Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pedro Salazar

Użytkownicy
  • Postów

    279
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Pedro Salazar

  1. I był to duży błąd, dobrze, że zmieniłas zdanie i umieściłas je ponownie, żebyśmy mogli sie nim delektować. Pomysł oryginalny. Czyta się przyjemnie. pozdrawiam
  2. Podawnie osób z forum faktyczne jest nietaktem, nikt chyba niechciał by zobaczyć tu swojego nica, a to czy wiersz lub proza sa dobre czy nie to zalezy od indywidualnego gustu. Ja stawiam na siebie ;) pozdrawiam ps Przedchwilą zerknąłem na wiersze Awrilki p i stwierdziłem, że sa niezłe (może nie jestem super ekspertem, ale kieruje się swoim gustem), w kazym razie napewno nie zasługują na miano najgorszych.
  3. ok, nie ma sprawy, ale nie dzisiaj, bo tekst jest długi, a ja mam sporo nauki... ale obiecuje w weekend wziąć go na głęboki warsztat, wyślę Ci maila jak skomentuję :) 3maj się DZięki
  4. Dzięki za uwagi. Dla chłopakowi celeowo nie nadawałem imienia, aby kazdy mógł sie lepiej z nim identyfiować. TEkst powsał dosc dawno, ale przed zamieszczeniem przeszedł sporo przeróbek. pozdrawiam ps zerknij jesli możesz na Opowieść z puszcz..., gdzie wprowadziłem pare zmian
  5. Pisanie w czasie teraźniejszym mocno weszło mi w krew i ciężko sie odzwyczaić, ale jeśli aż tak razi to przerobie. dzieki za uwagę pozdrawiam ps Już poprawione.
  6. Świetnie wyśmiane dzisiejsze społeczeństwo dorobkiewiczów, którzy jeżdżą na wycieczki do supermarketu, a atrakcją dla nich jest zjedzenie hamburgera. pozdrawiam
  7. Najchetniej widziałbym zbiór dzieł (wierszy i opowiadań) ashera lub Panny Anny.
  8. Dookoła panowała cisza . Na niebie unosiły się gęste czarne chmury. Prószył drobny, zmrożony śnieg. Na schodach prowadzących na peron stał młody chłopak. Jego długie, jasne włosy swobodnie powiewały na wietrze. Twarz zdobiła mu i niewielka rudą bródką oraz wąsami. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę i czarne dżinsy. Na nogach ma grube, czarne, zimowe trapery. W ręku trzymał mały bukiecik róż. Już od kilkunastu minut czekał na spóźniający się pośpieszny z Warszawy, którym miała przyjechać jego dziewczyna Gosia. Zaczął przechadzać się tam i z powrotem . Na opustoszałym parkingu widać było jedynie parę taksówek. Ulice świeciły pustkami. Po chwili skierował się w stronę głównej hali. W pomieszczeniu było zupełnie pusto, chwile się rozglądał poczym podszedł do okienka informacyjnego. W środku siedziała miło wyglądająca młoda dziewczyna. - O której miał przyjechać pospieszny z Warszawy ? - O dziesiątej, ale będzie opóźnienie z powodu niewielkiej awarii. Proszę się nie martwić za jakąś godzinę powinien już być. Chłopak odszedł i usiadł na ławce. Co chwile zerkał na duży zegar wiszący na ścianie. Tuz przed dziewiątą wyszedł na peron. Na zniszczonych ławkach siedziało kilka podejrzanych indywiduów . W oddali widniały szybko zbliżające się światła elektrowozu i po chwili pociąg ze zgrzytem i świstem zatrzymał się przy peronie. Zaczęli się z niego wysypywać się podróżni. Chłopak podszedł bliżej i dokładnie przyglądał się wszystkim wysiadającym, w miarę upływu czasu było ich coraz mniej. Po chwili ostatni zszedł na peron i udał się w kierunku budynku dworca. Chłopak zaczął nerwowo chodzić wzdłuż pociągu, na jego twarzy widocze było silne napięcie. W końcu zrezygnowany wrócił do hali dworcowej, w której stało zaledwie kilka osób, pozostałe zdążyły już odejść. Podszedł do niskiej kobiety w średnim wieku. - Przepraszam, czy jechała pani może tym pociągiem ? - Owszem jechałam i co – odpowiedziała nieznajoma, patrząc podejrzliwie - Nie widziała pani może tej dziewczyny - wyciągnał z kieszeni fotografie. Rozmówczyni potrząsnęła przecząco głową i szybko sie