
Marcin Gałkowski
Użytkownicy-
Postów
1 212 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Marcin Gałkowski
-
Krótka opowieść o śnieżce
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nasza znajomość zaczęła się w sposób dość niekonwencjonalny. Otóż dnia pewnego – było to gdzieś w końcu listopada – szedłem sobie spokojnie ulicą, pogrążony całkowicie w celtyckich dźwiękach Clannad delikatnie sączących się z słuchawek, gdy nagle Ją ujrzałem. Leciała wprost w moim kierunku, widać było, że chce mnie dotknąć, chce mnie poznać. Uczucie uderzyło we mnie z siłą rzuconej przez kilkuletniego chłopca śnieżki, rozbryzgującej się na mojej twarzy. Przyklęknąłem na ziemi i zacząłem zbierać poszczególne jej fragmenty, powoli odpadające od mojego oblicza. Po kilku minutach ponownie mogła zaprezentować się w całej okazałości. Była piękna. Idealnie kulista, idealnie biała, chłodna i przyjemna w dotyku, była tym wszystkim, czego szukałem przez wiele lat. Spojrzałem na Nią czule, po czym niezwykle dumny zabrałem Ją do domu. Szybko wbiegłem po schodach, by nie zdążyła się stopić i od razu wrzuciłem Ją do lodówki. Nasze wspólne życie bez wahania określam jako dwa najpiękniejsze lata, jakie dano mi na Ziemi. Po upływie niespełna miesiąca od dnia, kiedy zamieszkała u mnie, kupiłem nową lodówkę, która odtąd była Jej domem. Na ścianach powiesiłem tam miniaturowe obrazki, na półkach zaś poustawiałem mebelki dla lalek. Jakkolwiek nasze uczucie z wiadomych przyczyn pozostawało w sferze czysto platonicznej, żadne z nas nie narzekało. Okazała się wzorem partnerki na całe życie. Każdego dnia rozmawialiśmy do późna. Była wspaniałą słuchaczką. Nie przerywała mi, nie wyśmiewała opinii, z którymi się nie zgadzała, nie ponaglała mnie, bym szybciej powiedział o co mi chodzi. Nasze rozmowy nigdy nie kończyły się przewlekłą kłótnią o pieniądze czy gust. Nie wtrącała się do spraw, które chciałem pozostawić tylko dla siebie. Nie narzekała na moje zarobki, nie kazała mi nosić garnituru, nie musiałem ubierać się jak idiota, ilekroć mieliśmy gdzieś wyjść. A wychodziliśmy bardzo często. Do kina, nad rzekę, do parku. Umożliwiała nam to przenośna turystyczna lodówka, dzięki której mogłem zabierać Ją na zewnątrz nawet w lecie. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, gdy udawałem się z Nią w miejsca publiczne, jak opera czy teatr, ale w sumie nikogo nie powinna obchodzić zawartość mojej lodówki. Zwłaszcza, że zawsze rezerwowałem dla Niej oddzielne miejsce. Kochałem ją. Wiedziałem to od samego początku. Była ucieleśnieniem moich marzeń, kimś, z kim chciałem spędzić resztę swoich dni. Stało się jednak inaczej. Tak się razu pewnego złożyło, prawie dwa lata po naszym pierwszym spotkaniu, że zmuszony byłem wyjechać w delegację. Nie chciałem narażać Jej na niewygody i trud podróży, więc zostawiłem Ją w domu. Gdy wróciłem, pierwszą czynnością po otworzeniu drzwi był bieg do gościnnego pokoju, gdzie stała Jej lodówka. Chciałem włączyć światło i wtedy zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji – nie było prądu. Zamarłem. Pełen najgorszych przeczuć otworzyłem lodówkę. Nie było jej. Mój krzyk musiało usłyszeć całe osiedle, nie dbałem jednak o to. Na próżno rwałem włosy z głowy, na próżno szukałem jej w całym domu, zrywając obrazy ze ścian i przewracając meble. Nie było Jej. Nigdzie. Odeszła. Od tego czasu widziałem Ją parę razy na mieście. Prowadza się z jakimś bałwanem. Udaje, że mnie nie widzi. -
Ostatni Ent
