Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marek M

Użytkownicy
  • Postów

    165
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marek M

  1. Aniu, To nie kwestia wspomnień, sentymentu. Chciałem na obraz Krakowa, na uczucia do Krakowa nałożyć inne uczucia. Wyszło przesłodzone, ale jedni słodzą, a drudzy nie. Postaram się odsłodzić, ale to trochę potrwa. Koncepcja musi jednak pozostać pierwotna. Pozdrawiam PS Nie jest to bynajmniej tłumaczenie Parole.
  2. Ach, Popsuty, Pewnie, że się czepiasz, ale Cię lubię. Kto nic nie robi nie grzeszy, Ty jesteś pracowity. Zapraszam do warsztatu prozy. Może moja proza bardziej Ci się spodoba. Grzeszyć też można ckliwie, ale też i w mordę go raz. Pamiętasz piosenkę Parole, jej klimat? Zważ, że jest to piosenka, dialog, fascynacja miastem i sobą. Młodzieńczość, Kraków, miłość, spacery, uliczki, Wawel to jest romantyczna, z ładunkiem mieszanka, akurat to znam. Tak chciałem, a może moja natura jest taka ckliwa. Dla mnie uczucia to nie kupa barachła. Lepsza rzewność niż nijakość. Wolałbym pewnie, by Ci się podobał mój tekst. Czy miałeś dziewczynę z takimi wielkimi, ciemnymi oczyma? One się śmieją. Co tydzień byliśmy na Wawelu, śnieg, słota, słońce, całą paczką, z sympatią za ręce i te oczy. Tego się nie zapomina. To było tkliwe i urokliwe. A Kraków był przerażająco zaniedbany. Pozdrawiam
  3. Dwugłos do muzyki Parole, Parole, Parole (wyk. Dalida – Delon) Pamiętasz? Stałaś zamyślona. Nagle odwróciłaś się I uśmiechnęłaś ogromnymi oczyma. Bo to Kraków. Czarowny Kraków. Uroczy sen. Wtedy podszedłem – obcy. Znów… Nie rzekłeś nic. Byłaś tak śliczna, niewinna, wprost gracja. Nie stało śmiałości. Zabrakło słów. Fascynacja. Stare mury urzekły mnie. A potem razem przez Kraków. Prawda to. Nierealne, niebanalne. Sukiennice, smukłe dzwonnice, Wieża Ratusz, Droga Królewska, A w końcu fiesta. W ogóle na mnie nie spojrzałaś. Zabytki kościoły, anioły. A zbytki? Espresso i ciepłą szarlotkę! Czy ty i ja razem, czy my? Czy będziesz mnie kochać? A przyjaźń, szacunek i wierność? Bo miłość to nie perfumy i szkło. Czy będziesz ze mną? Gdy powiesz tak, to cały świat przed nami, mój drogi. Chodźmy, kochana! Stragany i kwiaty na rynku. Jak kolorowo! Dorożki stojące w ordynku. Jedziemy? Przechodnie na ławkach w spoczynku. O, popatrz! Mickiewicz upstrzony z gołębiem na głowie. Tak pięknie tylko, tak pięknie (jest) w moim Krakowie. Dziś buzia Twa łzami zszargana Kocham Cię, nie odchodź kochana. To są słowa, zawsze słowa, tylko to. Przecież razem. Tyle tu wspomnień. Tak, czuję to. Wtedy za ręce w milczeniu, muśnięcia… To jest magia, to jest urok tego miejsca. Tyś jest moim przeznaczeniem To złudzenie. Nie odchodź tak, proszę, nie odchodź kochana! Nie, mylisz się Ulotne chwile są jak miraż, jak upojenie, są jak nargile. Jesteś dla mnie jak muzyka, jak wiosenne tchnienie, jak liryka. Espresso i ciepłą szarlotkę! Nie odchodź, razem zostańmy w Krakowie. Miły mój, to nie ja. To nie ja zniewoliłam Ciebie. Żegnaj miły. Pora powiedzieć pa. To miasto, te światła, legendy Ciebie urzekły, jak wszystkich i wszędy. Czy kiedyś Cię znowu zobaczę? Kawiarnie, ogródki i planty. Posłuchaj mnie! Poeci to fiakrzy lub franty. Wspaniali. Piwnica, uczeni, giganty. Najmilsza! Tu każdy zaułek i kamień coś powie. Mariacki hejnał płynie po globie jakże bliski nam. Wspomnień drżenie. Wierzynek, królowie, zabawy. Jeszcze słychać. Dni chluby, rozumu i sławy. Na zawsze. Barbakan i Wawel, bulwary. Urok i czar Niezwykły, jedyny jest Kraków nasz stary. Gdzieś domy stanęły na głowie. Na Rynku, w Krakowie.
  4. Marek M

    Dysocjacje

    Cierpienia, pragnienia. Niech się skończy, niech wróci. Postrzępione uczucia, odczucia.
  5. Popsuty, Tak to już jest, że trzeba odwagi, by choć trochę przeciwstawić się jakiemuś ustalonemu nurtowi. Ja poszukuję formy, która by spełniała kryteria łącząc w sobie myśl, ładne słowa, dobre porównania i metafory, by była spójność tekstu, czytelność, zrozumiałość. Dziwi mnie wystrzeganie się słów określających tzw. wyższe uczucia. To nie uczucia zbrzydły, tylko my. Wiesz, że nie stronię od dyskusji i tam, gdzie uznam, że mogę coś powiedzieć o treści, czy formie to na pewno nie będę się lenił. A komentarz dam wyczerpujący, choć może kontrowersyjny. Pozdrawiam serdecznie mój adwersarzu.
  6. Czytać, komentować. Tak, racja. Tylko, że nasycnie wiersza dowolnymi niemal skojarzeniami, niby metaforami nie czyni poezji. Można kiwać nad takim wierszem głową i się zachwycać przypisując mu jakąś tam treść. Często to obserwuję na tym forum. Póki ktoś nie "odkryje" sensu, jest milczenie, a potem pojawiają się głosy wtórujące temu pierwszemu. Możecie mnie krytykować, ale nie zgadzam się z tym, że dzisiaj poezja ma być swoistą zagadką, szaradą do rozwiązania i im bardziej zaskakującą, to tym lepszą. To nie czyni tekstu poezją. Mogę się mylić, to rzecz ludzka. "Wierszoklecenie" - nie jestem tak zadufany, aby określać swój proces tworzenia inaczej, jeszcze po krytyce, ale czemu nie.
  7. Marku, Jak zwykle chcielibyśmy normalności. Tak nie jest. Już UE zastanawia się (inspiracja Niemiec), jak przeszkodzić Polsce w eksploatacji łupków. Eksploatacja łupków w Polsce, to zmiana relacji cenowych gazu w regionie, a to podkopuje sens ekonomiczny inwestycji rurociągu przez Bałtyk dla Rosji i Niemiec. Nic się nie zmieniło. Ogromny strach przed Moskwą połączony z uwielbieniem tego kolosa. Jak zwykle "alianci z UE" mają nas gdzieś, bliższa koszula ciału, a my wejdziemy do strefy EURO staraniem wiadomego ugrupowania i dopiero wtedy padnie nasza gospodarka i finanse. Przykro, smutno i straszno.
  8. Biała Lokomotywo, "Żegnaj mi, Krakowie" jest całkowicie innym tekstem. To kwestia korzeni, więzi, patriotyzmu lokalnego, sentymentu rodzinnego i co tam jeszcze. Tu miał być Kraków solo, bez dodatków, bo takie było założenie. Za kilka dni będzie inny wiersz o Krakowie, bardziej ambitny i proszę o wnikliwe komentarze, bo będzie to coś całkowicie innego. Dzięki wszystkim za komentarze. Zawsze bardzo oczekuję na nie, bo tylko to może poprawić moje "wierszoklecenie". Ogromna ilość moich wierszy powstała sporo czasu temu, była swoistą korespondencją, ripostą na ... tak wiele spraw.
