Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marek M

Użytkownicy
  • Postów

    165
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marek M

  1. Wszystko jedno, za oknem deszcz czy słońce, zegar tyka. Ile komórek co sekundę ubywa? Sto, może tysiąc. Bo ja wiem? To już lata i wiele kilogramów mniej. Za oknem śnieg, może skwar jeszcze tyle chciałbym powiedzieć, jeszcze tyle przemyśleń. Jak to zrobić? Za oknem dzień albo noc zegar tyka. Pisać? Pisz zatem. Kto to przeczyta? Pisz do szuflady. Jak pisać? Poezja. Tak, to krótka forma. Niewielu czyta poezję. Jednak pisz. Do ludzi, dla ludzi. Zegar tyka dla wszystkich.
  2. Trudno postawić diagnozę. Można stawiać taką lub inną tezę. Nie znamy wielu faktów z historii najnowszej. Cała masa dokumentów została zniszczona, o wielu sprawach nie pisze się. Są tematy objęte „cenzurą”, choć jej teoretycznie nie ma. Taka cenzura bez cenzury. Młode pokolenia nie znają historii. Jakże mogą znać, kiedy historię gremia opiniotwórcze uważają za coś zbędnego, niepotrzebnego, wręcz niegodnego, by się nią zajmować. Programy historii w szkołach zostały zmienione. Podręczniki były napisane ponownie, ale czy dobrze? Czy zgodnie z polska racją stanu, czy z punktu widzenia innego, luksemburgizmu. Ilość komisji nie powinna wpływać na działanie ministerstw. Jeżeli tak jest, to powinno się takie ministerstwa zlikwidować. Jest władza wybieralna i administracja zawodowa. Jeśli administracja zawodowa kuleje, to znaczy, że wprowadzono doń taką ilość znajomków, pociotków, że nie może funkcjonować. Nepotyzm, kumoterstwo powodują, że urzędy nie działają, bo nie liczy się fachowość tylko układy. Kabarety? To zgroza prymitywna. Może pozostało kilka kabaretów w Polsce na jakim takim poziomie. Reszta to błazenada. Boją się zrobić coś bardziej ambitnego, bo demokratyczno-totalitarna władza może im zagrozić. Władza ma władzę. Po katastrofie smoleńskiej praktycznie nieograniczoną, totalną. Nie przejmuje się niczym, tylko wskaźnikami sondażowymi popularności. Obietnice wyborcom czy powodzianom to fikcja. Straty powodziowe to miliardy złotych. Zalanie gospodarstwa to straty kilkuset tysięcy złotych dla jednego powodzianina. Obiecano, (kto obiecał?) 6000zł. Wypłacono średnio 2900. Jak się to ma do realiów? Patologia myślenia wynika z polityki uprawianej przez media, a właściwie przez ich mocodawców. Media, szczególnie TV ma ogromną siłę oddziaływania. Jeżeli przeznaczy kogoś na zniszczenie, to zniszczy, jeżeli na wyeksponowanie, to go wyniesie, choćby był skończonym durniem czy draniem. Za komuny mówiono „bierny, mierny, ale wierny”. Iluż dzisiaj mamy takich? Potrafimy się zjednoczyć. Prawda. Ilu jest jednak takich, decydentów, którym nie po drodze jest jednoczenie się? Celem komuny był rząd dusz. Sterowanie umysłami. Nie do końca się to udało wówczas, ale w pokaźnym procencie tak. Komuna kupowała ludzi za czapkę gruszek, ale wówczas to inaczej wyglądało. Sklepy „za firankami”, talony, cały system wynagradzania, system awansowania. Rozbito (rozpito też) społeczeństwo. Byli ci źli i ci dobrzy. To przetrwało do naszych, dzisiejszych dni. Majątek wspólny, państwowy w dużej mierze sprzedano , zniszczono ilub przejęto za przysłowiową czapkę gruszek, a czasami za kredyty nigdy niespłacone, a umorzone. Kto to kupował, kto udzielał takich kredytów? Rodzina. Komunie chodziło o rozsadzenie rodzin, rodów. Chodziło nie tylko o ziemiaństwo, arystokrację, szlachtę, ale i o chłopstwo, rzemieślników, w końcu warstwę inteligentów. Chyba się to udało w dużej mierze. Rodzina była mocna, jeżeli była wielopokoleniowa, rozbudowana. Pozbawiono rodziny majątku, marnie wynagradzano. Instrukcja NKWD z lat czterdziestych (chyba 1946 lub 1947) głosiła, że lekarzy należy tak wynagradzać, aby ledwo przeżyli. Bez podstaw materialnych rody zaczęły się chwiać. Do tego budownictwo mieszkaniowe (6m2/osobę) uniemożliwiało wspólne mieszkanie wielu pokoleń. Zbyt wiele osób na tak małej powierzchni. W przedwojennych mieszkaniach 5-6 pokojowych, do tego 150-250m2 nikt na siebie nie wpadał. Nawet nie wiedział, kto jest w mieszkaniu. Potem przeciwstawiono sobie pokolenia młode starszym. Rodziny, rody rozpadały się. Jeśli nie ma rodziny, to i naród się rozpada, a o to przecież chodziło, by nie mówić jednym głosem, by nie było jedności, by były kłótnie. Polska nie będzie silna, jeśli nie zjednoczymy się dla kolejnych, wspólnych celów, konkretnych celów. To nie może być ogólne hasło, choćby piękne. Jakie cele? Choćby powszechne ubezpieczenia przed powodzią, czy przed różnymi kataklizmami. Jeśli miliony się ubezpieczą, to składka nie byłaby wysoka. Nigdy nie ma tak, by wszyscy równocześnie byli zalani, poturbowani przez trąby powietrzne, zasypani przez śnieg itd. Co tu jednak mówić. Takie proste, a ciągle niemoc. Druga sprawa. Stworzenie planu odtworzenia polderów zalewowych. Jakież to proste, a nie jest wykonalne od lat. Polska jest piękna. Ja mówię: Jest też niebywale bogata. Przez tyle lat okradana przez obcych, przez uprzywilejowanych, własną i też „własną” władzę, przez szumowiny, w końcu przez tych, którzy do tego zostali zmuszeni przez swoje państwo, przez nieudolną władzę, bo to była często droga przeżycia. Nie może być tak, że celem władzy jest coś innego niż cel obywateli. Nie można nic nie robić, skoro do zrobienia jest tak dużo. Tego nie załatwi się mówieniem, tylko trzeba zakasać rękawy, nawet eleganckiej marynarki i wziąć się do roboty. Objeżdżanie miejsc katastrof, klęsk żywiołowych niczego nie załatwia. To samo można osiągnąć pięciominutowym wystąpieniem w radio czy TV, a resztę czasu poświęcić na zebranie właściwych osób i sporządzenie scenariusza czy jak to się dzisiaj mówi „mapy drogowej” zaradzenia tym klęskom. Zresztą takie scenariusze powinny być gotowe z miejscami do wstawienia nazw miejscowości, ilości zniszczeń i innych zmiennych. Jakież to proste, a jednak niemożliwe do sprokurowania. I jeszcze dlaczego nigdy ta pomoc nie jest taka jak obiecano? Dość już. Gdyby próbować tak poruszyć każdy aspekt niedomagania naszej pięknej Polski, to wyszłaby gruba księga. Każdy punkt byłby wskazaniem albo na przyczynę, albo do wyleczenia. Nigdy tego nie zrobiono, a raczej nie opublikowano. Dlaczego? Mimo wszystko, trzeba pisać, nawet jeśli się nie zna podszewki wydarzeń, tła, autorów różnych działań. Nie będzie to pełna analiza, ale zwrócenie uwagi na pewne zjawiska społeczne, polityczne, demograficzne, gospodarcze i inne.