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Było zimno. Gdy obudziłem się koło piątej nad ranem, ziąb przeszywał mnie niczym wielka stalowa igła. Z najwyższą niechęcią wygramoliłem się z ciepłego łóżka i spojrzawszy na nie z nieukrywanym żalem i miłością, zacząłem się ubierać. Coś przecież trzeba było z tym zrobić. Nie płacone od kilku miesięcy rachunki zemściły się w straszliwy sposób – odcięli mi ogrzewanie. Cóż było począć? Chcąc, nie chcąc, udałem się na strych i wśród starych, bezwartościowych i nikomu niepotrzebnych szpargałów wygrzebałem piękny, lśniący nowością, bo nigdy wcześniej nieużywany piecyk typu koza. Wtaszczyłem go do mieszkania i zacząłem rozglądać się za czymś, czego mógłbym użyć w charakterze opału. Żal mi jednak było stołu, krzeseł i innych drewnianych mebli. Nie chciałem też palić książek, w sumie przecież jestem człowiekiem wykształconym. Walcząc z obrzydzeniem do jakiejkolwiek pracy fizycznej zarzuciłem kurtkę, chwyciłem za siekierę i wyszedłem z mieszkania. Sąsiadka na mój widok zasłoniła sobie usta dłonią – w końcu nie każdego dnia widzi się młodzieńca wesoło paradującego po klatce schodowej z siekierką w dłoni. Swoją ofiarę dostrzegłem od razu – rósł wśród zaśnieżonych o tej porze roku pól, wznosząc się majestatycznie nad równinnym krajobrazem. Stary buk zdawał się patrzyć na mnie. Podszedłem do niego, splunąłem w dłonie i już miałem uderzyć, gdy usłyszałem czyjś głos: - Hej, stary! Opanuj się! Rozejrzałem się dookoła, nikogo jednak nie zauważyłem. Pokręciłem głową i ponownie ująłem w dłoń siekierę. Krzyk powtórzył się. Nieco zdenerwowany, ale też i zdziwiony tą sytuacją dokładnie obszedłem okoliczny teren. Byłem tu jednak jedynym człowiekiem. Wróciłem do drzewa i znieruchomiałem. Buk patrzył na mnie wielkimi, żółtymi ślepiami. - I co – zapytał. – Łyso ci? Obruszyłem się, bo od kilku lat faktycznie byłem łysy. - O pardon – buk najwyraźniej zrozumiał popełnione przez siebie faux pas. Przyjrzałem mu się uważniej. Słyszałem już co prawda dziwniejsze historie, jednak zawsze były one udziałem osób nie stroniących od różnorakich używek. Ja, będąc od urodzenia abstynentem, musiałem już na samym wstępie wykluczyć możliwość delirium. A szkoda, bo to wiele by wyjaśniało. Słyszałem o chorobach spowodowanych nadmiarem alkoholu, ale czy jego niedobór wywoływał podobne skutki? Nie sądzę. - Długo będziesz jeszcze medytował? – niski, gruby głos drzewa wyrwał mnie z zamyślenia. – Czego chcesz? - Zimno mi. Odcięli mi ogrzewanie – wskazałem na trzymaną w dłoni siekierkę. - Ej no, spokojnie. Przecież tu jest tyle drzew. Znajdź sobie innego jelenia. Na myśl o jeleniu zaburczało mi w brzuchu. Jeszcze bardziej zapragnąłem rozpalić wreszcie ogień w domu, by móc na nim upiec coś do jedzenia. Niemal, że poczułem zapach pieczonego mięsa, słyszałem jak skwierczy kapiący z niego tłuszcz. Uniosłem siekierę. - Czekaj! – rozpaczliwie krzyknęło drzewo. – Dlaczego chcesz mnie ściąć?! - Bo jest mi zimno! – krzyknąłem zdenerwowany, bo konwersacja z bukiem o szóstej rano, w środku grudnia nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy. - Ale co ja mam z tym wspólnego? To było dobre pytanie. Przez chwilę nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. - Bo od wieków ludzie ścinają drzewa, żeby się ogrzać – warknąłem w końcu. – A ty, o ile się nie mylę, jesteś drzewem. - Ale przecież możemy to zmienić. Dlaczego ja mam ponosić konsekwencje tego, że jest ci zimno? - Bo ktoś tak urządził świat! - To głupio go urządził! – drzewo