Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Don_Cornellos

Użytkownicy
  • Postów

    513
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Don_Cornellos

  1. Nie zgadzam się z Piotrem, jakoby to nie przypominało literatury. Jak nie przypomina, skoro Don Cornellesowi przypomina. Jedyny w miarę rzeczywisty świat, to przecież świat Don Cornellosa! Grafomaństwo? Piotr jest porywczy, ale to dobrze, bo może zmusi Ciebie do dyscypliny w pisaniu. Mój w miarę rzeczywisty kolega powiedział, że wena, natchnienie zajmuje, tak na pióro z 5%, reszta to praca, samokrytyka, zdyscyplinowanie itd. Pisz, pisz - jednak staraj się, by to co piszesz nie podniecało tylko Ciebie, ale i innych. Pochwalę się, że napisałem kiedyś erotyk (znajdzie się on później w Dzienniku Nieco Rubasznym), po przeczytaniu którego mój kolega zwalił sobie... - Myślę, że w przypadku tego gatunku jest to jakiś miernik, może nie doskonały, ale zawsze. Pozdrawiam
  2. Oczywiście też pozdrawiam weekendowo. :))
  3. Ależ niebieskooka Słowianko - Prawo masz zawsze, powiem więcej, jeżeli ktoś zechce ci je odebrać, powiedz tylko mi, a wyciągnę z pracowni lampę rentgenowską i go tak napromieniuję, że już po dwóch dniach będzie miał objawy białaczki. :)) Chodziło mi o to, że artysta w swojej wyobraźni może wszystko, może nadać książce tytuł Dziennika, stwarzać pozory tego gatunku, bohaterowi nadać własne imię i nazwisko - jednocześnie pisać o przeżytych historiach, które nigdy nie miały miejsca. Taka forma książki wydaje mi się nienajgorszym sposobem na uprawdopodobnienie zawartych treści. Co się z tym wiąże? - Jest szansa, że wywoła w czytelniku żywszą reakcję, niż gdyby ten był na 100 procent pewny, że ma do czynienia z czystą fikcją. Autor-prowokator, może nieźle sprowokować. Moim zdaniem, wszystko może byc pretekstem, jeśli chce się na jakiś temat wypowiedzieć - nawet zmyślenie własnego życia. Skądinąd, ale pewnie o tym wiesz, był to sposób mistyków na otwieranie swoim uczniom oczu. Opowiadali rzekomo dawne swoje historie, które wynikały z ich głupoty, nie wiedzy, braku współczucia, miłości etc. Przypowieści, przypowieści, przypowieści. A do przypowieści pasuje autoironia, którą Ty tak uwielbiasz. Autoironię z kolei najlepiej asymiluje dziennik, w którym nigdy nie jest jej za dużo. Uff :))
  4. Nie lubię szufladkowania; to jest poezja, a to proza. Piszmy literaturę - to wszystko. Niech inni nazywaja to jak chcą. W zasadzie i tu i tu są literki, znaki przystankowe i nic ponad to.
  5. 1) "Wtedy spotykam się z personą, która mnie skieruje" - czas teraźniejszy, a później przyszły - lepiej tylko w przyszłym: Wtedy spotkam się z personą, która mnie skieruje" 2)"Zanim jednak zostanę zesłany, to czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna ze św. Piotrem" itd - Co jest? Najpierw spotkasz się z bliżej nieokreśloną personą, która już to cię skieruje, a później idziesz jeszcze na rozmowę kwalifikacyjną ze św. Piotrem? - Jakaś biurokracja tam! Chaos organizacyjny! 3) Autorze! Przeczytałem i jak czytelnik nr 2 - nic nie rozumiem. W czym masz problem? Powiedz bez nawiasów, kwiatków, ogródków!
  6. Brawo Leszku, ależ mi głupio. Że też tego wszystkiego nie zauważyłem. Mega dobra robota, ale wiesz też dobrze, że nie zawsze chce się wnikliwie analizować. Niemniej, ile byśmy skorzystali gdyby każdy komentarz na tym forum był jak ten.
  7. polKa - "Z dat umieszczonych przy dzienniku wynika że bohater ma obecnie ładnych parę lat więcej". Pragnę w tym miejscu pięknej polce przypomnieć, że nie należy automatycznie łączyć bohatera z autorem, choćby i 1000 przesłanek za tym przemawiało. Pozdrawiam bardzo serdecznie :))
  8. Hm. Byłem cholernie ciekaw, jak zareagujesz na moje uwagi. Widzę, że nie jest źle. Na pewno trochę zabolało, no cóż... - takie życie. Pojutrze, mam nadzieję, już nic czuć nie będziesz :)) Starasz się być na tym forum szczery. Doceniam to, i nawet chyba nie wiesz jak bardzo. Dla przykładu; nie miałem odwagi Basi Pięcie powiedzieć co myślę, o jej "Uwięziona" aż do momentu, kiedy ty powiedziałeś pierwszy prawdę. Wstydzę się sam przed sobą, że musiałem czekać ze swoim komentarzem aż na Ciebie. Jak widzisz, też mi coś dajesz, mimo, że nie jesteś piękną Penny Lane:)) Ponadto, gdzieś wyczytałem, że jesteś przeciwnikiem kółek wzajemnej adoracji. Nie wiem czy to nie błąd z twojej strony, bo moglibyśmy np. założyć koło adoracji krytyki do bólu. Jestem nastawiony do ludzi bardzo pozytywnie, ale jednocześnie uważam, że robimy krzywdę chwaląc takie pisanie, które zasługuje na rzetelną krytykę. Ostatnio nie znalazłem niczego z konstruktywnej krytyki pod moimi tekstami. Co mi po głaskaniu? Owszem to przyjemne, i jest nawet zachętą do dalszego pisania. - Ale jedynie zachętą, bo nie ujawniając moich braków czy błędów kompletnie nie pomaga mi rozwijać się. No bracie, to tyle chciałem, zanim i ja poddam się w łóżku męczarni wspomnień :)) Bardzoś mnie podniósł na duchu!
