Słońce ma mocne palce i ręce,
od wieków ten olbrzym miele w nich ziemię.
Bieleją mu knykcie, jest coraz goręcej,
gdy zaciska na niej swe pięści potężne.
Tak oto rozbija góry w kamienie,
kamienie zaś – w proch ostatecznie;
sypie piasek przez gardło klepsydry,
ziarnem do ziarna układa go w wydmy,
gdy głaszcze je dłonią słyszę jak gdyby
jego szept cichy, suchy, pustynny:
„To piramidy”.
Światy całe przepadły,
zostały po nich groby i cienie;
nie ma już królów, żałobników żadnych,
tylko nasze bezwiedne westchnienie.