najwyraźniej zaczynało się denerwować. - Nie przeczę. Ale tak jest. - Dlaczego nie mielibyśmy tego zmienić? - A czytałeś kiedyś „Utopię”? – postanowiłem zażyć go swoją znajomością literatury. Zawsze to przyjemniej zostać ściętym przez kogoś oczytanego. - Mój znajomy czytał. Biernie. - Jak to biernie? – zdziwiłem się. Słyszałem o biernym paleniu, ale czytanie? - Przerobili go na papier. I wydrukowali na nim „Utopię”. - A ty czytałeś? - Nie. - No to już jest twój problem. - Stary, nie ścinaj mnie – buk rozpaczliwie szukał jakiegoś wyjścia z tej niezręcznej sytuacji. - Jest mi zimno! - Mnie też! Czy ja ścinam ciebie z tego powodu? – wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Nigdy wcześniej nie widziałem płaczącego drzewa. - Przestań buczeć – starałem się go pocieszyć. – Tak po prostu musi być. Miej pretensje do tego, kto to wszystko wymyślił. Nie bucz! - A co ma według ciebie robić buk? – zaszlochał. - Nie wiem. - No właśnie. I co, dalej chcesz mnie ściąć? - Tak. - Dlaczego? - Bo jest mi zimno! Odcięli mi ogrzewanie! Drzewo nie wytrzymało. Puściły mu nerwy: - Ty nieczuły debilu! Ty kretynie! Ty cholerny imbecylu! – darł się w moim kierunku. Przegiął. Nie mogłem pozostać obojętny na taką impertynencję. Tej zimy nie mogłem narzekać na chłód. Opału miałem pod dostatkiem. Tylko dlaczego zawsze jest tak, że konsekwencję ponoszą najmniejsi? Czy spółdzielnia odłączając mi ogrzewanie zdawała sobie sprawę, że z tego powodu ucierpi biedny, stary buk? -
Szczęsliwego nowego roku
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Całkiem, całkiem... fajne, ale jakoś tak ciężko się czyta chwilami. Poza tym, nie ma zaskakującej historii itd. Szkoda. Ale podtrzymuję to, co napisałem na początku - nie powala, ale też nie odstrasza. Słowem - jest gut=) pozdr -
Ja chyba nie nadążam. Czy to forum zmieniło charakter na forum poetyckie? Veto! A co do samego tekstu... przeciętne. Aż za bardzo.
-
Teraz Polska
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Tichon Cichy utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ostro trzeba się napocić, żeby wyłapać sens. Gdybym nie przeczytał komentarzy, chyba nie dałbym rady=). Ale, abstrahując od tego, nie mogę zgodzić się z panem Tomkiem. Cholera, dobre to, tylko za krótkie=). Fajny tytuł. pozdr -
Bambino, czyli drzewa umierają stojąc XII (Zakończenie)
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zaskakuje i daje do myślenia. Czegóż chcieć więcej?=) pozdr -
Jako fragment większej całości, może byłoby ok, a tak, ni w rybkę, ni w... Po pierwsze: dziwny zapis. Dialogi owszem, sztuczne, ale jako, że sam kiedyć czytałem dużo fantasy, nawet próbowałem pisać coś w takich klimatach, rozumiem, że może to być zabieg celowy, taka swoista mitologizacja. Jak na pierwszy tekst, jest nieźle. Zgadzam się jednak, że pierwsze texty rzadko nadają się by wyjść do ludzi. Ten jest - o dziwo - nawet strawny, ale rozumiesz chyba, co mam na myśli. Pisz dalej, bo po przeczytaniu tego fragmentu myślę, że masz jakiś potencjał. Tylko krótkie to do cholery=) pozdr
-
Biała Wielkanoc, czyli świąteczne jaja
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dzięki za miłe słowa=). pozdr -
Powiem krótko: dobre. Jak cholera=) pozdr
-
Krótka opowiastka o Kopciuszce (z dwoma końcami)
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Pomysł z fajkami totalnie zerżnięty z kabaretu TEY. Poza tym, całkiem fajne. Dwa zakończenia to naprawdę genialny pomysł. Duży plus. pozdr -
Moja lewa noga...
