określają jako niemoc moją, spoglądam na nich, otyli, schorowani, nie przystojni, a pragną i mogą, ja wysportowany, szczupły i nie obleśny, skąd u nich takie myślenie? tak być nie może, by dobrowolnie ktoś upragnionych słodyczy unikał, kiedy nie możesz, viagrę łyknij i dalej rozkoszy seksualnych zażywaj, tak nałógowce czynią, gdy nie mogą, a pragnienia umysł im trzebią, to tak jak ze szczerbatym, który nie może, ale gryźć pragnie suchary, sądzicie, krytyki nie żałując, w owych kwestiach wam głosu udzielam. 27 lipca 2013 Dwie drogi Szeroką bramą i takąż drogą wszedłem na ścieżkę duchowego rozwoju, za ową bramą należało porzucić bagaż z materialnych przyzwyczajeń, rozsądny wie, jak trudno ucieka się od przyjemnych dla ciała nałogów, dwadzieścia lat niestrudzenie toczyłem boje z płuc okopcania dymem, taki śmierdzący tłukłem się do drzwi Pana i chciałem by mi otworzono, proście a dane wam będzie i jak za dotknięciem różdżki nałóg ustąpił, doznając łaski nie prosiłem o seksu poskromienie, by mi nie odebrano, w medytacji z seksualną perwersją pod rękę brnąłem drogą wyuzdaną, była to na drodze duchowej życia materialnego osłody ostatnia flanka, od niej wyzwolić się chciałem, lecz pieściłem, jak twoja żona kochanka, czułem iż obrana droga staje się mi wąską i śliską, niczym górska perć, to i poprosiłem Wszechmogącego by nie skazać się na duchową śmierć, po wyleczeniu wreszcie zaprzestałyście mi być rozpusty instrumentami, dzięki temu nie muszę borykać się z tego świata palącymi problemami. 28 lipca 2013
  3. Sportowcy, pisarze, naukowcy, to tylko nieliczne pośród społeczeństwa jednostki. Czy dopingujący sportowcom, to wysportowani ludzie? Ogólnie rzecz biorąc, to w większości zapasieni zniedołężniali, a nawet schorowani, ale zachwycający się wyczynami jednostek. Podziwiamy chemików, fizyków i wiele innych wyróżniających się się pośród mas ludzkich.- A nasza inteligencja? W dzisiejszej dobie postępu technicznego ona cała zawiera się w internetowych plikach. Czy każdy, albo wielu potrafi czynić to co wybitni? Przyszło do tego, że mało kto lubi czytać książki, wertować prasę, a już na pewno nie zagłębiać się w filozoficzne nisze, a raczej wyżyny mądrości, bo i po cóż, kiedy z łatwością i wygodnictwem wszystko w zasięgu oczu i uszu w zekranizowanej formie aplikują dla zysku media. Zerkam na twórczość niektórych ówczesnych poetów, co to za wiersze, cóż to za poezja skróconych form hasłowych, gdy publikuję swoje wiersze w Internecie, często spotykam się z krytyką, że za długie i za oczywiste. Ale kiedyś musi zgasnąć światło, a wtedy zabłyśnie głupota przy braku prądu, a to ludzka komedia. 22 lipca 2012 Fałszowana wiekami Ktoś w niebiosa brany, musi pozostawić na ziemi swe materialne ciało, z punktu wiedzy duchowej, ono nie może przeniknąć atmosfery ziemi, a i akademicka bez zabezpieczenia ciała takim możliwościom przeczy, niematerialnej formy astralnego ciała, nikt nie jest w stanie skatować, lecz rzymianie ukrzyżowali niewygodnego głosiciela nauk duchowych, a że On przeżył do 125 lat w zdrowym ciele wy wiedzy i wiary nie macie, na te zdarzeń okoliczności państwo Watykanu posiada dowody niezbite, bo niby czemu miałoby podcinać pod sobą gałąź głosząc prawdy wszem, a i wy wolicie by Jezus na krzyżu tradycyjnie był, niż do lat późnych żył, tym sposobem zawodzicie gorzkie żale; wisi na krzyżu Pan stwórca nieba, kiedy świadomość ludzką jest, nie sentymentalizmu, a inteligencji trzeba, dopuśćcie do świadomości prawdy, a runie w gruzy wasza kulawa wiara, w oświeceniu łatwowiernych kościelna firma zawali się jak domek z kart, lecz w epoce światłości lud woli tkwić w fałszu sentymentalnej ciemności, myśląc; co już wisi niechaj nadal wisi, gdyż nasza chwiejna wiara utonie, dobrze że średniowiecze nie trwa, bo sfajczylibyście wiedzących na stosie, wiara to zaleta indywidualności, a w inteligencji tkwi światłych światłość. 7 lipca 2013 Religijność według was. Jaka to religia pytacie, gdy dowiadujecie się iż wegetarianinem jestem, krowa, koń i wszystkie parzystokopytne powinny być wielce religijnymi, skoro od narodzin mają taką dietę, gdy ja od połowy życia ją przyjąłem, jedni ją przyjmują by zdrowie i młodość zachować, inni by modnym być, są i tacy co wstręt do jedzenia potraw z ciał zwierząt zakodowane mają, są i miłosierdzia pełni, dla myślących zwierząt, odczuwających lęk i ból, i nie mogę jakoś postrzec, by dietą religijność owych wyrazić się mogła, lecz gdy ktoś w miłosierdziu wobec wszystkich, zabiega by poznać Boga, odrzuca uwielbiane smaki i złe czyny, ten z pewnością religijnym zostaje, dusze w ciałach zwierząt zdegradowały się i szansę tę już zaprzepaściły, pomimo iż od poczęcia wegetarianami są, to niższą posiadają świadomość, która nie zezwala ogarnąć istoty miłosierdzia, dobra, zła i Boskiej osoby, zatem ty, na wyższym poziomie rozwoju będąc, rozważ menu i służbę Jemu. 8 lipca 2013 Świętość pozostanie świętością. Według doktryny chrześcijan trzeba aż zemrzeć by za świętego uznanym być, warunkiem tego bywa, przypadków uleczenia za pobytu w materialnym ciele, i mimo iż ci gustowali w ciałach zwierząt je na kał przetwarzając - są święci? Wielu bioenergoterapeutów dokonało leczeniem niekonwencjonalnym cudów, i nikt nie postrzega ich jako święte osoby i nie wynosi z katafalków na ołtarze, nie będąc jednym z nich usunąłem kilka raków, pochwalę nieskromnie się sam, roślinożerców dietą się raczę, medytuję, posty stosuję i nie mam się za świętego, o ile nim jestem, kiedy w jamie złożą me kości, nikt nie musi przyznawać mi tego, bo wziąłem swój los w ręce swe i nie twierdzę bezmyślnie jak wy, że czas pokaże, odejdę i przejdę, gdzie zasłużyłem sobie za egzystencji tej i czas minie nie ukarze, bez wyobraźni i wiedzy dureń chodząc po kruchym lodzie mówi - nic się nie stanie, jak polski kibic po przegranym meczu, tak ogłupiony lud śpiewa - nic się nie stało, to i paskudnego psikusa sprawi na luz puszczone życie, niczym kasynowa ruletka. 8 lipca 2013
  4. Słońce stało w zenicie, ani jednej chmurki. Niebo aż granatowe, niczym zatokowy wiał stały wiatr o sile czwórki w skali Beauforta. Wprost wymarzona pogoda na windsurfing, ale ja byłem daleki od takiego pragnienia. Kolega przysposobiony przeze mnie i zarażony taką zabawą, miał jeszcze za mało doświadczenia, ale bluesa już czuł na walory surfingowego powiewu. Miał on wielkie napalenie na pływanie, toteż zawitał do mnie i niewiele wkładając wysiłku, skaperował mnie do wodnej zabawy w ekstremalnie pogodowych warunkach. Niczym dwóch szaleńców opuściliśmy na linie deski z balkonu czwartego piętra. Wrzuciliśmy je na dach Rovera z osprzętowaniem, i w drogę, by poszaleć z mroźnym wiatrem. Ubrany kompletnie od stóp do głów w neoprenową piankę fruwałem w ślizgach od cypla do cypla przeciwległych brzegów. Piotruś wyposażywszy ciało jedynie w kombinezon, na bosaka, bez kaptura, rękawic i znikomej techniki, walcząc z silnym wiatrem, ponawiał próby postawienia żagla. Brak umiejętności niweczył te próby i powodował tylko to, iż niebezpiecznie oddalał się coraz bardziej od brzegu. Ja okutany, nie odczuwałem przenikliwego chłodu, wręcz było mi nader gorąco. Postrzegając nieszczególną sytuację siedzącego po turecku na desce kolegi i jego próby usilnego dopagajowania dłońmi ku brzegowi, zmieniłem dotychczasowy kurs. Jednym halsem podpłynąłem do niego, zaproponowałem