Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dorma

Użytkownicy
  • Postów

    3 029
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Dorma

  1. Cudowny ten wiersz. Panie Kamilu jak żeś Pan to zrobił, że aż mi ciarki przeszły. Jest tak zmysłowo delikatny, motyli, pachnący i trawiasty. Czepnę sie tylko jednej rzeczy: myśli zwoje zwinięte w pół Księżyc. zwoje same w sobie oznaczają już, że coś jest zwinięte. Jak można zwinąć coś zwiniętego? Trochę wyszło masło maślane..
  2. Nie patrzyłąm na akcenty czy średniówki. Zreszta w tym nie jestem zbyt dobra. Chodziło mi raczej o to, że te wersy są za długie i przez to źle się czyta, bo wiersz przeciez bardzo ładnie płynie. Bezpodstawnie nazwałam to rytmem. ale przekonał mnie Pan :)
  3. Jako jesienna piosenka mi się podoba. Prosty łatwy w odbiorze wierszyk i myślę, że w tym przypadku taki właśnie miał być. Czytało mi się bardzo płynnie i prócz wersów: Podobny do porannej mgły i Tańczą przechodniom wokół stóp nie widze załamań rytmu
  4. W krzyżu :)
  5. No nieźle Panie Pietrzak. Jak na Pana wiersze, które mi się nigdy nie podobały ostatnio pisze Pan nawet znośnie. Podoba mi się bezpośrednie podejście do tematu, ale czasem wydaje mi sie, że za bardzo Pan skacze z temayu na temat wers po wersie. Może dlatego, że nie ma znaków interpunkcyjnych. Wiersz podoba mi się w takiej postaci: Muszę się pozbierać -bez oka nie znajdę palców bez palców nie wyjdę na własnych nogach nie potrafię tego wytłumaczyć kocham cię najbardziej kiedy zanikasz jak wyburzony horyzont poza tym dwadzieścia siedem lat i głupota nad wyrost nie sądzę abym był w stanie stanąć twarzą w twarz z odbiciem nocy doprowadza mnie suka do szaleństwa gdybym tylko znalazł drogę bez światła łzy nie miałyby takiego ubawu pożarłem całą duszę i ciągle czuję ssanie możliwe że to ty Tej końcówki mogłoby nie być. To najgorsza część wiersza, która niczego nie wnosi..
  6. Gdyby nie było fajnie to bym tu nie siedziała kilka lat :)
  7. Panie Leszku, już Panu mówiłam, że lubie taki styl i takie pisanie.. Rozmarzyłam się.. Tyle.. reszta to impresja
  8. Czasami wydaje mi się, że znasz się na bilogii lepiej niż ja. Twoje wiersze to jakby przekrój wszystkich organów człowieka, spojrzenie od wnętrza. Tylko czemu znów tak pesymistycznie na koniec? Wiosna już jest, zamiast zimy :)
  9. Na wszystko można patrzeć z innej strony. Mój luby akurat ubolewa nad tym, że nigdy sie z moim ojcem nie napije i nie porozmawia na ważne męskie tematy przy piwie czy flaszce..
  10. To jest kawałek dobrej poezji. Razi trochę to prącie, ale uśmiechnęłam się jak to przeczytałam, choć pewnie tu nie ma nic do śmiechu :)
  11. Cieszę się, choć wolałabym by to byli nasi piłkarze :((
  12. Dorma

    Limity

    Limit jest diobry. Niektórzy i tak nie nadążają z czytaniem nowych wierszy np. ja :). Nie każdy ma czas by siedzieć cały dzień na poezji. Co 3,2 dni ludzie średnio pisza wiersz.. To ja nie wiem skąd Pan te statystyki wziął
  13. Ok następnym razem będę otwierać bez niego :) Tylko teraz ja musze się jakoś odwdzięczyć chyba :)
  14. Chciałabym tu publicznie :) podziękować Panu Stefanowi za prezent, który odebrałam wczoraj. Nie wiem, kiedy Pan wysyłał, ale ze względu na strajki poczty cieszmy się, że wogóle doszło. Otworzyliśmy wraz z moją drugą połówką pakunek a tam pięknie zapakowane w drewnianej skrzyneczce wino :) . Wkrętami i śrubokrętami wreszcie dostaliśmy sie do środka ( nie pije wina więc niech sie Pan nie śmieje, że nie mam korkociągu):) W smaku winko niezłe, słabe pod względem procentów (to chyba dobrze :) ) i niekwaśne i to też chyba dobrze. Nie znam się, ale skoro przeszło mi przez gardło to znaczy, że jest bardzo dobrze. A mogę spytać czym Pan się kierował Panie Stefanie wybierając akurat to winko? A ta bombeczka, była już tam czy to kolejny prezent? Jeszcze raz bardzo dziękuje, ciągle myślałąm, że to żart (dla tych co nie wiedza lub nie pamiętają powiem, że ta sprawa wyszła z pewnej rozmowy na forum, w której Pan Stefan usilnie chciał mnie przekonać do wina) W każdym razie jest mi bardzo miło (połówce jeszcze bardziej :) ) i jeśli to miała być tajemnica to trudno :). Niech wiedzą, że Pan mnie publicznie rozpija :)))
  15. Zgadzam się. Wiele jest takich przykładów niesprawiedliwości ( nie mówie tu tylko o górnictwie). Jednych poprostu pokażą w t a innych nie. Umierają w ciszy..