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Malwina Tyżyk utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Pierwsze zdanie stanowczo za długie, fakt. Ale tak poza tym: bardzo mi się podoba. Naprawdę. Czyżbym wyczuwał tu humor absrakcyjny?=) Ryzykowne posunięcie, nie wszyscy 'chwytają' takie rzeczy, ale to się chwali. Jestem pod wrażeniem, pozdrawiam=). -
Biała Wielkanoc, czyli świąteczne jaja
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
I jeszcze jedno: nikt nie każe mi wpuszczać do domu księdza, fakt. Ale jednak PO kolędzie, to PO kolędzie. Nie PRZED kolędą. O to mi chodzi, nie miałbym nic przeciwko, żeby przyszedł w normalnym terminie - po Świętach, a tak, wydaje mi się to trochę dziwne. To tak, jakby adwent zacząć we wrześniu. -
Biała Wielkanoc, czyli świąteczne jaja
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Pozwolę sobie nieco sparafrazować twój koment: KTO CI KAŻE CZYTAĆ TEN TEKST? Przedstawiłem swoje spojrzenie na pewne sprawy, a jeśli się z nim nie zgadzasz, to ja nic na to nie poradzę. A kto każe mi oglądać reklamy? Telewizja, która wciska je w trakcie fimu w proporcjach: 5 minut reklam, na 15 minut filmu. I jeszce jedno - to nie jest narzekanie, a tylko powiedzenie pewnych rzeczy wprost. Mimo wszystko dzięki za odwiedziny. pozdr -
*Zbrodnia i... jajecznica
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jeśli chodzi o język, warsztat etc. nie mam większych zarzutów, jest dobrze. Problem w tym, że mnie to nie śmieszy nic, a nic, po prostu nie moje poczucie humoru (choć muszę przyznać, że tytuł jest bardzo dobry, szkoda, że tylko on mnie rozbawił). Ale mimo wszystko życzę powodzenia w konkursie, jak widać, znakomita większość czytelników nie podziela mojego zdania. I - w sumie - dobrze=). pozdr -
Biała Wielkanoc, czyli świąteczne jaja
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Na początku autor snuje rozważania natury ogólnej tudzież bardziej świątecznej. Niecierpliwi czytelnicy mogą pominąć ten akapit, co jest wysoce zalecane. Czy zastanawiałeś się kiedyś, Drogi Czytelniku, czym są święta? Na pewno tak, jeśli jednak nigdy nie przyszło ci to do głowy, masz niepowtarzalną okazję, by porozmyślać nieco nad tym zagadnieniem, razem z moją skromną osobą. Jedni Święta lubią, inni wręcz przeciwnie, wykształciła się też spora grupa, którą obchodzi to tyle, co zeszłoroczny - i niejako powiązany z tematem tego felietonu - śnieg. Każda z zaprezentowanych tu postaw, wynika z wad i zalet Świąt, różnicą jest tu tylko pewna dysproporcja między tymi pierwszymi i drugimi. Gdy wstukuję te słowa w klawiaturę, jest dopiero 7 grudnia. Każdy, kto przeczyta te słowa, zakrzyknie radośnie: niedługo Święta! Nie da się ukryć, że jestem bardzo kontent z tego faktu (właściwie to nawet z dwóch – że „niedługo Święta” i, że ktoś w ogóle czyta moje wynurzenia). Osobnik taki ma oczywiście rację, co mogę zaświadczyć, z miejsca, z którego piszę te słowa. Rację maję jednak też ci, którzy z całą stanowczością utrzymują, że święta zaczęły się już w okolicach Dnia Niepodległości. W tej chwileczce autor pozwala sobie na drobną dygresję. Jeśli, Drogi Czytelniku, opuściłeś pierwszy akapit, możesz opuścić i ten. Bo w sumie po cholerę masz czytać niekompletny tekst? Było to gdzieś w początkach listopada tego roku. Siedziałem sobie wygodnie w fotelu, oddając się rozrywce niezwykle wysublimowanej, oryginalnej i w ogóle. Mówiąc krótko – oglądałem telewizję. Miotając się bezsilnie, by uciec przed zbliżającą się niczym żarłoczny sęp do Prometeusza