by schwycił się rufy mej deski to sholuję go do brzegu. Minę on miał nietęgą, a wszystkie jego nieosłonięte części ciała odznaczały się kolorem jesiennego wrzosu. Moją propozycję pominął wymownym milczeniem i mógłbym rzec, że twarz jego obrazowała wobec mnie nienawiść. Syty nie zrozumie głodnego, toteż by się nie narzucać odpłynąłem na swój dawny kurs. Cieszyłem się ze wspaniałego dmuchania wiatru, cech którego była pozbawiona letnia pora. Wprost unosiłem się ponad sfalowaną powierzchnią wody, pozostawiając za sobą spienioną bruzdę kilwatera. Pływając, czułem jednak wewnętrzny niepokój o kolegę. Zatem, by uspokoić swój umysł jego bezpiecznym już dowiosłowaniem do plaży, po kilku przepłynięciach, obróciłem głowę w kierunku, w którym się on moczył,. Mała chwilka dekoncentracji, a drgnienie bomu spowodowało zwiększone wyostrzenie żagla. Przeleciałem ponad żaglem jak pingwin, lot swój kończąc w toniach lodowatej wody. Odczucie moje było takie, jak gdybym wpadł we wrzątek. Woda wlała się pod piankę, a dotychczas rozpalona energią twarz i całe ciało dostało szoku termicznego. Mój oddech został zdławiony, ale na deskę wyskoczyłem z wody jeszcze szybciej niż z niej byłem katapultowany. Postawiłem żagiel, łapiąc wiatr podostrzyłem i już płynąłem dalej. Zziębnięte dłonie wysuwały się z przymarzających do bomu zamokniętych rękawic. Dłonie trzymały teraz bom z wielkim wysiłkiem, a ziąb stawał się natrętnie niewypowiedziany. Z myślą o rozgrzaniu ciała przepłynąłem jeszcze ze cztery długości akwenu, lecz ono nie chciało się już rozpalić. Dopłynąwszy do brzegu, w biegu zapakowałem deskę na bagażnik, tępa nie zwalniając, sklarowałem pędnik, nie zdejmując piankowego uniformu, wskoczyłem do nagrzanego auta. Kolega w nim już siedzący, nie przejawiał nawet najmniejszego przemarznięcia. Na drugi dzień po surfowaniu spadł pierwszy śnieg. Sezon surfingowy był zamknięty, a moje ciało odreagowało tę eskapadę ciężką dwutygodniową chorobą, a doglądający mnie kumpel, cieszył się dobrym samopoczuciem i zdrowiem. Siedem godzin od lądu. Jak to w Polsce bywa, wraz z wakacjami kończy się letni sezon. Mimo iż nadal bywają jeszcze upalne dni, jednak ośrodki wypoczynkowe i plaże stają się ciche i jakby nieswojskie. Martwy posezonowy czas, to nadarzająca się okazja do wynajęcia nawet dość kosztownego ośrodka. Za o wiele niższą cenę można zakwaterować nawet w mekce letniego wypoczynku. Toteż postanowiliśmy wykorzystać tę sposobność podwójnie, załadowaliśmy do bagażnika to co nieodzowne. Jednak Piotruś jako właściciel fury, nie chciał obciążać dachu auta dwoma deskami, wobec czego, negując moje chęci, wziął jedynie swój statek. W owym czasie w Jastrzębiej Górze odbywało się międzynarodowe spotkanie vaisznawów w bhakti jodze. My co nie bądź, jako uczestnicy tego retritu, pomyśleliśmy o tym, by przy okazji pobytu nad morzem, skorzystać jeszcze z niego przed porą jesienną. Kurort stał się cichym i zdawał się być wyludnionym, wymarzone warunki do wyciszenia i medytacji. Trzytygodniowy pobyt miał ustalony napięty program od najwcześniejszej pory budzącego się dnia, do schyłku zapadających ciemności. W tym napiętym programie nie stawało miejsca na rozrywkę w formie windsurfingu. Po upływie tygodnia, od zajęć programu medytacyjno-wykładowego, samowolnie zafundowaliśmy sobie wolne. Na wagary, do Juraty pojechaliśmy w pięć osób, albowiem jedynie w owej miejscowości natrafiliśmy na marudera, który jeszcze nie spakował i nie wywiózł pływającego sprzętu. Miałem być jedynie towarzyszącym pływającemu Piotrusiowi, a takim przypadkiem mogłem też uczestniczyć w surfowaniu. Towarzyszący nam „Leon”, również chciał popróbować swoich sił w pływaniu z bomem w rękach, więc jako tego, który kiedyś prowadził szkółkę surfingu, zobowiązano mnie do przeprowadzenia dla niego szybkiego szkolenia. Płytka woda zatoki rzadko sięgająca niekiedy do pasa, ciepła jak w wannie. Słoneczko niczym w środku lata i cała plaża do naszej dyspozycji, stały wiatr od morza ku Zatoce Puckiej, coś pięknego. Jako niezły kozak i znawca sztuki, wypożyczyłem dla siebie krótkiego o małej wyporności „Fanatica”, dla ucznia wybrałem deskę niczym drzwi szeroką, o wyporności dla trzech dorosłych chłopów. Na odchodne kolega Piotr spytał bosmana „ czy łachy mielizn rozciągają się daleko w głąb zatokowych wód?” Pan odrzekł; iż koniec mielizn oznaczony jest czerwonymi chorągiewkami. Szkoląc mało kumającego Leona, myślałem by jak najszybciej uwolnić się od obowiązku jak najszybciej. Po jakiejś godzinie uznałem, że da sobie już radę sam. Zresztą decha była niewywracana, a jak wybierać i łapać w żagiel wiatr, opanował dość dobrze, jedynie miał problem ze zmianą kierunku. Wobec tego powiedziałem by nie wypływał za mieliznę, zeskakiwał z deski przed jej końcem, obracał ją dziobem w kierunku lądu i niech sobie tak pływa. Nie będąc już dłużej zobowiązanym, ruszyłem w samotny rejs. Pływając na jeziorach kurs zawsze kończył się na jakimś brzegu, gdy wiatr nawet kręcił, również dopływało się do widocznego brzegu. Na zatoce wiatr nie kręcił, był stały, a nie porywczy w swym podmuchu, ciągły, bez zawiewań i nagłej flauty. Niosło mnie z lekkością, słyszałem jedynie syk wody powstającego kilwotera za rufą. W dali, po prawej stronie majaczyła (chyba) Gdynia. Dopływałem do kolejnych chorągiewek, za nimi już czerniała głębia, fala stała się dłuższą i większą niż na płycinie. Jednak na sfalowanej powierzchni wody dostrzegałem w oddali następne chorągiewki, niosło mnie z lekkością, aż żal było odpadać i robić zwrot, więc decydowałem się płynąć do następnych chorągiewek. Po dopływaniu do następnych i następnych chorągiewek, już widziałem jedynie czerń głębiny i zero złocistego piasku zatoki. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że nie tylko mielizny oznaczone są chorągiewkami, ale także łowiska. Znajdując się pomiędzy takimi, dostrzegłem pod wzburzoną wodą zasłony z sieci. Zrefowałem żagiel do zera, równocześnie bom odpiąwszy się od masztu zjechał po nim w dół. Rozglądnąłem się, nigdzie nawet skrawka ziemi dookoła, tylko woda, woda. W niedalekiej odległości przepływały kutry rybackie, stateczki, a deska bujała się jak olbrzymia huśtawka. Obleciał mnie z lekka cykor, woda zimna, ja jedynie w slipkach i myśl – może z przepływających kryp mnie zauważą, podpłyną i wciągną na twardy pokład. Po krótkiej rozterce umysłu, wziąłem się w garść, wiedząc iż strach z paniką mogą zgubić każdego, zatem niecodzienną sytuację postanowiłem rozwiązać z rozwagą. By uzyskać napęd i sterowność deski, należało niezwłocznie zapiąć klamrę bomu na maszcie, a tego zadania nie można wykonać, gdy żagiel jest naciągnięty. Aby opanować tą całą sytuację musiałem zejść do wody, a tego bałem się najbardziej z powodu zalegających pode mną sieci. Wobec tego, wypiąłem z jarzma deski podstawę masztu, ułożyłem się na niej w poprzek, podciągnąłem pędnik, luzując krawat, zwolniłem żagiel z neka. Następnym ruchem było obrócenie pędnika w pozycji równoległej masztu do deski, w celu zamknięcia klamry bomu na maszcie. Następnie powtarzając w odwrotności manewr, w miarę możliwości napiąłem żagiel na neku. Zapięcia pędnika do buta jarzma deski, najlepiej dokonać na plaży, gdy deska ustawiona jest w pozycji na sztorc, i tu dopiero zaczął się cyrk. Zająłem na desce pozycję jak na huśtawce, na której fruwałem na zmieniających