Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ilionowski

Użytkownicy
  • Postów

    168
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ilionowski

  1. nie tędy droga. można konstruowac teksty z żargonu murarzy, hutników. mozna z żargonu fizykalnego - ale sam żargon, choćby nie wiem jak hermetyczny by był wiersza nie uczyni.
  2. utrzymane w manierze tekstu piotrka kobusa o "uebermenschu" z FANTASTYKI, co jest b.dużą zaletą. ten trop nie musi być rzeczywisty - w każdym razie ja go widzę wyraźnie.
  3. kiedy napiszesz wiersz i tu opublikujesz, to zapytam
  4. żeby filozofować w wierszach, trzeba być filozofem
  5. wiersz, by był wierszem nie musi być rymowanką.
  6. a co w nim jest zabawnego? ten miks TESCO+nullitas? nawet pod względem formalnym tekśt jest nieudany. bez rytmu, zdaje się, że pisany na kolanie, tak by coś napisać. ego dicere: hoc vanitas est und das was!
  7. wiesz, żeby poszukać człowieka trzeba nauczyć się wydzierać na całe gardło, ze wszystkich sił. dzisiaj nie wystarczyw biały dzień wejść z latarnią w tłum i krzyknąć: "szukam człowieka! czy ktoś widział człowieka?". skoro widzisz jakąś rolę dla swoich tekstów, nie chcesz by była bezzałożeniowa ale angage - to musisz (sic!) zacząć strzelać z wersów do czytelników, gwałcić ich mózgi, poprzewracać umysły - a na to samo "spierdalaj" nie wystarczy.
  8. tekst jest fatalny. z jednej strony stara się byc kontrkulturowy w treści oraz formalnie (łaty z łaciny),z drugiej stylizowany jest na proroctwo, kolejne newageowskie, których pod dostatkiem w kulturze, przeciwko której jest skierowany. największa jego wadą jest jednak stylizacja, nieudolna. średniowieczna łacina znana była tylko łacinnikom średniowiecznym, dlatego tekst sprawia wrażenie pisanego, a w zasadzie łupanego siekierą, a nie gęsim piórem czy nawet jakąś uchowaną trzciną tebańską.
  9. "lema" też lubię, zwłaszcza Pokój na ziemi. to jest metoda: wyczesywać archetypy z dziedzictwa kultury zachodu, by robić z tego wiersze. kiedyś ubawiłem się setnie czytając o żeremiach i bobrach surfujących na sulmierzem (cos w tym stylu). skoro z tak hermetycznych regionalizmów buduje się rymowanki, to można i z napuszonych toposów je składać.
  10. dotykanie słów razi mnie - staję się rannym, buchającym parą torro. ale tekst ma jakiś bajkowy klimat, co jest jego wielką zaletą, a to naiwne "coś się stało z geometrią....", przesądza o kontekście lektury. bardzo dobry tekst. gratuluję.
  11. poczytaj teksty Arka Burdy, a zobaczysz jak wprostwmordowsko pisać należy w takiej manierze. ty zachowujesz się w tym tekscie zierlich-manierlich, w tu w mordę trza lać i to bez pardonu
  12. ps. jeżeli tekst miał w zamierzeniu mieć charakter popkultury, to należy go uznac za niezwykle udany
  13. skoro pomysłem na tekst było zassysanie tekstów z przeczeniem, to nasuwa się pytanie: dlaczego autor nie sięgnął po: "nie ma, nie ma wody na pustyni"?