  16. Aż sie boję zapytać o czym to?
  17. Wypadłem z kapci po przeczytaniu tego tekstu ;-). Szkoda, że tylko z kapci No pewnie, że nie z myślą o tobie, bez przesady. Ostatecznie to była dygresja, więc w rzeczy samej nie mogło być o tobie. a mi się wydaje, że jednak to miał być jakis przytyk Chyba nie zaprzeczysz? Wystarczy być dobrym obserwatorem. Żałuję, że tym światem nie rządzą kobiety, bo jestem pewien, że wtedy byłoby lepiej. Choć kanclerz Niemiec jest kobietą. No ale to zrozumiałe - Niemcy to mimo wszystko bardzo mądry kraj, który zawsze się potrafi najlepiej ustawić. . To rozumiem, że w wyborach głosowałeś na same kobiety :) O ile już możesz głosować. Kobieta nie dziękuje ani nie przeprasza. To mężczyzna dziękuje, że mógł na swojej drodze spotkać tak piękną istotę. Mam to odebrać jako komplement? wiesz co, mam takie dziwne wrażenie, że albo masz strasznie wielkie kompleksy, ucierpiała może jakoś Twoja męska duma, albo się boisz kobiet i dlatego tak sie kłócisz, nie tylko ze mna zresztą, albo wyładowujesz w ten sposób swoje niezaspokojenie seksualne. Inne rozwiazania mi do głowy nie przychodzą
  18. Nie widzę powodu dla którego miałabym nie odpisywać. Nikt mi tego nie zabroni. I Ty również nie możesz wymagać odemnie, żebym pomijała Twoje komentarze i nic nie odpisywała. A niby dlaczego? Jak mi sie coś nie podoba lub jak się z czymś nie zgadzam to piszę to. Dziękuję za ten piękny komentarz ( serio mi się podoba.. Szczególnie druga część). Jest bardzo długi i moim zdaniem długo nad nim myślałeś ( inaczej jak mówisz). Więc to kolejny dowód na to, że albo dajesz mi sie prowokować, albo naprawdę lubisz się ze mna kłócić. Pomijając to wszystko to musi być bardzo podniecające. Seks z Tobą pewnie jest niezły skoro tak się dajesz czasem ponieść emocjom. P.S. Mam nadzieję, że tej dygresji (dobrze napisałam :) ?) o sprzedawaniu ciała nie pisałeś z myślą o mnie, bo jeśli tak to nie wiem skąd te myśli. I nie wiem skąd wziąłeś te informacje, że kobiety są aż tyle mądrzejsze od mężczyzn. Dzięki, że choć za to, że sie urodziłąm kobietą ( chociaż na to akurat nie miałam żadnego wpływu) masz do mnie szacunek.