się falach w górę i w dół, w prawo i lewo, jak w wesołym miasteczku, tylko do śmiechu jakoś nie było mi skoro. Mając jarzmo między udami tuż koło krocza, jak przy sprawnościowych ćwiczeniach próbowałem trafić wyrostkiem kielicha w otwór zamka o centymetrowej średnicy. Przy wielu próbach, przy zjeżdżaniu z fal i wznoszeniu się pędnika na wzrastającej fali, z ryzykiem uszkodzenia klejnotów, wreszcie po 45 minutach udało mi się uzbroić deskę w pędnik przy wykorzystaniu zgrania załamywających się fal. Z resztką werwy wskoczyłem na deskę, uchwyciłem trał wybierający pędnik, podciągnąłem, w plecach aż trzeszczało, ból, organizm wychłodzony na maksa, a maszt ani rusz, jak gdyby był zakotwiony w dnie, cały pod wodą, w stosunku do jej zwierciadła jakieś 75 stopni, żagiel w poprzek deski pod nią i w stosunku do masztu też pod nim. Na powrót usiadłem na desce jak na ławce ze zrozumieniem, iż w nogach mam więcej siły, przeto biorąc lik żagla nasadami stóp, powolutku z cierpliwością wypychałem pędnik ku górze, modląc się w duchu, by nie złapał mnie skurcz mięśni. Woda z wolna zaczęła wypływać z rur, wypożyczalnia nie zadbała o szczelność masztu i bomu. Po częściowym opróżnieniu sprzętu z wody, ponownie zająłem stanowisko kapitana. Postawiłem do pionu maszt, uchwyciłem bom, a ten akurat zapiąłem za wysoko w stosunku do sylwetki ciała, bo ponad ramionami, a o ponownym jego przestawieniu mowy nie było. O ustalenie kierunku nie musiałem się kłopotać, wiedziałem jakim kursem płynąłem i skąd wieje wiatr. Żeby siła naporu powietrza nie ściągnęła mnie z pokładu, zaparłem się stopą o maszt. Przy takim zainstalowaniu bomu nie było mowy korzystania z fustrapów. Wybrałem bom, decha wystartowała, w barkach palący ból, żagiel wyostrzyłem na wiatr. Mknąłem na powrót niczym strzała, tylko za rufą furczało, z prawej strony zaczął majaczyć w lekkim zamgleniu ląd, byłem w domu. Gdy zbliżałem się do brzegu, brzeg był jakiś inny - bloki mieszkalne - w Juracie ich nie było. Dobiłem, wyszedłem na brzeg, nigdzie żywego ducha by o drogę spytać, stąpałem po niechwiejącym się, było naprawdę przyjemnie, asfaltowa cieplutka jezdnia, do niej równoległe torowisko, uszedłem kilka metrów asfaltem i chociaż to dobrze, że w odpowiednim kierunku bo przy drodze tablica z napisem Kuźnice. Aby dostać się do Juraty musiałem płynąć z powrotem, pod wiatr, zatem począłem halsować, dopływając wciąż wielokrotnie i z lekką niechęcią do skrajów płycizny. Wreszcie skrajnie wyczerpany, niczym Odyseusz dopłynąłem do miejsca z którego odpłynąłem w siną dal. Wiadomo, pytania – gdzie byłeś, nie było cię siedem godzin. W skrócie opowiedziałem morską przeprawę, mój kolega twardziel wymędrkował, że też tam popłynie, na co odparłem, iż gdy chce mędrkować, to niechaj jeszcze na piankę wrzuci sobie kamizelkę. Po krótkiej chwili kozak wrócił i z lękiem w głosie powiedział -”ale tam strasznie”. Gdy wróciłem padłem niczym przecinak, w piach, na pysk. Mający około dwóch metrów wysokości Konrad zaoferował się w zrobieniu mi masażu stopami, więc dla równowagi, by nie spaść ze mnie, przy asekuracji ze strony Agaty, począł mnie udeptywać, bolało mnie, że nie pytaj, to też sobie przeklinałem i pokrzykiwałem, a temu bez przesady udało się mnie wdeptać w glebę. Gdy już o zmierzchu wracaliśmy do Jastrzębiej, czułem wyraźnie, że moim ciałem zaczyna zawładywać jakoweś choróbsko. Po drodze podjechaliśmy pod aptekę, aby zakupić medykamenty nie wymagające recept lekarskich. W związku z pogarszającym się w szybkim tempie stanem zdrowia, powiedziałem; Piotrek wracajmy do domu, bo jutro z moim ciałem będzie bardzo niedobrze. Deska już była na dachu, szybka decyzja, opłata za pobyt, bambetle do kufra i w drogę. Koszt tej przygody, jak przed rokiem, dwutygodniowe ciężkie zachorowanie, z temperaturą 40 stopni, utrzymującą się przez okres ponad tygodnia, a twardzielowi znowu nic. Koniec wypracowania z przedłużonych wakacji 18 lutego 2013
  5. , Iż spadkobiercę swego zaplanował, każdy twierdzi przewrotnie, nie widzę by były to miłości owoce, patrząc na tych pod blokami, zachowaniem i wyglądem ci jakoś odbiegają od norm stukrotnie, może i wy patrząc na swą latorośl w duchu rację przyznacie sami, robiąc sondaż, puste lalki pytałem i menów w sportowej odzieży, ile razy chcieliby robić seksualne zapasy ze swą partnerką ślubną, chciałoby przynajmniej raz dziennie każde z pytanej młodzieży, dzieci-wcale, a gdy się już nieszczęśliwie przydarzy - no trudno, duuużo seksu, dzieci wcale, te w garsonkach i ci w garniturach, w wyścigu szczurów nie mogą jakieś wymogi rodzinne ich zjeść, seks to najlepszy sposób relaksacji po dołującej pracy w biurach, narkotyki, drinki, pełen luzik, tym naiwnego leszcza można zwieść, ciąża, ślub, życie z nieplanowanym partnerem nieplanowane, separacje, rozwody w finale Dom matki i dziecka, dla ojca ulica, taki to koniec, kiedy początkiem są uczucia nierozszyfrowane, wiadomo, że wszystko spłycam, ale gdy jajo pęka, szemrze okolica, zatem wobec powyższego , wy co chcecie grać krytyką na tych stronach, zerknijcie w lustra odbicie, a patrzcie uważnie i co w nim widzicie, i czy aby wasz protoplasta nie zaoszczędził przypadkiem na kondonach, ale cóż, piszecie sobie i nie znajduje się na krawędzi wasze życie, chcecie by wszystko było ładnie zapakowane, więc seks to miłość, niechciane przyszło bezplanowo, ale wobec wszystkich-kochane, na każdym kroku fałsz, kłamstwo, na całego z obłudą zażyłość, wy to wszystko poezją chcecie ubarwiać, ja odkrywam znane, bo to tylko pożądanie, piepszenie i w szczytowaniu chwila zapomnienia, do dupy z taką poezją, w której nie wiadomo o co wam naprawdę chodzi, ciąże to najczęstsze wypadeczki samców w podnieceniach zamroczenia, taki jak ja sobie wierszem pisze,za poetę się nie uważa i nikomu nie słodzi. 5 stycznia 2013
  6. Ten świat jest naprawdę mały Przyszła nieprzyjemna, ale jak oczekiwana zima, zapraszająca swymi urokami do górskich kurortów na karkołomne snowboardowe szaleństwa. Toteż jak co roku zapakowałem to co nieodzowne do plecaka, dechę pod pachę i już jechałem autobusem PKSu do Gorskiej Krynicy. Stoki Jaworzyny przywitały mnie wyśmienitymi warunkami narciarskimi i zatłoczonymi nartostradami. Wycinając skręty spostrzegłem katującego deskę i ubijającego stok w czynie społecznym snowboardzistę w wieku dwudziestu kilku lat, i z pewnością nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby nie jego powalająca uroda. I tu naprawdę nie można powiedzieć, że był on przystojny, ponieważ jego oszałamiającej urody i figury mogłaby mu pozazdrościć nie jedna uważająca się za piękność lalka. Ale cóż, mogę oceniać piękno, jednak ciągoty mam do płci mi odmiennej, toteż moją uwagę przykuła śliczna narciarka, rzekłbym wprost, iż była niczym boginka wzlatująca ponad wyniosłością stoku. Po śnieżnych szaleństwach, wcześnie zapadającym zmierzchem, jako osamotniony syngiel, udałem się do pobliskiego gwarnego i zatłoczonego pubu, atmosfera baru iście domowa. Sącząc któregoś z rzędu browara nie mogłem jakoś wkomponować się w klimat sztucznej wesołości świątyni. I nic dziwnego skoro w tym całym tłumiku chyba byłem jedynym seniorem, toteż bariera wiekowa tworzyła się samoistnie. W pewnej chwili w półmroku, obok baru wzrastała podlewana drinkami, piwem, a chyba i amfą nieprzyjemna atmosfera. Burda nieuchronnie unosiła się nad