  14. warsztat poprawny i to jest jedyny plus tekstu
  15. Chłopcy wygodnie rozsiedli się w przedziale i czekali na odjazd pociągu. Wykupili miejsca w pierwszej klasie, bo organizatorzy konkursu im. Kościotrupków wszystkim zaproszonym zwracali koszta podróży. Postanowili, że nie będą sobie żałować. Kiedy pociąg ruszył przystąpili do akcji. Pierwszy zaczął Adamski, który wyciągnąwszy z kieszeni czerwony scyzoryk, zaczął odkręcać popielniczkę. - Na pewno się przyda – z diabolicznym uśmiechem na twarzy powiedział do Dżaka. Po chwili, tym samym scyzorykiem zaczął odkręcać aluminiowe wieszaki na ubrania. - One też się przydadzą. Dżak tylko chwilę siedział bezczynnie, trenując pozę artysty-wieszcza obojętnego na zło indywidualne. Uważał on bowiem, że prawdziwego artysty nie powinna obchodzić jednostkowa tragedia, ale co najmniej zagłada na miarę holokaustu. Jednak czysto ludzki instynkt dał o sobie znać. - Teraz ja, teraz ja! – krzyknął do Atomizera, wyciągając rękę po scyzoryk. A był to oręż niezwykły. Kiedyś kupili go na spółkę, by grać razem w pikuty. Ale z czasem odkryli, że ma więcej niż jedno ostrze i uczynili z niego przedmiot naukowych dociekań. Długo medytowali, lecz to Adamski wydobył na światło dzienne prawdziwą tajemnicę scyzoryka. To on, po wielomiesięcznych oględzinach stwierdził, że scyzoryk ma nie tylko dwa ostrza, ale także otwieracz do konserw, miniśrubokręt, nożyczki, piłę do drewna i wykałaczkę. Jednak prawdziwym przewrotem kopernikańskim w pojmowaniu istoty scyzoryka jako takiego było odkrycie, które poczynił Atomizer po pół roku od momentu zakupu nożyka. Odkrył wówczas rzecz niebywałą: scyzoryk posiada lupę. Od tego czasu chłopcy postanowili, że scyzoryk mimo, że został zakupiony wspólnym sumptem, teraz będzie należał do Adamskiego. Któregoś razu nawet ów gadżet o mały włos nie stał się powodem rozłamu w ich związku. Po tym, jak już ustalili, kto będzie powiernikiem tego ostrza, usiedli przed telewizorem. Pech chciał, że emitowano wówczas serial o Makgajwerze, który miał identyczny scyzoryk, co Adamski. Wówczas ujawniła się po raz pierwszy zazdrość Dżaka o popularność w mediach. Chciał odebrać nożyk swojemu przyjacielowi. Próba ta się jednak nie udała, bo zainspirowany serialem Adamski, za pomocą scyzoryka i przy użyciu pustej butelki po mleku, pudełka zapałek oraz tabliczki czekolady, konstruował właśnie swój pierwszy w życiu helikopter. Adamski niechętnie rozstawał się ze swoim ulubionym gadżetem. Dlatego podając go Dżakowi zapytał nieufnie: - Ale mi go oddasz? - No pewnie. Chcę go tylko na chwilę pożyczyć. - Obiecujesz? – zapytał Atomizer, chcąc się upewnić co do właściwych intencji przyjaciela. - Obiecuję – odparł Dżak i dodał – Jak chcesz, to mogę nawet przysiąc. - Przysięgnij. - Na co? – zapytał Dżak. I nie wiadomo, jakiej przysięgi zażądałby Adamski, bo ich rozmowę przerwała niska, pulchna dziewczynka, która z łomotem otwarła drzwi do ich przedziału pytając: - Czy tu wolne? Chłopcy skamienieli. Dopiero po chwili Adamski zareagował: - Taaaa – powiedział niechętnie. - Tu jest wolne – i wskazał na siedzenie przy wejściu do przedziału. Dżak pomyślał w duchu: „Kurwa, na chuj tu się ten babsztyl przyplątał. Ma cały pociąg do dyspozycji, a musiał właśnie trafić do naszego przedziału. Szlag trafił intymność”. I kiedy sobie uświadomił, że rytualne szatkowanie tapicerki siedzeń nie wypaliło, ogarnęła go wściekłość. Nie dał jednak po sobie tego poznać. Usiadł przy oknie i obserwował uważnie grubaskę, gdy ta z trudem wciągała ciężkie walizy i torby do przedziału. Szarpała się z nimi jakąś chwilę, próbując najcięższą wtaszczyć na górną półkę. Pociła się przy tym niemiłosiernie, a chłopcy z uciechą podziwiali jej zmagania. W końcu odezwał się Adamski: - Spróbuj