Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ania_G.

Użytkownicy
  • Postów

    135
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ania_G.

  1. "W Tobie żyjemy,poruszamy się i jesteśmy" Grawitacyjna osobliwość... godzina zero "Niech stanie się światłość" -powie w punkcie kumulując wszechmoc eksplozja potęgi... początek dryf rodzącego się duetu czas zacząć materia-antymateria ...Wszechświat w imię ekspansji postępu "Jestem, który jestem"
  2. łatanym chodnika parkietem potrząsał być może do rytmu kępki mchu- pionierzy pękatych dachówek nie papu chodźmy pyzatej buzi śladem burzyć opasłych odpadów wieże ich konformizm tak pysznie w tańcu skona wreszcie wznieśmy barykadę jak ten mur wyniosłą przecież gwiazdy wodzić będą soczewką latarni narożnej tam nasz pośpiech dojrzeje naprzód dzieci nagich ścian ulicy
  3. iść chcesz pielgrzymie krwi świeżej śladem asertywny wobec drzewa? życzliwe wiatry kształtowały kadłub twej przystani słońca obfitości wschodziły u progu jej spichlerzy i widział Pan że były dobre ...do czasu porzuć pielgrzymie gniazdo statecznej melancholii użycz ramienia kohorcie w dni jej upadku w cieniu konarów pokrzepi utracone siły pod ich patronatem wyda zdrowy owoc Pan drzewo zasadził w ogrodzie...
  4. melodramat uciekających spojrzeń płochliwych wzruszeń licytacja opiniotwórcza nadzór wrażeń weltschmerz do potęgi nieartykułowanej twoje oczy tłem usta pierwszym planem portretów niedokończonych preludium światła pod niebem chmurnym i bladym w dole celebracja plam miliardy barw z jednej palety ziemi i gdzies w tle pigment oceanu nie było po drodze fluidom naszych własnych konfrontacji w grze światła i cienia ty byłeś płótnem łatwopalnym w górze feta akwarelowych fuzji galimatias niespełnionej twórczości
  5. z mśćiwej pięści trafiasz bezwiednie na stos zbłąkanych owiec stworzony by dławić w boski plan wpisany krępujesz wrota niewypowiedzianej chwały zawodny jak diabli odrzucony przez budujących płomieniem nowe miasto wznosisz dla nich
  6. dokarmiałam ptactwo wodne plwocinami wyrzutów i zarzutów kilka razy przeklinałam księżyc za kształt rogala z premedytacją rozkradłam płatki korony działkom kielicha notorycznie oszukiwałam głód zabiłam ciszę jednym szeptem okazjonalnie biłam rekordy zazdrościłam plemnikom siły przebicia zamiast świat naprawiać lawinowo i z zachwytem klepałam wiersze
  7. dokąd płyniesz w stugach pląsa ekstensywnie dzika rządza wielkich spraw małych przestrzeni usycha koryto słowotoku w amoku zretencjonowanych uczuć deficyt uderza w statystyki piętrzą się głośne slogany zdrowej nagany wpuszczone w kanał dokąd płyniesz nadziejo
  8. żegnały niekontrolowanym aplauzem iskier spalone mosty opadłe kurtyny usiłując wykraść przestrzeń białym karłom za cienkościennym szkłem historia po drugiej stronie lustra autostrada krzywa pochyła miejscowo nieprzejezdna zamykały parabolą powszechną monotonię nieba ustępując miejsca co świt wschodzącej wyroczni
  9. przerywasz fizjologię snu unikalną wiązką fotonów lubię nawet barwę dzwonka którym stawiasz mnie na nogi lekcji astronomii udzielasz z rozmachem każąc wpółśpiącym zmysłom wyczytać z mapy nieba współrzędne supernowej w bliskim sąsiedztwie parzystokopytnych w pałacu sianem słanym rzuca na kolana paradoks spełnionej planety
  10. systemicznie uwsteczniona w przestrzenii międzypakietowej tetraedrów permanentnie trwać będe niedostępna dla korzeni które zapuścisz zasorbowana niewymiennie apodyktyczna wobec rotacji przemian będe istnieć na pograniczu dwóch faz unieczynniona toksykoodporna fenomenalnie ponad prawem ekstrakcji w toku biodegradacji bezwarunkowo przepadnę w przyrodzie z natury mi obcej