  9. A "szarmansko" nie poprawiłaś na "szarmancko" - co jest formą poprawną. W internecie można znaleźć i korzystać ze słowników on-line. Podaję linki: www.sjp.pwn.pl (słownik języka polskiego) www.korpus.pwn.pl/szukaj.php (przykłady poprawnych sformułowań itp) www.so.pwn.pl (słownik ortograficzny) Nie jest ujmą, wciąż uczyć się swojego języka. Pozdrawiam
  10. "Ci sami ludzie, te same historie, młode, świeże laseczki." - Ja bym świeże laseczki, z uwagi na to, że niezbyt pasują do tej wyliczanki, wyciął i wkleił do następnego zdania. "...wspomnienia , które nie dają mi spać" - Wcześniej napisałeś coś przeciwnego, że śpisz długo - brak logiki. Proponuję, żebyś napisał, że wspomnienia nie pozwalają ci szybko usnąć, co nie wyklucza, że jak już uśniesz, to śpisz długo. "marzenia, do których nawet się nie zbliżyłem" - oczywiście to skót myślowy, ale czy na tyle ciekawy, że nie napisałeś bardziej poprawnie, iż nie ziściło się żadne z twoich marzeń, etc. "Pragnę kobiecej bliskości, takiej zwyczajnej, codziennej ale jednocześnie boję się kobiet" - coś mi tu nie pasuje, już lepiej gdybyś napisał: Pragnąc kobiecej bliskości, jednocześnie boję się kobiet" - twoje "ale" w tym zdaniu zwyczajnie razi. "Zapytałem ją o numer telefonu i zgodziła się". - Hm, chyba długo nie przyzwyczaję się do takich skrótów. Żeby uniknąć tego, moim zdaniem, niefortunnego skrótu, mogłeś choćby tak: "Zapytałem ją o numer telefonu. Po spojrzeniu głęboko mi w oczy, poprosiła o kartkę i coś do pisania". "Pożegnaliśmy się z nadzieją" - Pożegnaliście się z nadzieją, czy też pożegnaliście się ze sobą w nadziei, że ujrzycie sie ponownie? - Wiesz zapewne Piotrze, że to dwie różne rzeczy. "Poszliśmy do mnie. Penny zakochała się w moich ulubionych książkach, w Bukowskim, Dostojewskim, Norwidzie." - No co ty? Spojrzała na obwoluty i od razu się zakochała? Dobrze, że na półkach nie miałeś podrzędnych autorów, bo by teraz ktoś pomyślał, że musi być kompletnie pozbawiona gustu. :)) Pozdrawiam i zachęcam do podobnej krytyki moich wypocin.
  11. dzie wuszka - "niepisanie jednego zdania wymaga tyle wysiłku" - czy to przytyk do tego, że może zbytnio się rozwlekam w tekstach? "jak masturbacja to nie marazm" - hm, czyżbyśmy wkraczali na teren indywidualnych... hmm :)) Nie wiem, czy to, że kojarzy ci się z Adrianem Mole jest komplementem, ale biorę to za dobrą monetę, bo rzeczywiście i u mnie pewna naiwność spojrzenia bohatera na życie jest zamierzona. Czy bohater jest czasami zanadto dojrzały? Nie wydaje mi się. Większość jego przemysleń nie jest zbyt głęboka. To proste, aczkolwiek nie zawsze popularne spostrzeżenia. Jego siła, jeśli w ogóle takową posiada, polega na chęci niezależnego myślenia, oraz badaniu, na ile w ogóle takie niezależne myślenie jest możliwe. Jak wygląda Bogdan? Jesteś chyba dwudziestą czwartą panną na tym forum, która najchętniej otrzymałaby zeskanowane zdjęcie jego twarzy :))) Ja się męczę, opisuję, zmieniam składnię, próbuję być oryginalny - A wy chciałybyście zdjęcia! :)) Co to jest - forum fotograficzne? :))) Oczywiście Pozdrawiam
  12. To pewnie oglądałeś film "Dingo". Piękny film o życiu trębaczy.
  13. Tak , tak - Kiedy miałem 16 lat, tak postrzegałem swoje "ja" - mam na myśli ową drżącą laleczkę. W moim wypadku ona drżała ze strachu. Dlaczego twoja lalka jego nie zaznała? Jak widzisz, mnie jako czytelnikowi, bardziej by to odpowiadało. Pozdrawiam.