grupką, w której swe uczestnictwo niechybnie mimo woli znalazł nie kto inny, jak postrzeżony na stoku cherubinek. Znalazł się on z pewnością w nieodpowiednim dla siebie miejscu, ponieważ stał się obiektem wyżywania się dla nakręconego mięśniaka, a różnica mas ciał była wprost zatrważająca. Patrząc z boku na rozwijającą się w szybkim tempie akcję zrozumiałem, że chłopaczyna jest rozpaczliwie wysyłającym s.o.s. o interwencję nawet z nieba, aby ono zechciało nadesłać mu kogoś w obronie. I niebo pewnie wysłuchało, zatem podszedłszy, bardzo grzecznie skierowałem swą prośbę do wielkoluda, by zechciał odpuścić sobie. Teraz cała złość została przesterowana na moją skromną co nie bądź osobę. Osiłek aż zasyczał „nie wpierdalaj się gościu”, przy czym łapiąc mnie za klapy, przez zaciśnięte zęby wycedził krótkie; ”ssssspierdalaj zzzgredzie”. I właśnie tego mi było trzeba, by się wreszcie zintegrować chociaż z małą częścią towarzystwa lokalu. Sprawy pomknęły bardziej swawolnie niż sobie to wyobrażałem na początku zapoznania z gościem. Moja głowa w uniżeniu bezwładnie, lecz z dynamiką spoczęła na twarzy mocarza. Posłyszałem trzask, jednocześnie czując więdnącą górę mięśni, jeszcze parę szybkich gestykulacji moich rąk i gościu wyłożył się pośród biesiadnych stołów. Młodzian, dotychczasowy obiekt zadymy stał sparaliżowany strachem z rozdziawioną gębą. Zrobiło się gorąco, w moim kierunku ruszyło paru wypasionych chłopów. Nie oczekując na pytania i wyjaśnienia, rzucając w kierunku młodziana krótkie ”spierdalaj”, sam pośpiesznie ewakuowałem się do wyjścia. Na swej drodze ratunku, w impecie wywaliłem jeszcze ze dwóch kolesi, z pewnością zaprzyjaźnionych z tamtym w stanie spoczynku. Następnego dzionka stok lekko kołysał się, a czacha nie potrzebowała nakrycia, ale było i tak pięknie, a w tym pięknie krajobrazu przybił się do mnie wybawiony z kłopotów młodzian. Podziękował serdecznie za to, iż niebo zechciało go wysłuchać w chwili niechybnego zejścia, jednocześnie wystosował petycję o udzielenie kilku instrukcji poruszania się na desce. Rola nauczyciela bardzo mi nie odpowiadała, kiedy mój umysł został zaabsorbowany pięknością nimfy, co jakiś czas pojawiającej się w szusach, w pobliżu mnie i nieproszonego ucznia. Pod koniec snowboardowego dzionka młody już nie ubijał stoku. Nieźle zaczął sobie poczynać z dwiema spętanymi nogami jarzmami deski, przy czym z rozmowy wynikło, iż jesteśmy zakwaterowani w tym samym pensjonacie. Po ostatnim zjeździe, ze wspaniałym uczuciem zmęczenia ciała, dotarłem na kwaterę z zakupionymi po drodze browcami. Nie mając ochoty na zabicie, za wydarzenia pubu z poprzedniej nocy. Wolałem w spragnione energii i kalorii wnętrzności wrzucić kawałki pizzy i wlać parę piw w zaciszu bezpiecznego pokoju. Około dwudziestej z ręcznikiem na biodrach udałem się pod prysznic znajdujący się w końcu korytarza piętra, moczyłem się z godzinę. Wróciwszy do pokoju, nie zapalając światła, zrzuciłem ręcznik i wskoczyłem pod kołdrę, jakież było moje zdziwienie, gdy namacałem pod nią cieplutkie kształty. Jeszcze większe stało się kiedy po szybkiej penetracji uświadomiłem sobie, iż ono nie posiada cycków. Kiedy posunąłem się w rozpoznaniu dalej, natrafiłem na nieprzyjemny, odrażający wyrostek między udami. Wyskoczyłem z koja niczym z pokrzyw goły, rozświetliłem ciemności i dojrzałem wystającą z pod kołdry głowę mojego ucznia ze stoku. Obrzydzenie, złość, zdziwienie, a poniekąd duma, że taki śliczny popiepszył sobie pokoje włażąc w moje wyro, to wszystko wyświetliło mi się w jednej sekundzie czasu. Jednak obrzydzenie do tej samej płci górowało w mojej głowie niepodzielnie, więc obcesowo wyprosiłem ładnego intruza z mojej alkowy. Gdyby nie uczynił tego błyskawicznie i miał w sobie chociaż odrobinę brzydoty, z pewnością mój umysł zareagowałby natychmiastowo i zebrałby tęgie lanie. Jedynie jego szokująca uroda stonowała moje reakcje na niesmaczny incydent. Nietypowe dla mnie wydarzenie było powodem przewracania się w pościeli z boku na bok, nie pozwalając by sen zechciał zagościć. W pewnej chwili, po upływie dłuższego czasu od incydentu, lekko zaskrzypiały drzwi. W moim pokoju stanęła śliczna niczym ze snu para, był to młodzieniec, u boku którego stała naprawdę urodziwa narciarka. Ona okazała się być rodzoną siostrzyczką cherubinka. Dogadaliśmy się, brat poszedł do siebie, siostra została, a noc była upojna, zbyt krótka, ale z pewnością nie do zapomnienia. Po wrażeniach gorącej nocy, podczas mroźnej zimy, odpuściłem sobie katowania ciała na stoku. Koło południa, już przespany wyszedłem w miasto by co nieco wrzucić strawy do żołądka. Gdy tak niespiesznie sobie szedłem zamyślony przez zdrój, mój wzrok spotkał się z natarczywym spojrzeniem pięknej, dojrzałej, acz skądś znajomej. Jakież było wielkie zaskoczenie Anny, że przypadek zrządził spotkanie po latach od wspólnych uciech z nieznajomym w Karpaczu. Rozmowa jakoś nie chciała się kleić, Ana zaproponowała bym zechciał spotkać się z nią wieczorem w „Zdrojowej”, obiecując mi niespodziankę. Na propozycję przystałem ochoczo, jakby nie było jej powabne ciało nie pozwoliło mi jak dotąd na to, bym ją mógł wyrzucić z pamięci, nawet po upływie pięciu lat. Niezbyt wyelegantowany, bardziej na sportowo, zasiadłem przy stoliku w rogu restauracyjnej sali. Mając oko na wchodzących gości, sącząc browar przesiedziałem w samotności parę ładnych kwadransów. Kiedy już byłem zdecydowany w rezygnacji powrócić na kwaterę, między stolikami pojawiło się niczym anioły z nieba idące ku mnie rodzeństwo. Gdy moja uwaga skupiona była w tamtym kierunku, drzwi rozchyliły się, a w nich stanęła An. Za nią wszedł, o dziwo - twarz trochę podstarzała, ale zarejestrowana w komputerze pamięci. Czwórka przysiadła się do mojego stolika. Anna pełniąc rolę wodzirejki przedstawiła mi dzieci, Ryśka nie musiała mi przedstawiać, a on rzekłbym, iż przywitał się ze mną z dozą niechęci. Ten świat jest nieraz zbyt mały, by móc w nim się ukryć. 19 stycznia 2013
  7. I wokół mnie są tacy co czytać nie lubią, nawet nie chcą słuchać tego co ja napisałem, ale tym jacy nie są elokwentni się chlubią, ich obrazkowego pisma ja nie rozszyfrowałem, na portalu "poezja.org" ujawnili się spoko, dość fajni ludzie, którym przyjazną jest wielość zwrotek i rymów z Częstochowy, do mnie vena nie przychodzi w mozole, jak krytykującemu marudzie, który niczym owca za innymi bieży, jak gdyby należał do zmowy, czy jestem poetą, nie wiem, a wielki dorobek jest mego pióra, widzę i opisuję, jak gdyby do tego mnie powołało przeznaczenie, ludzkie wady, tragedie i nie kręci mnie jakaś ulotna bzdura, i gdy ktoś krytyką mnie tyka, dla mnie to veny zaiskrzenie, żeby i maruda do końca doczytał, zakończę jako wiersz krótki, a gdy i tego strawić nie będzie mógł niechaj pójdzie do kina, to przybytek, w którym niecytaty , do myślenia nie ma pobudki, kinematografia to w braku wytrwałości w czytaniu przyczyna. 26 grudnia 2012