  9. . Cykl: NAZWIJMY RZECZ PO IMIENIU ZNACZENIE HISTORII DLA WSPÓŁCZESNYCH Wielu z nas myślało zapewne, co jest ważne dzisiaj, by dobrze się czuć we własnym kraju. Innymi słowy, jakie wartości są ważne, jakie muszą być przestrzegane zasady, by można było po prostu powiedzieć, że fajnie się nam mieszka w Polsce. Bezpieczeństwo, infrastruktura i trochę innych warunków zawsze się wymienia. O innych się nie mówi lub ledwie zbywa. Chodzi o takie wartości jak poszanowanie własnej historii i tradycji, patriotyzm, przyzwoitość, godność, odpowiedzialność, troska o kraj, któremu na imię Polska, brak zakłamania, manipulowania społeczeństwem i to, co mieści się w kanonach etyki naturalnej czyli moralności lub przyzwoitości. Chodzi też o tworzenie dobrego prawa, prostych zasad, czytelnych przepisów traktujących wszystkich obywateli jednakowo, nie o wywracanie co chwila do góry nogami tego, co było uchwalone. To nikomu nie służy, ale tworzy mętną wodę, łatwą do różnorodnego interpretowania. Chodzi o niezawisłość sądownictwa, prokuratury, mediów, twardego zagwarantowania zasad demokratycznych. Nazwanie ustroju w konstytucji demokracją nie czyni jej w żadnym przypadku, tak jak czyni człowiekiem kulturalnym posiadanie wyższego wykształcenia lub posiadany przez kogoś talent nie czyni z niego wzoru przyzwoitości, moralności. Często bywa wręcz odwrotnie. Zacznijmy od historii, bo z tym jest całkiem źle. Nie chodzi o daty, bitwy, wojny tylko o znaczenie pewnych wydarzeń w życiu każdego narodu, społeczności, które brały w nich udział. Uczmy się interpretować współczesność na przykładach dobrych i złych z naszej historii. Uczmy się na błędach innych. To ma sens. Historia nie jest tylko po to, by być z niej dumnym lub sfrustrowanym. W ogóle bez sensu jest odrzucanie, marginalizowanie swej historii, chyba że czynią to wrogowie, ale oni nie reprezentują polskiej racji stanu. Oto kilka spostrzeżeń z naszej historii i jej różnego interpretowania. Znaczenie historii dla nas, współczesnych PAŃSTWO POLSKIE Historycy uczą nas, czyniąc pewien skrót myślowy, że pojęcie państwo - Polska było zawsze tak pojmowane, jak to dzisiaj się uważa. Nie zgadzam się z tym. Państwo, królestwo nazywane Polską było domeną władcy. Oni musieli dbać o te włości, bo to był ich interes. Oni o nią prowadzili wojny. Nigdy do czasów Insurekcji Kościuszkowskiej chłopi nie utożsamiali się z państwem. Oczywiście, jeśli ktoś burzy, pali mu chatę, to rodzi się opór. W średniowieczu rycerstwo broniło państwa, chłopi żywili, a mieszczaństwo pełniło pozostałe funkcje. Król, książęta, wojewodowie itd. rządzili czy zarządzali jak menadżerowie, bo to była ich powinność i konieczność. Poczucie państwa-ojczyzny jako dobra wspólnego w dzisiejszym rozumieniu rodziło się wolno. Wrzawa o pochówek na Wawelu, bo tam królowie, to tylko rozrabiactwo polityczne. Nie każdy z królów był tak wielki jak Kazimierz, byli też całkiem nędzni, podli i zdradzieccy. Za Jagiellonów Polska była mocarstwem. Mało jedna kto wie, że Jagiełło, Litwin, brat Witolda, nie wykorzystał zwycięstwa pod Grunwaldem 1410r. do całkowitego zlikwidowania Krzyżaków, co mógł uczynić, gdyby nie opóźnił marszu na Malbork. Racja stanu Litwy zwyciężyła, chociaż Jagiełło był królem Polski, przeważyła polityka utrzymania równowagi w regionie. Ten przykład ma służyć zilustrowaniu, że stereotypy nie do końca muszą być prawdziwe: Grunwald – zwycięstwo – klęska Krzyżaków. Grunwald to była ważna, ale tylko bitwa, a Krzyżacy jeszcze długo mieli się całkiem dobrze. Groby na Wawelu są grobami władców swej domeny czyli królów, ich rodzin i uczonych, o których się mniej mówi. Groby późniejsze są grobami tych, dla których Ojczyzna, Polska nie była czczym frazesem, nie była czyjąś domeną, lecz dobrem wspólnym o najwyższej wartości. „Dla niej żyć w nędzy, dla niej i umierać”. Patriotyzm był największym wyróżnikiem ludzi pochowanych na Wawelu w dobie najnowszej. Nie chciałbym, by na Wawelu chowano kogokolwiek, kto plwałby na mój kraj, kto pisałby źle o mojej Ojczyźnie lub był wręcz jej wrogiem. Dotyczy to zresztą wszelkich panteonów narodowych, choćby Skałki. W każdym razie wrzawa nad miejscem pochówku tragicznie zmarłego jest niewyobrażalnie żałosna. Akurat patriotyzmu Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu można zarzucić różne uchybienia, ale patriotyzmu nie sposób odmówić. On też walczył o Polskę. Jeśli ktoś nie wie jak, to przykro. Resztę oceni historia. Mówimy zrywy niepodległościowe. Trzeba pamiętać, że w tych zrywach czynnie brała udział niewielka część społeczeństwa ta bardziej świadoma utraty swego kraju, swojej małej Ojczyzny - Domu i oczywiście wolności, suwerenności. Do tych powstań pewnie nie doszłoby, gdyby to była jedynie ta kwestia, ale za nią szły względy ekonomiczne, społeczne, prawa obywatelskie, jakie by wówczas nie były. Insurekcja Kościuszkowska 1794 Przyczyn powstania było wiele zarówno gospodarczych jak i politycznych. Caryca Katarzyna II i jej doradcy parli do unicestwienia pozostałości państwa polskiego, do podcięcia jego bytu ekonomicznego. 7 banków upadło. Czy wyobraża sobie ktoś sytuację, gdyby dzisiaj upadło 7 banków w Polsce? W tamtych warunkach posunięcia zaborcy, uderzające w podstawy bytu ekonomicznego, dążące do likwidacji pozostałości Konstytucji 3 Maja jako dobrych podstaw prawnych państwa musiały wywołać opór. Powstanie styczniowe 1863-1864 było odzewem na zapowiadaną brankę (pobór) do wojska carskiego, szczególnie osób podejrzanych o uczestnictwo czy sprzyjanie ruchom niepodległościowym. Służba w wojsku trwała 20 lat, o ile ktoś przeżył aż tyle. Młodzi nie chcieli wspierać kosztem swego życia obcego mocarstwa i tracić nadziei na odzyskanie niepodległości. Tu nie chodziło o romantyzm, lecz o podstawy bytu. Wyciągnięcie tylu młodych ludzi podkopywało gospodarkę, przyszłość narodu. Trzeba nadmienić, że chociaż Polska utraciła swe ziemie w trakcie rozbiorów, to nastąpił rozwój gospodarczy (okręg przemysłowy: Białostocki, Bielski, Łódzki), bowiem otworzyły się ogromne rynki zbytu na wschodzie (patrz choćby literacki Wokulski) i zachodzie. Mówienie dzisiaj o bezsensowności powstań jest manipulacją tych, dla których historia Polski jest mało ważna z punktu widzenia ich interesów, ich ideologii. Powstanie dla ich uczestników było obroną konieczną. Czy ten zryw, myśląc racjonalnie, miał szanse? Nie, tak samo jak i wojna polsko-bolszewicka 1919-20, która została po prawdzie wygrana, ale dzięki nie tylko ofiarności żołnierza polskiego, dzięki doskonałemu dowództwu, manewrowi Piłsudskiego, ale i zbiegowi sprzyjających okoliczności. Gdyby te okoliczności nie zaszły zresztą po stronie Rosji sowieckiej, to marna byłaby nasza przyszłość. Tej wygranej sowieci nigdy nam nie darowali (Katyń to właśnie zemsta). Tej wygranej sowieci nigdy nam nie darowali (Katyń to właśnie zemsta)!!! Po najazdach szwedzkich 1655-1660 Polska była zrujnowana w o wiele większym stopniu niż w wyniku II Wojny Światowej. Zasobność gospodarcza, jaka była przed Potopem, została dopiero odzyskana po ponad stu latach, tuż przed I Rozbiorem 1772. Przez te sto lat państwa ościenne rozwijały się, a nie odrabiały strat nieprawdopodobnej grabieży Szwedów. W połowie XVII w. były ogromne mrozy zagrażające bytowi Szwedów. Pomijając wojnę braci Wazów bo władzę, była to wojna w celu grabieży i przetrwania Szwedów w Szwecji. Przez Bałtyk jeździło się rozstawnymi końmi. Ogołocili więc Szwedzi Polskę do ostatniej krowy, ostatniego koguta nie mówiąc o innych dobrach materialnych. Słabość gospodarcza to była główna przyczyna I Rozbioru Polski, o czym się nie mówi. Nie umniejszam tu roli zdrady, knowań itd. Słabość gospodarcza prowadzi do katastrofy politycznej. Działań progospodarczych nie należy odkładać Klęska wrześniowa 1939 to skutek nie tylko najazdu Hitlera, nie tylko paktu Ribbentrop-Mołotow i najazdu Rosji sowieckiej, ale i słabości gospodarczej. Okres 20 lat niepodległości był zbyt krótki, by stać się potęgą gospodarczą, chociaż były ku temu wszystkie przesłanki. Polska rozwijała się gospodarczo bardzo dobrze. Za krótko jednak. Dzisiaj nie widać priorytetu dla gospodarki. Nigdy nie wiadomo, czy czynnik braku czasu nie może się powtórzyć. Podejmowane działania są chaotyczne, wielce zagmatwane, a nie systemowe. Tzw. „reforma” Balcerowicza, de facto Sorosa zdusiła inflację gigantycznym kosztem (miliardy zł), otworzyła Polskę na operacje spekulacyjne (tzw. jednostronna wymiana) zagraniczne i rodzimych cwaniaków dobrze poinformowanych o zamierzeniach Balcerowicza, o czym nikt nigdy nie chciał prawdy powiedzieć. Faktycznie zaś ogromnie zubożyła społeczeństwo przez ok. 7 krotnie podniesienie cen (np. Chleba 13-krotnie), oraz wyciągnięcie oszczędności dolarowych i ich zdeprecjonizowanie (Szacunki mówią o 7-15mld$). Zabrakło dalszych kroków, a wręcz nastąpił regres. Reformy dzisiaj wymagają zbyt dużej odwagi, a tej nie ma nikt, bez względu na ubarwienie ideologiczne. Leży odłogiem reforma finansów, systemu emerytalnego, zdrowia, szkolnictwa, sądownictwa itd., a co ustawa, to naznaczona lobbingiem. Kultywuje się i petryfikuje rozwiązania, które z założenia są sprzeczne z