  19. Takie wrażenie na mnie zrobił ten wiersz, że postanowiłam wkleić tu fragment z "Samotności w sieci" nawiązujący do ubijania krów. Jesli autor ma coś przeciwko to usunę.. "Tego dnia postanowiły odwiedzić olbrzyma w podkoszulku Uni¬wersytetu Warszawskiego. Wiedziały tylko tyle, że miał na imię An¬drzej, ale mimo to nie miały wątpliwości, że go odnajdą. Przypuszcza¬ły, że raczej rzadko we francuskich winnicach pracują tak olbrzymi ludzie jak ich Andrzej i jeszcze rzadziej są przy tym z Polski. Za zarobione pieniądze kupiły kilka puszek piwa i na skróty, przez pola kalafiorowe, poszły do znanej sobie probierni wina. Były w do¬skonałych humorach. W połowie drogi otworzyły piwo i popijając, żar¬towały i śmiały się rozbawione. Pole kalafiorowe skończyło się i z bocznej drogi wyjechał nagle ktoś na rowerze. Zapytały o Andrzeja. Wyglądało na to, że każdy go tutaj znał. Dowiedziały się, że pracuje przy budynkach gospodarczych, kilkaset metrów za probiernią. Gdy zbliżały się do nich, słyszały głośne ryczenie krów. Po chwili przechodziły, wstrzymując oddech z powodu strasznego smrodu, wzdłuż długiej, otynkowanej na biało obory. Minąwszy ją, z puszkami piwa w dłoniach, uśmiechnięte i rozbawione wyszły na coś w rodzaju podwórza gospodarczego. Tego, co zobaczyły, nie zapomni do końca życia. Od wrót obory w kierunku pola prowadził rodzaj wąskiego koryta¬rza, wyznaczonego przez konstrukcję z brązowych od rdzy stalowych prętów. W wielu miejscach pręty oderwały się od spawów i wygięły do wnętrza korytarza. Tuż przy wrotach stał na ułożonym z belek podwyż¬szeniu młody mężczyzna z butelką piwa w jednej dłoni i długą elektroda, podobną do tych, jakich używają spawacze, w drugiej. Wpychając elektrodę pomiędzy prętami ogrodzenia, wbijał ją w karki krów, wyga¬nianych przez kogoś ze stajni. Przerażone i rażone prądem krowy zry¬wały się do panicznej ucieczki, raniąc się dotkliwie o wystające pręty. Na końcu korytarz skręcał gwałtownie, zwężając się przy tym wydat¬nie. Krowy, aby przecisnąć się przez to zwężenie, musiały zwolnić. Mi¬jały to zwężenie i wychodziły na wybetonowany okrągły placyk. W je¬go centrum stał Andrzej, ubrany w znany już im skórzany fartuch. Na rękach miał długie do łokci czarne rękawice. W prawej ręce trzymał du¬ży młot, z tych, których używa się do wbijania pali w ziemię lub do roz¬bijania gruzu. Gdy krowa wydostawała się na betonowy placyk za prze¬wężeniem, Andrzej jednym potężnym uderzeniem młota między oczy rozbijał jej czaszkę. Krowa wydawała wtedy charczący odgłos i prze¬wracała się na beton. Z uszu, a czasami, gdy Andrzej nie trafił dokład¬nie, także z rozbitych pustych oczodołów, wypływała krew zmieszana z płynem i żelatyną ze zmiażdżonych gałek ocznych. Na placyk wyjeż¬dżał wózek akumulatorowy, podobny do tych, których używa się do przewożenia palet, wysuwał ogromne stalowe widły pokryte resztkami przyklejonej krwią sierści, podnosił jeszcze drgającą w konwulsjach krowę i wiózł do pobliskiego budynku. Na plac wchodziła następna krowa. Pamięta, że gwałtownie odwróciła głowę, oszołomiona ohydą tego okrucieństwa, i zaczęła uciekać. Asi nie było już przy niej; biegnąc, ką¬tem oka zauważyła, że klęczy w wysokiej trawie i wymiotuje. W tamtej chwili było jej to zupełnie obojętne. Chciała tylko jak najszybciej zna¬leźć się jak najdalej od tego miejsca. Zatrzymała się dopiero na polu z kalafiorami. Usiadła w bruździe między dwoma rzędami kalafiorów i z obrzydzeniem myślała o nieskończonym okrucieństwie ludzi. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero krzyk Asi, która przestraszyła się, gdy wracając, zobaczyła ją siedzącą pośród kalafiorów. Podeszła i usiadła obok. Milczały razem przez jakiś czas. W pew¬nym momencie podniosła się i otrzepując piach ze spodni, powiedziała z nienawiścią: - Jeżeli to z reinkarnacją jest prawdą, to życzę temu skurwielowi z młotkiem, żeby w następnym życiu był krową. I żeby przyszedł na świat w okolicy Nimes. Po tygodniu przyzwyczaiły się do kalafiorów. Spędzały na polu praktycznie całe dnie. Potem wracały razem do małego domku gospo¬darczego, który farmer przerobił na pokoje dla pracowników. I znowu były razem. Przygotowywały kolację i dalej rozmawiały. Były jak mał¬żeństwo pracujące w jednym biurze. Nie było tematu, którego nie omó¬wiły. Obie czuły, że ich przyjaźń pogłębia się z każdym dniem. Mimo że w wielu kwestiach różniły się, szanowały swoją odrębność i wysłu¬chiwały z ciekawością, co druga ma do powiedzenia. Czas szybko mijał. Chodziły po polu i przez osiem, a czasami nawet więcej godzin przytulały do siebie te kalafiory. Opowiadały sobie przy tym niezwykłe historie, śpiewały i liczyły pieniądze, które zarobiły. To zdarzyło się dokładnie na tydzień przed planowanym powrotem do Polski. Była wyjątkowo upalna sobota i tego dnia na polu stawiła się cała ro¬dzina farmera. Kiedy wszyscy dorośli pracowali, czteroletni Fran9ois, ra¬dosny blondynek o twarzy dziewczynki, i jego ośmioletni brat Theodore - ulubieniec ojca - odpoczywali w cieniu drzewa przy drodze. Dzieci pil¬nowała Brownie, golden retriever o złocistej sierści. Nie odstępowała chłopców na krok. Asia patrzyła na nią jak oczarowana. Asia, która ko¬chała wszystkie zwierzęta, od pająków do koni, uważała, że pies to jedy¬ny przyjaciel, którego można sobie kupić, a Brownie była psem, którego kupiłaby za „wszystkie pieniądze, które ma i jeszcze mieć będzie". Dzień pracy dobiegał końca. Ustawili skrzynki z kalafiorami na przyczepie starego ciężarowego chevroleta i przygotowywali się, aby ruszyć do domu. Mały Theodore błagał rodziców, by pozwolili mu je¬chać przed nimi na dziecinnym rowerku. Ziemia była wyschnięta, popękana i pokryta jasnobrązowym pyłem. Gdy ruszyli, chmura kurzu uniosła się spod kół i nie było nic widać da¬lej niż na metr. W pewnym momencie pojawiła się Brownie. Zachowy¬wała się dziwacznie. Szczekała przeraźliwie głośno, próbowała gryźć przednie opony chevroleta. Nagle dosłownie rzuciła się pod prawe przednie koło samochodu. Chevrolet przejechał ją i zatrzymał się. Kurz opadł. Niecałe dwa metry przed samochodem w głębokim doł¬ku leżał Theodore i płakał rozpaczliwie, przygnieciony swoim rowe¬rem. Dwie sekundy później chevrolet przejechałby po nim. Asia siedziała z przodu między skrzynkami kalafiorów i widziała wszystko dokładnie. Zeskoczyła z naczepy, wczołgała się pod chevroleta i wyciągnęła Brownie spod samochodu. Brownie nie żyła. Theodore wstał i pojechał rowerem dalej, jak gdyby nic się nie sta¬ło. Asia klęczała przy Brownie i głaskała jej pysk. Drżała na myśl, co stałoby się, gdyby nie ona. W ciszy, która zapadła, wszyscy musieli o tym myśleć. Ojciec Theodore'a także. To on prowadził chevroleta. Gdyby nie pies, przejechałby własnego syna. Spojrzała na niego. Był blady jak ściana, próbował trzęsącymi się palcami wyciągnąć papiero¬sa z pudełka. Jego żona, siedząca przy nim na miejscu pasażera, doty¬kała cały czas rękami swojej twarzy i coś szeptała do siebie. W pewnym momencie ojciec Theodore'a wysiadł z samochodu. Podszedł do Brownie, podniósł ją z ziemi, dotknął ustami jej karku, przytulił mocno do siebie i niosąc na rękach, poszedł przez pole w kie¬runku domu. Nikt go nie zatrzymywał. Nawet teraz, w autobusie do Paryża tyle lat później, gdy przypomi¬nała sobie to zdarzenie, zastanawiała się, czy