  8. Aby odszczeknąć się wierszem, i tym zachować twarz, niecierpliwie, acz spokojnie czekałem cały tydzień aż, za kogo śmiecie się uważać nieskromnie wybujali poeci, gdy nie swoją, a cudzą twórczość krytykujecie jak leci, wasze wypociny jakby skapnięte z nosa, również czytałem, a do oceny waszych wygórowanych ambicji się nie brałem, lecz cóż, bez żenady mogę stwierdzać, iż to zwykły chłam, dlatego zawistne oceny mam w najgłębszym poszanowaniu, przeto serdecznie pieprzyć poetów o wielkim mniemaniu, bo poezji tworzenie nie zawiera się w krzykaczy uznaniu, chciałbym by zwykli ludzie, czytając pojęli myśli moje, a tu nie rozumiejąc, teksty czyta hasłowych poetów roje, więc na mą stronę wy nieskromni nie musicie wchodzić, a ja chorych ambicji, nie będę ostrym piórem chłodzić, każdy z was pod cudzą poezją tworzy nieskończone krytyki, i brak na waszych kontach pochwał, jedynie głupie przytyki, w święta krwawych potraw pojecie, może poetycznie beknie się wam, i z pióra wyskoczy materializmem skażonego umysłu, upiorny chłam. 18 grudnia 2012 Świątecznie dla "niecytatych" I wokół mnie są tacy co czytać nie lubią, nawet nie chcą słuchać tego co ja napisałem, ale tym jacy nie są elokwentni się chlubią, ich obrazkowego pisma ja nie rozszyfrowałem, na portalu "poezja.org" ujawnili się spoko, dość fajni ludzie, którym przyjazną jest wielość zwrotek i rymów z Częstochowy, do mnie vena nie przychodzi w mozole, jak krytykującemu marudzie, który niczym owca za innymi bieży, jak gdyby należał do zmowy, czy jestem poetą, nie wiem, a wielki dorobek jest mego pióra, widzę i opisuję, jak gdyby do tego mnie powołało przeznaczenie, ludzkie wady, tragedie i nie kręci mnie jakaś ulotna bzdura, i gdy ktoś krytyką mnie tyka, dla mnie to veny zaiskrzenie, żeby i maruda do końca doczytał, zakończę jako wiersz krótki, a gdy i tego strawić nie będzie mógł niechaj pójdzie do kina, to przybytek, w którym niecytaty , do myślenia nie ma pobudki, kinematografia to w braku wytrwałości w czytaniu przyczyna. 26 grudnia 2012
  9. Przy grudniowej rocznicy kombatantów pytają, czy to warto było i czy ponownie by to zrobili? a IPN tych bohaterów do odznaczeń wystawiają, a ja pytam; czym tak w odosobnieniu się wyróżnili? czy ciągle zagrożenie czuli, będąc przez ubeków ściganymi? A co może powiedzieć 40to letni prez. IPN o realiach St.woj. oni stali się znanymi osobami, przez to iż byli internowanymi, i czy to powinno być wyznacznikiem bohaterstwa narodowego? I spytałbym tych publicznie indagowanych bohaterów z imienia, gdyby z pracy zwolniono ich i prześladowano za słowa i czyny, gdyby byli zmuszeni ukrywać się i mieli odmowy zatrudnienia, a lgnący do nich koledzy, to donosiciele - TW ubeckie sukinsyny, i gdyby ich miejsce zamieszkania ubecy z rewizjami nachodzili, w zastraszaniu mówili, sama na placu bawi się twa córcia mała, w domu gościł niedostatek, z braku pracy i kasy często głodni byli, partnerka niedoli mając dość wszystkiego, niczym psa wyganiała, i gdyby czas lat 80tych na całokształcie współczesnego życia zaważył, bo w wolnej Polsce lat mając przydużo, nikt nie chciał dać jemu pracy, kombinując by egzystować jakoś, myślał – że nie o takiej Polsce marzył, czy warto było i czy by to zrobił ponownie, ich o to bym spytał Polacy. 8 grudnia 2012 Internowania kombatanctwo W oczach narodu autorytet tracąc i w obawie o stołki swoje czołowych działaczy „S” komuniści w internaty przymknęli, szeregowcy pozostali, by z ramieniem władzy staczać boje, narodu nie ujarzmili, ale za kratami wierchuszkę „S” mieli, będący na widelcu opozycji kwiat nie był już niebezpieczny, pod okiem klawiszy wypoczywa, jada i jak cała Polska śpi, z braku rozrywki i nudów zbuntuje się nieraz podopieczny, i poezją więzienną, ale w odizolowaniu z władzy sobie kpi, niewolny na wolności naród, tych za murami krat wysławia, ujęciem, pobiciem i śmiercią zagrożony, to jednak ryzykuje, a uznany bohater internatu przewidywane kłopoty sprawia, nieznany na wolności działacz autorytet WRONi podkopuje, stan wojenny odwołano i opustoszały z opozycjonistów internaty, lecz nadal przez armię ubeckich funkcjonariuszy byli inwigilowani, rządzący znali ich, gdy skrytym działaczom, zagrażały pały i kraty, niewoli bohaterzy niejawnie nie działali, jawnie jako wszem znani, pierwsze kontraktowe wybory dyktowane okrągłym stołem, kombatanci przy nim zabłysnęli niczym księżyc na niebie, ale to cichociemni nieznani, o Polskę walczył z mozołem, zaprzepaszczono wszystko, kombatant zadbał, ale o siebie, komuchy władzę oddały, lecz majątek narodowy sobie zawłaszczyli, tak tych co o Polskę jutra walczyli, pozbawiono utrzymania z pracy, pozbawieni poczucia bezpieczeństwa, o innych myśląc o sobie zabyli, nie taką miała być Polska, bezrobotnych, bezdomnych i wyzyskiwaczy. 14 grudnia 2012 Z podwórka własnego, ale Polski całej W roku 1989 jako jeden z pierwszych założyłem w swoim dużym zakładzie pracy(LPBM w Lublinie) Komitet Organizacyjny NSZZ Solidarność. Po niemałych perypetiach doprowadziłem do wyborów członków Komisji NSZZ ”S”, w której przyszło mi stanąć na jej czele jako przewodniczący. Już na początku swojej działalności, a po czerwcowych kontraktowych wyborach do parlamentu, spostrzegłem iż w moim przedsiębiorstwie, jak i innych dużych zakładach pracy zaczęły powstawać liczne pasożytujące na tych zakładach spółki korzystające z własności przedsiębiorstw w postaci narzędzi i sprzętu technicznego. Owe spółki zwane działalnością gospodarczą zakładane były przez ówczesnych jeszcze działających legalnie zwierzchnich funkcjonariuszy peerelowskiego aparatu partyjnego. W zakładzie pracy, na licznych budowach zaczęła panoszyć się swoista anarchia, pracownicy w godzinach pracy przygotowywali front robót do prac w spółce. Jednak najczęściej zbijali bąki oszczędzając swe siły na pracę po godzinach, nawet na tych samych stanowiskach, ale za większe pieniądze w spółce. O tym zjawisku monitowałem dyrektora, który z naiwnością odpowiadał, że są na to fundusze należne tylko spółkom i za tą samą wykonaną pracę nie można wypłacić tak dużych sum pieniężnych jak w spółce. By nauczyć dobrych zasad demokracji, organizowałem cotygodniowe zebrania dla siedemnastoosobowej Komisji „S”, większość z nich przychodziła na te spotkania z lekka podchmielona. Jakby nie było, ludzie ze ścisłego grona K NSZZ „S” powinni być lojalni wobec swojego co nie bądź związku, ale oni patrząc krótkowzrocznie woleli komunistyczną forsę. Stalin też pokazywał dzieciom, że mogą od niego dostawać cukierki, a od Boga nie. Zaniepokojony rozwijającą się w szybkim tempie sytuacją w zakładach pracy, namacalnym spostrzeżeniem zechciałem podzielić się z przew. Zarządu Regionu Środkowo Wschodniego NSZZ „S” Stanisławem Węglarzem, ale mój co nieco kolega kombatant nie dostrzegał w tym żadnego zagrożenia, skwitował mój monit na interwencję bardzo krótko; „niech oni zajmą się zakładaniem i prowadzeniem spółek, a my spokojnie przejmiemy władzę w kraju”(myślę iż była to odgórna dyrektywa związku) W1989roku przy okazji II Walnego Zebrania Delegatów NSZZ „Solidarność” Regionu Środkowo Wschodniego odbyły się wybory na Przewodniczącego Zarządu Regionu. Jako kandydat na to stanowisko przedstawiłem zebranym szczegółowy program wyborczy, mój kontrkandydat Stanisław W. nie przedstawiając żadnego programu, jedynie snuł opowieść o przeżyciach na internowaniu. Przecież zebrani delegaci to najlepsi z najlepszych, a jednak to on zebrał owacje. W takim bądź razie, czy można się dziwić jak tacy niekompetentni zasiedli w parlamentarnych ławach i kto zajmuje rządowe stanowiska? Ja już na podstawie mojego wyborczego przeżycia mogę ocenić jak dokonuje wyboru prosty, niezwiązany z polityką człowiek, gdy stare wyjadacze podziemia ulegają emocjom. Wydarzenia potoczyły