  11. kochałam patrzeć jak zastawiały mu drogę do domu w podskokach zabiegając o względy padały do stóp a on mieszał je z błotem deptał poniewierał instynktownie unicestwiał kochałam tę zamaszystość kroków godzinami wpatrywałam się jak znikał w ich objęciach opadały gęsto zacierając ślady pamiętnych gestów odkąd wyszedł z ich cienia uschły z tęsknoty za cyklem powrotów jakby nie wiedząc że wyjątek potwierdza regułę
  12. budujesz mi schody tak odwykłam już od betonu dróg brukowanych z doskoku i teraz ten upadek... w godzinach szczytu złamane skrzydła po lewej płynny wosk po prawej próg postawiłeś wysoki znów uczę się wstawać jeden krok po drugim stawiać zabroniłeś z wiatrem szybować po raz drugi a tak do twarzy mi było w autentycznym błękicie znikały gdzieś sprzed oczu wrzeszczące fundamenty płaszczyły się pod stopami korony miast budujesz mi stopnie... kiedyś nauczysz mnie latać
  13. oddal ode mnie ten kielich nie zniosę ekstazy wściekłych neonówek białej sali z góry niewzruszone patrzą jakby nie wiedziały że w ciemności odejść łatwiej wygodniej spieszą się wciąż porzucając gdzieś piąstki drobne otwarte bezradne toast wzieśli za zagubione tętno nieposłuszne pompy bezużyteczne efektory biel i ciszę sali czkawkę neonówek pijmy do dna gdy polewają
  14. i tylko wymaż z błękitu ołowiane chmury nie musisz karmić złudzeń i tak wiem że tamtym gwiazdom będzie nie po drodze upadną w konwulsjach gdzieś po drugiej stronie nie musisz zapewniać że to tylko kaprys sędziwej fortuny kiepski z niej artysta malarz a może punkt rosy soczewkom ciąży nie patrz tak proszę to tylko kilka kropli wody na suchym policzku i tylko wymaż z pamięci ogród tęczą tkany...
  15. wieczór miał być powtarzalnie impresjonistyczny w koktajlu obłoków rozsmakowana rzucałam gorączkowe spojrzenia temperamentnym bałwanom konsekwentnie gubiły wpisane w wydmy ślady stóp broniąc praw autorskich nie mniej natrętnie niż roje białych skrzydeł terytorium swych łowów wapiennych pancerzy sanktuarium mijałam w milczeniu pod banderę przygodnego okrętu wysłałam myśli nieokiełzane tam gdzie czyjeś słowa na zwiniętej w rulon epistole w szklanej oprawie trafić miały pod opiekę poczciwych prądów w czyich dłoniach port znajdą? niepowtarzalnie enigmatyczny zmierzch zamknął kurtyną akt niedokończony
  16. "dosłowne"epitety "dosłownie"ukazują obraz Tego o którym piszę...nic dodać nic ująć
  17. jesteś dla nich ciszą w bajecznej harmonii rytuału budzącego się życia zaklęciem mistycznie wyrafinowanych plemion odległą galaktyką zawieszoną w czasie hipotezą umysłów tęgich niekończącym się jutrem teologicznych frazesów artystą artystów alfą i omegą pierwowzorem Edenu dynamiką penetrujących próżnię żywiołów jesteś legendą zamierzchłych czasów somnambuliczną wizją mirażem imperium relatywizmu kim jesteś dla mnie?
  18. stali w kolejce po szczęście impertynencja ciężkim krokiem zastawiła drogę posypały się perły wadliwej wymowy równi i równiejsi elitarnie wyselekcjowani pod gwiazdą szczęśliwszą niż słońce dokładali wszelkich starań by to co na ziemi lekkim było stale klapki na oczach ułatwić miały widoczność... stali w kolejce po szczęście zachłanni jak ta gwiazda bezwstydni niczym zasłona przybytku spektakularnie aroganccy niech ziemia lekką im będzie łaskawy wiatr wstrzyma oddech by płomienie tańczyć mogły na płycie mogiły szczęśliwych inaczej już po tamtej stronie...