Asia wtedy też czuła ten wstyd. Wstyd bycia człowiekiem. Ona miała to uczucie. Bohaterstwo zwierzęcia i okrucieństwo czło¬wieka spotkały się na polu w Nimes niemal oko w oko. Z tego miejsca, w którym Brownie rzuciła się pod koła chevroleta, widać było wyraźnie zabudowania z krowami. Kiedyś rozmawiała na ten temat na ICQ z Jakubem. On najpierw oczywiście wszystko sprowadził jak zawsze do genetyki. Mapa gene¬tyczna psa różni się od mapy człowieka w bardzo niewielkim, statystycy powiedzieliby, że w zaniedbywalnym, stopniu. Po prostu pewnej grupie ssaków dwunożnych znanych jako ludzie udało się załapać w cyklu rozwoju na trochę więcej mutacji. U Darwina też, na jego słyn¬nym drzewie, gałąź, na której siedzą psy, jest niewiele poniżej tej, na której z taką pychą rozłożyli się obozem ludzie. Patrzą z tej swojej naj¬wyższej gałęzi z pogardą na wszystko tam w dole. Są tacy cholernie dumni z siebie. Przecież to oni, a nie jakiś inny naczelny gatunek, wy-ewoluowali tak spektakularnie daleko, że jako jedyni potrafią mówić. Wtedy w Nimes - i teraz zresztą też -jednego była absolutnie pew¬na: gdyby świat wybrał inny scenariusz rozwoju, dając na przykład wszystkim tę samą liczbę mutacji i gdyby także psy mogły mówić, to i tak nigdy nie zniżyłyby się do tego, aby odezwać się do ludzi. W tej rozmowie o ludziach i psach opowiedziała oczywiście Jaku¬bowi historię o Brownie. Ku jej dotkliwemu rozczarowaniu nie podzie¬lał ani jej podziwu, ani wzruszenia, które w niej to wspomnienie wywo¬łuje do teraz. Uważał, że Brownie zrobiła co zrobiła nie z miłości ani z przywiązania do małego Theodore'a, ale z „poczucia obowiązku", na dodatek niemającego nic wspólnego z poczuciem obowiązku odpowie¬dzialnych, zdolnych do przewidywania przyszłości ludzi. „Poczucie obowiązku Brownie" było wytresowane, tak jak czasami wytresowane jest „poczucie obowiązku" panicznie bojących się swojego szefa wy¬lęknionych podwładnych, gotowych zrobić wszystko, aby tylko ich nie zwolniono. Brownie w wyniku tresury bała się „kary" za pozostawienie Theodore'a bez opieki, a jako pies pozbawiona kognitywnego przewi¬dywania nie mogła wiedzieć, co się stanie, gdy przejedzie ją ciężarów¬ka. Dlatego gdy wszystko inne zawiodło, po prostu rzuciła się pod nią. Pamięta, że czytała to jego wyprute z emocji logiczne wyjaśnienie i czuła, jak to zdarzenie z Brownie odzierane jest na jej oczach z legen¬dy. Pomyślała, że nawet jeśli ma rację, to mógł sobie darować ten wy¬wód. Naukowiec się znalazł! Co on może wiedzieć o Brownie oprócz tego, że miała geny jak wszystkie inne psy? Tego, jak Brownie patrzyła na Theodore'a, nie odda żaden program sekwencjonujący geny. Nigdy. Kilka tygodni później zupełnie przypadkowo wrócili do zdarzeń z Nimes. Jakub potrafił tak poprowadzić ich rozmowy na ICQ, że czę¬sto pojawiał się w nich temat Boga. Ona nie wierzyła w Boga; jej kon¬takt z Kościołem skończył się zaraz po chrzcie, który jej rodzice zainscenizowali głównie po to, aby sąsiedzi dali im spokój. Na początku ich znajomości to, że Jakub przy swoim tak bardzo na¬ukowym i bezwzględnie racjonalnym podejściu do świata tak często powoływał się na Boga, drażniło ją trochę. W przypadku człowieka, który, jak Jakub, podawał w wątpliwość praktycznie wszystkie aksjo¬maty i powszechnie uznawane prawdy, ciążenie ku czemuś tak bardzo opartemu na wierze i w swej istocie na nieracjonalnym idealizmie, by¬ło jak dysonans. Potem, wczytując się z uwagą w to, co pisał o religii, teologii i swojej wierze, zaczęła ów dysonans minimalizować. Zniknął zupełnie, gdy któregoś dnia przeczytała w e-mailu od niego: Mimo że wiem mniej więcej, co działo się przez pierwszych