się szybko i gładko, po półrocznym sprawowaniu władzy na stanowisku przewodniczącego, w moim zakładzie pracy spostrzegłem iż ponownie stałem się osamotnionym, jak podczas trwania stanu wojennego, z tym małym wyjątkiem, iż nie ścigany, ale wyszydzany. Toteż by nie piastować stanowiska dla stanowiska, doprowadziłem do ponownych wyborów Komisji i przewodniczącego związku. Ze związku nie rezygnowałem toteż zgłosiłem swój akces w wyborach. Zainteresowanie związkiem stało się mierne, ponowne przeprowadzenie wyborów było o wiele trudniejsze, spontaniczność została połknięta przez chęć ekonomicznego zysku, a w ponownych wyborach nie otrzymałem nawet jednego głosu. W późniejszym czasie, ten który tworzył związek „Solidarność”, przekształcając zalęknionych zjadaczy na działaczy, został przez nich usunięty ze związku za przedstawienie prawdziwej sytuacji panującej w nim, podczas udzielonego wywiadu dla gazety :Solidarność”. Drążąc temat spółek i spółkowiczów dowiedziałem się iż Staś W. jest udziałowcem spółki „Sipma” pasożytującej na ciele Agrometu. W 1991 pełniąc obowiązki majstra budowy nie dopuszczałem do brakoróbstwa i nagminnych kradzieży na podległej mi budowie, zatem stałem się nielubianym i niepopularnym, skoro byłem czelny interweniować w komendzie milicji na kierownika budowy wywożącego ciężarowym samochodem skradzione towary. I stało się, ponownie niby w ramach reorganizacji wypowiedziano pracę, ale tylko niewygodnemu podwładnemu, w tym ogólnym bezhołowiu wolnej Polski rozszabrowywanej na oczach solidarnościowej władzy. Mając na karku niespełna czterdzieści lat, wypowiedzenie z pracy przyjąłem z wielką ulgą, z tą myślą, iż znajdę zatrudnienie gdzieś, gdzie atmosfera będzie sprzyjająca. Ale jak bardzo byłem w głębokim błędzie pokrótce się przekonałem, źle oceniając towar, jakim sam byłem na nowo budującym się rynku pracy. Przemiany następowały błyskawicznie, raz że nazwisko moje było znane pośród komuchów, a to oni właśnie tworzyli nowy rynek pracy, a po drugie, choćby nawet, to zaprzestano chcieć zatrudniać ludzi w wskazującym wieku. Co prawda pana Węglarza usunięto z szeregów „Solidarności”, ale będąc w komitywie z tymi co trzeba, o ekonomiczne bezpieczeństwo dla swojej rodziny zadbał. Zaś ci co chyba oględnie sprawy znają, dopuścili do tego byśmy mieli w Lublinie ulicę o nazwie właśnie tego kombatariusza. Mała dygresja pomiędzy wierszami, udziałowcem LPBM w Lublinie był organ założycielski m. Lublina, a wojewodą Lublina był p. Leńczuk i z racji piastowanego urzędu czerwony na wskroś. Po wygaśnięciu rządów w ratuszu, ten pan nie wiedzieć jakim sposobem stał się prezesem owego przedsiębiorstwa. Firma została przechrzczona na „Orion”, a byli członkowie Solidarności, nawet i ci nielojalni wobec związku zostali zwolnieni. Pan komuch nachapał się wystarczająco, ma tyle iż może wygodnie żyć nie koniecznie borykając się z kłopotami pracowników, zatem by pozbyć się balastu i na starość żyć sobie jak przystało na bogatego, ogłosił upadłość firmy. W tym głupim kraju nie opluwa się świętości, to i mam wątpliwości by powyższe prawdy zawarte w zdaniach tego tekstu znalazły miejsce w publicznych publikacjach. To kraj ze swoistym pluralizmem, w którym komuch pozbywając się śliskiej władzy, posiadł ugruntowaną ekonomiczną władzę, wysługujący się komuchowi ubek w swej przedsiębiorczości pozakładał firmy ochroniarskie, kantory, lombardy, nadal chodzi z gnatem pod pazuchą, kombatant dorwawszy się do władzy nieudolnie sprawował nieodpowiedzialne rządy na odpowiedzialnych stanowiskach, a szaraczkowi pozostawili do strawienia niestrawną żabę. Po dwudziestu kilku latach dziwnej demokracji pan komuch ma tyle, że już nie ma takich ambicji i potrzeb by wojować politycznie i, ekonomicznie, kombatanciuchy poczynili podziały na polityczne obozy i frakcje, zajadle żrą się z byłymi koleszkami opozycji, zaś głęboko zakonspirowany ubek zaciera ręce w zadowoleniu z panującego rozgardiaszu, a z tego wszystkiego, ty masz wielkie gówno kolego. Oj biada, biada, gdy pan zrobi się z dziada, i tak to się dzieje, gdy do stołu co prawda okrągłego dosiądą się mało kompetentne osoby i kiedy eksperymentowaniem chcą uczyć się na żywym organizmie narodu, powstaje bezhołowie, podsycane sondażami mediów. 15 grudnia 2012
  10. Na skróty chadzacie, z reguły opasłych tomów unikacie, wzniośle wam się pisze, a to jedynie o niczym bredzicie, nie postrzegając głębi, innym grafomanię zarzucacie, i gdy krytykujecie, że najlepsi jesteście sobie myślicie, i alkoholik, iż nałogiem się stał, już trzeźwo nie dostrzega, niczym ten nałóg zagalopować się można w krytykowaniu, taki się jeży jak kocur i o głaskanie próżności swej zabiega, wybitnie nie zależy mi na próżnych poetów wyklaskiwaniu, słowa poukładane w zdania niosą głębię, to nie matematyka, toteż nie należy zwrotek i stron wyliczać, gdy się nie rozumie, adorowanie wzajemne lichych poetów, to niczym klaki publika, ale ktoś kto ziarenka dojrzy, też znajdzie się w klakierów tłumie, bo cóż mogę, gdy jak na tacy papierowej mam”skarba”krytykę, w mym tekście błędów ort. nie zauważył, a o stylu coś tam prawi, Jezus do chorych mówił i w głębokim poważaniu miał zdrową publikę, która patrzy, a nie widzi, słucha i nie słyszy, a rak pychy ją trawi, z chęcią wdałbym się na żywo w dyskursy z takimi jak wy poetami, a mając was przed sobą ujrzałbym co przedstawiają wasze twarze, pewnie zarozumiałość, pychę i głupotę wykazują, gdy wy cisi sami, zagubieni, a wasz pusty bełkot, by rozpływał się w nicości swarze, ale to nie długopisem, lecz bejsbolem niektórym należałoby tęgo dołożyć, by oni mogli w złości i bólu, postrzec o czym właściwie tacy jak ja piszą, dopiero wówczas na katafalk głupoty swoje krytyki zechcieliby położyć, a strony internetowej poezji zalśniłyby głębi pustki niewypowiadaną niszą. 26 październik 2011 Żarcie zachorzało. Gdyby chcieć, można by wyleczyć tknięte zarazą zwierzęta, ale zdają się pozbawione sensu, próby pożywienia leczenia, bo w drodze jego kopulacji nowe zastępy zapasów wyrosną, więc ekonomiczne stało się unicestwianie Bożego istnienia. Człowiek to najwredniejsze pod słońcem stworzenie Boże, chociaż szuka, nie może znaleźć na AIDS skutecznego leku, mądrzejszy on niby od zwierza jest, a wszędzie go zaszczepia, może by tak i twe choroby eksterminacją zwalczać człowieku? W chwilach zagrożenia ciała widmem głodowej śmierci, i z ciał ludzkich wykrawano smaczne schabowe kotlety, choć są bogacze, na świecie jak widmo panoszy się głód, przez żołądek nie seks, możesz też załapać AIDS niestety. sierpień 2002 Niby blisko, a coraz dalej. Z Warszawy do Rzymu przez Londyn i Oslo może wieść droga, tak nie każdy kto idzie swą duchową ścieżką zbliża się do celu, drogą najkrótszą do Rzymu idź, też prostą drogą idź do Boga, wymyślnymi drogami chadzają wszyscy, a rzeczywistą niewielu, zaś głupcy twierdzą, iż każda droga jest dobra do Niego, i każdy niby jakąś kroczy, lecz krótkim życiem się oddala, bo czasu życia ciała nie wpasował do długości kroku swego, wcielenie za sobą nie jedno masz i Bóg Ojciec na to przyzwala, byś do Niego wreszcie mógł zbliżyć się w którymś z duszy wcieleń, każda droga do celu może prowadzić, lecz nie zawsze jest blisko, zatem do Boga z pewnością nie powrócisz jako trawożerny jeleń, gdyż i z tej rzeczywistej można upaść, bo z pragnieniami jest ślisko.
