Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

JacaM

Użytkownicy
  • Postów

    430
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez JacaM

  1. „Pan jest moim pasterzem” Modlitwa bez prośby, przyjęcie woli bez negacji. Mowa z ciszą nad słowami. Bez ja. Z gestem i pokłonem. Granice szukania i tożsamość pragnień. Wędrówka i potrzeba obecności. Idziemy, taka nasza rola. Oby nie jak bezwolne bydło. Czasami pod prąd. Czasami w milionowym tłumie. Proste wybory wymagają wiary, z wątpliwości rafinują paliwo. Z niepodzielną duszą, bywamy. Wyrzekając się, Krok za krokiem uwalniamy. Nieobciążeni toczymy się pod górę do jedności. Bez siebie będziemy sobą. Paradoks świętości. „Wiedzie mnie po ścieżkach właściwych przez wzgląd na swoją chwałę"
  2. Jadąc samochodem usłyszałem „Matka zagłodziła własne dziecko. Miało piętnaście miesięcy”. Jedno dziecko. Tysiące dzieci umiera z przejedzenia sytych. Nie zwolniłem, czekałem na muzykę. Tak wiem, ten dylemat strasznie banalny i w nie oryginalnej formie. Czasami myślę, nie boli. Ta matka właśnie idzie do piekła, w damskim pierdlu zagłodzono litość. Dostanie lekcję macierzyństwa wpychaną kopniakiem do gardła. Obstawmy zakłady czy przeżyje? Moralność tłumu i zbiorowe oburzenie. Medialny pryzmat podaje obraz. Stajemy się powtarzalni, z pod sztancy. Nie łatwo w drewnianym kościele, szukać w zapachu bukowych ścian odpowiedniej perspektywy. Wieczorem wracają słowa. Mało oryginalnie, wplotłem do swojej modlitwy jeszcze jedna prośbę. Nie za tysiące, ale za jedno.
  3. Jestem dosłowny i oczywisty, kalkomania i banał. Wszystkie plagi egipskie zawarte w powielanych słowach. Mam aż dwie ręce i dwie nogi. Jako że z pisuaru może być fontanna, z banału będę się odbijał. Na przekór mistrzom słowa i arcymagom myśli. Ja chłopak z przedmieścia. Przez grubą skórę ciężko dotknąć profana. Jeleń z rykowiska podrażnia układ wydalniczo-estetyczny. Panie i Panowie, bardzo was przepraszam. Ze swoim prostactwem pozostanę. Z kurwą zamiast przecinka. Czytać jeszcze mogę. Choć przecież, niczego nie rozumiem. Muskany szczoteczkami werbel i fortepian w pomarańczy, zostawię na deser. Jako przejaw grafomanii. Razem ze śniegiem w szklanej kuli, wśród plastikowych krasnali.
  4. Rozmawiały dwie modlitwy faryzeuszy. Unosiły się cieniem i splatały w warkocz, pełznąc nieśmiało ku niebu. Oto wiarołomcy co ich zdrada pali. A czas taki że niewielu zostało, tych co choćby posmak winy czują. Więc zdrada w nas kwitnie? Wszystkich? Zostaje tylko, ostatnim tchem wypluta. Inwokacją do nadziei podszyta ledwie, modlitwa o przywrócenie ..........................ducha.
  5. Oceń treść ;-) Odpowiedz na pytanie
  6. Bajzel to miejsce gdzie handlowało się (handluje) kompotem. Dwadzieścia lat temu był na ulicy Nowy Świat. Ostatnio bajzel o ile wiem jest na Centralnym. Dwadzieścia lat temu był syfilis, dzisiaj …. Generalnie to jest prawdzie pytanie. Kilka lat temu, dwa lub trzy, był program w TV o dziewczynie w Monarze. Ta dziewczyna jest (była?) wnuczką Grochowiaka. Uciekła z Monaru i szukali jej na Centralnym.
  7. Widziałem kiedyś, w telewizorze a jakże. Program z Dworcem Centralnym w tle. Była tam dziewczyna, młodsza ode mnie. Próbowała się pozbyć makowego kaca. Obijałem się kiedyś na „Nowym Świecie”. Nazwa tej ulicy była jak kpina. Bajzel w tym mieście ma to do siebie, że się przemieszcza jak syfilis. Syfilis z HIV-em w tle. Karmiczna ruletka z sumy uczynków plecie los. Ja miałem szczęście. Może i ją jakaś myśl wykołysała z bezsenności? Ta dziewczyna, młodsza ode mnie, to wnuczka Grochowiaka. Czy ktoś z was wie, czy żyje?
  8. Dylan i Kazik, splotły się dwie rzeki. Inny czas i wódka inna, kolorowa i czysta. Inne języki i sława inna. Ale w mojej głowie, przenikają się nieustannie. Związani w podwójny splot. Odkryłem ich na dnie. Zapijałem mak. Przepuszczałem Walię przez palce. Agonia gnijącego mięsa była blisko. Za blisko. Tak, tak. Jednego nawet spotkałem. Menel i ćpun. Przypadek. Nie wiedziałem, kto to. Drepcząc, miewam ich ze sobą. Thomas i Ratoń dwa miejsca w mojej ścianie. Nie piję i nie ćpam. Skrępowany trzeźwością, wykopuję słowa.