rodziną Mostowiaków, która zamiast wątroby dwoiła się i troiła by pozbawić mnie mózgu, oczęta moje ujrzały słodkiego do granic obrzydliwości białego misia, sączącego delikatnie puszkę znanego wszystkim dobrze napoju, którego receptura jest ściśle tajna (i dobrze, autosugestia też może prowadzić do poważnych chorób). Jaki jednak jest cel opisywania przeze mnie czynności tak prozaicznej? Myślę, że każdy wie, do czego zmierzam. Biały miś (swoją drogą bardzo pasowałby tu w charakterze fonii), śnieg, choinka, Mikołaj… Z czym to wszystko się kojarzy? Otóż to – ze Świętami. Ta… Co tam, dwa miesiące upłyną przecież szybko, trzeba przygotować lud do nadchodzącej gorączki zakupowo – prezentowo – gastronomiczno - świątecznej, a i tę przyspieszyć w miarę możliwości. Za ciosem poszła większość firm, wypuszczając okolicznościowe reklamy swoich produktów w listopadzie. W ten oto sposób doczekaliśmy się na przykład pląsającego w zbyt szerokich spodniach Mikołaja, wykonującego tę samą czynność, co opisany powyżej niedźwiadek. Jedyną różnicą jest marka napoju. Nie jest to oczywiście jedyny przykład przyspieszania świąt. Ostatnio jednak byłem świadkiem czegoś, co normalnego człowieka wprawiłoby w bezgraniczne zdziwienie (i nie znaczy to, że ja jestem nienormalny, a tylko to, że spotykam się z tym nie po raz pierwszy).. Nie mam tu na myśli choinek na wystawach sklepów, czy nawet kolęd w telewizji, bo to jest udziałem całego świata. Napisałbym – kraju, ale moda na amerykanizowanie przeniknęła do całej Europy. Czego jednak można oczekiwać od gości, którzy na swojego prezydenta wybierają człowieka, który zapytany o to, jaki jest Biały Dom, odpowiada - „Po prostu jest biały”. Do czego jednak dążę – kilka dni temu do mego domostwa zawitał gość, dość – powiedziałbym – niecodzienny. Otóż odwiedził mnie ksiądz, chodząc [po] kolędzie, czyli jak sama nazwa wskazuje – [przed] świętami. Autor nie ma sumienia dłużej dręczyć Czytelnika, toteż przechodzi do swoistego podsumowania. Sytuacja taka ma miejsce odkąd tylko pamiętam, dlaczego zatem zdecydowałem się napisać ten felieton właśnie teraz? Powiem szczerze, że sam nie wiem. Kiedyś jednak trzeba było to zrobić. Moje przesłanie brzmi tak: Boże Narodzenie jest 24 grudnia, i tak niech pozostanie. Bo póki co, z powodu nadchodzących Świąt dzieją się – mówiąc wprost – jaja, co można też uznać, za podsycanie nastrojów wielkanocnych - w sumie pięć miesięcy to nie tak długo. Stąd taki, a nie inny tytuł. -
Bambino, czyli drzewa umierają stojąc IX
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Niezłe, niezłe. Że pozwolę sobie zacytować: 'dobrze chłopie, tak dalej'=). 'Wysportowanej kobiety, zwalistego...' - wersja z 'i' zamiast przecinka byłaby chyba lepsza. -
Bum cuk cyk /początek antypowieści grozy/
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Piotr Rowicki utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Genialne. Owszem, może wkurzać, ale to raczej tak na zasadzie 'Misia' 20 lat temu=). Jak tak patrzę wokół siebie, to aż muszę zadać to pytanie: prorok jakiś, czy co?=) pozdr -
Ciekawe. Tylko jakoś nie rozumiem zdania "Bałem się chyba bardziej niż od niej". Chyba powinno być bez "niż". Przygnębiające (ale jakie może być opowiadanie o powstaniu), ale przeczytałem z przyjemnością. Jakkolwiek wszystkie powstania zawsze okazywały się klapą, to to opowiadanie bynajmniej klapą nie jest=). Bardzo dobre. Pozdrawiam. PS. Wielokropkami obrodziłio, jak dla mnie chyba aż nadto, ale to już ewidentne czepianie się=)
-
Kontakt