  11. Poprzez stulecia tym co w głowie coś grało, literaturę tworzyli, krótkie wiersze bez rymów, to wymysł współczesnej twórczości, to ci co tworzyli, wypracowali prawidła kwiecistych przenośni, i abyś ty w rytm czytania wpadł, w rymowanki poezję układali, za pospolitą tandetę uznawane jest, gdy ktoś dzisiaj tak tworzy, konsument kwalifikacją poezję ustalił, ustalając co nią nie jest, mi także nieźle w dyni huczy, toteż łamię reguły z góry ustalone, a ty czytelniku przyzwyczajony do rozumowania w trudnościach dochodzisz co twórca dla twego umysłu metaforą zakamuflował, gdybyś jego o to spytał, też by nie wiedział, gdy mu się tworzyło, ja niewiele, wierszem ponadczasową wiedzę jasno chcę przelać, może ona nie pod twoim adresem, skoro jej nie możesz dostrzec? czytając wolisz w obłokach bujać, nie widząc ziaren przesłania, gdyż wszystko zamykając w ramki, chcesz jedynie klasyfikować, iluzja czyni oczy ślepymi, a uszy na przypływ prawdy zagłuszy, i nijak nie chcesz i nie możesz się przebić poza ustalone ramki, one pozwalają akceptować znane w odtrąceniu niewiadomego, na napływ nowego się otwórz, zajadłość na dociekanie skieruj, mierną poezję twórcy dla wiedzy inteligencją milczenia pomiń, i Kościół elastycznym zaczął być w ustalaniu czynu grzesznego, stawiając się nad prawo Boże ustalił, że w prezerwatywie mogę. 27 kwietnia 2006 Miast kapelusza. Chciał nie chciał, ale Musiał pogodzić się z używania prezerwatyw faktem, jakby to za Ich przyzwoleniem chłop miał założyć na człon zabezpieczenie, teraz z błogosławieństwem Jego chrześcijaństwo pójdzie erotyzmu traktem, czy miałoby być złamane ceremonialne idźcie i rozmnażajcie się zezwolenie, może i na opak wypaść, Polaka przekorna natura zarzuci do kąta kondony, wszak bardziej świadomy, lęku pozbawiony zaprzestał namnażać populacji, mnich w kapturku pozostanie, z ubóstwem biedak płodził będzie jak szalony, może to nakręci koniunkturę i wzrost stanowisk pracy w szalonej kopulacji, Mazowiecki mógł na prostą wyprowadzić, ale wolał grubą krechą zdradzić, demokracja okazała się krytyczną zabawką, dla mas - niedouczonych dzieci, niczym amazonki puszczę niszczą przemysł, póki co można kondony wsadzić, rynek pracy maleje, szmateksy rozkwitają, Polska dobra na utylizację śmieci, dawnymi czasy po kapeluszu i cholewach pana poznał, komucha po wojnie, bolszewik z rodzimym komuchem unicestwił inteligencję, klasowego wroga, ludziom nie prezerwatyw, lecz inteligencji trzeba by egzystować bogobojnie, nawet biedak zwraca się w kierunku Boga, wówczas gdy go dopada trwoga. 27 kwietnia 2006 Skomputeryzowani. Pisać, to piszą, ale czytać nie lubią, bez zbytniego zagłębiania, myślenie, tym że coś piszą, wielce się chlubią, tak zrodziło się hasłowe tworzenie, komputer zgrabnie napisać pomaga, korel mistrzowsko sztukę tworzy sam, zaniedbywany rozumek nie domaga, pecet pilnuje pisowni, gdy nie dbam, kładziony nacisk na komputeryzację, zanikają powoli manualne zdolności, z nim weszliśmy dziejowo w wariację, i odtrącamy niezbywalne powinności, nie tworzę by pisać, jak sztuka dla sztuki, publikuję na stronie www. opowiadania, byście wzięli do serca doświadczeń nauki, nie poszukuję poklasku i czyjegoś uznania, przekaz swój kierować chcę do ogółu ludzi, a znalazłem się w kółku wzajemnej adoracji, tego który uważa iż nie śpi, już się nie budzi, zatem śpij, myśląc iż nie śpisz w tej wariacji, myślisz że wiesz, gdy ja widzę, że nie kumasz, buddyzmu, chrześcijaństwa się dopatrujesz, innych oceniając, o swej wybitności dumasz, słownym bastionem duchowe życie rujnujesz, oceniasz, krytykujesz nie pojmujesz metafory, ulotnych wypocin nie ganię, ich nie czytując, rajcują mnie filozoficznych twórczości walory, na ogół burzę wzniecam, z wadami polemizując, wasze myślenie odblokowuję, gdy krytykujecie, tylko niech ono by było dla was konstruktywne, brylujcie sobie, we mnie mentora znajdziecie, gdy pod mą twórczością opinie będą negatywne.
  12. Ten kto wznieca burzę, ten z pewnością gromy zbiera, Jacuś myśli iż talent posiadł i do krytyki ma powołanie, krytykując innych dzieła, poniekąd tym nosa zadziera, ale i samozwańcowi krytykanctwa piórem się dostanie, kiedy nie postrzega iż i jego talent jest też zgoła mierny, ale jeżeli do pisania zacięcie ma, niech sobie gryzmoli, może poskromi umysł ladaco, to i intelekt da Miłosierny, jedni z talentem reinkarnują, on wzrasta innym powoli, zatem przyjacielu z kółka wzajemnej poetów adoracji, kiedy sensu słów nie pojmujesz, nie bierz się do krytyki, poezja jak natchnionych muza, może być pełna wariacji, więc wyzbądź się chęci krytykanctwa, a udoskonalaj liryki, wszędzie znajdzie się dupek, więc nie pozuj usilnie na głupka, powstrzymaj się od wrzucania kamyków do ogródka cudzego, skupienie na dzieła swe miej, nie staraj się uchodzić za dupka, ja nie włażę za płot twej inteligencji i ty nie depcz tworu mego, dlatego gdy nie czujesz się mocny, nikogo nie prowokuj do policzka, bo są tacy, którzy nie przymykają oka, kiedy ktoś im rzuca rękawicę, prowokacja to ciemny zaułek, a w nim często niebezpieczna uliczka, toteż wybitny krytykancie dla ciebie widzę doskonałą milczenia ulicę. 10 październik 2011 Polityczna zakonnica. Tym wierszem, politykę jak buraka na gnojne widły wsadzę, winnych pisaniem swym dotknę i wrogów sobie nagromadzę, tą fałszywą cnotkę ostrym piórem traktował będę, aż będzie obnażona, ona zaś rozprawiczona broniąc się, może włóczyć po sądach urażona, więc Panie, Ty racz uchować mnie od fałszywego przyjaciela, lepiej wroga mi daj, bym przed sobą mógł mieć tego skur-la, który mydląc oczy mi, chciałby publiczne stanowiska zajmować, by nie mógł on ślizgając na dupie mojej się ich więcej nie piastować. Rządu przedstawiciele dotacje do placówek publicznych ustanawiali, i z pośród wszystkich, na więziennictwo najwyższą pulę przyznali, mówiąc; żołnierzami i studentami już byliśmy, a tu może będziemy, na wszelki wypadek, za pospolite przestępstwa wyroki zniwelujemy, kruczkami i druczkami furtki poczynimy sobie w prawie, machloje robiąc, przez nie pryśniemy oskarżonych ławie, kapuchę przecież mamy, więc się wykupimy, my prawo ustanawiamy, jakoś się wykręcimy. I tworzą ci od rządzenia partyjne kliki w sejmie i wzajemne przymierza, zapominają o co mają walczyć, władza jak soda do głowy im uderza, nie warto tych przy korycie dociekać postępowania przyczyny, i nie prosić też, by podniósł kamień i rzucił kto jest bez winy, gdy świni pluć w ślepia, ona powie, że deszcz idzie, tak samo i ci, grabiąc do siebie, zapomnieli o wstydzie, tłumnie do stolicy zewsząd zwalili cugiem bez większej wygody, szybko postanowili nachapać się, korzystając z rządów swobody, gdy cicho i skromnie wyruszali rządy sprawować kochany ludzie, magia!? Na swe zadupia dwornie wracają, zapomnij o cudzie. O politykach swój pamflet na tym zakończę, w innych, powiązania i zależności połączę, byś zrozumieć mógł przyczyny istniejącej rozpierduchy, bo dziennikarze słodzą politykom, rządowe kłamczuchy, chociaż nie mam dowodów, ale prawda sama jak szydło z wora wyziera, może i mój wiersz posłuży do politycznej walki, dla Ondraszka Leppera, on jak i ja za głośne brzechanie w mamrze możemy społem wylądować, współwięźniów wielbienia Boga nauczę, on nową partię będzie budować, widokiem i w demokracji