  3. TROCHĘ ELEGANCJI Cieszę się, że jest taka witryna, jest takie forum, gdzie można umieszczać swoje utwory. Fajnie, że rozpoczyna się mniejsza lub większa dyskusja. Umieściłem już kilkanaście wierszy na forum dla początkujących. Nauczyłem się już trochę, ale przede mną jeszcze długa droga. Mało jest komentujących. Mało rzetelnej krytyki. Sporo wypowiedzi, mam wrażenie, ludzi robiących mądrą minę i wystudiowaną pozę i wypowiadających swoje zdanie. Szkoda tylko, że tak wiele jest chwastów w tych wypowiedziach. Na takim forum nie musi się prześcigać w rynsztokowych akcentach. Mało tego. To forum zobowiązuje do czegoś. Zobowiązuje do pewnej szlachetności języka, czystości języka. Myślę, że każdy z nas mógłby tu dać niezły popis rzucania mięsem, tylko po co? Czy ma to zwiększyć siłę wypowiedzi? Uczymy się tutaj pisania, tworzenia poezji, tego najbardziej wysublimowanego sposobu porozumiewania się między ludźmi. W moim odczuciu to były zawsze wyżyny. Na szczęście to mięcho nie wpada do samych wierszy, lecz już w dyskusji. Nie jestem wegetarianinem i były sytuacje w mym życiu, kiedy musiałem rzucić porządny ochłap, bo inaczej brać murarska nie rozumiała. Tutaj jednak oczekiwałbym trochę więcej elegancji. Myślę, że stać nas na to. Wszystkich. Nie lubię być wytykany palcami, ale zwrócenie uwagi na brak elegancji wypowiedzi poskutkowało całkiem dalekimi skojarzeniami. Ktoś się źle poczuł. To nie tak. Trzymajmy się meritum zarówno co do formy, jak i treści. Być może ktoś uzna, że się czepiam. Nie. To jest mój język, język polski. Daleko mi do takich wspaniałych wypowiedzi jak Holoubka, gdzie każdy akcent, każdy przecinek, każdy wątek był na swoim miejscu. Nie było uchybień zarówno co do treści jak i formy. Czy myślicie, że nie umiał on kląć? Doskonale, ale nie jest to dyscyplina, w której musimy rywalizować na każdym kroku. Wiem, że nieliczni trafią z nas do parnasu, a może nawet nie. Wszyscy staramy się nauczyć jako tako pisać. Są tacy, którzy są lepsi i pomagają tym słabszym poświęcając swój czas. Przecież w tym czasie mogą sami tworzyć, poprawiać swój warsztat, doskonalić się i choćby zająć się czymś innym. Każdy z nas ma jakieś obowiązki. Czapki z głów moim krytykom. Nie śpieszmy za różnymi figurami medialnymi. Nie musimy ich naśladować, aby się wypowiedzieć. Z takimi manierami nigdy się nie zgadzałem, choć różne wiązanki nie były mi obce. Wolałby napisać wiersz, który się podoba. Taka mowa mi się nie podobała, czemu dałem wyraz w poniższym wierszu. O MOWO POLSKA Niegdyś piękna mowa i obyczaje wzorem były i zwyczajem, język zaś był giętki, lekki, nie jak pszczół patoka, i powiedział wszystko, nie wchodząc do rynsztoka. Dziś salony czemuś innemu hołdują. W łacinie kuchennej nazbyt się lubują i choć na stołach dieta wegetariańska, lubią rzucać mięsem. Nowomowa – sztanca weszła do salonów i do ludu wraca, a lud zna to wszystko, gdyż to mediów praca. Zaś sceny teatrów kapią tłuszczem, kapią, bo autorzy myślą, że bez tłustych słówek już się nie załapią. Miernota, sromota wpycha się wszędzie kultury z tego nam nie przybędzie. Elegancja języka pisanego czyli elegancja tekstów jest osiągana przez korektę. To dopieszczenie polega na poprawieniu wszelkich braków w interpunkcji, literówek, wstawienie wszędzie znaków diakrytycznych. Idąc dalej to wprowadzenie odstępów pomiędzy akapitami, wcięcie pierwszego wiersza akapitu, usunięcie jednoliterowych przyimków czy łączników z końca wiersza, prawidłowy podział wyrazów. Najlepiej przygotować tekst pod jakimś edytorem na przykład w Wordzie i potem skopiować go i wkleić w okienko wprowadzania tekstu na forum. Pamiętać trzeba jednak, że Word i jego słownik ortograficzny lubią płatać figle. Same korygują tekst i to nie zawsze poprawnie. Dotyczy to zwłaszcza związków frazeologicznych. Inna sprawa to błędy ortograficzne. Zaskoczyła mnie ich ilość i rodzaj. Wydawało mi się, że wszyscy, którzy chcą publikować tutaj swe wiersze czy opinie powinni nie mieć żadnych tego typu kłopotów. Jest jednak inaczej. Ktoś może się obruszy, że chcę pouczać innych. Nie chodzi o pouczanie, tylko nie mogę pozostać obojętnym wobec takiego lekceważenia swego języka. Jest to również brak szacunku wobec czytelników. Brak szacunku dla naszych krytyków, którzy setki razy muszą pisać o tych podstawowych kwestiach, wyżej przeze mnie poruszonych, zamiast się oddać analizie krytycznej tekstu. Jest to zabieranie im czasu!!! Ich czasu, a nie debiutanta. Jeśli ma się w pogardzie język polski, zasady pisowni, to nikt nie musi tutaj publikować swoich utworów. Tak, publikować!!! To jest publikacja, chociaż o ograniczonym zasięgu. Komuś może się wydawać, że lekceważenie zasad czyni go modnym, trendy. „Cóż mi tam” - powiedzą. Nic bardziej błędnego. Jesteśmy tu, by stać się lepszymi, doskonalszymi. Dotyczy to wszystkich aspektów tworzenia, gdzie materiałem jest język. My go kształtujemy, rzeźbimy. Nie można być niechlujnym. Po prostu niechlujnym. Ponadto wg mnie jest to lekceważenie czytelników, lekceważenie naszych krytyków. Na początku mnie samemu zdarzały się jakieś literówki, co zresztą wykpiono. Nie wiedziałem jak to usunąć. Tymczasem w okienku wprowadzania tekstu na dole jest pasek funkcji. Funkcja „edytuj” umożliwia poprawienie już wprowadzonego własnego tekstu.