oddaliła. Młodzian podchodził po kolei do każdego z podróżnych, ale wynik każdej rozmowy był podobny. Wiedzał, że jego dzałania nie mają zbyt wielkich szans na powodzenie, lecz postanowił spróbować jeszcze raz, w końcu nie miał nic do stracenia. Wrócił na peron i dopiero teraz dostrzegł, że przy rozkładzie jazdy stoi wysoki, starszy pan w długim czarnym palcie i kapeluszu. Podchodzi do niego i tym razem szczęście mu dopisuje, dowiaduje się, że Gośka wysiadła w Koluszkach, aby coś kupić w kiosku i nie wróciła. Nieco go to zdziwiło, ale stwierdził, że widocznie spóźniła się na pociąg. Podszedł do rozkładu jazdy, lecz był on cały zamazany sprayem i niewiele można odczytać. Nagle słyszy za sobą bełkotliwy głos - Pociąg, ... który staje w Koluszkach odchodzi za 5 min, więc ... radzę się pośpieszyć. Młody człowiek zerknął za plecy zdziwiony i lekko przestraszony nie dostrzegł bowiem nikogo. Nagle zza tablicy wyszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku ubrany w stare poplamione i połatane ubranie. Lekko się zataczał. - Skąd pan wie , gdzie chce jechać – spytał lekko przestraszony chłopak i odsunał się parę kroków. - Słyszałem jak - czknięcie - rozmawiałeś z tym dziadkiem. A rozkład znam na pamięć. W końcu trochę się tu siedzi. No nie ? – odparł obdartus i szeroko, głupkowato się uśmiechnął. - Dziękuje – odpowiedział chłopak - ale mógłby pan na drugi raz mniej straszyć ludzi – dodaje lekko zdenerwowanym głosem. - Żadnej wdzięczności , żadnej wdzięczności. Szkoda gadać !! – rzekł ze smutkiem w głosie obdartus i odszedł za tablice. * * * Chłopak wysiadł z wagonu na dworcu w Koluszkach, wokoło było pusto i cicho, rozejzał się wokoło i dostrzegł, że w sklepiku dworcowym paliło się światło. Przeszedł przez tory w niedozwolonym miejscu i zapukał w szybkę, wyjżała zza niej mała dziewczynka w zielonej wypłowiałe bluzie i z chustką na głowie. - Czego ? – spytała się opryskliwie dziewczynka. - Nie widziałaś, młodej dziewczyny, blondynki - wyjął fotografie - wygląda tak. - Nie pamiętam, jak dasz dwa „złocisze”, może odświeży mi to pamięć. Chłopak wyciągnął z kieszeni monetę i podaje dziewczynce. Ta uśmiechnąła się złośliwie i odpowiedziała: - Teraz na pewno pamiętam, że nie widziałam, ale chyba wiem kto widział - z niewinnym wyrazem twarzy wyciągnęła rękę. Otrzymuje następną monetę. - Widzisz ten dom na prawo, na parterze pali się światło. Tam mieszka pewna staruszka. Jest samotna i ciągle wysiaduje w oknie. Na pewno jeszcze nie śpi. - Jeśli mnie oszukałaś, wolałbym nie być w twojej skórze jak tu wrócę. Dziewczynka z kiosku lekceważąco wzruszyłą ramionami i wrzyciła pieniadze do szuflady. Chłopak ruszył w kierunku wskazanego domu. Furtka była otwarta, wszedł więc i zbliżył się do drzwi. W oknach, w których wczesniej paliło sie światło, zrobiło się ciemno. Nagle z za rogu wypadło wielkie rude psisko i zaczęło ujadać. Tuż za psem ukazała się zgarbiona staruszka z pomarszczoną twarzą i siwymi włosami silnie kontrastującymi z czarną suknią. Jednym ruchem ręki uspokoiła psa, który natychmiast umilkł i uciekł za dom. Wygląd babci nie zachęcał do rozmowy, ale chłopak po kilku sekundach zebrał się na odwagę: - Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam ważną sprawę. Odpowiedziała mu cisza. - Nie widziała pani tej osoby - pokazał zdjęcie. - Przykro mi, ale nie. Chociaż...zaraz, zaraz - chwile się namyśla - Chyba widziałam. Można zobaczyć zdjęcie z bliska? - wzięła zdjęcie - Tak na pewno ją wdziałam. Wsiadała do czerwonego malucha, towarzyszył jej starszy mężczyzna w garniturze. - Jest pani pewna ? – spytał zaniepokojony chłopak. - Wiem, że jestem stara i czasem niedosłyszę ale wzrok to ja na razie mam lepszy od twojego . Furtka, którą wchodziłeś była otwarta, ale obok na płocie zwieszony był dzwonek, a jakoś nie raczyłeś go dojrzeć. Hmm.. – odpowiedziała szorstko staruszka i oddaliła się za dom Chłopak bez słowa odwrócił się i szedł chwiejnie przed siebie. Dobrze wiedział, że Gosia nie miała znajomych w Koluszkach. Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę z tego co się stało poczuł się nagle jak człowiek ogłuszony silnym uderzeniem w głowę. Patrzył się bezmyślnie w około. Nic nie widział, nie docierały do niego żadne dźwięki. Szedł tak w stronę dworca, a w głowie kołatała mu jedna myśl, która objęła cały jego umysł i zdominowała wszystkie inne : „Porwali ją”. * * * Po pewnym czasie chłopak siedział na ławce już opanowany i na jego twarzy widoczne było silne skupienie. Wyjął komórkę i wybrał numer. - Cześć Bartek. Tu dzieje się coś niedobrego. Dowiedziałem się, że Gośka przesiadła się w Koluszkach z pociągu do czyjegoś samochodu. Nie podoba mi się to. Mam złe przeczucia. - Naprawdę ? – odpowiedział poważnie Bartek. - No przecież mówię. Co z tobą ? Niedosłyszysz czy co ? – rzekł nerwowo chłopak - Może powiesz, że zwariowałem, ale podejrzewam, że ją porwali. Tylko nie wiem po co ktoś miałby to robić ? - Faktycznie zwariowałeś, - głośny śmiech - jak mogli ją porwać skoro siedzi u mnie w domu, spotkała w Koluszkach wujka, który podrzucił ja kawałek, proste. - Może i dla was jest to proste, ale jeśli wykręcicie mi jeszcze kilka takich „numerów” , to naprawdę wyląduje w wariatkowie – odpowiada nerwowo Chłopak.
  9. Tekścik niezły. Trochę melancholi i zamyślenia nigdy nie zaszkodzi. Widocznie drzewo zrozumiało mordercze zamiary bohatera i w jakiś niepojęty sposób uśmierciło jego biskich chcąc się ratować. Albo też wyprosiło u swego ducha opiekńczego uratowanie życia. Tyklo to zdanie z wynoszeniem odchodów jest nieco naturalistyczne i zbyt dosłowne, a przez to nie pasuje mi do reszty. Pozdrawiam
  10. DZieki za uwagi, nie mogłem nic zrobic bo wyjechałem na sześć dni i wróciłem dopiero wczoraj, ale zaraz biore sie do roboty. pozdrawiam ps dziś poprawiłem swój tekst pozdrawiam
  11. Zakonczenie juz nie tak zaskakujące, ale to pewnie dlatego, że od początku się go spodziewałem . Całość jagby przdługa, jak dla mnie trochę za dużo opisów przeżyć wewnętrznych Magdy. Ale to z pewnością tylko chwilowy kryzysik i cześć piąta oraz kolejne przeroosną o głowe pierwsze trzy części. Pozdrawiam
  12. Też mi się wydawało, że chłopak czeka na swoja dziewczyne (nie musi to przeciez być prostytutka). Zakończenie zaskakujące i lekko przygnębiające. pozdrawiam
  13. Tekst smutny, ale nie nie powiedziałbym, że to szkoda. Opisy wstrząsające. Poza tym daje dużo do myślenia, to co z początku wydaje się miłe i przyjemne w rezulatacie często okazuje się zabójcze. Ale może czasem trzeba się poświęcić dla tej odrobiny prawdziwej radości, nawet gdyby miło to przynieść zgubę. Czy też odwrotnie, może czasem trzeba się troche pomęczyć i zrezygnować z płytkich, krótkotrwałych przyjemności aby później otrzymac nagrodę za trudy. Któż to wie? pozdrawiam
  14. 1 Zima nadchodziła wielkimi krokami. Liście na drzewach dawno już zabarwiły się na wszystkie odcienie złota, brązu i czerwieni. We dnie gdy na niebie królowało słońce, było jeszcze ciepło. Jednak nocami, kiedy jego miejsce zajmował księżyc panował przenikliwy chłód. Już niedługo mogły nadejść nieprzyjemne jesienne szarugi. Narazie jednak wszyscy mieszkańcy doliny rozkoszowali się ostatnimi, ciepłymi dniami. Oliver, jego żona Kate i ich córka Mary, szesnastoletnia dziewczyna o dużych, orzechowych oczach i ciemnych, błyszczących włosach oraz miłym wyrazie twarzy, jak w każdy wieczór siedzieli na ocienionej bluszczem werandzie i obserwowali zachód słońca. A naprawdę było na co popatrzeć. W miejscu gdzie przed chwilą słońce