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Już jako dziecko uważano mnie za dziwaka - fakt, racja (chyba=), zmieniam. Nie jednak zwykła muzyka - szyk właśnie taki być ma=) Niepodległości energetycznej - zabieg zamierzony, jako, że niepodległość też jest pewną formą niezależności=) Coraz słabiej wierząc w genialność - czy ja wiem, czy to jest niepoprawne? Owszem, może Twoja wersja brzmi lepiej, ale bohater opowiadania też człowiek=) Bez niczego, co obniżałoby - jak wyżej, ale tym razem zmieniam=) Dzięki za rady=) P.S. A jak bywalcy siłowni mi na-ten-tego, że za drogo? W sumie koszty utrzymania całej pracowni są wysokie. Zawsze trzeba rozważyć też taką ewentualność=) -
Kontakt
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Drogi Obcy (UFO=): myślę, że bohater tego opowiadanka z czasem postanowi coś jeszcze zrobić/zniszczyć. Jeśli po raz wtóry nawiąże kontakt z UFO (co i ja teraz czynię=), na pewno usłyszymy o tym w Wiadomościach i Strefie 11=). Kasiu, cóż ja tu mogę napisać: Dzięki=) -
Kochanie... (wiem, że gdzieś jesteś)
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Katarzyna Brzezińska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Cóż jeszcze można tu powiedzieć? Ładne, naprawdę ładne=) -
Kontakt
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Niech Jankesi mają za swoje, a co =). A powieść o WILHELMIE=) idzie powoli, ale do przodu. Póki co napisałem drugi rozdział. -
Kontakt
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wielkie dzięki=) Również pozdrawiam=) -
Kontakt
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Marcin Gałkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Już jako dziecko byłem uważany za dziwaka. Ja sam zaś nie miałem nic przeciwko temu. Wiązało się to poniekąd z moją pasją. Były nią dźwięki. Nie jednak zwykła muzyka. O nie, to było coś znacznie poważniejszego. Mianowicie od dziecka interesowałem się przekazywaniem informacji za pomocą dźwięków innych niż ludzka mowa. Rodzice początkowo z pobłażaniem przyglądali się moim eksperymentom, potem jednak ich cierpliwość powoli zaczęła się wyczerpywać. Punktem kulminacyjnym było pewne zdarzenie w przedszkolu, kiedy to zamiast grzecznie powiedzieć: "Nie bedem jeść ziupki!", z całej siły uderzyłem widelcem w talerz. Chciałem wszak wyrazić swoje emocje poprzez dźwięk, nie wypowiadając przy tym żadnego słowa. Zważywszy na to, że widelec pękł na pół, nie muszę chyba dodawać, co stało się z talerzem. Rękę wyjęto mi z gipsu po miesiącu. Nie ostudziło to jednak mojego zapału do samokształcenia się w umiłowanej dziedzinie. Mając lat siedemnaście, opanowałem do perfekcji sztukę wybijania różnych, skomplikowanych rytmów na podkradanych z kuchni garnkach. I tu osiągnąłem pierwszy sukces - udało mi się nawiązać kontakt. Sąsiedzi odpowiadali mi uderzając w ścianę. Nauczyłem się nawet interpretować ich komunikaty. Kilka krótkich uderzeń oznaczało, że po prostu im przeszkadzam. Jeśli odgłos ten powtarzał się krótkimi seriami przez minutę - chcieli spać albo oglądać telewizję. Jeśli stukanie trwało ponad minutę, szybko udawałem się na długi spacer, by być poza zasięgiem, gdy sąsiadka wpadnie z wizytą. Różniłem się od moich kolegów. Zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Podczas, gdy ich rodzice ubolewali, że ich latorośle nie są grzecznymi, ładnie przystrzyżonymi prymusami, moi pragnęli chyba tylko tego, bym zapuścił długie włosy i rzęził na gitarze w jakimś garażu. Żebym był taki, jak inni. "Normalny". Cóż za ironia. Po ukończeniu studiów na wydziale