nie zawsze można korzystać z wolności słowa, więc baczyć trzeba co ślina na język przynosi, gdy w pasji gorąca głowa, cnót pozbawiona polityka, walczy niczym orleańska dziewica, habitem powagi okryta, daje komu chce i braniem się zachwyca. Załamani ludziska, w beznadzieję spowici cali, do dupy to, gdy żeście ich do władz sami wybrali, polityka to największa burdel mama i traktuje ludzi jak klienta z góry, a parający się nią, to najstarszego zawodu świata „Koryntu córy”, ja zaś celibat przyjąłem i nie mam zamiaru jej tykać, kiły politycznej nie złapać i wyborczego członka unikać, bo bardzo łatwo jest zarazić się rzeżączką, pomagając wspiąć się jej, służąc swą rączką, już nieraz, by wybrać ich, oni wam Polskie na tacy złotej obiecywali, gdy do koryta dorywali się, rolując was, o obietnicach zapominali, wy zaś przeklinając ich, dusicie się w bezsilności swoją głupotą, i ponownie innych wybierzecie, notorycznym okazując się idiotą. Zobaczcie, iż nie w rządzie, a godna nie jednego pochlebcy jej rola, dobra, śliczna i zmyślna, Olka Kwaśniewskiego, prezydentowa Jola, ale wy zawsze wolicie chłopa wybierać, bo kobieta jest niby słaba, myślicie, iż do rządów tylko jaja potrzebne są, a tego nie ma baba. Przez długie laty byłem przez pracodawców swych wykorzystywany, i nic nie zmieniało się, choć następowały polityczne rządów zmiany, zatem Boże nasz Miły, przyjmij ten cały bajzel w swe sprawiedliwe ręce, za to katolik postawi Ci dupną gromnicę, a ja pokłony złożę w podzięce. 2001rok
  13. Kolego widzę że nastawiłeś się na krytykanctwo wszystkiego i wszystkich. z ciekawości (choć nie lubię się wcinać do czyjejś pisaniny) wszedłem na twoją stronę by przeczytać co pisze krytyk, no i widzę że piszesz niezłe pierdoły,które widać że są ciemiężnymi wypocinami .Solidaryzuję się z innymi i stwierdzam że naprawdę się nie da tego czytać. Na razie nie mam czasu ale odpiszę ci z pewnością wierszem . A co do "Magii pisanego słowa " to nie chodzi że z pod mego pióra wychodzą magiczne słowa ale z pod piór redaktorów i dziennikarzy i takich jak Ty,którzy uzurpują sobie prawo by ocenzurowywać i dopuszczać do publikacji, twórczość innych.
  14. Śmierć – zjawisko które dotknie każde ożywione ciało, młodość – tym zjawiskiem nie dostrzega zagrożenia, starość – wie że koniec bliski, ale pożyć by się zdało, życiem są w chwili zgonu, opuszczające je istnienia, śmierć ciała dopada bez reguł i nie odpuści żadnemu wieku, i nikt niczym nie wykpi się od tej ostatecznej eksmisji z ciała, w zwierzętach, rybach, ptakach także dusze są jak i w człowieku, książkowa wiedza to mało, doświadczalna każdemu by się zdała, miałem szczęście widzieć starych cierpiących, ale pragnących żyć, w swym niekończącym się cierpieniu nawet o śmierć modły zanosili, gdy przychodziła ona niespodziewanie, każdy się lękał jej, co tu kryć, nawet ci w obozach zagłady, pragnieniem życia zaszczepieni byli, każdy gromadzi dobra, poczynia dalekosiężne życiowe plany, giną w wypadkach ludzie, ciągle z chorób umierają młodzi, każdemu, każdej egzystencji kres, wszem jest dobrze znany, toteż co z nami, gdy ciało opuścimy, dociekać nie zaszkodzi, nie zaszkodzi dowiedzieć się, czy zjadanie ciał innym ujdzie na sucho, jakie przeznaczenie każdego spotka za spełniane złe i dobre czyny, inteligencję masz, to skłoń do słuchania o tym wszystkim swe ucho, istoty w ciałach innych niż ludzkie to też Boże, a nie diabelskie syny, jaki pożywienia smak jest, czy coś zimnym jest, czy też wrzątkiem, niestety, to nic innego, jak egzystencji zbierane doświadczenie, możesz kapryśnie żyć, ale cały wszechświat kieruje się porządkiem, umów na pobyt w ciałach nie mamy, ale wieczne jesteśmy istnienia. 9 sierpnia 2011 Magia pisanego słowa. Dla podkreślenia problemu nieraz należy napisać dosadnie, modne ostatnimi czasy jest w TV wulgarnych słów używanie, z artykułów gazet o co chodzi redaktorowi, rzadko zgadnie, wyłagadzaniem, miast winowajca niewinny piórem dostanie, jako wrażliwy wolny strzelec pisałem do gazet razy kilka, oni niekiedy łykali temat, jednak problemu nie zaczaili, wtedy z palącej kwestii może wyjść mierna krotochwilka, gdy artykuł zmiękczając zdaniem swym nieistotne wywalili, sposobem tym z drapieżnego wilka można uczynić łagodnego baranka, i przyodziać w wieniec laurowej cnoty pośladki rozpasanej pannicy, często zamierzonego rezultatu nie może odnieść taktowna wzmianka, nieraz trzeba mieć jaja i nie przyoblekać w powagę habitu zakonnicy, będąc pracownikiem gazety nie należy być nadętym gapą, czasy w których nie było toaletowego papieru już przeszły, wy redaktorzy mediów fałsz i prawdę trzymacie całą łapą, by sprzedawać się, nie trzeba słodzić, inne czasy nadeszły, jak długo jeszcze macie zamiar codzienności problemy spłycać, nie wystarczy wydawać prasy dla ogłoszeń, programu i reklamy, może i pusty Polak, lecz potrafi relacji niespójności wychwycać, na bezrobocie pójdziecie, gdy zachowawcze gazety poolewamy, rozgarnięty człowiek tendencyjnych piśmideł unika, chce czytywać niepouzależniane artykuły rzetelne, czy zatem nie lepiej pozyskać radykalnego czytelnika, który nie kupuje prasy, bo w niej informacje mierne. Dawno
  15. Pękła okrywająca Ziemię powłoka z ciężkich ołowianych chmur, słońca promienie, morza, łąki i pola swym blaskiem rozświetliły, w oddali swą czernią majaczyły gdzieś majestatyczne pasma gór, nie baczne na blask ich cienie w rozświetloną równinę się wryły, strome górzyste pasma, sobą tworzą niebotyczny naturalny mur, przynoszący frajdę i śmierć dla wytrawnych górskich wspinaczy, nad tą barierą przelatuje z łatwością krzykliwych żurawi sznur, i dla kozic górskich owa naturalna przeszkoda mało co znaczy, my wieczne duchowe istoty, zamknięte na głucho w materii kokon, patrząc w lustro i tak nie widzimy siebie, prócz cielesnego odbicia, uświadamiamy duchowość sobie wtedy, gdy następuje ciała zgon, my niematerialne duchowe istoty, trudne do ujrzenia i wykrycia, ale to my jesteśmy każdej formy ożywionej cichymi rezydentami, czy chcemy tego, czy nie chcemy, musimy i tak w ciałach przebywać, to za pragnień umysłu przyczyną odpowiednie formy ciał mamy, i zgodnie z jakością ich jesteśmy zmuszeni różne cechy zachowywać, tak z chwilą zgonu ciała, otaczającej duszę materii, mrok pęka, niczym złota poświata, otacza nas swym ciepłem tunelu blask, była niemoc, wraz z opuszczeniem kończy się cielesna udręka, a umysł nie baczny na duszę, nowym wcieleniem niweczy brzask, to nasz umysł jest fundatorem przydziału na ponowne wcielenie, dzięki niemu i słabej woli cierpimy narodziny za narodzinami, jak te żurawie możemy wznieść się nad materię przez oświecenie, walcząc wciąż z piętrzącymi się dla ciała umysłu pragnieniami. Wziąłem pióro do ręki, by pisać o niczym, wzniośle niczym poeta, ręka poczęła sama kreślić słowa, układając je w zgrabne zdania, pisać dla pisania, by na topie utrzymać się, to pisarczyków zaleta, kiedyś jakoś po sławę się wspięli i piszą już jedynie dla pisania, i gdy tak pisałem, zaczęło śmieszyć mnie to co wzniośle formowałem, więc front zmieniłem, zacząłem o wzniosłej istocie, ucieleśnionej duszy, góry i ptaki jako przenośnie w problem materialny wkomponowałem, to i dzięki konkretom nie wdepnąłem w pisarską głupawkę po uszy. 16 sierpnia 2011
×
×
  • Dodaj nową pozycję...