  4. Leżę na szpitalnym łóżku na oddziale immunologicznym. Listopad 2005 rok. Właśnie się dowiedziałem, że zachorowałem na nieuleczalną i o nieznanych przyczynach chorobę o nazwie zapalenie wielomięśniowe – polymiositis. Ki diabeł? Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Jest to bardzo rzadko występująca choroba, paranowotworowa i autodestrukcyjna, nie bardzo znana wśród lekarzy. To był jeden z powodów, dlaczego diagnozowanie zajęło osiem miesięcy, o pięć miesięcy za długo wg źródeł internetowych. Co to w praktyce oznacza? Właściwie nic wielkiego, tylko miałbym może o 8 kg mięśni więcej. Ale mam mniej. Mam mniej, a to znaczy, że mogę się przewrócić, że nie mogę biegać, nie mogę jeździć na nartach, będę miał problemy w zimie, by wejść na chodnik z pryzmą śniegu, bo moje nogi nie wywindują ciężaru mego ciała na tę niewielką 10-20 centymetrową górkę, tylko puszczą. Oznacza to, że polecę w dół jak worek kartofli rzucony na paletę. Polecę z siłą grawitacji. Nie wyhamuję mięśniami, bo ich nie ma. Nie zareagują. Nie zrobię bardzo wielu rzeczy. Nie podbiegnę do tramwaju., bo biegać się nie da. Zresztą po co mam podbiegać, jak i tak nie wsiądę, bo stopnie są dla mnie zbyt wysokie. Nie da się. Takich „nie da się” jest bardzo wiele. Właściwie niemal pełna lista tego, co każdy może zrobić bez wielkiego trudu. Nawet ludzie leciwi, słabi i korzystający z kuli. Nie utrzymam śrubokręta w palcach, bo ręka zaczyna skakać i nie trafi do przecięcia dla wkrętu. Nie ma co wymieniać. Nie zatańczę też. Świat się skurczył w stopniu ogromnym. Jest tylko gorzka świadomość, że gdyby choroba została wcześniej rozpoznana i rozpoczęto by leczenie wcześniej, to dzisiaj nie byłbym tak bardzo niesprawny. Do kogo mieć pretensje? Może do tego, że jest to rzadka choroba? A może do systemu kształcenia lekarzy? Nie wiem. Po prostu miałem pecha, a to, co się nazywa systemem służby zdrowia jest po prostu jego zaprzeczeniem. System to czysta logika, a tu brak logiki na każdym kroku. Już kolejny raz jestem w szpitalu. Wskaźniki rozpadu mięśni poszybowały w górę wielokrotnie powyżej normy. Zastosują bardziej intensywną metodę powstrzymania tego biegu wskaźników. Będzie to tzw. terapia impulsowa, podawanie lekarstwa dożylnie w dużych dawkach – kroplówką. Są to środki immunosupresyjne, zmniejszające odporność organizmu, co skutkuje łapaniem różnych infekcji i chorób, ale powstrzymuje rozpad mięśni. Powstrzymuje autoagresję. W międzyczasie był już nowotwór, różne zapalenia, jakiś półpasiec itd. Wszystko to podcina nić życia, a ona jest i tak bardzo wątła. Jest rok 2010. Już szósty raz wylądowałem w szpitalu. Tym razem temperatura jest bardzo wysoka. Czuję się niezwykle słaby. Nie dałem rady o własnych siłach zejść do samochodu i trzeba było wezwać ambulans do transportu chorych. Już zostałem przyjęty. Położono mnie do separatki. Szybko pobrano materiał do analizy. Za kilka godzin będzie pewnie wiadomo, co mi jest. Po kilku godzinach coś tam jeszcze pobierano dodatkowo, robione wymazy z ust, prześwietlenie itd. Rano jest już diagnoza, która zbija mnie z nóg. Śmieszne, przecież leżę, ale gdybym stał, to bym się chyba przewrócił. Na wizycie był profesor, szef oddziału i zaanonsował, że mam gruźlicę. Po prostu mnie zatkało, odebrało mowę. Zawsze na wizycie starałem się coś dowiedzieć więcej o swoim stanie, swych przypadłościach, a tym razem nie potrafiłem sklecić nawet zdania wobec człowieka tak życzliwego chorym, tak widzącym w pacjencie człowieka, tak rozumiejącym istotę leczenia zarówno sommy jak i psyche. Gruźlica. Choroba ta jawiła mi się zawsze z nędzą i to raczej skrajną, brudem, niedożywieniem, ruiną rodziny. Gruźlica. Dobrze, że jest izolatka. Nikomu nie będę zagrażał. Przecież ta choroba to jak sianie zarazy. Prątki Kocha same fruwają. Paskudztwo. Po kilku dniach już wiem skąd u mnie pojawiła się gruźlica. Od lat zażywam cyklosporynę i sterydy, lekarstwa, które skutecznie obniżają barierę immunologiczną, ale przejawiają czasem twórcze wzloty, w postaci uaktywniania bakterii, które w każdym człowieku siedzą, ale są w ryzach trzymane przez system odpornościowy. Kiedy jest bariera immunologiczna znacznie obniżona, to hulaj dusza. Wylatują bakterie spod szczelnej pokrywy i się bardzo szybko namnażają. Rozwija się choroba. To mogą być różne bakterie, różne choroby i infekcje. Immunolodzy wiedzą o tym., chorzy nie, bo skąd. Gorzej, że o tym nie wiedzą lekarze innych specjalności, na przykład onkolodzy. Poszatkowano lekarzy na specjalności, zarzucono klapy na oczy i pacjent