Konstytucją, choćby zachowania równości obywateli, o sprawiedliwości nie wspominając (przykład: podatki tzw. zwolnienia podmiotowe, różnorodne uprawnienia emerytalne itd. itp.). Polityką dziel i rządź kupuje się głosy jakiejś tam grupy ludzi, czasem wynagradza, odwdzięcza. Myślę, że nie chcemy tak nierównego traktowania tym bardziej, że to nie ubogi jest np. zwalniany z podatku, tylko zazwyczaj potentat. Tenże sam Balcerowicz otworzył polski rynek na import alkoholi. Jechały tiry i całe pociągi(!), doprowadzając rodzimy przemysł spirytusowy prawie do upadku, jedno z głównych wówczas źródeł dochodów państwa. Był to jeden z największych przekrętów czynionych w majestacie prawa. Po prawie 2 latach przepisy te, tenże Balcerowicz cofnął. To po co to robił? Gorzały przecież nie sprowadzały krasnoludki. Powstały fortuny konkretnych osób. Mało tego. Alkohol kupowano też za kredyty, często nawet umarzane. Mówienie, że wszystko było zgodnie z prawem, nie oznacza, że było zgodne z dobrem Polski. Komu to miało służyć? Kto ma władzę, za dużo władzy bez kontroli, ten każde prawo uchwali, nawet bandyckie. Inna sprawa to korzyści z dofinansowania z UE. Nikt nie liczy wszystkich kosztów tylko porównuje kwoty wpłat do Unii i wypłat. Jesteśmy w Unii i bardzo dobrze. Nie zapominajmy jednak, że stare kraje Unii, przez otwarcie się ogromnych i chłonnych rynków na wschodzie odniosły o wiele większe zyski niż te biedne kraje. To nie przypadek, że co kilkaset metrów w naszych miastach stoją taniutkie blaszaki – megamagazyny, supermarkety zamieniające towar na pieniądze i wyprowadzające je za granicę, najczęściej bez podatku CIT, zyski. Dlaczego nie zobligowano obcego kapitału do zainwestowania w nowoczesne technologie, w produkcję, a nie handel? Wolność gospodarcza? Równość zasad? Jaka równość? Zamiast rozsądnej protekcji słyszymy błazeńskie wystąpienia i jeszcze bijemy brawo. Zgroza! To nie nad bogatymi krajami Unii, nie nad przegranymi Niemcami, które miały plan Marshalla trzeba się użalać, lecz nad tymi, których kiedyś bez żenady wystawiono do pożarcia. Że to historia? Ona jednak trwa. Po pierwsze gospodarka jak głosiło hasło Clintona, a Reagan urzeczywistnił w praktyce. Prezydent-aktor, co byłoby w Polsce powodem do szyderstwa, uznany został za największego prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych. Zlikwidował ogromny deficyt państwa i dzięki nieugiętej, stanowczej postawie doprowadził do załamania ekonomicznych podstaw systemu komunistycznego, m.in. wskutek niezwykle kosztownego wyścigu technologicznego, technicznego, zbrojeń. Ruch Solidarności też zrobił swoje, ale jak zwykle rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Kiedy jest się potęgą ekonomiczną, posiada dobre prawo sprzyjające rozwojowi, to mało kto może zagrozić. Jeszcze jedno. Z Austrii sowieci wyszli dopiero w 1955 roku. Za okupacji sowieckiej była nieprawdopodobna bieda. Ludzie marli z głodu. Dzisiaj widzimy jak ten kraj wygląda. Już w latach siedemdziesiątych XXw. Austria wyglądała lepiej, niż Polska teraz. Po 20 latach niepodległości! My mamy o wiele większe zasoby niż Austria. Nic nie stoi na przeszkodzie, by było lepiej dziś, poza nieudolnymi, zapatrzonymi w siebie, rządami. Po ponad 20 latach, choć są zmiany, ciągle drepczemy prawie w miejscu. Przez partykularyzm, przez prywatę, przez korupcje. Przywódcą kraju winien być ktoś, dla którego Polska będzie dobrem nadrzędnym, a on sam posiadał wizję rozwoju kraju, tego kraju – Polski. Po pierwsze gospodarka. Nie widzę szans, by aktualnie sprawujący władze mogli coś tu uczynić. Mają inne priorytety. Jest to zabezpieczenie koncentracji wszelkiej władzy w jednych rękach czyli totalitatyzm: urzędy, służby specjalne, wojsko, NBP, media –jedynie słuszna informacja, likwidacja IPN, by zakopać wstydliwą przeszłość. Dziś można być niejednokrotnie dziewicą. Przeciwnicy tej koncepcji właśnie przypadkiem zginęli. Mieli pecha, nieprawdaż? Minister Religa rozpoczął pracę nad reformą opieki zdrowotnej. Dlaczego jej nie kontynuowano? Celem jego reformy było usprawnienie służby zdrowia, a właściwie pacjent. Celem kolejnej reformy, nazwijmy ją reformą Pani Kopacz jest wyłuskanie tłustego kąska czyli prywatyzacja. Jak wygląda służba zdrowia każdy widzi i odczuwa na sobie. Tłumaczenie, że gdzieś tam jest gorzej niczego nie usprawiedliwia. Dlaczego nie można dobrze zarządzać szpitalem państwowym czy miejskim, a można szpitalem równie państwowym tylko jako spółką? Sprawa jest prosta. Jeśli taka spółka znajdzie się w tarapatach finansowych, to można ją szybciutko sprzedać za grosze jako nierentowną. W jednej chwili ktoś znowu przejmie za frajer „upadający, bezradny” szpital, który za chwilę rozkwitnie jak rajski ptak. To nie jest demagogia. Tysiące państwowych przedsiębiorstw sprywatyzowano doprowadzając je do bankructwa lub w podobny sposób. Mechanizm jest taki. Zakłada się spółkę. Przedsiębiorstwo państwowe PP zawiera umowę ze spółką, że wyłącznym dystrybutorem produktów po niezmiennej cenie będzie spółka. Ustala się wysokie kary. Oczywiście ceny rosną, koszty też. Zyski przechwytuje pośrednik. PP jest w tarapatach finansowych. Dyrektorem PP i tej spółki często jest ta sama osoba. Proste!!! Bankrutującą firmę kupuje za grosze ten, co ją doprowadził do bankructwa. W majestacie prawa!!! Jakiego prawa! Kosmopolityzm. Niech mi pokażą dumnego Anglika, zadufanego Francuza czy butnego Niemca, który odwraca się od swojej ojczyzny, od swego Vaterlandu. Jest Unia Europejska, ale granicę dla interesów Unii stanowi interes własnego kraju. Mamy tego przykładów wystarczająco dużo. Zażądano zamknięcia stoczni polskich, bo były dotowane, a nasi kosmopolici gorliwie to wykonali, zamknęli stocznie. Pani kanclerz Merkel dotowała przemysł w Niemczech, dotowała stocznie w Bremie i co? Ano nic. Tam był kryzys finansowy, a my to potęga przecież, jak nam wmawiano. Teraz stocznie niemieckie się rozbudowują. Konkurencja dla Niemiec została przez polski rząd wycięta. Niech mi ktoś zaprzeczy, że nie jest to prawda!!! Czy tak ma wyglądać polska racja stanu? Wolałbym, by rządy sprawował ktoś, kto nie zmuszałby mnie do zadania takiego pytania. Dzisiaj rozwój Polski nie jest celem. Nie widać tego. Celem jest władza, przywileje i rozszarpywanie tej sztuki sukna, której na imię Polska. Przykładów można podawać bez liku. Powstanie Warszawskie Dzisiaj różni "znawcy" wybrzydzają. Po co ta ofiara? A po co ofiara katastrofy pod Smoleńskiem. Jak wielu ludzi zacietrzewionych lub .... doprowadziło do tego? Począwszy od wyboru lotniska z pasem zbyt krotkim na lądowanie Tu-154. Można zastanawiać się po latach, w ciepłym fotelu i stroić różne miny. Wtedy w 1944r. nikt, nie tylko z młodzieży, która walczyła, ale i z dorosłych nie miał wątpliwości. Zryw jest potrzebny. U progu stoją sowieci. Przejęcie miasta to kontynuacja Polski przedwojennej. Przecież alianci - sowieci pomogą. Alianci zachodni też nie pozostaną obojętni. Nikt nie brał pod uwagę obłudnej polityki Stalina. Ta obłuda była niewyobrażalna, tak samo jak i w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego społeczeństwo przyjmowało zmanipulowany wizerunek Prezydenta i jego małżonki za prawdę. Taka polityka, taka manipulacja nie mieściła się nikomu w głowie. Przyjmowano to, co głosiły media za dobra monetę. Tak było przez ostatnie lata, a wówczas, w czasie wojny nikt nie chciał nawet myśleć, że jeden z aliantów ma inne plany, którym nie przeciwstawią się alianci zachodni. W tamtej sytuacji, tuż tuż jak się wydawało, przed oswobodzeniem stolicy należało pokazać, że w Warszawie są Polacy, którzy podejmują trud odbudowania państwa polskiego jako kontynuację Polski przedwojennej. To proste do zrozumienia, choć ułudne, że stolica musiała być w rękach polskich, bo tylko wtedy świat mógłby z nami się solidaryzować. Inaczej zdobywca bierze wszystko, bo kto mu się przeciwstawi. Powtarzam. Jak jest okazja, zdobywca bierze wszystko. Mamy po dziś dzień dość przykładów choćby z historii najnowszej. Wiem, co mówię, bo wówczas moja rodzina mieszkała w Warszawie. Rodzice jako lekarze brali udział w Powstaniu Warszawskim, liczni młodzi moi wujowie, ciocie walczyli i ginęli, a brzozowe krzyże zdobią ich groby w kwaterach harcerskich i innych. Ojciec znalazł się w obozie jenieckim w Zeitheim. Wrócił dopiero na jesieni 1945r. Nikt go jednak nie zwolnił z obozu ze względu na zły stan zdrowia. Mama z dziećmi przeszła przez obóz przejściowy w Pruszkowie. Nikt by nie powstrzymał tych młodych Kolumbów z najlepszych pokoleń i rodów, jakie Polska kiedykolwiek wydała, wyrosłych nie w niewoli, zdradzie, obłudzie, ale w wolności, w prawdzie, patriotyzmie. BEZ MANIPULACJI. To nie dowódcy, którzy wydali rozkazy, ale ta młodzież poszłaby nawet samorzutnie w bój, na każdy rozkaz Twój - Warszawo, dlatego że taki był przymus wewnętrzny tkwiący w każdym powstańcu. Nie wszyscy jednak byli Kolumbami. Do boju wyzwoleńczego przygotowywano się bardzo długo. Ciśnienie rosło i wybuchowi powstania najprawdopodobniej nie zapobiegłby żaden rozkaz. Młodość, pragnienie wolności, ogromne krzywdy okupacji, straty bliskich kolegów, sympatii, swych miłości to był