  14. "Przysuwam sie mocniej" - Ciekawe z jaką mocą przesuwałeś się? - Chyba "przysuwam się bliżej, mocniej dociskam" "Czuję potworny bul" - "bul" wyraz, mający naśladować odgłos przelewającego się albo gotującego się płynu- to ze słownika języka polskiego, a tobie chodziło zdaje się o "ból". Generalnie początek jako taki, później gdzieś rozmywa się to w jakiejś bezsensownej serii orgazmów, jakby to były pociski wystrzeliwane z karabinu. Popracuj nad tym jeszcze, z chęcią poczytam jak już będzie dopracowane, gdyż lubię, uwielbiam literaturę erotyczną. Pozdrawiam i zachęcam do krytyki moich tekstów.
  15. "Niby wiosna, a jednak trudno otrząsnąć z siebie resztki zimowego uśpienia." - ładne zdanie, parafrazując "Niby budzik dzwonił 10 minut temu a mi trudno poczuć się zupełnie rzeźkim" - co ma piernik do wiatraka? Ale o co mi chodzi? Moim zdaniem, źle to skonstruowałeś logicznie. Lepiej może, gdybyś napisał " Niby wiosna, a ja wciąż jeszcze czuję w sobie zimowe uśpienie". "Patrzę….Właściwie to nic nie ogranicza mojego wzroku, chociaż wokół ściany i pełno sprzętów i ludzi. Zapracowani." - tra, ta ta ta - Po co? Na co? "Już tylko…..wkrótce….niedługo. Święta, a później Maj." - Dlaczego z tego zrobiłeś dwa zdania? "Uwięzieni w daty nawet nie pamiętamy, ale skrzętnie wykorzystujemy każdą okazję, aby uciec od codzienności." - Powinno być: "Uwięzieni w datach" - A całe zdanie: "Uwięzieni w datach nie wykorzystujemy żadnej z okazji, aby oderwać się od codzienności. Słowo "uciec" w tym zdaniu, wskazuję na chęć życia na podobieństwo, nie wiem, może podróżnika? - Codzienność jest codziennością każdego z nas, niezależnie o kim mówimy. Od codzienności można oderwać się, wyrwać na chwilę - ale nigdy nie ucieknie się od niej na trwałe, chyba że pozbawimy siebie życia. Nie wiem, czy mnie rozumiesz. "Patrzę na chwile, które zdarzą się wkrótce." - Patrzę na to, co jest, więc powinieneś napisać: "Wypatruję chwil, które się wkrótce zdarzą" "...odradzają się do stanu swojej świetności" - moim zdaniem, albo odradzają się - i na tym kończę zdanie, albo piszę, że powracają do stanu swojej świetności. "Jak za muśnięciem magii zrzucają całun nagromadzonych problemów i trosk" - To zdanie byłoby piękne, gdybyś nie napisał " za muśnięciem magii" - mówimy "za muśnięciem czarodziejskiej różdzki". Chciałbym wierzyć, że masz Józefie 15 lat i dodać ci otuchy do dalszej pracy rzeźbienia w prozie, ale nie wierzę. Pozdrawiam
  16. Tutaj zgadzam się z Piotrem. Ja też nie rozumiem. Mam wrażenie, że i owszem chciałaś coś powiedzieć, ale zrobilaś to poprzez kolano, z którego co rusz spadał ci zeszyt twoich literackich pomysłów. Nie kupuję ani tego drutu kolczastego ani całego otoczonego nim - inwentarza. Pozdrawiam Basiu :)) Nie martw się. Jutro będzie lepiej, deszcz spadnie, drut zardzewieje...