stał się przypadkiem onkologicznym, laryngologicznym, pulmonologicznym, a zginął gdzieś człowiek składający się z ciała i duszy, sommy i psyche, dwóch stron tego samego pacjenta i wszystkich chorób, które w danej chwili ma. W jakiż zatem sposób można coś rozpoznać, jeżeli obraz nie jest czysty, jednoznaczny? Kiedy objawy różnych chorób mogą się na siebie nakładać? Specjalista – niby to już bardzo wysoko wykształcony lekarz, w wielu przypadkach jest właśnie ograniczony przez jednostronne spojrzenie. I co? Mamy kłopot. Bowiem często potrzeba spojrzenia interdyscyplinarnego, a tu niedostatek tego. Czy to jest ważne? Moim zdanie tak, i to niezwykle. Gdyby było inaczej, to dziś nie byłbym człowiekiem niepełnosprawnym. Koniec. Kropka. Dzisiaj brakuje nie tyle lekarzy-omnibusów, co lekarzy o szerokich horyzontach medycznych, o wielkiej wiedzy medycznej i szerokiej praktyce. Typowych diagnostyków. Leżę na łóżku i myślę, że mogę spotkać się nie w tak bardzo odległym czasie z kwestiami ostatecznymi. Czy jestem gotowy na to? Sam nie wiem. Inaczej się myśli i rozmawia, gdy można śmigać sprawnie gdzieś na stoku na nartach, nie brakuje sił, nic nie dolega, a inaczej w szpitalu. To inna perspektywa. Zresztą czy to tak ważne? Przecież wszyscy pójdziemy w tę prostą, jeden wcześniej, drugi później. Nie wykpimy się od przejścia tej niewidocznej granicy. Czy się boję? Nie. Czegóż się mam bać? To nieuchronność. To również rozmowy z samym sobą. To rozmowy z Najwyższym, bez względu na to, czy mnie słyszy, czy nie. No bo z kim mam rozmawiać? Z bliskimi? Przecież ich zasmucę. Z nieznajomymi? Może ich to nie interesuje. Mają swoje problemy, może większe niż moje. Najlepiej rozmawiać z sobą, trochę z Panem na wysokościach. O czym dyskutować? No właśnie. Śmierć to zawsze jakiś moment. Oby nie trwał długo. W tej chorobie to może być mało przyjemne, bo odmawiają funkcjonowania mięśnie oddechowe. Samouduszenie. Fajne, co? Mnie też się nie podoba. Mam nadzieję, że to nie będzie tak drastycznie przebiegać. Od pewnego czasu staje mi przed oczami wykonywanie wyroków śmierci w Hiszpanii, bo tam kat dusi skazanych na śmierć. Śmierć w ogóle nie jest ładnym momentem, obojętnie jaki byłby to obraz. Ja nie jestem ciekaw takich obrazów, wolę impresjonistów, może Wierusza-Kowalskiego, może innych. Po operacji serca pojechałem prosto ze szpitala im. Jana Pawła II do sanatorium kardiologicznego w Rabce na rehabilitację. Sanatorium pięknie położone w parku. Duża przestrzeń do spacerów. Mój stan nie kwalifikował się do samodzielnego pobytu w szpitalu uzdrowiskowym. Musiała zatem zostać ze mną moja wielce mi oddana i kochana żona Joanna. Udało się jakoś rozwiązać kwestie kwaterunkowe, poprzez wstawienie dodatkowego łóżka do jedynki i oczywiście wykupienie dla opiekunki miejsca wczasowego. Jest fajnie. Pogoda jesienna. Ćwiczenia, rowerki stacjonarne, spacery. Z każdym dniem czuje się lepiej, czuję się silniejszy, chociaż w moim przypadku to są tylko takie niewielkie zwycięstwa. Obiektywnie rzecz biorąc, to moje osiągi są bardzo marne w stosunku do ludzi nie mających kłopotów z chorobą mięśni. Oni są osłabieni operacją serca, a nie jeszcze jakimiś dolegliwościami. Ważne, że ja czuję się lepiej, czuję dopływ nowej energii. Chodzimy z żoną na całkiem długie spacery. Jeśli się da, to dokładamy nowe odcinki, by dystans był dłuższy, by móc pokonać własne słabości na dłuższym dystansie. Wtedy właśnie poczułem powiew śmierci. Wracaliśmy ze spaceru. Było to już blisko budynku sanatorium. Naraz stało się coś dziwnego, do końca nie umiem tego opisać. Poczułem się bardzo dziwnie. Nie, nie było mi słabo, Ten stan bardzo dobrze znam. Nie było to też kołatanie przedsionków, czy jakaś palpitacja. Poczułem się jakbym się za chwile miał w jakiś sposób rozdzielić. Uczucie było bardzo dziwne. Oparłem się o tył ławki. Usiąść nie mogłem, bo nie wstałbym bez pomocy dwóch silnych osób. Ten niewielki odpoczynek niczego nie zmienił. Nadal było jakieś zawirowanie w umyśle. Nie kręciło mi się w głowie. To znam To było zawirowanie w umyśle. Miałem wrażenie, że zaraz nastąpi mój koniec. Może sekunda, może dwie. Było to niezwykle wyraźne. Tak nijak? – zapytałem siebie. A dlaczego nie? – odpowiedziałem sobie. Czułem, że to, co się dzieje, nie mieści się w normalnych kategoriach przeżyć ani zdrowego człowieka, ani chorego. Ja miałem skojarzenia z ostatecznym momentem życia. Po prostu myślałem, że to już koniec, ale w postaci pytania: Czyżby to był już koniec? Proszę pamiętać. Serce nie robiło żadnych psikusów. Było