wewnętrzny imperatyw. Wykorzystywanie argumentów bezsensowności zrywów przeciw patriotyzmowi, a za jakimś kosmopolityzmem jest okrutną grą tych, którym obce jest pojęcie Ojczyzny, a raczej, którzy nie czują potrzeby jej istnienia jako Polski, kultywowania jej tradycji, utożsamiania się z nią. Popatrzcie na głosicieli takich poglądów i zapytajcie skąd ich ród. A może są janczarami? „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Czy pamiętacie jeszcze taką pieśń? Czy ona coś dla nas znaczy? Czy nie jest istotą naszego, Polaków trwania na tej Ziemi, w Polsce. Polska Ludowa Mój nauczyciel historii, przedwojenny, uczył nas, że przyczyną powstania Polski Ludowej był przemarsz Armii Czerwonej. Nie dodawał jednak: „i pozostanie jej w granicach Polski”. Tych słów nie mógł powiedzieć, a i tak często był targany przez UB czy potem przez SB. Wszyscy wiedzieli, że bez wojska, władza czerwona nie utrzymałaby się wówczas nawet przez dobę. Niestety prócz armii, był cały aparat przymusu: sowiecki NKWD, a od 1954 r. KGB i utworzone „polskie” milicja, UB (od 1954 SB), KBW itd. Do tego partia, reprezentująca interes KPZR i ZSRR. Trzeba było niszczyć patriotyzm i patriotów. I niszczono już od 17 września 1939 roku. Malo tego. Jeszcze przed wojną na terenach ZSRR wymordowano niemal 200 tys. Polaków. Był Katyń, inne obozy, wywózki Polaków na Syberię, do Kazachstanu, mordy, rozstrzelania itd. W efekcie zaboru sowieckiego Polska utraciła 170 tys.km2 terytorium, a łączne straty ludności, wojenne i wskutek przesiedleń i zaboru ponad połowy terytorium Polski liczyły 12 mln. (35mln przed 1939r, a po 1945 – 23mln. Historia była zakłamywana, a interpretacja jednostronna. Nie chcę, by to się ciągle powtarzało. Nawet fakt opuszczenia Związku Radzieckiego przez armię Andersa był efektem porozumienia Stalin-Churchill, a raczej żądaniem Stalina, by Anglia zabrała sobie naszych wojaków. I dlatego Anders mógł wyprowadzić Polaków z Rosji sowieckiej, inaczej by się to nie udało. Po co Stalinowi obca armia ludzi, z polskim korpusem oficerskim przedwojennym, którzy w takiej chwili jak Powstanie Warszawskie nie pozostaliby obojętni? Celem PRL było rozwalenie siły rodzin wielopokoleniowych. Brak korzeni powoduje przewrócenie się drzewa. Skutecznie to zrobiono: 6 m2 powierzchni mieszkalnej na osobę + skłócenie pokoleń. W dużym mieszkaniu nie przeszkadza, że jest więcej osób i jest komfort. W małym to i jednej osobie może być ciasno. Dla porównania. Przedwojenna norma (lata trzydzieste) dla budownictwa mieszkalnego to minimum 20 metrów na 1 pokój. Nie skłócajmy pokoleń w imię ciasnych interesów grup żądnych władzy i o nie zawsze klarownych celach. Młodzi mają prawo znać prawdę, a nie wirtualny, medialny, zmanipulowany, nierzeczywisty obraz. Mają prawo do własnych osądów, do własnych wyborów, ale na rzetelnych, rzeczywistych przesłankach, a nie opartych na nośnych zmanipulowanych hasłach i obrazach. Inaczej kiedyś znowu ruszą w bój, zawiedzeni, oszukani. Polska Ludowa to pasmo kłamstw i oszust. Również grabieży. Wymiana pieniędzy 1950 i 1955r. zagrabiła na ogromną skalę oszczędności obywateli. Wymiana pieniędzy, denominacja służą jednemu celowi - pokrycie kosztów tragicznej nieudolności sprawujących władzę. Warto o tym pamiętać, by we właściwym czasie wymienić władzę, nie pieniądze. 1980 rok – Solidarność „Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.” Niestety! To było niesamowite, jak powiew majowego wiatru pełnego zapachu, miłego, pieszczącego. Chłonęło się go jak ambrozję boską, bo dawał lekkość duszy, wyzwalał życzliwość, staliśmy się ludźmi lepszymi dla siebie. To było cudowne. Ileż nadziei, pomysłów, planów. Dzisiaj, choć niby jesteśmy wolni i suwerenni, nie czuję, by państwo było moje, by media służyły nam. Państwo jest ICH, a media są SALONOWE. Do tego krzewią ideologię salonową będącą połączeniem nihilizmu, hedonizmu, libertynizmu, relatywizmu, a szczytem osiągnięć jest bylejakość. Próbują kreować nowe autorytety, ale ich nie ma. Jedyny to Bogusław Kaczyński, doceniany i szanowany przez wszystkie pokolenia, dla którego bylejakość nie jest wirtuozerią, a relatywizm etyczny – moralnością. Zawsze elegancki, zachwycający piękną polszczyzną i manierami. Rynsztokowy język mediów jest mu obcy. Wówczas jednak zaczęliśmy się do siebie uśmiechać i pozdrawiać nawet obcych i nikt nie warczał: Czemu się śmiejesz, ty taki owaki .Przecież państwo się jeszcze nie zmieniło. Byliśmy nadal zniewoleni. Ba! Jeszcze bardziej obserwowani, by w odpowiednim momencie zdjąć najaktywniejszych. Do Solidarności wkradli się esbecy i specsłużby niby polskie, ale nie nasze i obce oraz nomenklatura PZPR. Można oszacować, że było to tysięce ludzi. Byli na wszystkich szczeblach. Ten wiosenny wiatr odnowy trwał dla mnie do 13 grudnia 1981 godzina 3 rano, kiedy huk wywalanej bramy i tupot butów zerwał nas, strajkujących na równe nogi. Wygnano nas na plac, a mróz był siarczysty -20ºC. Listy do aresztowań były gotowe, sporządzone już chyba we wrześniu 1980r., bo nie zawierały nazwisk tych, którzy stali się istotnymi związkowcami w późniejszym okresie. Posegregowano nas. Jednych zabrano do więzień, innych zwolniono. Był słoneczny ranek, lecz niebywale mroczny. Wypowiedziano wojnę narodowi polskiemu w imię obcych, imperialnych interesów Rosji Sowieckiej, zachowania strefy wpływów, podporządkowania. Zamordowano sto kilkadziesiąt osób, tysiące prześladowano. Uczyniono jednak coś gorszego. Zamordowano ducha narodu, zamordowano ten powiew, dzięki któremu czuliśmy się upodmiotowieni, poczuliśmy się właścicielami naszego kraju, chociaż ONI – namiestnicy ZSRR - nadal sprawowali władzę, a wojska sowieckie stacjonowały w Polsce i w pobliżu granic. Dla Jaruzelskiego i Kiszczaka ważny był interes Moskwy, nie Polski. Ich racja nie była polską racja stanu. Oni dorżnęli naszą rachityczną gospodarkę, zamarynowali w occie na półkach sklepowych i dusili tak do 1989 roku. Naród polski marniał, a ONI przygotowywali się do najbardziej przebiegłej volty, uwłaszczenia się na majątku narodowym, a koszt tego nie był ważny. Transferowano kapitał za granicę i z powrotem, by zakładać spółki joint venture, doprowadzano firmy państwowe na skraj bankructwa, by po Okrągłym stole przejmować je za bezcen lub za kredyty, które udzielali, a potem umarzali partyjni kolesie, prezesi banków. Metod było oczywiście więcej np. akcje pracownicze. Oprocentowanie bankowe w I kadencji Sejmu początkowo dochodziło do ok. 100% miesięcznie, kredyty były jeszcze wyżej oprocentowane, a posłom Sejmu kontraktowego udzielano nieoprocentowanych kredytów, za które kupowano grubo poniżej wartości najcenniejsze mieszkania rządowe w Warszawie. Majątek narodowy, najlepsze firmy, zaczęto wyprzedawać obcemu kapitałowi poniżej wartości, a nowi właściciele często likwidowali je fizycznie. Brutalnie likwidowali konkurencję za śmieszne dla nich pieniądze. Zamiast miejsc pracy przybywało bezrobocie. Że nie zawsze. Prawda, nie zawsze. W ten sposób realizowano powiedzenie jednego z uznanych przez salon autorytetów, że Polacy będą niewolnikami we własnym kraju, pracując u nas i dla nas. Okrągły stół Właściwie to jedno ustalenie niezapisane ma znaczenie: Oddajemy (tzn. PZPR) władzę za prawo do rozdarcia, rozgrabienia tej sztuki sukna, której na imię Polska. Kto brał w tym procederze udział ten wie, jakimi metodami. Kto nie brał, a nie uległ propagandzie, też wie chociaż może mniej. Pozwolono na to. Resztę wyprzedaje się, jakże często za grosze, by pokryć dziury budżetowe swej nędznej, a kosztownej deficytowej, nieudolnej działalności. Po pierwsze gospodarka! – mówił Clinton (dosł. Gospodarka, głupcze ). Starzy wyjadacze partyjni, agenci SB wiedzieli, że najpierw muszą być podstawy finansowe, a władza sama do nich wróci. Bez pieniędzy nie ma rządzenia, nie ma możliwości zdobycia władzy. Bez miedzi to się w kącie siedzi. Dlaczego to wszystko piszę? Dlaczego przytaczam jakieś zdarzenia historyczne? Piszę, by pokazać pewne prawidłowości: 1. Historia określa tożsamość narodu. 2. Nie ma skutku bez przyczyny. 3. Istotą siły państwa jest jego zasobność, gospodarka. 4. Nie można bezkarnie oszukiwać społeczeństwa. 5. Zdarzenia historyczne mają różnorodne przyczyny, czasem wcale nie te, które się podaje. 6. Pozorne oddanie władzy nie musi oznaczać jej utraty. 7. Zagrożenie bytu, jego podstaw ekonomicznych wywołuje zrywy nawet wówczas, jeżeli nie mają racjonalnych podstaw powodzenia. 8. Nie wolno ulegać manipulacji. 9. Ocena sytuacji musi opierać się na rzetelnych, prawdziwych przesłankach. 10. W sytuacjach prawie beznadziejnych, nieprzewidziane zdarzenia mogą odwrócić bieg historii. 11. Znajomość historii pozwala na lepszą ocenę teraźniejszości. 12. Co jeszcze? Proszę dopisać. Najważniejsze jednak, by doświadczenia historii pozwoliły prawidłowo odczytywać teraźniejszość po to, by nie dać się manipulować mediom, specom od PR i propagandy, rządom pragnącym władzy za każdą cenę. Bywa, że po trupach. Nikt nie lubi być oszukiwany, okłamywany, manipulowany, szczególnie przez tych, którym powierzyliśmy władzę i przez media, dziennikarzy będących na ich, a nie na naszych usługach.