  17. Owszem czyta się dobrze, ale dla mnie to co napisałaś może funkcjonować tylko jako szkic, nie gotowy utwór. Dlaczego? Brakuje mi tu przede wszystkim głębi psychologicznej, szczegółów następujących po sobie sekund, w ciągu których tak wiele padło strzałów z pistoletu. Napisałaś, o wystrzale w lustro jakby to było coś normalnego, a przecież w tym momencie nie mając praw do korzystania z broni, byłaś niby przestępca - można by coś z takowych wrażeń zapisać; np szybsze bicie serca, chłód metalu w dłoni, dobijanie sie sąsiadów, którzy usłyszeli wystrzał. Innymi słowy twój tekst jest nieuprawdopodobniony. Nie robisz nic, by przekonać, że to stało się rzeczywiście. Jako zadanie domowe ten tekst jest może i na piatkę, natomiast nie ma racji bytu jako utwór prozatorski. Popracuj nad nim, szukaj trudniejszych rozwiązań, komplikacji fabuły. Pozdrawiam
  18. Czyta się bardzo dobrze. Mam wrażenie, że to nie amatorszczyzna. Pozdrawiam i zachęcam do zjechania moich tekstów - może być tym fordem, którym jeździ twój bohater :))
  19. 26 lutego 1989 roku Wczoraj byłem na urodzinach Włodzimierza Gontarza – również kolegi z budowlanki, który tak jak ja, też mieszka w Stargardzie. Na skromnym przyjęciu u Włodka oprócz dwóch naszych kolegów znalazło się jeszcze kilka osób z Warszawy, należących do ruchu ekologicznego „Wolę Być”. Między mną a nimi doszło do ostrej słownej potyczki. Dlaczego? Dlatego, że do pasji doprowadzało mnie, że tak bardzo są przez swoje poglądy zniewoleni. Gdyby to jeszcze były przekonania wspólnie przez nich wypracowane, może bym się nie rozwścieczył, lecz jak wywnioskowałem, to czym mnie raczyli, to skrzętnie zbierane skrawki czegoś, co zostało przez nich jedynie zasłyszane lub gdzieś wyczytane. Wciąż pouczali co jest lepsze, a co gorsze. Nie wiem czy takie aroganckie zachowanie jest typowe dla warszawiaków, ale wiem, że ich gadania nie szło po prostu słuchać. W końcu wkurwiłem się do żywego, dosiadłem Kasztanki i dałem im taką jazdę, że chyba przez długie tygodnie będą wspominać tę ułańską szarżę. Wśród nich była wyjątkowo brzydka dziewczyna, ale jak stwierdziłem, o dobrej duszy. Kiedy zlazłem z Kasztanki, i zacząłem rozmawiać z nią o przyziemnych sprawach, wówczas przyglądając się jej pomyślałem: Dziewczyna bez właściwej sobie urody – traci Trudno w ogóle myśleć o niej jak o kobiecie Ale za to dziwnie zyskuje na człowieczeństwie Półtorej godziny później: „Chrystus nie czytał z księgi” – oto metafora, której mi brakowało kiedy przed godziną pisałem o ekologach! Jeśli się przyjrzeć, to my nic innego nie robimy tylko recytujemy jakieś księgi – całe rozdziały panujących norm, obyczajów, prawd, smaków, gustów, itd. To wszystko księgi – z których nic, ino recytujemy! Może wynika to stąd, że tak jak ekologom również i nam wydaje się, iż o istocie RZECZY wystarczy się dowiedzieć, zasięgając gdzieś o niej informację. Zbyt rzadko na własnej skórze doświadczamy, że tak naprawdę RZECZ trzeba przeżyć, przetrawić żołądkiem, że trzeba ją sobie uświadomić, a nawet uosobowić ze sobą! Tak, właśnie. – Trzeba uosobowić, i to do tego stopnia, abyśmy zerwani ze snu bez zastanowienia mogli dać właściwą naszemu jestestwu odpowiedź. Porażką jawi mi się w takiej sytuacji przecieranie niedospanych oczu z równoczesną wypowiedzią: Proszę poczekać, zaraz na pewno przypomnę sobie, co myślę na dany temat. - I w tym momencie wszcząłbym przywoływanie w myślach autorytetu, który w danej kwestii mnie przekonał. 28 lutego 1989 roku Wreszcie dostałem pracę. Zatrudniono mnie w Oddziale Robót Budowlanych PKP. Pracuję jako niewykwalifikowany robotnik przy budowie pralni dla szpitala w Szczecinie. Moja praca polega głównie na wykonywaniu slalomu taczką. Jako nowicjusz jestem dosyć spięty i mam kurwa wrażenie, że rozrabiana przeze mnie zaprawa murarska nieustannie krzyczy: szybciej, szybciej! Wprawy w wykonywanych czynnościach nie mam, bo i skąd, zdarza się więc, zwłaszcza przy większych stromiznach, że nie udaje mi się opanować zachybotania i rozlewam całą zawartość taczki. Obrywam wówczas potworne zjebki. Najgorsze jest jednak to, że aby ze Stargardu dojechać do Szczecina muszę wstawać o piątej rano, kiedy to podobno przewijają się przez głowę najtrwalej zapamiętywane sny, tak więc notorycznie mam je, kurwa, niepodokańczane. Podobni z charakteru powiedzą: na CH... Ci taka praca?! Owszem chodziło mi po głowie żeby to rzucić, że nie ma w tym nic pozytywnego. - Ale koniec końcem zdołałem znaleźć coś, co mnie przy niej zatrzymało, przynajmniej na jakiś czas (szukajcie, a znajdziecie!) Otóż tym czymś są mięśnie. Wyrobienie mięśni pracą na budowie może przynieść nieocenione korzyści, krótko mówiąc, może podbudować całą moją sylwetkę do tzw. sexapilu, bo zdaniem niektórych dziewcząt, twarz mam już całkiem do rzeczy! 5 marca1989 roku W robocie, mój kolega przytoczył mi podsłuchaną rozmowę między dwoma murarzami na mój temat. I tak, jeden pyta drugiego: - Ty, a młody, to jak ma na imię? - Kornel. - Kornel? - No, tak, Kornel. Pamiętasz, był kiedyś taki Kornel Makuszyński? Na co tamten: Co ty pierdolisz, u nas taki nie pracował!