udało się na spoczynek, podświetlone chmury mieniły się złotem i purpurą. Im dalej od niego przybierały barwę lila aby później stopniowo przejść w głęboki fiolet, a na końcu w granat i czerń. Na wschodzie pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Po chwili zza linii lasu wypłynął srebrny sierp księżyca, jakby zdjęty z kopuły meczetu. Dookoła rozbrzmiewał wieczorny koncert. Śpiew świerszczy mieszał się z rechotem żab w pobliskim bajorze i szumem potoku. Na zachodzie zgasły ostatnie zorze, na nocnym niebie niepodzielnie zapanował księżyc; robiło się coraz chłodniej. - Wejdźmy do środka. - Zaproponował Oliver. - Tak , tak masz rację. - Przytaknęła Kate. - Mary, sprawdź jeszcze zagrodę i spuść psy. Po chwili znaleźli się w obszernej i zarazem przytulnej izbie. Na kominku wesoło płonął ogień. Ściany przyozdobione były trofeami myśliwskimi oraz przeróżną bronią, a na środku pokoju leżała olbrzymia skóra grizzly . Wszyscy rozsiedli się w wygodnych fotelach. Prawie każdego wieczoru zbierali się tutaj, a pan Douglas opowiadał przeróżne historie zaczerpnięte ze swojego obfitującego w przygody życia , jakie prowadził gdy był jeszcze młody. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapaliwszy swoją ulubioną fajkę rozpoczął opowieść. - Dziś opowiem wam o niebezpiecznej przygodzie, którą przeżyłem w górach Kolumbii Brytyjskiej. Był ze mną wtedy Łowca Sokołów, Indianin z plemienia Nezperce. Naszym celem było upolowanie grizzly. Wyruszyliśmy z fortu Liard w połowie maja. Wczesnym rankiem wskoczyliśmy do canoe i popłynęliśmy w górę rzeki Liard. W Nelson Forks uzupełniliśmy zapasy i pozostawiliśmy łódź. Dalej ruszyliśmy konno. Po czternastodniowej, uciążliwej wędrówce i przebyciu prawie dwustu mil dotarliśmy do naszej myśliwskiej chaty. Stała ona w malowniczo położnej kotlince w górach Cassiar. Niedaleko baraku na dnie kotliny odkryliśmy małe jeziorko, na którego dnie znajdowały się niewielkie ilości złota. Były one jednak tak śladowe, że ich eksploatacja była by zupełnie nieopłacalna. Spędziliśmy tam około trzech miesięcy. Codzienne rano wyruszaliśmy w górskie bezdroża i pozostawaliśmy tam cały dzień. Niestety nie odnaleźliśmy nawet tropów niedźwiedzi. Byliśmy zniechęceni i już postanowiliśmy, że najdalej za tydzień ruszamy w powrotna drogę. Gdybyśmy dali wtedy za wygraną na pewno uniknęlibyśmy nieszczęścia, lecz widocznie musiało się to stać. W wigilię wyjazdu po spakowaniu juków usiedliśmy do kolacji. Nagle usłyszeliśmy mrożący krew w żyłach ryk. Natychmiast złapaliśmy strzelby i wybiegliśmy na dwór. O kilkanaście jardów od nas stał olbrzymi grizzly. Największy jakiego widziałem w życiu . Od potężnego łba do ogona mierzył prawie dziesięć stóp. Ujrzawszy nas stanął na tylnich łapach i uniósł w górę przednie uzbrojone w kilku calowe pazury. Błyskawicznie unieśliśmy sztucery i celując w serce niedźwiedzia strzeliliśmy równocześnie, jednak w podnieceniu źle mierzyliśmy i nie uśmierciliśmy go od razu. Mój czerwonoskóry przyjaciel podbiegł do niego i podsunął mu pod pysk gruby konar. Niedźwiedź zmiażdżył gałąź w kłach, lecz w tej samej chwili Indianin wbił mu miedzy zebra długi myśliwski nóż. Żelazo pękło jak suchy patyk . Nezperce pozostał bez broni. Potwór zamachnął się na niego potężną łapą. Mój sztucer ponownie plunął ogniem. Niedźwiedź zdążył ostatkiem sił zadać cios po czym zwalił się na ziemię. Niestety Łowca Sokołów przypłacił swą zuchwałość życiem. W decydującym momencie stracił zimną krew i zamiast pozostać na miejscu rzucił się na zwierzę. Pochowałem go na polanie przy chacie i następnego dnia samotnie wyruszyłem w powrotna podróż do Fortu Liard. Oliver skończył opowiadać i dopił kawę. - Czy ta chata jeszcze stoi, tato ?