trochę dziwnie. Następowało jakby jakieś wewnętrzne rozdzielanie się mnie od głowy.poczynając. Ale, ale… Nie było to fizyczne rozdzielenie. Chwilę to trwało i naraz wszystko się cofnęło. Unormowało. Długo nad tym myślałem. Nie umiałem sobie tego wytłumaczyć. Nie mieściło się to w moich dotychczasowych doświadczeniach, a trochę ich było. Nawet kiedyś tonąłem w ogromnym wirze rzecznym na Dunajcu. Byłem sprawnym, młodym człowiekiem. Poszedłem w dół wiru i wir sam mnie wyrzucił na jego obrzeżach. Trwało to sporo chwil i było ciężko, ale nie ostatecznie. Zły wybór miejsca do kąpieli, w zbyt wielkiej kipieli. Były również inne zdarzenia obfitujące w momenty dramatyczne. Miałem zdolność wplątywania się w sytuacje mało bezpieczne. Powracam jednak do sytuacji w Rabce. Zdarzały się wcześniej różne incydenty sercowe, osłabienia, jakieś anomalie. Nic z tego. Wtedy było to uczucie jakby rozwarstwiania się gdzieś tam w głowie. Dokładnie czułem swoje ciało jako coś jednego plus jeszcze to coś. Było to niesamowite, dziwne i niepokojące zarazem. Dokładnie ten sam scenariusz powtórzył się jeszcze dwa razy, też na spacerze w Rabce. Odczucia były takie same. Nie mogę nic więcej powiedzieć, bo to byłaby konfabulacja. Było to najbardziej dziwne przeżycie i zarazem ogromnie niepokojące. W mojej świadomości pojawiła się konkluzja, że być może był to początek drogi na tamtą stronę. Miałem wrażenie, że to może w każdym momencie nastąpić. Nazwałem to powiewem śmierci. Śmierć! W takiej sytuacji myśli się o odejściu na drugą stronę, ale ja częściej myślę o tym, czego nie zrobiłem, a mógłbym zrobić, gdybym był sprawnym. Nie, nie jestem latającym w chmurach. Nie oczekuję wydarzeń nierealnych. Jest, jak jest. Poruszam się we własnych myślach w kręgu poczynań dostępnych dla mnie, a i tak jest to tak wiele, że aż brakuje na nie czasu. Dlaczego brakuje? Niesprawność bardzo spowolnia człowieka. Czynności proste wykonuje się dłużej niż normalnie. Do tego jeszcze nie można zaniedbać rehabilitacji, tego specyficznego wyścigu z chorobą. Czy choroba zwycięży, czy rehabilitacja uzyska lepsze wyniki? Takie niby byle co! Tylko pozornie. Jest to wiele godzin ćwiczeń, zabiegów przez 5 dni w tygodniu. Każdego dnia 4 godziny. Niestety nie dojdę sam na piechotę do przychodni, więc ktoś mnie musi dowieźć i przywieźć po całym cyklu. Na szczęście ostatnie 1- 2 miesiące to pozytywny bilans. Sprawność jest ciut większa od ubytku sił. Czy zwracam się do Boga Najwyższego, by oddalił moment śmierci? Czasami tylko, ale chodzi raczej o ofiarowanie mi więcej czasu. Chciałbym wykonać to, co sobie założyłem. Napisać i wydać to wszystko, co już rozpocząłem. Dobrze, że mnie to absorbuje, bo pewnie o wiele więcej myśli krążyłoby koło jakiejś pani w czarnej opończy i z kosą w ręce. Chyba się nie boję śmierci. W ciągu kilku lat zetknąłem się z nią kilkakrotnie i mnie nie pokąsała. Za mną operacja raka, poważna operacja serca. Wymieniono zastawkę, usunięto zwężenie aortalne i co tam jeszcze. Potem choroby związane ze skutkami ubocznymi stosowanych sterydów takie jak zaćma, cukrzyca czy miopatia. Prawda, nie są zagrażające życiu. Trafiła się jeszcze gruźlica po stosowaniu cyklosporyny i sterydów. Leki te budzą uśpione gdzieś w organizmie bakterie i rozpoczyna się taniec. Mój był groźny. Lekarze powiedzieli pół roku później, że nie rokowali powodzenia w tej walce. Byłem już dość wycieńczony licznymi następującymi po sobie chorobami. Udało się jednak. Żyję. Czy to znaczy, że zacząłem wierzyć w swą szczęśliwą gwiazdę? Nie. Co to zresztą za szczęśliwa gwiazda? Teraz po prostu myślę, że może to wszystko ma swój jakiś sens. Może potrzebne są mi do czegoś takie doświadczenia. Doświadczenia to znaczy i rozmyślania. To spojrzenie na wiele spraw jakby od nowa. Co jest ważne, a co nie tak bardzo. Nie jest mi wygodnie, to prawda. Na razie się bronię przed wózkiem inwalidzkim i mi się to udaje. Nawet zaczynam się czuć lepiej niż poprzednio. To już jest coś. Oczywiście może przyjść uderzenie z najmniej spodziewanej strony i wówczas mogę już nie mieć sił do obrony. Ani fizycznych, ani psychicznych. Takie momenty, dni już miałem. Brak sił osłabia psychikę. Brak sił, to brak świadomości, że jest bardzo źle. W rentgenie podtrzymywały mnie trzy osoby, bo nie mogłem ustać. Nogi składały się jak scyzoryki. Ja nie pamiętam tego momentu. To było jakby poza mną. Psychiczny odbiór wymaga też pewnej sprawności fizycznej. Wtedy człowiek rozważa, co traci, czego nie będzie mógł, a co mu jeszcze pozostało w ramach ograniczonych