kilkadziesiąt se¬kund po Wielkim Początku i wiem, jak z plazmy kwarków i gluonów zaczął two¬rzyć się ten nieożywiony wszechświat, ciągle nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cały ten projekt mógł powstać tylko w nieskończonym umyśle jakiegoś Kon¬struktora. Nigdy nie słyszałem też o żadnej konferencji naukowej, na której pre¬zentowano by referaty o istnieniu lub nieistnieniu Boga. Takich konferencji nie organizował nawet Stalin, a on nie wzdragał się przecież przed poprawianiem genetyki - na pewno słyszałaś o nadwornym genetyku Stalina, Łysence - aby marksiści broń Boże nie dziedziczyli po arystokratycznych przodkach. Nie ma absolutnie żadnych powodów, poza psychologicznymi, które mogłyby mi uniemożliwić wiarę w Boga tylko dlatego, że są czarne dziury i obowiązuje strasznie mądra teoria strun. Idea Stworzyciela jest jeszcze bardziej kusząca, gdy od kwarków przejdziesz do życia. Fakt, że na tym odprysku materii, jakim jest Zie¬mia, powstało życie, jest dowodem na to, że zdarzenia nieprawdopodobne się zdarzają. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne, z punktu widzenia modeli pro¬babilistycznych, jest istnienie człowieka, który, pomijając nawet umysł, ma ciało będące systemem o takiej złożoności, że istnienie Wielkiego Programisty na¬suwa się samoistnie. Niektórzy uważają, że Bóg uruchomił program i na tym skończyła się jego rola. Program wykonuje się sam, bez jego udziału i jego in¬terwencji. Tak myślą deiści. Czasami myślę, że mają rację, kiedy patrzę na ca¬le to zło dookoła. A propos ciała. Opowiesz mi dzisiaj coś o Twoim ciele? Możesz pominąć śledzionę i trzustkę. Skup się na piersiach, a potem przejdź do ust. Nie mów mi nic o podbrzuszu. Nie jestem jeszcze na to przygotowany... Taki także był Jakub! Potrafił od kwarków, gluonów i idei Stworzy¬ciela przejść bez najmniejszego wahania do trywialnej erotyki. I na do¬datek było to tak naturalne, że nie umiała się nawet oburzać w przeko¬nujący sposób. Pamięta, że wtedy nie była to „prowokacja walczącej ateistki". Za¬pytała z czystej ciekawości. Przypomniała jej się pewnego dnia ta sce¬na okrucieństwa przy zabijaniu krów w Nimes. To zawsze budziło w niej agresję. Opowiedziała mu ją w szczegółach. Była znowu rozju¬szona swoimi wspomnieniami. Wprowadziła się przy tym w stan cy¬nicznego sarkazmu i napisała nagle do niego: ONA: Jak to jest, że Kościół chrześcijański, bo nie tylko katolicki, akceptuje zabijanie zwierząt? Czy ich cierpienie nie ma żadnego znaczenia dla Boga? Przecież wszystkie zwierzęta stworzył On sam. Poza tym zwierzęta nie mu¬szą cierpieć z powodu grzechu pierworodnego, bo go nie popełniły. To nie ich prapramatka zerwała Owoc z drzewa wiedzy, aby dostąpić wiedzy i zaznać odrobiny rozkoszy. Nie było żadnego konia i żadnej klaczy, które trzeba by przeganiać z raju. Zwierząt nie dotyczy, o czym wiesz lepiej niż ja, żadna zbio¬rowa odpowiedzialność - to najbardziej odpycha mnie od religii, ta bezsensow¬na zbiorowa odpowiedzialność - za zachowanie grzesznej kobiety, która na¬mówiła na jabłko słabego mężczyznę, który natychmiast poskarżył się Bogu. Zwierzęta nie muszą ubiegać się o odkupienie. Tak na marginesie. Jakubku, mógłbyś chociaż raz pochwalić moją teolo¬giczną erudycję. Jestem pewna, że choć nie święcę pisanek na Wielkanoc, wiem więcej o zmartwychwstaniu Chrystusa niż wielu ministrantów w kościele na moim osiedlu. Pochwalisz? A może to cierpienie zwierząt jednak ma znaczenie? Może tylko Bóg jest tak zajęty wymyślaniem nowych form cierpienia grzesznych ludzi, że na zara¬dzenie cierpieniu bezgrzesznych zwierząt nie ma już po prostu czasu i odkłada to na później? Nie