  10. Hej, Popsuty Dzięki za choć kilka słów. Rytm się chwieje. Proszę o wskazanie miejsca, bo nie widzę. Wiersz jest sześciozgłoskowy i nigdzie nie odbiega od tej zasady. Treść. Miała być o Krakowie, bo ciągle brakuje, może nawet nie tak udanych, ale wierszy o Krakowie. Jest Krakowiaczek jeden i siedem koników. Tu chciałem pokazać ten wieczór, ten poranek może nawet skacowany, gołębie o brzasku, Kraków jeszcze pusty, ale gdzieś tam widać w poświacie Wawel i można wstąpić na śniadanie ciągle wiedeńskie, bo jest gdzie. Ileż można zmieścić w kilka fraz? I nie mogą być niekawonaławiczne, bo adresatem nie tyle powinien być poeta tylko całkiem przeciętny odbiorca. Może źle rozumuję. Krysiu, dzięki za tyle
  11. Latarnie pogasły, lecz szumi wciąż w głowie. Świt blady już wstaje. Dzień dobry Krakowie! Różowa poświata, gołębi też mrowie zagląda do okien. Dzień dobry Krakowie! Patrz, Wawel skąpany w słonecznej koronie! Bajeczny, nieprawdaż? Dzień dobry Krakowie! Już pierwsze kawiarnie otwarły podwoje - śniadania wiedeńskie. Smacznego w Krakowie! Na rogach sprzedają - najlepsze pod Bogiem - krakowskie bajgielki. Dzień dobry Krakowie! W tym mieście wieczory, niech każdy się dowie, są jeszcze piękniejsze. Dzień dobry Krakowie!
  12. Proszę, rozwiń swą myśl.
  13. Marku, Napisałeś, że powstanie MUSIAŁO wybuchnąć. Oczywiście. Natomiast kiedy weszliby sowieci - gdyby powstanie nie wybuchło - to walki byłyby nieprawdopodobnie zacięte, a sowieci wymordowaliby wszystkich jak leci tak, jak to robili na kresach wschodnich: i żołnierzy i cywili. Co by nie było, to i tak byłaby zagłada Warszawy i jej mieszkańców. HItler kazał wrócić się do Warszawy dywizjom wycofującym się, a potem "za karę" rozkazał unicestwić miasto, a Stalin patrzył się na to z satysfakcją. Oddziały, które szły z całej Polski - to były naprawdę duże siły liczące tysiące żołnierzy AK, ale rozproszone, bo ze wszystkich kierunków - na pomoc Warszawie, były zatrzymywane przez Niemców, a głównie przez sowietów w walce. Co robili potem sowieci z tymi żołnierzami? Jeśli ktoś zna historię, to sobie sam odpowie.
  14. Marek M

    do brzozy

    może "rozrzuci" jak to wiatr
  15. Motto: Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości. Józef Piłsudski. W okresie stalinizmu w szkole uczono historii marksizmu i leninizmu, historii WKPb czyli Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewickiej oraz historii politycznej obejmującej powstania, bunty i wojny na przestrzeni wieków. Po odwilży 1956 roku pozostała historia polityczna z odpowiednią interpretacją klasową. Później bardzo powoli programy nauczania historii zaczęły się zmieniać, trochę wypełniając białe plamy najnowszych wydarzeń. Celem nauczania historii jest poznanie dziejów swojego narodu i wybranych innych narodów, najczęściej ościennych i tych znaczących w dziejach świata. Zastanawiam się jednak czy jest to aby najważniejszy cel. W końcu można nie wiedzieć kiedy kto kogo pobił pod Cecorą czy kiedy Troja została zburzona. Myślę, że są ważniejsze cele. W ostatnich 2 może 3 latach coraz częściej słyszę, że historia jest czymś złym, a ci, którzy przywiązują wagę do historii swego kraju, nie potrafią wybiegać w przyszłość, mieć dobrych koncepcji rozwiązywania problemów, są co najmniej zacofani. To, że taki sposób myślenia sam się kompromituje nie ma tutaj znaczenia. Ktoś posiał takie ułomne ziarno na podatny grunt i jak to bywa chwast sam się pleni niczym barszcz Sosabowskiego. Co ma piernik do wiatraka? Tym gorzej. Znaczy to, że społeczeństwo pozornie jest coraz lepiej wyedukowane, a nie umie ustalić prostych zależności, bo wyrocznią jest chwyt propagandowy, bez względu na to czy ma coś wspólnego z prawdą czy też nie. Można lubić historie, mieć szacunek dla historii, a być niezwykłym wizjonerem i mieć śmiałe koncepcje rozwiązywania problemów. Paderewski, Piłsudski nie stronili od historii, i dzięki temu mogli uwierzyć w to, co wydawało się niemożliwe – odrodzenie Polski. Gorsze jest to, że ktoś, komu nie zależy na znajomości historii przez Polaków, kto nie czuje więzi z tą ziemią, czyni okrutne zło Polsce i jej Narodowi w imię własnych, partykularnych interesów. Przez tyle pokoleń zaborcy, okupanci, najeźdźcy, różne sprzedawczyki starali się zerwać tę więź tak specyficzną – nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć wiary, polski my naród, polski lud, królewski ród prastary… Teraz dla żądzy władzy szermuje się w sposób przewrotny tym, co zawsze było święte od wielu pokoleń, ośmiesza się, kpi z ludzi, dla których historia jest ważna. Przecież tą historią nikt się nie naje, ale nie samym chlebem człowiek żyje. Można seks uprawiać codziennie z kimś innym, ale nie zastąpi to miłości w żaden sposób. Będzie tylko pustym kilkominutowym doznaniem. Miłym, ale co więcej? Żal, że takiego bezmyślnego wyłomu dokonano w młodych pokoleniach. Po trupach do celu, a dlaczego, to można by właśnie bazując na historii wykazać, ale nie o to chodzi. Historia. Cele nauczania historii. Historycy myślę, że w pierwszej chwili żachną się, ale potem przyznają mi z pewnością rację. Celem nie jest nauczenie przeszłych dziejów, jak to napisałem na wstępie. Ten cel jest realizowany na wstępnych etapach nauczania. To są tylko jakieś tam opowieści z dawnych lub nowszych dziejów. Można je znać lub nie. O wiele większe znaczenie ma osiągnięcie takich celów jak: 1. identyfikowanie się ze swoją Ojczyzną, 2. uczenie się patriotyzmu i uczciwego krytycyzmu w stosunku do własnej Ojczyzny, 3. pokazanie prócz bohaterskich czynów wojennych, dokonań pokojowych, dzięki którym Polska była wielka, 4. identyfikowanie się ze swoją strefą kulturową, 5. uczenie tolerancji dla odmiennych tradycji, obyczajów, kultury, religii czy też braku religii, 6. uczenie się, że zgoda, pokój buduje, a niezgoda, wojna rujnuje, 7. nauczenie się wyciągania na podstawie historii wniosków dotyczących teraźniejszości, a nawet przewidywania możliwych scenariuszy przyszłości, 8. przygotowanie młodego człowieka na pełnowartościowego obywatela, przygotowanie do dokonywania samodzielnych wyborów nie na podstawie propagandowych hasełek, lecz znajomości faktów, przewidywanych następstw i samodzielnej ich oceny. Obawiam się, że z osiąganiem tych celów nie jest najlepiej. Szczególnie znaczenie przypisuję ostatnim punktom. Tego rodzaju rozumowanie, wyciąganie wniosków wymaga spojrzenia problemowego, niekoniecznie chronologicznego itd., itd. Wymaga to przeprojektowania programów. W ostatniej klasie nauczania historii, (tego typu nauczanie wymaga pewnej dojrzałości uczniów), powinny być tylko tematy problemowe, dyskusje na bazie wiadomości z poprzednich lat oraz oczywiście aktualnego podręcznika – pomocnika. Najwyższa pora, by z ogromnej pamięciówy coś wynikało. Wtedy zacznie młodzież coś rozumieć z przeszłości i nikt już jej nie zamąci w głowach, że historią to zajmują się tylko przestarzali faceci, wiocha, w ogóle szkoda gadać. Tak właśnie się mówi, aby pokryć własne nieuctwo, niezrozumienie tematu, swoją małość. Inna sprawa, o której nie słyszałem to lektury historyczne. Tylko nie czasem Dzikowy skarb. Niech młodzież przeczyta interesujące książki i wartościowe np.”Łuk triumfalny”, „Na zachodzie bez zmian”, „Kiedy umilkły działa”, „Pożegnanie z bronią”, „Karski, raporty tajnego emisariusza” i jeszcze wiele doskonałych książek. Lektura musi być pasjonująca, a nie politycznym bublem. Potem niech będzie dyskusja. Tylko dyskusja. Być może ktoś nie przeczyta. Trudno, Ten ktoś i tak już nigdy niczego nie przeczyta. Gorzej, gdy dzięki koneksjom, plagiatom, dopisywaniem się do dorobku innych zostanie profesorem. Ale i to się dzieje. Dlatego musimy domagać się, my obywatele, ciągłego naprawiania krok po kroku wszystkiego, co tylko można naprawić, polepszyć, udoskonalić, zabezpieczyć przed długimi rękami chcącymi zgarnąć wszystko pod siebie. Na tym polega społeczeństwo obywatelskie. Na aktywności. Jedni niech proponują nowe programy historii, inni niech je jeszcze doskonalą, piekarze niech dają czerstwe pieczywo biednym i głodnym, a pracownicy skarbówki niech ich nie niszczą, tylko pomogą jeszcze zmniejszyć im podatki, a wtedy wszyscy będą bogaci, syci i mądrzy. Twórzmy społeczeństwo obywatelskie.