możliwości. Czy jest żal życia stojąc na progu? Bo ja wiem? Nie czuję tego. Może to jest prawdą, że jeżeli jest się umęczonym przez różne przejścia, to ten żal gdzieś odchodzi, chowa się. Trudne doznania są przecież w naszej pamięci. Nie chcemy ich. Kontynuacja życia, to możliwość pojawienia się jeszcze trudniejszych chwil. Może ten krok do przodu nie musi być taki zły? Jest jednak chęć pożegnania się z bliskimi w rodzinie, ze znajomymi, przyjaciółmi. Bywają momenty, że ich brakuje bardziej niż niegdyś. Chciałoby się, by byli w pobliżu, by poczuć ciepło ich rąk, usłyszeć ich głos, poczuć ich obecność. To irracjonalne, ale ja to tak odbieram, tak czuję. Czasem jest to chęć przebywania z kimś tak bardzo silna, że aż niemal fizycznie odczuwalna. Czy czuję gdzieś tam, w swoim wnętrzu, że nadchodzi jakaś chwila rozstania? Nie wiem. Są to trudne sprawy do wyrażenia, do opisania. Faktem jest, że nie odczuwam strachu przed śmiercią. Po prostu nastąpi. Może wtedy włos zjeży mi się na głowie? Po operacji raka tydzień wyleciał mi z pamięci, po operacji serca to były dwa tygodnie. Byłem, a jakoby mnie nie było. Nie pamiętam tego czasu, choć wiem, że coś się działo koło mnie. Później to już relacja osób postronnych nakłada się na słyszane i widziane wtedy sytuacje, które zapisywały się gdzieś w tle, poza świadomością. Śmierć. Najbardziej mi się nie podoba, że człowiek leży wtedy taki sztywny, zimny. Jest to jednak odbiór żywego, jeszcze żywego człowieka. Kiedy już jest po, to wszystko jedno. Może istotne jest to, czy gdzieś poszliśmy dalej, czy tylko leżymy tacy nieprzystępni. Przecież zakończenie drogi w chwili oddania ostatniego tchu jest niezmiernie idiotyczne. Wszystko gubi sens. Ta cała bieganina za życia, te różne emocje. Po co to? Tu ujawnia się potęga filozofii chrześcijańskiej, przykazania miłości. Tyle jesteś wart, co dla drugiego uczyniłeś. Co innego się nie liczy. Jakież to niezwykle proste. Nie wiemy jednak, ciągle nie wiemy i nie będziemy wiedzieć, co oznacza przekroczenie granicy śmierci. Wszystko tu możemy podstawić. Wszelkie pomysły. Życie po życiu. Korytarze, tunele świetliste i te kolorowe łąki. Niechby tak było. Jest jednak inna możliwość. Przecież to nasz umysł. Tkanki człowieka mogą w takiej chwili funkcjonować lub raczej kończyć swe funkcjonowanie w podobny sposób u wszystkich ludzi. Doznania zatem tych, co zostali odratowani będą bardzo zbliżone do siebie. Może się mylę. Tak jednak sądzę. Nie chciałbym, by tak beznadziejnie następował koniec bytu człowieczego. Jest jeszcze jestestwo, niektórzy mówią dusza. I tu jest już sporo pytań, ale nie ma ani jednej odpowiedzi. Są tylko przypuszczenia, teorie, wiara. Osobiście chciałbym, by było to przejście na drugą stronę, jaka by ona nie była. Jednak nie nicość. Wówczas byłaby tylko jedna konkluzja, że śmierć jest nicością. Smutne zakończenie świadomego życia, zakończenie naszej świadomości przecież. To po co ta świadomość?
  5. Referendum? Pozornie jest to metoda demokratyczna, o ile nie wejdzie się głębiej w temat. Wyniki takich sondaży, opinii zależą od bardzo wielu czynników, szczególnie od sposobu postawienia pytań. Wszystkie elementy referendum zazwyczaj są tak ustawiane, by uzyskać pożądane wyniki przez organizującego (zlecającego) referendum. Czytałem Panów dyskusję, w wielu miejscach ciekawą, czasem zbyt wymykająca się spod Panów własnej kontroli. Padło stwierdzenie, że źródłem zachowań jest obecność, stosowanie kodeksu etycznego czy moralnego. Tak. To jest clou wszystkiego. Kiedy z współczesnej ambony czyli TV głosi się zasady niezgodne z etyką podstawowa, naturalną, tworzy się nowe zasady moralne realtywizujące dotychczasowe normy w imię pewnej grupy ludzi, kiedy nie ma odwołania do niepodważalnych, stałych norm, to źle się dzieje. Musi być jakaś opoka, fundament. Nie rozpisuję się już, bo temat jest bardzo szeroki.
  6. Anno, help! W których wersach jeszcze uczynić poprawki?
  7. Jeszcze jedno: "Tylko pamiętaj nie ulec potrzebom" Rymy juz bliższe "potrzebom" i "niebo". M nie słychać w sylabie nieakcentowanej. Ładny wiersz, z akcentem na "ładny" Marek
  8. Anno, Kret to zwierze "podziemne". Jego harówka jest podziemna Proponuje zatem taki wers, który wykańcza dokładnie rym. krety strudzone harówką podziemną. lub krety harówką strudzone - podziemną. Oxyvia porusza problem składni; Przymiotnik rzeczownik. Owszem. Jeżeli jednak chcemy podkreślić harówkę kretów to podziemną można wyrzucić jako dopowiedzenie poza zasadnicze zdanie. Mnie tak kiedyś uczono, ale to było już dość dawno.