- spytała Mary przerywając milczenie, które zapanowało w pokoju. - Tak, co jakiś czas odwiedzałem mogiłę mego przyjaciela i przy okazji spędzam kilka dni w górach, ale dawno tam nie byłem. Kilka lat po śmierci Łowcy Sokołów poznałem twoją matkę i wyprowadziliśmy się z fortu Liard, a później ciągle coś stawało mi na przeszkodzie, jednak postanowiłem, że w tym roku odwiedzimy górską kotlinę. No, a teraz kładźmy się spać, bo zrobiło się już bardzo późno. 2 Następnego dnia pogoda bardzo się popsuła. Od rana padał deszcz, a całe niebo zasnute było chmurami, a jakby tego jeszcze było mało od północy powiał przenikliwie zimny wiatr i znacznie się ochłodziło. Wszyscy domownicy byli w złych nastrojach i snuli się po domu niczym pokutujące dusze. W porze obiadowej zebrali się w jadalni, a po posiłku udali się do salonu i obsiedli kominek. Nagle z daleka dobiegł ich głuchy tętent koni. W miarę jak się zbliżało stawali się coraz bardziej podekscytowani i zły humor rozwiał się niczym dym. Odgłos kopyt rozległ się wyraźniej i zawtórowało mu ujadanie psów. Oliver zaniepokojony niespodziewaną wizytą, narzucił na siebie skórzaną kurtkę, chwycił broń i wybiegł przed dom. Przez podwórko galopowało kilku jeźdźców. Osadzili konie przed werandą i sprawnie zeskoczyli na ziemię. Wszyscy byli uzbrojeni po zęby. Jeden z nich, barczysty brunet, w którym Oliver poznał Johna Madisona, właściciela saloonu w pobliskim miasteczku Fond, podszedł do Douglasa i rzekł : - Dobry wieczór. Od dzisiaj jestem nowym szeryfem Fond, a to moi zastępcy Roger Grant, to ten po prawej i Gregory Portman, przepraszam za tak nagłe najście, lecz sprawa jest poważna. Oliver przywitał się przybyłymi zaprosił ich do wewnątrz. Szeryf razem z towarzyszami wszedł do domu. Gdy Kate zaproponowała im gorący posiłek chętnie na to przystali. Gdy najedli się do syta przeszli do salonu : - Dziękujemy za obiad i jeszcze raz przepraszamy za kłopoty. Zapewne jesteście zdziwieni, zmianą szeryfa. Tak naprawdę to jestem na tym stanowisku tymczasowo. - Czy mogli byśmy wiedzieć co stało się ze starym Trautmanem. - Zginał wczoraj wieczorem w strzelaninie. W pokoju zaległa cisza; Douglasowie doskonale przecież wiedzieli, że Henry Trautman był niezrównanym strzelcem. - Jak do tego doszło ?- spytał Oliver nieco przyciszonym głosem. - Wczesnym rankiem do miasteczka wpadła kawalkada jeźdźców. Byli kompletnie pijani. Strzelali do wszystkiego. Henry wyszedł na ulice zobaczyć co się dzieje, zanim zdążył odwrócić głowę padł przeszyty kulami. - Wiadomo już, kto to zrobił ? - To była banda Sherridana . Udało się ująć jednego z nich, niejakiego Jima Custera, lecz nie chciał nic powiedzieć. Obiecywaliśmy zwolnienie z aresztu i pozwolenie wyjazdu z miasta. Nie pisnął jednak ani słowa. Zostanie powieszony, chyba że zmieni zdanie i zacznie mówić, w co jednak wątpię. Ma z nim jeszcze rozmawiać pastor Elliott, jednak wydaje mi się że, w tym wypadku nic nie wskóra. - Mam, nadzieję, że go nie torturowaliście. - Spytała z niepokojem Kate. - Ależ, skąd droga pani. - Ostro zaprotestował John. - Nigdy nie stosuje przemocy w celu wymuszenia zeznań. Areszt to znacznie lepszy środek, a tak prywatnie to uważam, że wieszanie za najmniejsze nawet przestępstwo to również przesada, lecz w tym przypadku jestem pewien, że stryczek to jedyna sprawiedliwa kara. Ten Custer to podobno niezłe ziółko. Słyszałem, ze razem ze swoją bandą napadał często na obozowiska pokojowo nastawionych Indian Cree i Odżibuejów rabując im skóry oraz porywając młode dziewczęta na sprzedaż. - To rzeczywiście straszne zbrodnie. Kiedy odbędzie się jego rozprawa ? - spytała wzburzona pani Douglas. - Jurto. Moim głównym celem było poinformowanie was o zaistniałej sytuacji i ostrzeżenie wszystkich aby w najbliższym czasie zachować jak najwyższą