  16. Marek M

    Sto lat temu

    Z okna izolatki szpitalnej widoczny był fragment kamienic ulicy Skawińskiej. Tu pod numerem 3 mieszkał na początku XX wieku dr Joachim Przemyski. Był wtedy młodym adeptem medycyny, a szlify praktyki medycznej otrzymał w pobliskim Szpitalu Bonifratrów. Po kilku latach był już samodzielnym lekarzem. Mieszkał w oficynie na pierwszym piętrze u Heleny Matyskowej, wdowie po Jędrzeju. Mówiono, że był Słowakiem czy też Czechem. Inni uważali, że przywędrował ze Lwowa, gdzie studiował medycynę. Przy ul. Skawińskiej 8 znajdował się drugi szpital dzielnicy Kazimierz, ufundowany w 1861 roku przez gminę żydowską. To z okien tego szpitala można było zobaczyć doktora Przemyskiego wychodzącego z kamienicy, ubranego w czarny surdut, w kapeluszu i z nieodzownym kuferkiem lekarskim. Zapewne udawał się albo na wizytę, albo do jakiegoś nagłego wypadku. Jędrzej Matysek był niezwykle zaradny, wszystko potrafił naprawić, zrobić. Niestety nadszedł ten pechowy dzień, chyba na przełomie stycznia i lutego, zima w pełni, mróz, śnieg, kiedy to odpadło koło z przejeżdżającego ulicą Krakowską (wówczas Wielicką) platonu naładowanego węglem. To było wiele ton, razem z wozem mogło być sześć, a nawet i dziesięć. Taki wóz zawsze ciągnęły potężne konie, perszerony. Byle konik nie dałby rady. Oczywiście wezwano Jędrzeja, bo on nigdy nie odmawiał nikomu pomocy. Wszedł pod wóz. Wprzód jednak podparł platon solidną rurą stalową, ale nie zaklinował kół. Może ktoś przechodził i klepnął konia, może konie się czegoś spłoszyły, może lekko nawet trąciły dyszel, a rura wspierająca wóz wyskoczyła i wóz całym ciężarem zwalił się na Jędrzeja. Natychmiast jakiś chłopak pobiegł po doktora Przemyskiego. To były dosłownie dwa kroki, druga kamienica za rogiem. Doktór przybiegł, liczni mężczyźni dźwignęli platon do góry, ale po prawdzie już nie bardzo było po co. Zbyt wielki ciężar, zbyt mocne uderzenie. Jędrzej po prostu został zgnieciony. Wyjęto Matyska spod wozu i zaniesiono do mieszkania. Tam też dr Przemyski wypisał potrzebne dokumenty. Helena Matyskowa, niezwykle piękna kobieta, została wdową. Była w rozpaczy. Cóż się dziwić? Była już w wysokiej ciąży, trudno jej było się poruszać, a tu takie nieszczęście. Do tej pory nie musiała się zbytnio martwić o pieniądze, bowiem Jędrzej zawsze umiał je zarobić. Teraz, nie mając męża, będzie musiała sama o siebie się zatroszczyć. Na szczęście matka wyuczyła ją zawodu i chociaż nie była tak świetną krawcową jak ona, to umiała uszyć wszystko, co tylko jakaś dama z towarzystwa sobie zażyczyła. Była też świetną krojczynią. Miała dryg. Doktór Przemyski siedział u Heleny. Zamyślił się. Jak to losy komplikują życie. Pan Matysek był dobrym człowiekiem, uczynnym i to właściwie pozbawiło go życia. Gdyby poczekał na pomocnika, który pilnowałby podpórki, to wóz nie zwaliłby się na niego. Teraz dr Joachim mógł tylko stwierdzić zgon Jędrzeja. Żal mu było Heleny. Rzeczywiście jedna tragedia mogła wyzwolić cały ciąg nieszczęść i doprowadzić do ruiny Matyskową. Cóż jednak mógł zrobić? Obiecał, że wpadnie do niej na miesiąc przed rozwiązaniem, aby mieć pieczę nad ostatnią fazą ciąży. Zawsze tak postępował. Zapisywał w kajecie ciężarne kobiety w okolicy. Wiedział, że to będą jego pacjentki. One, a potem ich urodzone dzieci. Pod koniec marca był w pobliżu mieszkania Heleny Matyskowej. Wstąpił do niej, pytając o zdrowie. Widać było, że to już, już. Były to jednak pozory. Matyskowa wyglądała bardzo potężnie, ale rozwiązanie miało nastąpić dopiero na początku maja. Helena poczęstowała doktora kawą. Delektował się nią. Była świetna. Helena bardzo mu się podobała. Nie miała jeszcze trzydziestki, a on już przekroczył trzydzieści cztery lata i na dobra sprawę pora byłaby się ożenić. Miał już swoich pacjentów, ale to wszystko było jeszcze mało, by utrzymać na poziomie rodzinę. Wówczas nie było zwyczaju pobierać się bez solidnego zabezpieczenia finansowego przyszłej rodziny. Przecież biorąc Helenę za żonę musiałby też liczyć się z tym, że będzie i dziecko. To wszystko była jednak przyszłością i to nie bardzo pewną. Helena bardzo narzekała na swój los. Nie bardzo mogła szyć, schylać się. Jedynym jej przychodem było to, co zarobiła szyciem. Wtedy zapytał, czy by mu nie wynajęła pokoju. Helena miała trzypokojowe mieszkanie. Tak – odrzekła szybko. W tej nowej sytuacji byłoby to jakieś zabezpieczenie materialne jej życia. Oczywiście wynajęcie pokoju musiało być z wiktem i opierunkiem, na co Helenka przystała. W ten sposób dr Przemyski znalazł dobrą przystań dla siebie i miałby kto o niego dbać. Tym bardziej, że uroda Helenki wyzwalała u niego wyobraźnię. Puszczał jej wodze przy lada okazji, ale nigdy nie przekraczał nawet w myślach progu przyzwoitości. Zresztą znany był wśród mieszkańców jako człowiek szarmancki, prawdziwy dżentelmen. Był przystojnym w sile wieku mężczyzną, z dobrym zawodem. Słowem bardzo dobra partia. Ustalili, że doktór wprowadzi się w połowie kwietnia. Do tego czasu ona odświeży pokój, ten pierwszy od drzwi wejściowych, wysprząta go i przygotuje na wynajęcie. Joachim dał jej zaliczkę, aby nie miała problemów pieniężnych z przysposobieniem pokoju. Oczywiście przyoblecze łóżko, upierze firanki i zasłony. Był to spory pokój z dwoma oknami od południa, od podworca. Był też stolik z szufladami, przy którym doktór mógłby prowadzić swoje notatki. Było dość miejsca na wstawienie kozetki, którą miał w swoim dotychczasowym mieszkaniu. Pokój ten musiałby pełnić rolę nie tylko sypialni, ale i gabinetu. Potrzebny był jeszcze parawan, by w czasie przyjmowania pacjentów odgrodzić łóżko, aby bardziej pomieszczenie przypominało gabinet niż sypialnię. Od tego czasu wpadał do Helenki na kawę. Zazwyczaj przed jedenastą przed południem. Po kawie szedł w obchód swoich pacjentów. Zabierał ze sobą jakże charakterystyczną torbę lekarską, raczej kuferek, ze wszystkimi potrzebnymi narzędziami, opatrunkami czy podstawowymi miksturami i proszkami potrzebnymi do udzielenia natychmiastowej pomocy. Wówczas każdy lekarz musiał mieć zestaw narzędzi do porodu. Joachim nosił go w swoim kuferku. Nie był on lekki. Obchód pacjentów zajmował mu około trzech godzin. Odwiedzał wszystkich umówionych. Był omnibusem, internistą, ale jeśli zachodziła taka potrzeba potrafił udzielić pomocy praktycznie w każdym przypadku. Miał sporą wiedzę i praktykę, nawet chirurgiczną w razie wypadków. W ostateczności mógł kogoś wezwać ze szpitala na konsultację lub nawet umieścić tam chorego. Przypadki były najróżniejsze. Dzieci ze swymi chorobami wieku dziecięcego, rozbite głowy i nie tylko, jakieś zatrucia, oparzenia i wszystko, co tylko może się zdarzyć. Szczególną grupę stanowiły mężatki w ciąży i, co wcale nie było takie rzadkie, panny w ciąży. Panny za wszelką cenę szukały możliwości usunięcia niechcianego dziecka. W efekcie dostawały się do rąk jakiś babek czy znachorek, które okaleczały te kobiety. Nie było żadnej higieny. Nie miały one żadnych narzędzi poza jakimiś brudnymi szpikulcami. Często przebijały macicę doprowadzając do krwotoków, a najczęściej do zakażeń. Dr Przemyski, człowiek wrażliwy, jak tylko mógł, to pomagał. Niestety jakże często nie miał możliwości niczemu zaradzić. Umierały te biedne kobiety, często prawie jeszcze dziewczynki, cierpiąc nie tylko na ciele, ale i duszy. Amant często odwracał się od takiej i wcale nie chciał ponosić konsekwencji swego rozpasania. Cóż, Kraków był twierdzą. Mnóstwo było fortów dookoła, młodych ludzi, żołnierzy i oficerów młodszych stopniem, w których hormony buzowały. Do tego dochodziła cała masa paniczyków i nie tylko, którzy jak najszybciej chcieli mieć inicjację za sobą. A przecież nie wyczerpywali listy wszystkich młodych szukający miłej panny do zaspokojenia swych żądz. Do Krakowa zewsząd zjeżdżały młode kobiety w poszukiwaniu pracy. Zatrudniały się jako kucharki, pokojówki, gospodynie domowe sprzątaczki i wszelkiego rodzaju pracownice pomocnicze. Każda z nich liczyła, że znajdzie tutaj męża i będzie miała przyszłość zapewnioną. Niestety, udawało się to raczej nielicznym. Mnóstwo panien decydowało się na ryzykowną grę łapania męża „na dziecko” , a