  19. z rybakiem co sieć zarzucił w zaroślach powinowatych sklepieniu nie jedną partię przegrał wiatr naumyślnie kaskadą urodzaju uderzał w szyby grad frywolnie zesłany na palca skinienie przez korytarze obłoków ciężarna sieć żywicielką była ster czasomierzem barka fundamentem jestestwa na horyzoncie ta sama kula co wieczór sprzedawała wdzięki tej samej toni i tylko czarna dama w płaszczu z gwiazd dziwnym napawała lękiem w miesięcznym blasku skradał się czas dylematów raz gdy skłucona z tonią kula wcześniej dźwignęła złote lica zostawił barkę na brzegu rybak bo gdzieś w obłokach szemrał wiatr że ludzi pora łowić...
  20. pytałam kamieni tańcem szeptów upojony zmierzch kazał wracać w 6 dni budował półpłynną mozaikę nadziei pytałam pierwiastków biogennych bezmiarem wydm urzeczony wiatr kazał milczeć 6 dni nakręcał mechanizm okazałej blachy pytałam o sens cel zamiar w 6 dni ślady stóp wypłukał ocean pytałam i pytać nie przestanę w 6 dni nowe życie powstanie pytanie?
  21. w wielkiem świecie brakło miejsca dla stóp zmęczonych wędrówką przez labirynt spraw ludzkich pospolitych szarych powietrza zabrakło dla płuc młodych wiekiem dojrzałych by walczyć krew zatruto lodem skuto serce zbyt pospieszne brakło miejsca w wielkim świecie dla dłoni otwartych gotowych do pracy uśmiechu zabrakło dla zmęczonych oczu spragnionych radości wszystkie kości policzono łzy osuszono brakło miejsca w wielkim świecie dla człowieka
  22. Konwalii pąki rosą zroszone w słowiczy wsłuchani śpiew w jedną od dzisiaj pójdziemy stronę w jeden wpatrzeni cel Na skrzydłach wiary silni młodością z euforią świeżą jak mgła pełni nadziei z błogą ufnością w inny wkroczymy świat Dopóki kula płonie gorąca w pierścieniu nieznanych sił na przekór nocy w promieniach słońca razem przyjdzie nam śnić A gdy na jasnym dotąd sklepieniu zblednie słoneczny blask zmęczeni życiem w ciał naszych cieniu przetrwamy niełatwy czas Konwalii pąki rosą zroszone przekwitną z biegiem lat spójrzmy raz jeszcze w tę jedną stronę zanim odpowiesz tak
  23. fenomen strzelistych ramion drzewa zakłóca rezonans oddechu i tętna recital pasji akompaniuje niepojęty diastrofizm materii litej to tylko jeden płomyk mniej w galerii parafinowych metryk przy konającym blasku supernowych kiepski spektakl czysta proza dwie belki drewna sprzęt egzekucji fałszywych proroków uzurpatorów łotrów wyrosły ku niebu w niemym osłupieniu szpetne w swym przekroju niepotrzebne...? planeta urodzaju trawi plon własny w płomieniach perwersji inaczej smakuje powietrze bez przydrożnych krzyży
  24. Może zdołasz konsternacji rozproszyć membranę Nim bojkot wznieci kaszmir brawury mej szpetnej zanim feniks z popiołów raz jeszcze powstanie przerwij krwiobieg dekadencji perwersji szlachetnej Może poddasz falezie komponent chimery zanim antyklimaks dokona ekstrakcji nim paradoksalnie dwie scalone sfery w dwie strony skieruje syndrom prowokacji Może zdołasz agregatu naturę odtworzyć zanim w hibernacji rozkocham się szczerze może przyjdzie ci jeszcze falangą dowodzić nim w gruzach zastaniesz swą życiową twierdzę
  25. Długie listy pisałam gęstym tuszem w białej księdze powrotów wieczory w samotności snuły się obficie gdy inicjały odruchowo wykreśliłam po raz pierwszy z porywem bryzy drgała nadzieja lekkomyślna jak wtedy gdy z kalendarza pierwszą kartkę wyrwałam niebanalne usta tak samo smakowały zakazane metafory wytrącone z roztworu lawy płonęły zsynchronizowanew tańcu pompy tanim sumptem rytm wybijały z dalekoidącym zapałem szelestem stronic pożegnałam długie listy niech płoną w towarzystwie liści zeszłorocznych pogrzebałam już w prochu szarym oddech ust niebanalnych w deszczu zmyłam kurz z drżących powiek tusz przepadł w kałuży jak okręt bez żagli z łez litanię ułożę w białej księdze powrotów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...