pisz mi tylko, że taka jest logika świata. O tym, że to nieprawda, wie na¬wet moja głęboko i naprawdę wierząca sąsiadka po podstawówce i dlatego za¬pisała się do Ligi Ochrony Zwierząt. Pytam, bo ostatnio widziałam w telewizji reportaż z pewnej rzeźni na połu¬dniu Polski. Kamera w szerokim ujęciu i ze wszelkimi szczegółami pokazała wi¬szące za nogi w dół krowy z podciętymi gardłami, wykrwawiające się do wia¬der. W tle trudno było nie zauważyć krzyża wiszącego na ścianie nad bramą prowadzącą do chłodni. Trochę byłam zdziwiona tym krzyżem. Ale wytłuma¬czyłam sobie, że to musiała być rzeźnia wyznaniowa. Jak znam Kościół, to oni pewnie mają i na te zwierzęta jakieś zgrabne wy¬tłumaczenie. Jakubku, jeśli je znasz, to mi wytłumacz. Proszę. ON: Nie, nie mają. Wytłumaczenie jest wyjątkowo niezgrabne i mało kogo przekonuje. Jeśli już zdążyłaś się uspokoić po tym ataku dumy i triumfu, że „tak właśnie myślałaś", i obiecasz mi, że postarasz się przeczytać to bez uczucia wyższości, napiszę Ci wszystko, co wiem na ten temat. ONA: Nie miałam uczucia triumfu. Zwierzęta są dla mnie o wiele ważniejsze niż chwilowa przewaga bezdusznego ateizmu nad miłosiernym chrześcijań¬stwem. Dlatego nie mam żadnych trudności z obiecaniem Ci tego, o co pro¬sisz. Jak więc chrześcijanie tłumaczą przyzwolenie Boga na cierpienie zwie¬rząt? ON: Pokrętnie i różnie, w zależności od nasilenia wiary. Niektórzy uważają, że doznania, a więc także ból i cierpienie, odbywają się w duszy. Ponieważ zwie¬rzęta według nich nie mają duszy, nie mogą cierpieć. Jest to wyjątkowo nie¬prawdopodobna teoria, więc nawet Kościół chce o niej zapomnieć. Niektórzy genetycy natomiast przychylają się ku takiemu podejściu. Wiwisekcje szczu¬rów, dla celów naukowych oczywiście, są w ramach tej teorii całkowicie uspra¬wiedliwione. Inne wytłumaczenie jest zdecydowanie bardziej logiczne. Cierpienie jest cierpieniem poprzez fakt jego trwania. Nawet jeżeli Brownie miała doznania, to, według tej teorii, nie miała świadomości. A tylko dzięki świadomości można przewidzieć, że cierpiąc w danym momencie, prawdopodobnie będzie się cier¬piało za chwilę. Nieuświadomione trwanie cierpienia powoduje, że zwierzęta cierpią znacznie mniej. Obmyślił to pewien angielski filozof o nazwisku Lewis. Nigdy nikomu nie powiedział, jak zdobył te informacje, tym bardziej że z jego biografii wynika, że ani na koniach nie jeździł, ani nawet psa nie miał. Lewis też nie wiedział do końca, dlaczego zwierzęta w ogóle muszą cier¬pieć, chociaż nigdy nie zgrzeszyły. Zwalił więc wszystko na diabła, który rzeko¬mo podburzył zwierzęta do wzajemnego pożerania się. Czyli jednym słowem wszystko przez diabła. Bóg tego nie chciał. Inny Anglik o nazwisku Geach zrobił faktycznie z Boga Wielkiego Konstruk¬tora bez sumienia. Uważał bowiem, że Bóg, planując cały ten żyjący świat, któ¬ry miał podlegać ewolucji, wcale nie martwił się o zminimalizowanie cierpienia ani ludzi, ani tym bardziej zwierząt. Geacha nikt nie brat poważnie, bo jak tu pogodzić wizerunek nieskończenie dobrego ojca podzielającego cierpienie ze wszystkim, co stworzył, z proponowanym przez Geacha obrazem Boga jako bezwzględnego kierownika projektu pod nazwą „Ewolucja". To już lepiej zostać przy diabełku Lewisa. ONA: Tak uważają dwaj Anglicy, o których pierwszy raz słyszę. A co Ty o tym myślisz? ON: Niepokoję się tym. Nie umiem tego wyjaśnić. Każde cierpienie, które nie jest rytuałem jakiegoś odkupienia, nie stanowi kary za jakieś przewinienia, jest dla katolika niepokojące. A Brownie... Brownie jest dowodem, że niepokoję się słusznie. Zaparło mi dech ze wzruszenia, gdy przeczytałem to, co napisałaś o Brownie."