  20. Wariacje z tych a'la nadrealistycznych. Warsztat świetny. To chyba wręcz popis tego, co umiesz. Osobiście miałem problemy z tym "Czynem". - Nie mogłem się skupić, nie wiem czy to przez zbyt słabą organizację tej części tekstu, czy też naszły mnie jakieś osobiste impresje. W razie czego, przejrzyj tę część drugą, bo może rzeczywiście zbyt wiele tam pomieszania, a wątki za bardzo oddalone od siebie. Jak wyglądać będzie koniec trzeciej części domyśliłem się będąc mniej więcej w jej połowie. Skoro ja domyśliłem się - zakładam więc, że domyślą się i inni, a skoro tak, to można by bez dopowiadania - po prostu zakończyć na zdaniu "Włączył radio, a dzielnica rozbłysła światłem niczym stadion jupiterami" Ogólnie jestem pod wielkim wrażeniem. Pozdrawiam i bardzo proszę by tak sprawny prozaik jak Ty, zechciał krytycznie rzucić okiem na moje teksty.
  21. "Wyszłam. Stopami macając zimne płytki doszłam na balkon" - doszłam do balkonu, też by nie pasowało, ze względu na poprzedzające "wyszłam" - może "skierowałam się ku balkonowi" - wymyśl coś. "przyspieszały krok" - lepiej moim zdaniem "przyspieszały kroku" "Zdjęłam buty i ruszyłam w kierunku wydmy" - My z nad morza mówimy "poszedłem w kierunku wydm" a "idę na wydmy". Poprawności językowej tego, co napisałem nie jestem pewien, ale z pewnością tak się mówi, u nas w Zachodniopomorskim. Hm. Coś w tym jest, a dialog wskazuje wręcz na posiadanie nienajgorszej inteligencji. Masz dobre wyczucie, smak. I jak widzę, nie jest ci obca zabawa słowem. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do wynajdywania błędów w moich rzeczach.
  22. Chciałbym Was prosić, abyście uwagę swoją skupili nie tyle na ortografii, bo ewentualne błędy wcześniej czy później sam zauważę, co na składnię, z którą mam większe problemy. Ponadto interesuje mnie, które fragmenty tej części dziennika zdaniem Waszym są zajmujące, a które marne, banalne, nudne itd. Potrzebne jest mi to do ostatecznej korekty - tj. uatrakcyjnienia bądź zwyczajnie usunięcia najgorszych fragmentów. Wielkie dzięki z góry, za Wasze krytyczne podejście - takie o jakie proszę. Kłania się Don Cornellos
  23. 11 lutego 1989 roku (sobota) Filozofia odkryta przed kilkoma dniami, niczym mgła zasnuwa zdawałoby się ukonstytuowany już obraz. Rzeczy wyglądają inaczej niż dotąd. Jeszcze wczoraj i przedwczoraj były obce, dziś są niemalże tożsame ze mną. Poruszając się w życiowym labiryncie przedmiotów, zjawisk i wydarzeń - czuję się tak - jakbym dokonywał przeglądu własnych atrybutów. Ranek bardzo sympatyczny. Mama nie nawiązywała do wczorajszej rozmowy o ojcu. Na szczęście, bo nie cierpię jej płaczu, że rzucił ją mężczyzna, dla którego wszystko poświęciła. Zaraz po śniadaniu, zgodnie ze zwyczajem wyszła na spacer. Nawet nie pytała, czy mam ochotę pójść z nią. Zapewne nie chciała, abym czuł się przymuszony do wspólnej przechadzki, tylko dlatego, że jeszcze się nie pokłóciliśmy. Jednak po pół godziny również opuściłem mieszkanie. Postanowiłem zadzwonić do Bogdana z budki telefonicznej. Najbliższa jest przy szkole, jakieś pięćset metrów od mojego bloku. Tuż przy niej, na ubitym śniegu dzieci zrobiły sobie ślizgawkę. Mimo zachowania ostrożności wywinąłem tam niezłego kozła. Podnosząc obolałe dupsko, ujrzałem nad sobą uśmiechniętą postać śniegowego bałwana, stojącego w samym środku budki, wyglądał jakby się schował przed mrozem. Swą śniegowością prawie całkowicie wypełniał jej przestrzeń. Autor dowcipu, dla dopełnienia efektu, do jego białej łapy doczepił jeszcze prawdziwą słuchawkę. Przez chwilę, zastanawiałem się czy wyrwać ją bałwanowi, czy skierować się na pocztę. Ból w tyłku i plecach mówił, że nie mam ochoty na żarty, jednak silniejsze okazało się zamiłowanie, dla takich nieco surrealistycznych pomysłów. Przy poczcie chętnych do skorzystania z telefonu było więcej. Prócz mnie jeszcze trzy osoby. Kobieta około sześćdziesiątki, za którą stałem w kolejce, odwracając się w moją stronę burknęła, że grubas gada już przeszło dziesięć minut. Nic nie odpowiedziałem, ale słysząc jej słowa, pożałowałem szacunku dla ludzkiego dowcipu i wykorzystywaniu do tego bałwanów. Kiedy i ona skończyła swoją dzisięciominutową rozmowę, w duchu pomodliłem się, aby czas uczenia się cierpliwości w kolejce, został mi wynagrodzony w postaci zastania przyjaciela. Wrzucam żetony, sprawdzam czy się nie pomyliłem przy wybieraniu numeru i czekam na połączenie. Jest! Ale zamiast znajomego głosu i tradycyjnego: „Słucham uprzejmie, przy telefonie Bogdan Żur” słyszę jakąś rozmowę dwóch obcych facetów. Co robić? Dwóch gości bezceremonialnie obchodzi się ze sobą przez telefon. Czy mam się wtrącić? Zawstydzić sposób w jaki rozmawiają? Może tylko ujawnić się? W steku epitetów jakimi siebie obdarzali, naraz słyszę, jak jeden mówi do drugiego: „...ty bałwanie...”