ostrożność. - Przepraszam, że wtrącam się w pańskie sprawy, ale czy nie boi się pan, że pod pańską nie obecność w miasteczku może wydarzyć się coś złego. - Bez obaw. Zostawiłem tam swego syna Michaela, który niedawno wrócił ze stolicy gdzie miał podjąć studia prawnicze. To bardzo odważny i energiczny chłopak, a zarazem niezwykle odpowiedzialny. Choć ma zaledwie dziewiętnaście lat w pełni na nim polegam . Kiedy każę mu wykonać jakieś zadanie to tak jakbym sam to zrobił. Jego bystrość i inteligencja są wprost niesamowite. Poza tym odziedziczył po mnie niezwykłe przywiązanie do otwartej przestrzeni i dlatego nie mógł wytrzymać w dużym mieście. John Madison prawdopodobnie jeszcze długo zachwalał by swego syna, lecz zrobiło się już późno i szeryf postanowił kończyć wizytę. Bardzo się spieszył, ponieważ miał jeszcze wstąpić na farmę Svena Ljerginsena i jego żony Anny, leżącą o parę mil na wschód . 3 Przez parę następnych tygodni nie zdarzyło się nic szczególnego. Mijające dni były spokojne, wręcz monotonne i nic nie zapowiadało zbliżającego się nieszczęścia. Któregoś dnia, gdy Mary wstała wcześnie rano cała dolina była zasypana śniegiem, a na dworze panował siarczysty mróz. Niezwykle lubiła zimowa pogodę, postanowiła więc wybrać się na małą przejażdżkę na swej klaczy zwanej Swallow, czyli Jaskółka . Wstała i ubrała się szybko, lecz jeszcze musiała uporać się ze swymi długimi włosami, co zawsze zabierało jej sporo czasu. Uczesała je i spięła, aby jej nie przeszkadzały. Poprzedniego dnia Oliver miał urodziny, a przyjęcie na którym nie mogło oczywiście zabraknąć nowego szeryfa i jego syna przeciągnęło się do późnej nocy i państwo Douglasowie spali jeszcze smacznie. Zostawiła więc w przedpokoju kartkę na której napisała o której wyszła i w którym kierunku podąży. Ubrała się ciepło, wyszła przed dom i udała się w kierunku stajni. W tym roku zima przyszła nieco później niż zwykle, ale za to zaatakowała niezwykle gwałtownie. Przez noc spadło dwadzieścia cali śniegu. W takich warunkach nie dało by się jeździć na koniu, postanowiła więc założyć karple ojca i pójść pieszo. Ruszyła w głąb doliny, by po pewnym czasie dojść do miejsca w którym wiatr zwiał śnieg i mogła zdjąć rakiety. Dolina zaczęła się zwężać i po obu stronach zamarzniętego strumienia, którego brzegiem szła dziewczyna piętrzyły się strome, skalne ściany, a powyżej nich zielenił się jodłowy bór. Nagle piękna dotychczas pogoda zaczęła się psuć. Na niebo z północnego zachodu zaczęły napływać ciemne ołowiane chmury. Lekki z początku wiaterek w ułamku sekundy zmienił się w potężny wicher i poderwał z ziemi tumany śniegu. Nadchodził Blizzard. Przestraszona Mary poczęła śpiesznie poszukiwać schronienia. Nie opodal w załomie skalnym ujrzała ciemny otwór jaskini. Odważnie zagłębiła się w czarną otchłań groty. Po kilku chwilach, gdy podmuchy wiatru już do niej nie dochodziły wydobyła z kieszeni małą świeczkę, którą na wszelki wypadek zawsze miała ją przy sobie, i zapaliła ją. W jej świetle ujrzała długi wąski korytarz pnący się stromo w górę. Bez wahania podążyła nim. Tunel wyrównał się później i przekształcił się w małą owalną jamę. Dziewczyna usiadła i oparłszy się o ścianę, otuliła się futrem poczym zagasiła świecę. Dookoła zapanowała nieprzenikniona ciemność. Nie bała się jednak, ponieważ już raz spędzała samotnie noc poza domem gdy niespodziewanie zaskoczyła ją burza, natomiast w towarzystwie ojca zdarzało jej się to dosyć często. Powoli mijała minuta za minutą, ponadto robiło się coraz zimniej, więc szczelniej owinęła się w ciepły kożuch i po chwili zapadła w głęboki sen. 4 Było wczesne popołudnie gdy Oliver wreszcie się obudził. Wstał i poszedł na górę do pokoju córki. Zapukał w drzwi i zawołał : - Wstawaj śpiochu już minęło południe