na trzy, czte i ry. - Jak to? – zapytała grubaska, ocierając pot z tłustego, pokrytego grubą warstwą kremu niwea, czoła. - No, my ci będziemy kibicować i skandować „trzy, czter i ry”, a ty spróbuj w tym czasie dźwignąć walizę. - Ale chyba nie dam rady – powiedziała dziewczyna. - Jak to nie? – wtrącił się nagle Dżak i dodał – Trzeba tylko w siebie uwierzyć. Musisz mocno wierzyć w siebie, wierzyć w sukces, w to, że ci się uda. Powtarzaj sobie: jestem wielka, jestem wspaniała, jestem wielka. Poza tym – kontynuował – walizka jest z twojej kategorii wagowej, macie równe szanse. - He, he, he – zaśmiał się szyderczo Atomizer, puszczając porozumiewawczo oczko do Dżaka. Zawsze był pełen uznania dla precyzji i siły dowcipu przyjaciela. Wiedział, że jeżeli Dżak coś powie, to już powie i nie było żadnego zmiłuj się. Dziewczyna, jako że zawsze brała za dobrą monetę rady ludzi obcych, postanowiła posłuchać Dżeka. Przykucnęła i objęła walizkę ramionami. Wstrzymała oddech i zaczęła rwanie. Wielkie krople potu wystąpiły na jej czoło. Twarz poczerwieniała z wysiłku. - Hyyyyp, hyyyp, pfffffff – sapała, próbując dźwignąć walizę, lecz bezskutecznie. - Dawaj, dawaj – dopingowali ją wspólnie chłopcy - Na trzy czte i ry. Teraz, teraz! – krzyczeli. Po kolejnych trzech nieudanych próbach rwania, grubaska, całkowicie wyczerpana, siadła bezradnie na podłodze obok walizy. - Nie dam rady – zipała. - E tam, masz po prostu złą technikę – powiedział Adamski i dodał: - Musisz szerzej rozstawić stopy. Dziewczyna jednak nie miała ochoty na dalsze próby. Cały czas ciężko oddychając powiedziała: - Szkoda, że tu nie ma żadnego dżentelmena. O ile Adamskiego nie wzruszyły te słowa, tak Dżak zareagował gwałtownie. - Jak to nie ma? Ja jestem dżentelmenem! Następnie szybko wstał, założył cylinder, zarzucił na plecy czarną kapotę a do ręki wziął laskę. - Teraz chyba widać, że jestem dżentelmenem. Grubaska spojrzała na niego obojętnym wzrokiem i powiedziała: - Gdybyś był dżentelmenem, to pomógłbyś mi z tą walizą. - I tu się właśnie mylisz – powiedział Dżak. – Dżentelmeni nie są od noszenia walizek, ale od brodzenia po kolana w sadzawkach w poszukiwaniu nenufarów. Żaden prawdziwy dżentelmen – kontynuował – nie zniży się do tego by dźwigać walizki. To przecież takie przyziemne, takie prozaiczne. Niegodne dżentelmena. Poza tym, mógłbym sobie skórki pozadzierać, a nie ma nic bardziej hańbiącego dla dżentelmena niż zaniedbane paznokcie czy zadarte skórki. Powiedz sama szczerze, czy ty widziałaś kiedyś dżentelmena, który by miał dłonie jak wieśniak? - Ale moja mama mówiła mi... - Porzuć te staroświeckie przesądy – przerwał jej Dżak. – Odrzuć je i zwróć się ku mądrości prawdziwej, która jest w słowach moich. Ja mam zawsze rację, bo jestem dżentelmenem a dżentelmen nigdy nie kłamie. Grubaska całkowicie skołowana wpatrywała się to w Dżaka, to w Adamskiego. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Atomizer zaś pomyślał w duchu: - Ach ten Dżak, on jak coś powie, to już powie i nie ma zmiłuj się.
  16. łotdafakizdis?
  17. katastrofa, nawet jak na epigona. wartość takich fleszy tkwi w istocie migawki jako takiej, co prowadzi tylko do jednej konkluzji: można pykać fotki cyfrakiem, drukowac w sepiach, ale jeżeli nie ty jako pierwszy wymyślisz, że można aparat z 2 sek. opóźnieniem wyzwolenia podrzucić do góry, to będziesz tylko epigonem
  18. a czy ja mogę sobie powybrzydzać? ty pisz co się tobie podoba, a ja bede pisał co mi się nie podoba - a może wówczas kiedy A = ~ A, pojawi się nowa jakość jako Aufhebung sprzeczności
  19. brrrrr. straszne - w tym tekście jest przerażający brak treści. założę się: butelka wódki przeciwko szklance mleka, że nie miałaś o czym pisać, gdy zaczęłaś pisać ten tekst. formalnie: ok.