. Pomyślałem; aha, to tamten bałwan... - znaczy się, dobrze zrobiłem, że przyszedłem pod pocztę, skoro on wciąż jeszcze gada. Odłożyłem słuchawkę i spróbowałem połączyć się jeszcze raz. Tym razem udało się. Telefon odebrał Bogdan. Pytam: co słychać. On na to, że prawie nie do poznania mój głos, po czym oznajmia, że tłumaczy znajomym, iż czas, przestrzeń oraz materia nie istnieją. Jego dar przekonywania spowodował nawet, iż któryś z jego kumpli, na wieść o tym wszystkim, chciał wyskoczyć przez okno. Bogdan musiał mu przypomnieć, że nie tylko w rzeczywistości nie ma tego okna - ale również - nie ma komu, przez nie skakać! Na wspomnienie tego zdarzenia, rzucił mi do słuchawki zawiedzionym głosem, iż nie przypuszczał, że z taką trudnością będzie przychodziło wyłuszczanie „Wrażenia” innym. Ponadto zostałem zmuszony do wysłuchania jego zadziwienia, co do tego, że przeciętny człowiek nie posiadający współczesnej wiedzy astrofizycznej, czy filozoficznej, jak też z braku umiejętności wyobrażenia sobie wszechświata, musi zanegować przestrzeń, materię i czas! Po chwili milczenia, dodał z rozgoryczeniem, mniej więcej tak: Cóż z tego, kurwa! Cóż z tego, skoro przykład Tomka jasno mówi, że kiedy takiemu człowiekowi podsuniemy wywód, który sam mógłby sobie przeprowadzić – to on, nawet jeśli zrozumie poszczególne aspekty - w żadnym razie, nie będzie potrafił połączyć ich w jednym błysku myśli. Wszystkie razem, znów staną się dla niego jak ten skończony lub nieskończony kosmos – nie do ogarnięcia! W końcu całkiem zdenerwowany skończył temat: Do kurwy nędzy, człowiek przeciętny jest chyba jeszcze bardziej przeciętny, niż nam się to wydawało! Ja nie jestem takim pesymistą. Ale o tym, przy innej okazji. Drugim motywem naszej telefonicznej rozmowy, było to wydarzenie, kiedyśmy w jednej chwili zmienili się sobie i byliśmy niczym straszydła. Powiedział, że wciąż ma przed oczami te robaki, wyłażące z mojej głowy. Trzecim motywem rozmowy było... szczerze mówiąc nie pamiętam, przebierając nogami z zimna, myślałem jedynie o tym, kiedy już przestanie gadać. 12 lutego 1989 roku Chodzę po ulicach Stargardu Szczecińskiego i myślę, że ten świat jest mój! Te czasy moje! Oni, przechodnie – wszyscy do mnie należą! Mogę wreszcie na nich patrzeć do woli, smakować wrażenie! 13 lutego 1989 roku Od kiedy w zeszłym roku porzuciłem technikum - a później pracę w kopalni, będącą trzymiesięcznym epizodem - mam teraz dużo czasu, którego oczywiście i tak nie ma. Komfort jest pozorny, bo wiecznie teraźniejsza chwila powoduje wrażenie, że z przestrzeni której nie ma, wydobywa się jednak coś jakby matczyny głos - głos nawołujący do szukania przeze mnie, którego, kurwa, przecież nie ma – jakiejś pracy – w mieście Stargardzie, którego również nie ma! Ale, ale! Ale zważywszy na wyobrażenie konsekwencji zignorowania rzekomego głosu, rzekomej mojej matki - czyli następujących kolejno po sobie wrażeń - nie pozostaje mi nic innego, jak posiadać odczucie, że jednak chodzę po tym mieście i pytam o pracę. Jednak, gdzie by mnie wrażenie nie poniosło, tam spotykam wyznawców właśnie mojej filozofii. I trudno mieć do nich pretensję, że na zadane przeze mnie pytanie o pracę – odpowiadają - że - pracy nie ma! * Nikt mi nie wmówi, że moja filozofia jest nieprzydatna w codziennym życiu. Otóż, kiedy dajmy na to, uderzę się w głowę i odczuję ból, wówczas przypominam sobie, że jest to jedynie wrażenie chwili - co wywołuje z kolei efekt przeklasyfikowania - ból przestaje być rozumianym po staremu, jako to skutek pewnego zjawiska, a staje się abstrakcyjną i nieuchwytną składową, danej chwili w której zaistniał. Nie powiem, że taki ból nie jest żadnym cierpieniem, ale dzięki filozoficznemu podejściu staje się dużo łatwiejszy do zniesienia. 