Ciotka Matylda zjada biedronki
Te żółte i te czerwone
Kropeczki pilnie słomką wydłubie
I ciastka udekoruje
W pogodne dzionki każdego ranka
Bierze koszyczek w rękę
Lupę, trzy mszyce, po wodzie fiolkę
I rusza w łąki gęstwinę
Z polnego kwiatka, ździebełka trawki
Zbiera starannie owady
Każdej biedronce mszycy kawałek
Wydziela, by troszkę przytyła
Wieczorem ciotka na koniczynkę
Nakłada biedronek garstkę
Wkłada do pieca, a na surowo
Udka i kropki przekąsza
Aż kiedyś lipy, róże, nasturcje
Matyldzie sąd urządziły
Za jej działalność, apetyt dziwny
Na smutną banicję skazały
Drzewo jej żadne liściem nie szumi
Kwiatek nie pachnie, pszczoła nie brzęczy
Cała przyroda przed nią schowała
Swoje wspaniałe, pachnące wdzięki