Agroturystyki (w zasadzie nie było mi to do niczego potrzebne, ale zawsze to wyższe wykształcenie) rozwijałem swoją pasję. Zbiegło się to akurat w czasie ze wzrostem mojej ciekawości odnośnie UFO. Postanowiłem połączyć jedno z drugim, i obiecałem sobie, że nie spocznę, dopóki nie nawiążę kontaktu z Obcymi. Po kilku latach udało mi się skompletować całą niezbędną aparaturę. Wyposażony w kilkanaście najnowszych procesorów, chłodzony między innymi ciekłym azotem komputer podłączony był do wielkiej, ustawionej za mym oknem anteny. Ta zaś wysyłała w eter generowane przez niego w specjalnym, napisanym przez mojego dobrego znajomego programie ultradźwięki. Cały ten sprzęt pochłaniał jednak bardzo dużo energii. A ja potrzebowałem alternatywnego jej źródła, niepodległości energetycznej, na wypadek, gdyby siadła domowa instalacja. Poradziłem sobie z tym problemem w sposób wręcz genialny w swej prostocie. Zakupiłem kilkadziesiąt sztuk rowerków treningowych. Po odpowiednim złączeniu pedałów mogłem wprawiać w ruch połowę z nich, ćwicząc tylko na jednym. Druga połowa, napędzana siłą moich rąk, zwieszała się z sufitu. Aby zapewnić stały dopływ energii podczas emisji ultradźwięków zacząłem uczęszczać do siłowni. Po paru miesiącach intensywnego treningu, byłem już w stanie pedałować (zarówno nogami, jak i rękami) ponad półtorej godziny. A wszystko to mieściło się w moim mieszkaniu na trzecim piętrze bloku. Pragnę też tutaj zaznaczyć, iż w posiadanie całej tej aparatury wszedłem tylko dzięki własnej ciężkiej pracy, handlowi i wymianom. W każdym razie nie zamierzam opisywać tu szczegółów. Emitowałem każdego wieczora. Morsem, po angielsku - ktoś u nich powinien chyba zrozumieć. Mój komunikat, brzmiał: "Tu Ziemia. Odezwijcie się". Nic jednak nie wydarzyło się przez dwanaście długich lat. Jakież było moje zdumienie, gdy - coraz słabiej wierząc w genialność mego przedsięwzięcia - otrzymałem wreszcie upragnioną odpowiedź: "Gościu, wpadniemy do ciebie koło północy, ale potem dasz nam już spokój. Pasuje? Aha, jak nadajesz z Polski to z łaski swojej pisz po Polsku, to ułatwia nam pewne procedury". Natychmiast postanowiłem im odpisać: "Pasuje, dobrze". W przypływie euforii popełniłem jednak jeden karygodny błąd: zapomniałem odpowiednio zaprogramować chłodzenie. Chyba nie muszę mówić, co stało się, gdy tak potężna ilość energii skumulowała się w jednym miejscu, bez czegoś, co obniżałoby temperaturę. Znajomy informatyk wydrukował mi już fałszywe dokumenty, aktualnie ukrywam się w jego domu. Zapuściłem brodę i ogoliłem się na łyso. Jutro wylatuję do Chicago. W sumie spłonęło tylko pół osiedla, jakoś to odbudują, ale czuję, że mogliby żywić do mnie głęboką urazę. O konsekwencjach prawnych nawet już nie wspomnę. Kosmici oczywiście nie przylecieli, bo niespecjalnie było gdzie. Wielka szkoda, było już tak blisko. Nic to, kontakt został nawiązany. Zamierzam to kontynuować. Nie spocznę, dopóki nie zobaczę ich na własne oczy. Ciekawe, jak oni wyglądają? -
Już dobrze
Marcin Gałkowski odpowiedział(a) na Paulina Pasek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Owszem, błędy są, niektóre dość poważne. Ale nie spisywałbym tego opowiadania od razu na straty. Coś w nim jest. Coś takiego, że mimo tych błędów i momentów, w których mnie wkurzało, przeczytałem do końca. Pomysł jest ciekawy i chociaż parę rzeczy zalatuje banałem, to jednak mnie w jakiś sposób wciągnęło. Mogłoby być lepiej (ale to akurat można powiedzieć zawsze), ale na pewno nie jest źle. Przynajmniej dla mnie. Pozdrawiam=)