13 lutego 1989 roku Dzisiaj przybliżę okoliczności zaprzyjaźnienia się z Bogdanem. Nie będzie tu jakichś literackich fajerwerków, ale z pewnością postaram się za wiele nie przynudzać, wszak ta książka ma jeszcze mnóstwo dziewiczych kartek do spenetrowania. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Międzyzdrojach, złożyłem papiery do technikum budowlanego przy ulicy Unisławy w Szczecinie. Pamiętam, że zaraz po egzaminie z polskiego spotkałem kolegę z podstawówki, który również zdawał do jakiegoś technikum i był przypadkowo w posiadaniu pytań na mający się odbyć egzamin z matematyki. I choć tego przedmiotu bałem się mniej niż polskiego, to jako, że rzucona za pytania cena nie należała do wygórowanych, i jak wiadomo, od przybytku głowa nie boli, postanowiłem je od niego kupić, na co szczodra mamusia dała mi pieniądze. I tak to z Andrzeja Kozioła pomocą – w skrócie - z Kozią pomocą, zdałem do szkoły średniej. A propos posiadania pytań na dwa dni przed... przypomniało mi się teraz, jak to jeszcze kilkanaście dni wcześniej, matematyk, którego przezywaliśmy Pascal, zapytał na forum klasy, czy ktoś z nas wybiera się do szkoły średniej. Właścicielom uniesionych rąk, nauczyciel kolejno doradzał nad jakimi zagadnieniami powinni jeszcze popracować. Po czym usiadł i zaczął zajmować się gazetką porno, jaką zarekwirował mojemu koledze. Tata tego kolegi był marynarzem, więc dosyć wcześnie posiedliśmy wiedzę, co dwoje ludzi przeciwnej płci może dodatkowo ze sobą robić. Postanowiłem Pascalowi przerwać gorączkowe przewracanie kartek i zwrócić mu uwagę, że zapomniał omówić słabe strony mojej osoby. Wykrzyknąłem z końca sali: A Ja, proszę pana?! Zapomniał pan powiedzieć o mnie. Pascal przyjrzał mi się przez chwilę i rzekł dobrodusznym tonem: Ty Kiełbowicz nic nie umiesz, ale ty sobie poradzisz! Rzeczywiście. – Kiełbowicz kupił pytania. A teraz, powiedzmy o tym, kto jeszcze spośród innych piętnastolatków dostał się na kierunek prefabrykacji elementów betonowych. Oczywiście jednym ze szczęśliwców był Bogdan, którego dopiero miałem poznać. I jako, że ja byłem z Międzyzdrojów oddalonych od Szczecina o sto kilometrów, a on z Wolina, obaj otrzymaliśmy prawo do zamieszkania w szkolnym internacie. Wraz z jeszcze pięcioma chłopakami zakwaterowano nas w pokoju nr 36, znajdującym się na ostatnim piętrze. Bogdan wybrał sobie łóżko sąsiadujące z moim. Pewnie sądzisz czytelniku, że wiesz już w jaki sposób nasza przyjaźń się zawiązała? Niestety, w tym przypadku błędem jest sugerowanie się odległością dzielącą sąsiadujące ze sobą łóżka, nawet jeśli jest to tylko jeden metr, poprzez który bez obaw można wyszeptać swoje tajemnice. Dla dzisiejszej naszej przyjaźni ówczesny metr nie znaczy nic. Bo prawda jest taka, że ani z początku ani też z upływem kolejnych miesięcy między mną a Bogdanem nie nawiązywał się żaden bliższy kontakt. Brało się to stąd, że ja byłem wówczas zamkniętym w sobie dzieciakiem, przez cały czas myślącym jedynie o powrocie do rodzinnych pieleszy, a on wręcz przeciwnie. Bogdan w tej nowej dla siebie sytuacji był ożywiony jak pies, którego po miesiącach trzymania na łańcuchu wreszcie wypuściło się na dwór. Do tego, sprawiał wrażenie światowca we wszystkim obytego. Od samego początku był dla chłopaków autorytetem. Wymyślał ksywy, które myśmy w lot podchwytywali. Oczywiście, mi też nie przepuścił i jako, że nosiłem prochowiec i zadawałem głupie pytania, przezwał mnie COLOMBO. Posiadał tak wielką siłę perswazji, że chłopaki ulegali mu dosłownie we wszystkim, na przykład, gdy stwierdzał, że komuś nie pasuje fryzura, wówczas nie zważając na nieśmiałe protesty brał się do jej obcinania, według własnego widzimisię. Kiedy Bogdan pełen pasji bawił się we fryzjera, lub też inaczej organizował chłopakom czas, ja zakrywałem się w łóżku kocem i udawałem, że mnie nie ma. W drugiej klasie, Bogdan z powodu nawarstwienia się u niego problemów z nauką, jak też konfliktów z nauczycielami, zrezygnował z technikum i przeniósł się do zawodówki, która notabene znajdowała się w tym samym budynku. Ponadto, kierownictwo internatu postanowiło całą siódemkę rozdzielić. Oczywiście, była to kara za różne przewinienia. Skutkiem łańcuszka wydarzeń, przez ponad rok jedynie mijaliśmy się z Bogdanem na korytarzach szkoły bądź internatu. Dopiero gdzieś na początku