może nawet i zakochiwały się ulegając swym adoratorom. Były często bardzo młode. Łatwo zachodziły w ciążę i jakże często pojawiał się kłopot nie do pokonania. Część wracała do domu rodzinnego licząc na wsparcie i przygarnięcie jej wraz z dzieckiem przez rodzinę, ale większość usiłowała ten problem rozwiązać na własną rękę. Dobrze, jeżeli kawaler miał i zechciał wspomóc finansowo, ale wielu całkowicie odwracało się od nich. Już kilka lat wcześniej dr Przemyski wyczytał w jakimś piśmie o lekarzu, mającym podobną jak on na Kazimierzu, praktykę lekarską w jednej z dzielnic Nowego Jorku. Była to dzielnica raczej uboga, pacjenci nie mieli środków, by płacić, a do tego ciężarnych panien nie brakowało. Niestety równie dużo było różnych znachorek, które podejmowały się spędzenia płodu. Jak sam ten lekarz opisywał wiele tych interwencji kończyło się zejściem śmiertelnym, a zazwyczaj te zabiegi uniemożliwiały kolejne zajście w ciążę. Tenże lekarz dokonał pewnego spostrzeżenia. Prawie wszystkie kobiety, które przy nim rodziły, miały potem kłopoty zdrowotne, przechodziły infekcje dróg rodnych, równie często były zarażane nowourodzone dzieci. Tenże lekarz wpadł na pomysł, że może to wskutek używania tych samych instrumentów do porodu. Zaczął je myć po każdym porodzie w szarym mydle i potem wygotować. Wszystkie przypadki odnotowywał. Po pewnym czasie okazało się, że te łańcuchy zachorowań zostały przerwane. Dr Przemyski wykorzystał jego doświadczenie. Wszystkie narzędzia bardzo starannie mył, czyścił i gotował. Nawet poszedł dalej. Zakupił dodatkowy komplet, by zawsze mieć po użyciu pierwszego jeden w zapasie. Ten pierwszy natomiast wysyłał umyślnym chłopcem do Helenki Matyskowej, by przygotowała używane narzędzia do kolejnego zabiegu. Rzeczywiście jego spostrzeżenia były dokładnie takie same jak nowojorskiego lekarza. Zresztą zawsze był otwarty na wszelkie nowinki, jeśliby tylko mogło to uratować życie chorego. W każdym razie niczego nie zaczął stosować, dopóki nie znalazł opisu w literaturze czy potwierdzenia u starszych, bardziej doświadczonych kolegów po fachu. Na szczęście znał sporo lekarzy w Szpitalu Bonifratrów, gdzie bywał częstym gościem i uczestniczył w różnych spotkaniach, sympozjach i fachowych dyskusjach. Na douczanie się nigdy nie szczędził czasu. Fakt, mnogość zajęć nie pozwalała mu na zajęcie się swoimi sprawami. Minęło kilka miesięcy. Helenka urodziła dorodnego chłopca Janka. Opiekę lekarską sprawował doktór Przemyski tak nad matką, jak i nad chłopcem. Po jakimś czasie po połogu Helenka podjęła się szycia. Częstym gościem w ich mieszkaniu były teraz panie z dobrych domów. Spotykały one młodego doktora, a ten uprzejmy nie szczędził słów, komplementów. Podobał się kobietom. Dzięki krawiectwu Helenki zyskiwał swoje klientki - pacjentki. Zaczął o wiele lepiej zarabiać. Teraz to nie były już ubogie domy, tylko zasobne. Jego marzenie o wynajęciu frontowego mieszkania wraz z gabinetem lekarskim na pierwszym piętrze zaczęły być realne. Mało tego. Już widział się w tym mieszkaniu wraz z Helenką. Rozpoczął się kolejny etap życia tych dwojga. Helena uruchomiła w pełni pracownię krawiecką, a równocześnie dbała o Joachima. Przyjęła do pracy młodą dziewczynę, która wykonywała różne prace pomocnicze jak fastrygowanie, obrzucanie, przyszywanie haftek, guzików itd. Helena zaś zajęła się krojeniem i szyciem, brała miarę, rozmawiała z klientkami. Trzeba jeszcze powiedzieć, że dr Przemyski wymyślił jakby pogotowie. Mieszkańcy Kazimierza wiedzieli, że w nagłych wypadkach na nikogo nie można liczyć tylko na doktora Joachima. Jeżeli coś się wydarzyło, to natychmiast jakiś goniec biegł do doktora Przemyskiego, czyli do mieszkania Helenki. Helenka zawsze znała trasę wizyt i wiedziała gdzie on może być. Goniec ruszał więc dalej, póki nie znalazł doktora. Jeżeli doktór ocenił, że jego interwencja jest potrzebna, to łapał dorożkarza, wyciągał chorągiewkę czerwonego krzyża, zatykał ją na dorożce, wyciągał dzwonek na trzonku i głośno dzwonił. Gnali co koń wyskoczy do wypadku czy obłożnie chorego. Mało tego, przyzwyczaił dorożkarzy, że to jest ich powinność wobec mieszkańców, z których żyją. Nikt nie śmiał mu odmówić. Zresztą niemal każdy z nich lub z ich rodzin był jego pacjentem. Z czasem to byli nawet dumni, że mogą komuś uratować pospołu z doktorem, życie. I rzeczywiście. Ten pośpiech często był potrzebny, zatem ratowanie życia nie było czczym frazesem. W owych czasach mniejsze lub większe wypadki były nagminne. Mnóstwo warsztatów, coraz ktoś obcinał czy urywał sobie palce lub okaleczał nogę. Były oparzenia kwasami, chemikaliami, zatrucia, wypadki pod rozpędzonymi końmi, pobicia, zaczadzenia i mnóstwo trudnych nawet do przewidzenia zdarzeń, które musiały kończyć się interwencją lekarza. Dr Przemyski często zapobiegał tym najsmutniejszym epilogom. Nie zawsze jednak było to możliwe. Po wizytach doktór wracał do domu, gdzie Helenka raczyła go pysznym obiadem. Po odpoczynku szykował się do ordynacji w swoim gabinecie. Nie było to jeszcze tak, jak sobie wymarzył, ale nawet ten prowizoryczny gabinet prezentował się całkiem dobrze. Parawan odgradzał część sypialnianą od reszty. Było małe biureczko, kozetka, woda do mycia rąk, szafka z najpotrzebniejszymi lekarstwami, ziołami czy narzędziami i parawan, za którym pacjenci mogli się przygotować – rozebrać do badania. Cóż jeszcze? Marzyła mu się fachowa pielęgniarka, ale to nie było jeszcze do zrealizowania. Minęło kilka lat. Oboje Joachim i Helenka kochali się w sobie, ale żadne nie chciało pierwsze odsłonić kart. Kochali się w milczeniu i platonicznie do momentu, kiedy doktór Przemyski dowiedział się o zwalnianym pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze przy placu Wolnica. Cztery pokoje, służbówka, łazienka, słoneczne i osobno gabinet. Do tego z klatki schodowej były dwa wejścia. Jedno do dodatkowego pojedynczego pokoju - gabinetu, ale z dużym holem – typowy lokal na gabinet lekarski, drugie do właściwego mieszkania. Oba lokale były połączone wewnętrznymi drzwiami, zatem nie trzeba było wychodzić na klatkę schodową. Mało tego. Na parterze zwalniał się lokal z wejściem od ulicy. Mogłaby tam być pracownia krawiecka Helenki. Już dawno Joachim zastanawiał się jak zrobić, by interesy się dobrze kręciły. Przecież nie wypadało, aby pani doktorowa pracowała. Helenka była tak świetną krawcową, że wszystkie panie z liczących się rodzin na Kazimierzu, a coraz częściej i z Krakowa, przychodziły do Helenki, by się wystroić. Z drugiej strony dzięki jej pracowni sam zdobył doskonałą klientelę. Teraz jego pacjentami były całe rodziny tychże pań, które się u niej obszywały. Wśród tej klienteli nigdy nie było takich, którzy prosiliby o zborgowanie, bo akurat nie było pieniędzy. Borg oznaczał, że będzie bezpłatna wizyta. Bez względu jednak na zasobność portfela pacjentów, dr Przemyski nigdy nie odmawiał udzielenia pomocy. Mówił, że to jest jego powinność wobec innych ludzi. Inna sprawa, że jego pacjenci poczuwali się do rzetelnego płacenia i nie nadużywali jego dobroci. Zdarzali się czasem tacy, ale dr Przemyski nie miał do nich pretensji, bo ich los był rzeczywiście nie do pozazdroszczenia, a pomoc im uważał nawet za swoją powinność. To się nazywało powołaniem. Helenka byłaby właścicielką, gdyby uruchomiła pracownię. Inaczej to by wówczas wyglądało.Mogłaby przyjąć krawcowe, które to, co zaprojektuje i skroi Helenka, będą zszywały. Helenka nie musiałaby pracować przy maszynie krawieckiej. Firma mogłaby się nazywać na przykład „Stroje od Helenki”, a może jakoś inaczej. On też by miał w tej samej kamienicy swój gabinet. Ich dochody zapewniłyby rodzinie dostatnie życie, a pozycja społeczna byłaby wysoka. Mając dobre dochody mógłby także rozszerzyć działalność charytatywną, którą uważał za swoją powinność. Wszystko oczywiście związane z medycyną. Ileż razy był na wizycie, przepisywał jakieś lekarstwa, a rodzina nie miała na ich wykupienie. Teraz mógłby przynajmniej dofinansować tych biedaków. Nie, nie w pełni. Zdawał sobie sprawę, że musi zmusić rodziny chorych do wykupienia lekarstw i ich zażywania, a nie wydania pieniędzy na coś innego. Musiał im