  9. To nie jest smutek, ani przęsło cienia. To nie jest nawet, codzienność. To rozchwianie oka, piętno nadające ostrość. Widzenie na przekór światłu. Nieproszony talent. Z brudu powstałem, ale wracać nie chcę. Tylko bezręki ma czyste dłonie. Kat mu je odjął. Spopielenie. Popiół i jego czystość, jego ulotność. Słowa jak patyki, patyki jak krzyże, krzyże jak słowa, Memento. Pod cmentarnym murem leżą i grzeją mi miejsce, procesy gnilne.
  10. Nie tylko mieć, ale i czytać. Nie tylko czytać, ale i rozumieć. Nie tylko rozumieć, ale i czuć. Na swój własny język przekładać. Na odwrocie stron, u zaplecza słów. Gonić resztki dźwięków, przywrócić je do krtani. Do urodzenia myśli. Ściganie sensu, Szukanie przed sobą. To nie tak, nie tak. Z upadku wywieść….. Zatrzymać dźwięk, ubrać go i uformować w ……………treść, nie tracąc.
  11. Miło mi że się podoba. ;-) Starałem się w drugiej zwrotce zawrzeć treść, w zamiarze miała być osią tekstu. Pozdrawiam
  12. Smak zanika Panie Zbigniewie Prostota się kończy, nie ma nawet realnych snobów. Egzaltowani idioci. Wykształceni profani. Bez więzów trudno latać Wolność przygniotła swobodę myśli. Cyfrowe rodały o wielokrotnym zapisie nie maja w sobie świętości. Bełkotliwa galopada, preludium do nocy. Nie czekając na sen zwolnić i łapać w ciemności, drobiny witrażowego szkła. Układać je wbrew zegarom, przetykając pryzmatem refleksji.
  13. Bawiłeś się obserwacją, nie myśląc, lub cynicznie odpychając myśli. Miło jest wiedzieć wcześniej. Rozróżniać kolory, twarze. Ale kiedyś chciałeś więcej. Świat obrócił się zgnilizną. Można byś, kim się jest. Wszyscy cię widzą, wnętrze nie starcza. Tego miejsca nawet cień anioła nie mąci. Dno idzie za tobą. Łańcuch z karkiem coraz grubszy. Sterydowe diabły przedmieścia. Bardziej śmieszne niż straszne. Jesteś mydlaną bańką … dla chłopców z ulic Sarajewa. Jak dobrze szarpać struny, tak by czyjeś zęby uciekały w przestrzeń.
  14. Dotknąłem ją. Skóra w skórze, od włosów do włosów, od warg do warg. Dotykałem ją. Po co? Czy dziecku nie trzeba zabawek? Bywam dzieckiem. Ona ze mną, (śmieszne). Ja-niby nikt, z nią. Będąc nie jestem. (dno dna) Kopniakiem wytrącam, szansę. Jestem świnią. Czyż nie chłeptam rozkoszy z koryta? Koryto ma jej kształt? Zanurzę się cały i tak. Zabawa pociąga, czasami podnieca. Nie ukrywam i nie mamię. Nie udaję, chyba? Wprost, kawonaławnie. Świat ze zmrużonego lustra, wciąga……. Obracam monetę między palcami i mam w kieszeni nóż.
  15. Patrzę na drewnianą pierś. Na skórę o nazbyt wyraźnej fakturze. Jak zwykle wrednie, uciekam na chwile. Nastoletnia dziewczyna, wiotka i szybka, w dotyku sprężysta. Jest tak zepsuta, że się z siebie śmieję. Brud duszy? Prośba na dnie wzroku, ignorowana. Czystość duszy? Wracam do drewnianej piersi, śmieję się głośniej. Podnoszę żelazo męcząc ciało, trzeba ten śmiech spalić. Boksuje zaciekle w worek, on nie obiecuje wzruszeń.
  16. Samotność jak ogień, zapładnia umysł, ciszą. Jak ta chwila kiedy z rozłożonymi ramionami stoisz na krawędzi. Zapominając. Bez myśli. Nie tylko dotykiem, rzeźbiąc. Jak struna, czekaniem napięta. Czas.
  17. Brak pewności jest mój, nie "czytacza" Wyglądaja brzydko? Pewnie jestem turpistą ;-)
  18. Wśród drapieżnych ryb w mętnej wodzie, brakuje światła. Ścierwożercy gotowi upuścić krwi. Bez litości. Czy jest woda tak czysta, by w niej nie było walki? Ulica rwąca ludźmi, drapieżniki i ofiary. Miłosierdzie u kapłana zbierającego datki. Być wilkiem(?) Owcą(?) Drugim policzkiem(?) Sobą? Bez maski, makijażu, odzieranym warstwa po warstwie. Bez imienia, niezauważalnym. Ukrytym w półmroku jak śmiertelny wirus. Azyl anonimowości. Nauka płynie z nurtu, przetrwanie. Kolejne piętno wryte w skórę. Do jutra idąc, przez cień do świtu. Uśmiech na ustach, gdy przyjdzie zabrać kawałki ........... Nienazwani, wychowani przez lud wiary. Ukryci za grzechem zbiorowości. Musza być. Odkryci, napędzają sumienie tłumu. Produkt uboczny miłosierdzia(?) Ok, teraz jest tak. ? w nawiasach bo to nie pytanie tylko brak pewności.