trzeciej klasy, czyli w okresie najbardziej dla mnie burzliwym, okresie buntu i dojrzewania, relacje między nami zaczęły ulegać zmianie. Był to czas, kiedy ojciec spotykał się z kochanką i coraz poważniej myślał o opuszczeniu matki. Muszę o tym wspomnieć, bo właśnie sytuacja w rodzinie w dużym stopniu przyczyniła się do tego, o czym wam opowiadam. Otóż, podczas weekendów, kiedy to przez dwa dni przebywałem w naszym nowym domu w Gryficach, wówczas bywałem świadkiem potwornych awantur, jakie wszczynały się między rodzicami. Matka żyła na skraju załamania nerwowego. Kiedy wychodziła do miasta, zdarzało się jej mylić kierunki. Po zrobieniu zakupów, mówiła na przykład: Idziemy do domu i kierowała się w złą stronę. Miała problemy z zasypianiem. Zdarzało się, że nie spała po kilka dni z rzędu. Ojciec załatwiał jej coraz silniejsze tabletki nasenne. Moja rola w domu sprowadzała się do roli niemego świadka. Nie umiałem pomóc matce. Co gorsza, w odruchu samoobrony postępowała we mnie i uzewnętrzniała się coraz wyraźniej obojętność, odgradzająca nie tylko od ojca, ale również od niej. Z czasem ta obojętność zaczęła przenosić się na wszystko co mnie otaczało. Po ponurych weekendach, po których wracałem do Szczecina, zaraz po lekcjach, a czasami w ramach wagarów, odbywałem wielogodzinne samotne spacery po mieście, to ulegając marzeniom, to z kolei rozmyślając nad licznymi kłamstwami świata, które ukazywały mi się w coraz jaśniejszym świetle i z których to świat, moim zdaniem, zbudował sobie całkiem solidne fundamenty. Ale ŚWIAT urządza CZŁOWIEK, więc zacząłem przyglądać się człowiekowi. Tak rodziły się różne spostrzeżenia, jak i nieufność do zaszczepianej wiedzy. Gdzie w tym wszystkim Bogdan? Nieraz się zdarzało, że wracając z tych spacerów próbowałem owymi refleksjami dzielić się z innymi kolegami. Miałem nadzieję być zrozumianym, zwłaszcza, że w tym czasie mieszkałem z chłopakami starszymi ode mnie, którzy po skończeniu zawodówki byli w drugiej klasie technikum. Wtedy dosyć często, choć nie pamiętam z jakich powodów zaglądał do nas Bogdan. I właśnie, kiedy dzieliłem się swoimi egzystencjalnymi odkryciami i nie znajdowałem zrozumienia u starszych kolegów, znajdowałem je u Bogdana. A On przeważnie zainspirowany moimi zwierzeniami, zabierał się do wyjawiania swoich. Jednak i On w tym gronie rozumiany był tylko przeze mnie. Tego typu sytuacje powoli stawały się sygnałem konieczności częstszego ze sobą rozmawiania. I skoro najpierw dyskutowaliśmy znajdując się pośród innych kolegów, to w przeciągu krótkiego czasu poprzestaliśmy wyłącznie na własnym towarzystwie. Tak moi drodzy, zaczęła zawiązywać się ta przyjaźń.
  24. Tak się nie moge doczekać następnego i oczywiście pozytywnego komentarza, że sam coś tu napiszę:)). A że głupio wychwalać samego siebie, tedy podziękuję Basi i Czarnej za wychwalenie kawałka o kłanianiu się. Pozdrawiam dziewczyny i całuję w rączki. Pa
  25. "...ale jeżeli kogoś i winić to tylko siebie i moją głupotę, naiwność..." - ale jeżeli kogoś winić, to tylko siebie - moją głupotę, naiwność i etc. "muzyką w głowie tam chodziłem kilka ostatnich miesięcy" - może to nie jest zła forma, w potocznej mowie by jakoś uszła, ale dla pewności napisałbym "chodziłem przez kilka ostatnich miesięcy" "A najbardziej często przede mną staje obraz Jej mieszkania" - Najczęściej staje mi przed oczami obraz jej mieszkania. "Najbardziej często"? - Was is das? - Pytam. "Tęskniłem do Niej od razu po wyjściu za drzwi, na klatkę schodową" - jakieś to nie ładne - lepiej może - tęskniłem do niej tuż po pożegnaniu - tęskniłem zaraz po opuszczeniu mieszkania, znajdując się jeszcze na klatce schodowej. "mam nadzieję dotrzymam obietnicy" - mam nadzieję, że dotrzymam sobie obietnicy - bez "że" jest żeżenada :)) Na chybcika tyle błędów wyłapałem. Więcej dyscypliny, błędy strasznie obniżają postrzeganie Ciebie. Co do wrażenia artystycznego, to moim zdaniem nie jest źle. Mimo, że błędy świadczą o czymś innym, to mam wrażenie, że nie śpieszysz się z pisaniem. Na moje oko jest w tym pisarskie zadumanie, chęć szukania jak najbardziej prawdziwej opcji spojrzenia na historię czyli niekoniecznie najmniej skomplikowanej:)) Osobiście lubię takie pisanie, więc jestem Ci przychylny. Pozdrawiam. Don Cornellos
×
×
  • Dodaj nową pozycję...