  9. Witaj Elko! Dzięki za podparcie moralne. Potrzebne mi jest, ale nie ze względu na wiersze. Są inne przyczyny. Wiersze to dzisiaj moja forma ucieczki, wyjście na jeszcze mi dostępne przestrzenie. Moim celem pisania ich było umieszczenie pewnej myśli, refleksji na otaczający świat. Mogę się mylić, ale nie chcę, by trzeba było zatrudniać tłumaczy do ich zrozumienia. "A co poeta chciał przez to powiedzieć". KIedyś miałem satysfakcję, bo mój zbiorek przeczytalo kilkoro dorosłych ludzi (bez mojej wiedzy), którzy niczego nie czytają. Przeczytali wszystkie!!! Potem jeden z nich powiedział, że to są wiersze o nich. Był to problem kłótni w rodzinie, wybaczania, przepraszania itd. Takich wierszy mam kilkanaście. Napisane prosto, nie prostacko, kawonaławicznie. Postawiony problem i pointa. Oczywiście kłótnie można przedstawic jako kataklizm, tsunami nawet itd. Pytam się jednak, czy napewno o to chodzi? Rozpisałem się. Potrzebuje pogadać. Dla wyjaśnienia sytuacji zamieszczę jako kolejne dwa wiersze "Zegar tyka" i "Nadzieja". MAm nadezieję, że znajdą się pomocne głosy, które pomogą mi doszlifować niedoskonałości. Przecież nikt nie chce pisać, by się nie podobało, by widać było te chropowatości, jakieś błędy, nierówności. Nie wszystko jednak sami widzimy. Dzięki Wam, mili forumowicze. Marek Jestem to tyłu. Co znaczy peel?
  10. Anno, Masz rację, ale ja tego nie czuję. Ilość sylab tak, rytm wewnętrzny tak, ale już akcenty nie za bardzo. Czytałem raz, drugi... i jestem w tym samym miejscu. Akcent wyrazowy, akcent zdaniowy, a tu jestem bezradny. Wbrew pozorom, nawet niewielki zmiany, niby błahe, powdują, że zmienia się wydźwięk, wymowa wiersza. To nie tak, że nie chcę się zastosować do dobrych rad. Nie chcę rezygnować z tej może niezbyt udanej mojej przygody wierszowania, ale ma to sens, jeśli będzie się podobało, będzie udane, choć z małą ilościa błędów formalnych, jeśli będzie jakiś oddźwięk. Czytam poezję na forum, czytam poezję znanych współczesnych i tych dawniejszych. Nie wszystko mi się podoba, nawet tych z samego szczytu, ale nie musi. Tutaj widzę, na tym forum, że moje pisanie jest inne. Dziękuję Anno za fatygę i cierpliwość do mnie. Serdecznie pozdrawiam Marek
  11. Anno, Przy poprawie przeoczyłem ostatni wers. Teraz jest dobrze. Najmniejsza kropla deszczu // słońca skwar promienny jest OK 7+6 Dzięki
  12. Dzięki, Anno. Wewnętrzny rytm nie został utrzymany przeze mnie, chociaż w tej wersji poprawionej gubi się wg mnie melodyka wiersza, nie jest taki "gładki". Czy zgodzisz sie ze mną? Zmieniłem rytm, chociaż trochę inaczej niż w sugestii. Tak, może pora byłaby zmienić formę, ale nie bardzo potrafię. Owszem, wiersz biały. Piszę je. Nie muszą być rymy, ale brak, całkowity brak czegoś, co różni poezję od prozy, od rozważań właściwie, gdzie jeszcze treść jest często zaszywana w dalekich metaforach jest mi szalenie obca, nie czuję tego. Pewnie już mam zbyt wiele lat, by tego nauczyć się. Tu leży pies pogrzebany, tylko czy warto go odkopywać? Czy już nie jest zbyt późno? Próbowałem, ale sam tego nie mogłem zaakceptować. Zawsze pisałem dla siebie. Od kilku lat zacząłem pokazywac moje wiersze różnym ludziom, również na tymże forum. To jest trudna nauka, bo często wymaga nawet wyrzucenia swego dziecka. Nie jest to łatwe, a przerabiane juz stworzone dziecię może byc jeszcze bardziej kalekie. Pozdrawiam i dziekuje za podpowiedzi. Czytam je z największą uwagą i zazdroszczę tym, ktorzy otrzymują wiele komentarzy.
  13. Zabawnie ujęty temat, uniwersalny. Jakież to prawdziwe!
  14. Witaj Anno, Mimo najlepszych chęci nie znalazłem nierówności wersów. Trzynastozgłoskowiec w pełnej rozciągłości dawno juz napisany, a wtedy bardzo dbałem, by formalne wymogi były spełnione. Może czegoś nie widzę, nie liczę? Dzięki za głos
  15. Śniły mi się marzenia w kolorze zieleni przetykane czerwienią i złotem i różem, a niebieskie obłoki płynęły, hen, w górze. Popatrz! W dole się słońce w potokach wód mieni. Kropla deszczu wszelaka, słońca skwar promienny, kiedy chwile radosne miały być wiecznością i nawet dzień ponury jawił się radością, a młodość miała wydać swój owoc brzemienny. Te młode, lekkie lata, to durne, to chmurne - wszystko było przed nami, czas nie miał wartości, zdążymy jeszcze - wieczna choroba młodości, popioły przemijania wypełniły urnę. Srebrzysto-złote listki przelatują mamiąc – powodzenie, zaszczyty, względy, wyróżnienia, samochody, podróże, pęd gdzieś bez wytchnienia rozpływają się w nicość w oddali znikając. Śniły mi się marzenia: wyblakły kolory, blichtr staniał i świecidła zszarzały. Ostały się jedynie uczucia, które nie przebrzmiały, a to już jest majątek i piękny i spory. 1985
  16. tchnie klasyczną formą i dobrze. Harmonia, zgoda, współdziałanie, współodczuwanie to takie proste, a jakże trudne. Istotny temat ładnie przedstawiony.