  20. wiesz - być może jest to efekt mojego roztargnienia - przeczytałem tekst i kiedy się skończył, nie potrafiłem sobie przypomnieć jak się zaczynał. mało tego, nawet się nie ubawiłem, nawet nie zmusiłem do refleksji. pustynia gobi jest bardziej urodzajna
  21. nie można pod rygorem kary śmierci używać w tekście: "bolących poranków". poza tym, co to takiego: "uśmiechające się/płaczące tabletki"? po co te antropomorfizacje, które na mało to, że niczego nie wnoszą do tekstu, to jeszcze narażają na zarzut śmieszności
  22. nuda, nuda, nuda. warsztat fatalny. kto tobie powiedział, że tego typu teksty " niczym dzwoneczki sanny w styczniowy wieczór" maja wartość większą niż "0"? to czyni całość nieznośną nawet do czytania.
  23. Konkurs im. Kościotrupków organizowany był co rok. Cieszył się on dużą popularnością. Bynajmniej nie ze względu na błyskotliwość jego laureatów, ale z innego powodu. Otóż wszyscy z wielkim zainteresowaniem śledzili powolne ruchy jurorów, którzy – jak nazwa konkursu wskazuje – rekrutowali się spośród pacjentów oddziału geriatrycznego. Z chwilą ogłoszenia konkursu, bukmacherzy obstawiali, któremu z członków żiri, jako pierwszemu wypadnie balkonik z dłoni, któremu wypadnie proteza uzębienia, który najdłużej wytrzyma bez respiratora. Najbardziej brutalne były te zakłady, w których obstawiano śmierć przewodniczącego komisji. Tak czy siak, co rok zbierało się to grono staruszków i staruszek (niektórych nawet zwożono erkami z całymi zestawami do podtrzymywania życia), by trzęsącymi się dłońmi postawić krzyżyk przy nazwisku jednego z kandydatów do nagrody im. Kościotrupków. Wówczas to zwycięzca, który zebrał najwięcej takich krzyżyków, wychodził na mównicę i wygłaszał kilka słów standardowego przemówienia. Warunek był taki: kandydat musiał mówić krótkimi, komunikatywnymi zdaniami i w miarę możliwości głośno. Organizatorom chodziło o to, by szanowne grono jurorów dosłyszało i zrozumiało przemówienie, zanim zapadnie w przedśmiertną śpiączkę. Warto też powiedzieć kilka słów o nagrodzie w tym konkursie. Jej fundatorem był legendarny Stefan, który onegdaj zbił fortunę sprzedając paszę dla koni, na których Templariusze podróżowali do Jerozolimy w trakcie siedemnastej krucjaty. Nie tylko stał się wówczas potentatem w zakresie produkcji karmy zwierzęcej, ale zyskał przydomek: Pasza. Po śmierci Stefana Paszy interes nie szedł już tak dobrze. Templariusze znaleźli tańszych dostawców końskiego paliwa, zatem potomkowie Stefana postanowili, że minifortunkę wpłacą na konto i będą żyć z odsetek. Żeby nie płacić tzw. podatku Belkiwoku od zysku z oszczędności, postanowili część odsetek przeznaczyć na nagrodę w konkursie, który zaczęli organizować. Kwota ta zależna była od aktualnego kursu dolara i koniunktury na światowym rynku handlu obligacjami. Nie była ona duża, zwykle jednak wystarczała na pokrycie kosztów dojazdu, zakwaterowania i wyżywienia, pod warunkiem, że laureat stołował się w jadłodajni studenckiej Pikolo. W jednej z edycji tego konkursu postanowił wziąć udział Dżak, kierując się proroctwem Miłosza. Wiedział, że wygra ale mimo to czuł drobną niepewność. Myślał: - A co, jeżeli to wszystko sobie tylko uroiłem? Szybko jednak tłumił ową wątpliwość. Teraz, gdy miał czarny garnitur i kapotę, cylinder i laskę, nie miał już odwrotu, musiał być wieszczem. Zresztą jakoś nie widział siebie w roli kasjera na kasie w jakimś sklepie. A tylko to mógł robić po studiach fizjologii polskiej, na które się zapisał. Czekał zatem cierpliwie na kopertę z zaproszeniem po odbiór nagrody. Samospełniające proroctwa mają to do siebie, że się spełniają, a zwłaszcza te, których autorem był Czesław Miłosz. Dlatego tydzień po tym, jak Dżak wysłał w zalakowanej kopercie siedem swoich