mówić, że po kupieniu lekarstw u aptekarza, muszą je przynieść do niego, by sprawdził, czy nie ma pomyłki. Bieda ma tysiące potrzeb, a wódka była u niektórych ważniejsza niż zdrowie. Doktór postanowił wynająć nowe mieszkanie. Zarezerwował je. Miało być wolne za trzy miesiące. Postanowił się ożenić. Kupił piękne kwiaty, kupił pierścionek i przy obiedzie w niedzielę poprosił Helenę o rękę. Wzruszył ją tak bardzo, że popłakała się ze szczęścia. Myślała, że już nigdy Joachim nie zdecyduje się na oświadczyny. Tego samego dnia wszystko ustalili. Ślub w kościele parafialnym pw. Bożego Ciała w najbliższym terminie, uroczystość weselna skromna, ale akurat taka jak dla lekarza. Żadne z nich nie miało rodziny. Trochę bliskich przyjaciół. Do nowego mieszkania chcieli się już wprowadzić jako małżeństwo. Nie chcieli, aby ktoś ich obnosił na językach, że żyją pod jednym dachem bez ślubu, „na kocią łapę”. Pozycja ich była dobra. Nie należało niczego zepsuć, a będzie jeszcze lepiej. Jak postanowili, tak się stało. Ślub odbył się w Wielkanoc. Późna była tamtego roku. Było już ciepło. Helenka sama sobie uszyła sukienkę. Była przepiękna. Nie tylko sukienka, ale i Helena w tej sukience. Radość brała patrząc na tę dorodną parę. Młodzi myśleli, że w kościele będzie tylko kilka osób, tymczasem cały kościół pełen był ludzi. Chcieli oni zobaczyć swego doktora. Był to już czas, kiedy wszyscy mówili nie dr Przemyski tylko nasz doktór. Zresztą i dr Joachim czuł się jak najbardziej ich doktorem. Przecież on wiedział nie tylko gdzie, kogo i co boli, ale kto w kim się kocha, do kogo wzdycha, u kogo przyjdzie na świat dziecko, kto jakie ma kłopoty, innymi słowy wszystko, co może się w życiu zdarzyć. Mało tego. Znał wiele takich sekretów, którymi z nikim nie mógł się podzielić. Zawsze wysłuchiwał swych podopiecznych. Wiedział, że jak się chce uzdrowić ciało, trzeba też zadbać o duszę. Somma i psyche. Tego uczyli jego profesorowie. Wiedział, że mieli rację. Przeprowadzili się zaraz po Świętach Wielkanocnych do nowego mieszkania. Oboje byli zachwyceni, a Janek aż piał z zachwytu. W łazience był piecyk do ogrzewania wody. Nieopodal Placu Wolnica, przy ul. Gazowej znajdowała się Miejska Gazownia założona w 1857 roku. Produkowała gaz na potrzeby oświetlenia Krakowa oraz dla klientów indywidualnych. Coraz więcej ludzi decydowało się na ogrzewanie piecyków łazienkowych czy kuchni przy pomocy gazu. Był to jak na owe czasy luksus. Należy jednak przyznać, że oboje ciężko na to pracowali, wykonywali wielce pożyteczną pracę i zyskali wśród ludzi poważanie. Był rok 1914. Nadszedł dzień 28 czerwca. Niby dzień jak każdy inny, ale niezwykle obfitujący w skutki. Już nazajutrz cała prasa pisała o zabójstwie wiceksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Była to sprawa poważna. Ludzie dzielili się informacjami. Czuło się atmosferę niepewności, napięcia. Dni biegły szybko. Nadszedł 23 lipiec, a wraz z nim wypowiedzenie wojny Serbii przez Austro-Węgry. Wkrótce do tego wyścigu wojennego przyłączyła się Rosja i Niemcy. W sierpniu właściwie cała Europa była już w stanie wojny. Wszyscy się bali tego, co nastąpi. Helenka i Joachim ogromnie to przeżywali. Przecież byli ze sobą zaledwie kilka miesięcy. Wydawało się, że wszystko ułoży im się jak najlepiej, a tu wojna. Przebiegu jej i skutków nikt nie mógł przewidzieć. Joachim wiedział, że w każdej chwili może zostać powołany na front do jakiegoś szpitala polowego. Lekarzy na wojnie zawsze brakowało. Helenka aż cała drżała z obawy o życie Joachima. Bała się, że może stracić męża, a Janek dobrego ojca. Dla Janka ojcem zawsze był Joachim. Nastał czas trwogi.
  17. Widocznie nie dotarła do mnie gdzieś tam zaszyta istota utworu. Obawiam się, że język niemodny, prosty, nie prostacki jest bardziej komunikatywny. Co jest celem artykułu, tekst, przekazanie treści czy zaskoczenie mało czytelnymi ozdobnikami.
  18. Wierni Ojczyźnie, bez piętna niewoli szlachetne pokolenia, przepiękny kwiat. Wzrośli w wolności, choć często w niedoli, Nie znając wcześniej, czym był powietrza brak. Przysięga Polsce: Bóg – Honor – Ojczyzna, Proste zasady, imperatyw cenny, Żyć dla niej lub polec, często i blizna, Niż wieść w niewoli swój żywot denny. Dorodne łany martwo leżące, Spalone szańce, powstania znak. Oni ginęli wolność łaknący, A wyrwę zwiększył bolszewi rak. Obca potęga, kłamstwo, obłuda, Wredne symbole, ideałów brak. zniszczyć, co dobre, zostaje ułuda, której hołdują wciąż liczni tak. Mędrcy salonów nie niszczcie pamięci, z etosu nie drwijcie. Schowajcie swe lęki. Historii nie szarpcie w imię niby racji, bynajmniej ani wolności ani demokracji, i nie naszej Polski i postaw niezłomnych, lecz myśli pokrętnych charakterów ułomnych. Kolumbowie walczyli, a poszli w bój Na rozkaz Warszawy, na rozkaz swój!!!. Nic nie powstrzymałoby żądzy wolności, miłości Ojczyzny najwyższej wartości. Tysiące rąk, miliony rąk, Sbecji z partią jedność, by władzę mieć, nachapać się, w tym jest komuny sedno. A dziś, co niby lepszego mamy? Tylko inaczej to nazywamy. Nie ważne są znowu ideały. Cóż znaczy dla nich ludzi udręka, dobro Narodu czy racja stanu. Władza i kasa, choćby i klęska.
  19. Brak wiary to też wiara, jeszcze jaka. Cierpią na nią głównie ateiści, ale i agnostykom się to zdarza. Niepoznawalność - pewnie tak - na tym świecie, ale jeżeli wierzymy?
  20. Czy ukochana nie zasługuje na laurkę. A inne też nie zasługują? Czy z zakamarków trzeba zrobic czeluście, a ze wzgórków - Alpy?
  21. Wracamy przez całe życie do takich chwil. przeżyć, doznań. Będę bronił rymu, szczególnie w liryce. Rym zmiękcza frazy, są one wygładzone, nie takie kanciate. W miłości też wolę delikatnośc, miękkość, zaokraglenia, a nie kanty, nie jest tak?
  22. Imienniku, Podoba mi się co do treści. Jakże wiele w tych rozważaniach racji, jacy my, ludzie jesteśmy beznadziejni, że trzeba prosić Boga, by się nie pojawiał, bo inaczej będzie poruta. Trzecia zwrotka jest dobrą ilustracją naszej beznadziejności. Kawonaławicznie, ale tak trzeba przy sprawach ważnych, inaczej będą pluć na nas i naszych przodków. Można to zilustrować przykładami wypowiedzi choćby z wczoraj, z pierwszego sierpnia. Imiesłów przymiotnikowy razem z nie - nieruszana. Inerpunkcja - raz brakuje, raz za dużo. Wygładź chropowatości, a będzie fajnie. Koniec wiersza trzeba dopracować. Przeczytaj głośno i powoli, a zauważysz te sęki. Pozdrawiam
  23. Poniżej to taka zabawa językiem, tematem. Zapraszam do udziału przez wyrażanie swojej opinii, uwag. Mój wybór to tekst pierwszy. Śmiało mogę dać taki tekst kochanej kobiecie bez konieczności tłumaczenia, co autor chciał powiedzieć. Następne teksty były próbą wyrażenia tego samego, choć w trochę innej formie. Wg mnie gorsze. A co sądzą czytelnicy? Kocham wszystkie Twoje skryte zakamarki, dumne wyniosłości jak przystań dla arki, tajemnicą kuszące wdzięki powabne w pachnącym, zwiewnym puchu - runo jedwabne, pieszczoty rąk Twoich, ust tchnienia muśnięcia, blask w radości pętach, ócz nieme zaklęcia, poświatę rozkoszy, spazmu ciche łkanie i lekkość niebytu, gdy znikasz w nirwanie. Kocham wszystkie Twoje zakamarki tajemnicą kuszące, powabne wyniosłości i ukryte szparki, puszyste miękkie runo jedwabne, pieszczoty i słodkich ust muśnięcia, spazmu upojnego ciche łkanie, radość oczu i nieme zaklęcia, Twoją rozkosz i odpływ w nirwanie. Kocham zakamarki. Słodką tajemnicę wyniosłości, szparki z nagim żądzy licem, pocałunków pieszczoty, bezwstydne dotknięcia i figlarne psoty. Miłosne zaklęcia. Zakamarki powaby i szparki żądza pieszczoty bezwstydne wyuzdanie miłość i kochanie
  24. Marek M

    Język giętki

    Liryczny Łobuzie, Tak krótko miało być. Tylko istota rzeczy w nawiązaniu do konkretnej sytuacji. Frywolności? A któryż poeta - niepoeta nie napisałby czegoś takiego. Jest to zawsze w specjalnej szufladzie i nawet jest tego sporo. Wpiszę taki wiersz do warsztatu. Będzie to liryka frywolna. Pozdrawiam
  25. Marek M

    Język giętki

    Lepiej się ugryźć w koniuszek języka, choćby cudzego – może być ozorek, Niż mówić przekornie, albo strzelić byka chowu własnego – odleci amorek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...