  20. Okropne...tzn. nie Pański wiersz bo wiersz jest bardzo dobry, dobitny i działa na wyobraźnię. Ale nawet nie chcę myśleć i wyobrażać sobie co w takiej rzeźni może się dziać. To poprostu przechodzi moje wszelkie wyobrażenie i jest ponad moje siły. Jem mięso, ale tylko kurze, wołowe i wieprzowe. Nigdy nie zabiła i nie zabije żadnego zwierzęcia ( no może oprócz owadów, które czasem są męczące). Gdybym miała zabijać prawdopodnie nie jadłabym mięsa. dlatego pewnie nie mogłabym mieszkac na wsi. Więc całe szczeście, że sa tacy ludzie, którzy sa wstanie zrobić to za innych, byśmy mieli co jeść. Pod tym względem czasem ich podziwiam. Jesli Pan naprawdę był w tej rzeźni to podziwiam Pana odwagę.
  21. dołączam się.. Tylko nie wiem dlaczego, ale drażni mnie ten cały medialny cyrk i ta nagonka i szukanie winnego gdzie się da. A w takiej pracy nie można niektórych rzeczy przewidzieć. Mam rodzinę i znajomych w Zabrzu i w Rudzie i w ich kręgach mówi się, że takie ryzyko zawsze jest wliczone w tak niebezpieczna prace jaką wykonuje górnik. To tak jak ze strażakami czy pracującymi w górach. Nie wiem.. może tam już bardziej przywykli do takich sytuacji..
  22. A to co? O czym wogóle jest ten wiersz? Amerykańska propaganda sukcesu? Nie podoba mi się. Bełkoliwy zlepek jakichś stwierdzeń. "z torbą pełną McDonald'a ". Nie wiedziałam, że Pan Mc Donald zmieści się mamie do torby. Jak już to McDomald'sa
  23. Czy Pan i cała reszta nie widzi, że to jest kicz kontrolowany (kk)? Szkoda, że Pan głębszej analizy nie zrobił. Wtedy bym się bardziej uśmiechneła wiąc jak Pan to wszystko na serio bierze Kurwa, chyba sczaiłem, o co chodzi, bo widziałem post autora tuż pod wierszem. Nie zauważyłaś żartobliwego tonu w pierwszym akapicie mojego komenta? A potem - skoro już tu wbiłem to wypadałoby coś napisać, tym bardziej, że jeśli zostawiłbym tylko ten jeden akapit, ktoś byłby gotów pomyśleć, iż spodobał mi się cały tekst. Napisałem - skończyłem szybko czytać, a z tym potworkiem, to sugestia, żeby mimo wszystko czegoś takiego nie zamieszczać w dziale dla ZAAWANSOWANYCH poetów, oka? Szmirowate rymy, to jedyna uwaga, żeby autor na przyszłość unikał czegoś takiego, a ty tu wyjeżdżasz "Szkoda, że Pan głębszej analizy nie zrobił.", tak jakbym już rozłożył tekst na części składowe. Odnoszę wrażenie, że wreszcie znalazłaś sobie pretekst, żeby mi dociąć w jakimś komentarzu, ostatecznie ostatnia wymiana słów między nami to dla ciebie za mało, nie? I teraz ja się tłumaczę i jestem zły, działasz na mnie jak powiewająca płachta na byka [bo niby ktoś tam dowiódł, że już sama trzepocząca płachta drażni byka, zatem kolor nie jest tu najistotniejszy]. Najlepiej się stanie, jak nie odpowiesz na tego komenta i w ogóle nie będziesz się do mnie zwracać. Zaoszczędzimy sobie czasu, a nieprzyjemności zostawimy do slownych potyczek z kimś innym. I wiem, że jestem chamski, chciałbym być inny, ale na dziś nie potrafię. Just - leave me alone. Bywaj. hahahahah Zrobię Ci tę przyjemność i jednak odpiszę, ale nie będę się zniżała do Twojego poziomu dyskutowania ( jesli to można tak nazwać). W końcu poświęciłeś dużo czasu na tak wyważony komentarz do mnie. A taki jesteś słodki jak się dajesz prowokować :) Powiem tyle: Boże chroń nas przed tymi, którzy wiedza lepiej..
  24. (...) Jeśli jest delikatnie narysowana I przenika ją tkliwa Pajęczyna delikatnych uczuć (...) to właśnie chciałem w tych wersach powiedzieć powiedzieć.... ;o) Z tymi "innymi zabiegami" to mi Dormo trudno, jak dość konkretny jestem.... Pomyślę przy następnej okazji..... Czasem nie potrzeba zabiegów.. Samo przychodzi :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...