zaraz siadamy do śniadania. Jednak odpowiedzi nie było, więc zapukał energiczniej. W końcu zniecierpliwiony wszedł do pokoju i spostrzegł ze łóżko jest puste, lekko go to zaniepokoiło: - Pewnie wyszła się pobawić na dwór - mruknął pod nosem . Wyjrzał przez okno, lecz nikogo nie zauważył. Coraz mocniej zaniepokojony zbiegł na dół, założył kurtkę i wyszedł przed dom. Postąpił kilka kroków przed siebie i poszedł w kierunku stajni i zagrody, jednak tam jej nie znalazł. Wtem spostrzegł na śniegu ślady rakiet śnieżnych, trop prowadził w głąb doliny. Powrócił do domu i dopiero teraz spostrzegł kartkę stojąca na stole w jadalni. Widniał na niej następujący napis : " Wyszłam o 10.30 . Skierowałam się w górę doliny " MARY W tej chwili do jadalni weszła Kate i spytała zdziwionym głosem: - Gdzie Mary, nie znalazłam jej w pokoju. Myślałam, że jest tutaj. - Poszła na małą przechadzkę. - Oparł Oliver udając spokojnego i nie mówiąc nic żonie o tym, ze ich córka wyszła z domu już przeszło cztery godziny temu. – Nie ma się czym martwić, wyjdę jej naprzeciw. To mówiąc przypiął sobie pas, przymocował do niego pochwę z nożem i zarzucił na ramie, łuk oraz kołczan ze strzałami, nie chciał używać broni palnej mógł bowiem wywołać lawinę. Przymocował do pleców zapasowa parę rakiet śnieżnych i pożegnawszy się z żoną wyszedł przed dom. Szybko odnalazł poprzednio zauważone ślady i ruszył wzdłuż nich. Po pewnym czasie zatrzymał się na mały odpoczynek. Gdy już miał iść dalej zaniepokojony spostrzegł pierwsze oznaki nadchodzącej burzy śnieżnej. Zrobiło się ciemno jak w nocy i powiał huraganowy wiatr. Douglas wiedział, że w takich warunkach nie ma szans na dalsze kontynuowanie poszukiwań. Miał jedynie nadzieję, że jego córka znalazła jakieś bezpieczne schronienie. Już raz znalazła się w podobnej sytuacji, wiedziała więc jak należy postępować, jednak wiedział, że w czasie Blizzardu nawet doświadczeni ludzie często zamarzali nie znalazłszy żadnego schronienia. Jeszcze raz popatrzył w głąb doliny i pospiesznie zawrócił, gdyż śnieżyca miała niedługo rozpętać się na dobre Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wkrótce nad jego córką zawiśnie znacznie gorsze niebezpieczeństwo niż burza śnieżna. Gdy wrócił do domu i opowiedział wszystko żonie była zrozpaczona. Pocieszał ją jak mógł, lecz sam nie wiedział co ma mówić. Nadszedł wieczór, a burza nie tylko nie mijała, lecz nawet przybrała nieco na sile. Oliver poradził żonie aby poszła spać i obiecał, że gdy tylko poprawi się pogoda wyruszy na poszukiwania. Kate nie mogła jednak zasnąć i całą noc spędziła na fotelu w salonie. 5 Nad ranem blizzard osłabł i mimo, że wiatr nadal był dość silny Oliver postanowił, że jak tylko się rozwidni pójdzie szukać córki. Zostawił wiadomość dla Żony i wyszedł przed dom. Już miał skierować się w głąb doliny gdy zauważył jakąś zgarbioną postać idącą w jego stronę. Gdy był już blisko okazało się, że jest to zastępca szeryfa. Jednak Oliver nie poznał go gdyż miał on naciągnięty na twarz kaptur. - Dzień dobry – rzekł nieznajomy. - Dzień dobry, z kim mam przyjemność ? - rzekł Oliver. - Dzień dobry, nie poznaje mnie pan, byłem tu wczoraj, jestem Portman. - to mówiąc ściągnął kaptur. - A tak faktycznie poznaje. Co pana do mnie sprowadza. - odparł Oliver zniecierpliwionym głosem zerkając tym samym w głąb doliny. - Czy coś się stało - spytał Gregory zaniepokojony zachowaniem Douglasa. - Owszem, moja córka wyszła wczoraj rano z domu i dotąd jej nie ma. Poszedłem jej szukać, lecz przeszkodziła mi burza. - Bardzo mi przykro. - Rzekł Portman – Tymbardziej powinien mnie pan wysłuchać. To bardzo ważne. Dziś w nocy Custer umknął z aresztu. Najprawdopodobniej udał się do tej doliny aby jedną z przełęczy przedostać się przez góry. Gdy