  19. Tu nie ma żadnego dylematu, to są role, może maski? Drugi policzek jest kiczem a pisuar fontanną;-) W założeniu ma to wszystko byc ironiczne. Jest? Wyrastamy z tradycji ludu wiary. A ja również śmieje się z siebie. Tylko czy to jest zabawne?
  20. Wśród drapieżnych ryb w mętnej wodzie, brakuje światła. Ścierwożercy gotowi upuścić krwi. Bez litości. Czy jest woda tak czysta, by w niej nie było walki? Ulica rwąca ludźmi, drapieżniki i ofiary. Miłosierdzie u kapłana zbierającego datki. Być wilkiem(?) Owcą(?) Drugim policzkiem(?) Sobą? Banalnie powtarzalne dylematy. Zachować odmienność w kształcie i naturze. Bez maski, makijażu, odzieranym warstwa po warstwie. Bez imienia, niezauważalnym. Ukrytym w półmroku jak śmiertelny wirus. Azyl anonimowości. Nauka płynie z nurtu, przetrwanie. Kolejne piętno wryte w skórę. Do jutra idąc, przez cień do świtu. Na przekór śmietnikom. Uśmiech na ustach, gdy przyjdzie zabrać kawałki ........... Nienazwani, wychowani przez lud wiary. Ukryci za grzechem zbiorowości. Musza być. Odkryci, napędzają sumienie tłumu. Produkt uboczny miłosierdzia(?)
  21. Za oknem drzewo i kawałki czyjegoś świata. Na balkonie obca dziewczyna ona jest, tą chwilą. Nie zostanie obraz, tylko poczucie upływu, niemalże straty. Te schody biegną w dół. Z za szyby jest bezpieczniej To nie jest strach, nawet nie. To nie jest nawet lenistwo. Może byt? Codzienność? Sterylność. Te schody biegną w dół. I może(?) naznaczenie pokutą pozwoli dotknąć olśnienia , i pryśnie szkło…………….. Olśnienie to miejsce. Olśnienie to miejsce blisko Boga. Soren tam prowadzi nabrzmiałą literą.
  22. Pustka, bezdźwięcznie. Sama skorupa, jałowi sterylni. Wyrwane języki, bez szeptu, Nie ma nawet cienia, ani wytartej trawy rozesłanej wiatrem, pierwotnej piwnicy też nie ma. Nie ma nic. ..................................................................................... Więc kiedy się budzę, Szukam, szukam rozpaczliwie, iskry, strzępu. Smutnych resztek z dzieciństwa. I jest niby-lęk, niby-strach. Krzyk, charkot. W rytmie ulicy nikt nie usłyszy. I patrzę czy od stóp nie zamieniam się w snop. Tu nie chodzi o złoty róg, tu nie chodzi o czapkę z piór. Lecz by mógł się zacisnąć sznur. Bo nie wiesza się chochołów, nawet gdy tańczą.
  23. Dziecięce zabawki: koparka, wiaderko, łopatka, foremki. Porozrzucane bezładnie. Drobne ślady na piasku. To jest proste i zwyczajne. To jest oczywiste klarowne i czyste. A potem idę swoją ulicą…… głosy dzieci przyćmione i nabrzmiałe. I już nie jest prosto. I już nie jest klarownie. Czystość duszy? Nie jestem pewien czy potrafię? Czy potrafię nie słyszeć? Biłem kiedyś bydlaka, biłem zaciekle. I było mi lepiej i czułem się lepszy. Ale w oczach dzieciaka, nie było nawet strachu, nie było nic. I w niczym już nie pomogłem, mimo że połamałem bydlakowi ręce. Dzieciak skulił się w swoją duszę i uciekł. Została skorupa. Ból dzieciaka wlał się we mnie i wychodził rytmem. Zimno i metodycznie. To nie było zadośćuczynienie ani sprawiedliwość. Do dzisiaj pamiętam metaliczny smak i bezsilność. Życie jest wartością. Chyba jednak jest? Mógłbym wtedy zabić. Ale obiecałem coś sobie……
  24. Aniołowie przyszli, wypili piwo i poszli na dziwki. A każda kurwa pióro ze skrzydła wetknęła we włosy. Zastęp niebiańskich kurew, na okręcie kryształowym. Marsz miłości rozbrzmiewa. A uszy robią się sine i pękają porcelanowe filiżanki. To tylko trochę brudne, ale brudne anioły są ciekawsze. Natchnieni poeci kręcą nosami, rzygając peany na cześć piękna. Mieszkałem na tej ulicy i to są kurwy i nie są piękne wprost. Ale codziennie w studni podwórka przegląda się niebo. I nic na to nie poradzą nawiedzeni esteci.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...