rymowanek na konkurs o nagrodę Kościotrupków, zapukał listonosz do drzwi. Nareszcie dotarł oczekiwany list od Kościotrupków. Uradowany Dżak poszedł do kuchni, by nad czajnikiem otworzyć kopertę. Zawsze tak traktował listy, w przekonaniu, że lasy należy chronić. Dlatego otwierał je za pomocą pary wodnej, by ich nie uszkodzić i móc ponownie wykorzystać kopertę. Otworzywszy ją ostrożnie, wyjął ze środka list i przeczytał: „Niniejszym, zapraszamy pana na uroczystą galę wręczenia nagród. Galę poprowadzi Tomasz Camel. Obowiązuje strój wieszcza...” – Dalej było standardowe bla, bla, bla, którego normalni ludzie nie czytają, ale Dżak nie był już zwykłym, normalnym człowiekiem. Dlatego też czytał cały tekst korespondencji do końca, a kiedy skończył zaczął od nowa lekturę tym razem uzupełniwszy ją o głośne odczytanie nagłówka i stopki z papieru firmowego, na którym napisany był ów list. - Od kogo to? – zapytał zaciekawiony Adamski, który właśnie przyszedł do kuchni zrobić sobie kanapkę z salcesonem. - Ubieraj się – odpowiedział Dżak – Jedziemy po nagrodę. - Jaką nagrodę? - Zobaczysz, ubieraj się – powiedział szybko Dżak, starannie chowając list do koperty. - Nigdzie nie pojadę, póki mi nie powiesz co to za nagroda – odpowiedział Atomizer i usiadł na taborecie tyłem do swojego przyjaciela. - Nie rozumiem co się z tobą ostatnio dzieje. Stałeś się taki dziwny, inny niż byłeś – dodał z wyrzutem nadąsany. Dopiero wówczas Dżak zorientował się, że jego kochany poczuł się zaniedbany, niedopieszczony, a nawet opuszczony. Podszedł do niego, położył mu dłonie na ramionach, zaczął go delikatnie masować, mówiąc: - Wiem, że ostatnio było nam ciężko. Ale zobaczysz, teraz będzie lepiej, będziemy bogaci. Będę występował w telewizji. No już nie gniewaj się. Adamski lubił jak się go prosi. Szczególnie uwielbiał w taki sposób przekomarzać się z Dżakiem. Udawał nadąsana primabalerinę, którą należy udobruchać. Zwykle taka zabawa kończyła się obietnicą kupienia lizaka i szaloną orgietką w alkowie, dlatego też i teraz Atomizer złagodniał. Odwrócił się do przyjaciela i spoglądając mu w oczy zapytał: - A kupisz mi coś za tą nagrodę? - Kupię ci, kupię – odpowiedział z uśmiechem Dżak. - A co? - Kupię ci lizaka i zapłacę za hosting i domenę twojej strony internetowej. - Hurra! – krzyknął uradowany Adamski i zaczął ściskać przyjaciela. W jego oczach pojawiły się łzy szczęścia. - Dobrze, dobrze, już przestań. Musimy się spieszyć, bo nam pociąg ucieknie – powiedział Dżak, starając się opanować radość ukochanego. Po minucie chłopcy wystrojeni stali już w drzwiach wyjściowych. Dżak przebrany za Wokulskiego, Atomizer całkiem zwyczajnie: dres Najki, na nogach buty firmy Adiidas, łańcuszek z tombaku na szyi i czapeczka z daszkiem z logo Riboka. Już mieli wychodzić, gdy nagle Dżak powiedział: - Może dotkniemy się pisiorami? Jestem trochę spięty. - A ile mamy czasu do pociągu? – zapytał Atomizer. - Niewiele, ale tak na szybcika. Bez żadnych uczuć. - Okej. Minęła kolejna minuta i chłopcy, zapinając rozporki, stali już na przystanku linii 103 w oczekiwaniu na autobus. Jeden rozmyślał o samospełniajacym się proroctwie, drugi o własnej stronie internetowej i o tym, że wreszcie spełni się jego marzenie bycia adminem – panem życia i śmierci wirtualnych userów. Żaden z nich nie zauważył przyglądającej się im uważnie grubej dziewczynki. Była to poetka Lusia Szczurek, która marząc o karierze wieszcza, nigdy w życiu nie opuściła żadnego konkursu poetyckiego. Także i ona zmierzała do tego samego celu, co dwaj przyjaciele. Ich drogi miały się skrzyżować w przedziale pociągu, w którym odbyli wspólną podróż do miejsca, o którym wspominał Miłosz w swoim proroctwie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...