  17. Taro, winszuję złośliwości pióra, tyle że nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Nauczono mnie, że o pewnych uczuciach należy mówić z pietyzmem. Tymi uczuciami jest miłość, przyjaźń, patriotyzm i troche jeszcze innych. Oczywiście wszystko można wsadzić do szmba i udawać, że nic się nie stało i dobrze pachnie. Czytam Pani wiersze, komentarze i szczerze podziwiam. Proszę się zatem nie zatracić w zapiekłości i złośliwości, bo nie o to chodzi. Oczywiście TV można nie ogladać, co nie znaczy, że pewne procesy, manipulacje, a nawet oddziaływanie podprogowe nie są realizowane i to nawet w czasie świetnego filmu. Pozdrawiam serdecznie
  18. Czuję się wywołany przed tablicę. Prawda, nie kształtujemy tutaj postaw, ale to co piszemy, to o czym piszemy, nasz stosunek do kwestii poruszanej w wierszu jest kształtowaniem postaw, czy to się nam podoba, czy nie. Jeśli ktoś tworzy tylko po to, by pokazać taki lub inny może i zaskakujący zlepek słów, to proszę. Myślę, że wielu tworzy dlatego, by dać upust swoim reakcjom na otaczający swiat, wyrazić swoje uczucia, a nawet zaprotestować przeciwko czemuś. Może to być też apoteoza małej ojczyzny, jak w przypadku Patrioty. Tak to odebrałem. Nie stawiam się w gronie jedynych sprawiedliwych. Głoszenie, jak to czynią media, że ktoś jest właściwym patriotą, a inny nie, służy do dzielenia ludzi, podgrzewania tzw. wojny polsko-polskiej. Ukształtowanie ludzi w ten sposób, by rozumowali właśnie tak, że patriota lub ktoś tam inny np. euroentuzjasta to dobry poeta, inżynier, nauczyciel, a z innymi pogladami już nie to czysty zabieg socjotechniczny w propagandzie, PR. Podobnie kształtuje się opinię że np. wynalazca, psycholog, reżyser itp. to nie może być kanalią. Może, i tak się dzieje. Ktoś ma umysł sprawny, ale jest łajdakiem. To są absolutnie dwie różne płaszczyzny, ktore nie mogą być łącznie oceniane. Kopnęło mnie tylko sformułowanie, czy zbitka patriotyzm i zarzyganie. To mi się może nie podobać, choćby ze względów estetycznych i krytykując to spodziewałem się tolerancji. Tymczasem to ja zostałem wytknięty jako ten nietolerancyjny. "Media" osiągnęły to, co chciały: dzielą społeczeństwo, a tego ja na pewno nie chcę. Tym samym mam przynajmniej przykład skuteczności stosowanej propagandy. Sorry
  19. Hej, Witaj Patrioto, Zaglądnąłem do Twoich wierszy. NIe przeczytałem wszystkich. Jestes człowiekiem wrażliwym, czującym, nie kierującym się modą. Patrioto, widziałem, że wprowadziłeś słowniczek dla wielu słów. I Ty mówisz, że brak Ci wykształcenia? To co powiedzieć o tych niby wykształconych? Groza. Kiedyś się spotkałem z tym, że zaimek "Twe" jest patetyczny, archaiczny, a "Twoje" już nie, a to tylko oboczności gramatyczne. Duże litery w wierszach. Jak najbardziej popieram, szczególnie w liryce. Przecież są to wiersze adresowane do kogoś, zatem przez emocje, szacunek dla adresatów piszemy wszelkie zaimki, rzeczowniki do nich się odnoszące z dużej litery. Wartości podstawowe (etyka naturalna), naturalne normy etyczne są właściwe rodowi ludzkiemu niezależnie od rozwoju cywilizacyjnego, miejsca zamieszkania na Ziemi, religii, koloru skóry itd. Teraz pewne kręgi starają sie zanegować te wartości i tworzą nową moralność - zdegenerowaną. Również wartością podstawową był zawsze patriotyzm - duże Ojczyzny i małe Ojczyzny. Heimat i Vaterland mówią Niemcy i nie wstydzą się tego - dziś. Rzymianin to brzmi dumnie - to już dawniej, prawda? Żyd też brzmiało dumnie. Każda nacja brzmi dumnie, a ludzie mali chcą być kim innym. NIe w smak im polskość, bo... proszę sobie odpowiedziec dlaczego. Dla mnie patriotyzm nie był nigdy do zarzygania, a Masłowskiej nie lubię z innych powodów. UE jest nam potrzebna, ale jako federacja wolnych, nawet nie tyle państw, co narodów. W różnorodności siła, a nie w urawniłowce. Niech się obrusza, kto chce. Istota nie jest w rzuceniu hasła "eurofob", tylko w konkretach praktycznych. Przykład: Gdyby Grecja nie była w strefie EURO, miałaby wpływ na swoja walutę - drachmę, to wtedy kryzys nie byłby tak dotkliwy. Ma jednak euro i ma to co ma, bo kraj mały nie ma wpływu na kursy tylko wielki, potężny. W UE dyskutuje się, jak bronić euro i się przed kryzysem, a u nas pewne kręgi prą do euro jak do ognia. Chyba, żeby się spalić.
  20. Dzięki za apoteozę swej małej ojczyzny i tej dużej zarazem. Dzięki za odwagę, bo dzis tak często słyszę, że patriotyzm to wiocha. Dzięki za konsekwencję.
  21. Jak się mam modlić: odmawiać paciorki dzieckiem wyuczone, litanie czytać, różaniec odprawiać i ruszać do zajęć? Nie, skądże! Zatrzymaj się chwilę w ciszy, w spokoju, dla siebie, dla mnie, w parku, w ogrodzie lub w swoim pokoju. Wszędzie. Wszędzie czekam na Ciebie. Zbliż się! Mów do mnie! Rozmawiaj jak z przyjacielem. Nie bój się! Ja Ci odpowiem. Tylko słuchaj… i usłysz! I patrz! Nie w siebie, we mnie patrz! I zobacz! I uwierz! II Katedra Chorób Wewn. CM UJ, październik 2008
  22. Czytasz i widzisz. Zachowana melodyka, która gaśnie wraz z osiągnięciem oazy ciszy, której tak potrzebujemy w tym zgiełku codziennego bełkotu bez treści.
  23. Może to trzeba dać, aby dostać, a może inaczej DAJ TĘ MIŁOŚĆ I daj tę miłość – to drożdże, to moce, co stokroć powrócą miłością, radością jak upojne noce. 24 kwiecień 2003
  24. Dzięki, ja też się wzruszyłem. Wiersze piszę nie dla siebie, nie dla pochwały, ale po to, by coś nimi przekazać, by cos pokazać, na coś uwrażliwić. Jeżeli zatem to się udaje... I wzruszyłem się
  25. Trafnie ujęty problem ewolucji etyki wg mnie, a po prawdzie pogłębiającego się egoizmu wywołującego dzieci ewolucję. Może zatem ewolucja egoizmu?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...