Oliver usłyszał to poszarzał na twarzy. Gregory zaproponował swoja pomoc i natychmiast wyruszyli w górę doliny. Po kilku godzinach ujrzeli po prawej stronie otwór małej groty. Portman wszedł do środka i po chwili ukazał się z powrotem. - I co. – spytał Oliver – Znalazł pan coś. Portman pokazał mu resztki stopionego wosku i rzekł: - Musiała tu spędzić noc, to dobry znak przynajmniej możemy mieć pewność, że nie zamarzła, ale nie ma jej tu, ani nie spotkaliśmy jej po drodze, pójdźmy jeszcze kawałek chciałbym coś zobaczyć. Oliver kiwnął głowa na zgodę, lecz nic nie powiedział, nie miał odwagi wypowiedzieć na głos swych podejrzeń, jakby bojąc się, że ułatwi im w ten sposób spełnienie się. Kilka jardów dalej odkryli podwójny trop. Douglas i Potrman spojrzeli na siebie, rozumieli już wszystko. 6 Niedaleko Fond stacjonował odział żołnierzy dowodzonych przez młodego podporucznika Jeana Chevaliera. Jego błyskotliwa kariera potoczyła się niezwykle szybko. Pochodził on z biednej robotniczej rodziny. Gdy miał 10 lat jego ojciec emigrował do Kanady i w rok później ściągnął do siebie żonę i syna. Kiedy ten skończył osiemnaście, naśladując dziadka, wstąpił do armii. Gdy dowódca oddziału major McCoy, odkrył jego niezwykły talent, na własny koszt, posłał go do Szkoły Oficerskiej w Montrealu, którą ten skończył z wyróżnieniem. Wielokrotnie wykazywał się odwagą i był odznaczany. Gdy dowiedział się o porwaniu postanowił przyłączyć się do pościgu za Custerem . Objął oczywiście dowództwo, lecz niestety pogoń natrafiła na trudny górski teren i musiała zawrócić. Po powrocie z niefortunnej ekspedycji Douglasowie, Madison wraz z synem oraz Portman, państwo Ljerginsen, i Chevalier siedzieli posępni w salonie. Wszyscy ostatecznie stracili nadzieję na odnalezienie dziewczynki. Nagle w oczach Chevaliera pojawił się błysk i rzekł podnieconym głosem : - Wiecie co, właśnie coś mi się przypomniało. Opowiem wam pewną moja przygodę. Wyrzyscy spojrzeli się na niego z wyrzutem , zdziwieni, że w takiej chwili ma nastrój do opowiadania o swym barwnym życiu. - Pewnie was zdziwiłem, ale ta historia może mieć kluczowe znaczenie w odnalezieniu Mary. - Wobec tego mów - zgodził się Sven. Ponieważ nie było wyraźnego sprzeciwu ze strony pozostałych, Jean zaczął opowiadać. W miarę jak mówił w serca zgromadzonych powoli poczęła wkradać się nadzieja : - Miałem wtedy jakieś ... hmm siedemnaście lat, wraz z przyjaciółmi, Henrim, Gerardem oraz Clodem postanowiliśmy poznać lepiej zachodnie rubieże kraju. Zatrudniliśmy się jako pomocnicy trapera Poiree. Aby dotrzeć do jego terenów łowieckich leżących na północ od jeziora Nipigon musieliśmy najpierw przepłynąć jeziorami Huron i Górnym. Niestety gdy byliśmy już na jeziorze Górnym złapała nas burza. Nasze łodzie zostały zatopione i straciliśmy cały skromny dobytek. Ja złapałem się masztu, który unosił się na wodzie i jakoś przeżyłem. Niestety moi towarzysze mieli mniej szczęścia. Gdy nad ranem słabnące już dale wyniosły mnie na brzeg byłem tak osłabiony, że nie miałem siły nawet wstać. Wtedy znaleźli mnie Czipewejowie. Okazali się przyjacielscy. Zanieśli mnie do wioski i wykurowali. Spędziłem z nimi przeszło pół roku i był to najpiękniejszy okres mojego życia. W drugim miesiącu mojego pobytu do wioski przybył Indianin Nezperce, imieniem Samotny Wilk z siostrą Wiotką Trzciną. Zakochałem się w niej i dużo czasu spędzaliśmy razem. Pewnego dnia obóz moich przyjaciół napadli Mohawkowie. Wtedy uratowałem jej życie. Uzyskałem dozgonną wdzięczność jej brata, a wkrótce potem pobraliśmy się według indiańskiego rytuału. Stwierdziłem jednak, że powinienem powiadomić swoich rodziców o tym, co się ze mną dzieje. Postanowiłem, że najlepiej będzie jak pojadę do domu i powiem im o wszystkim. Miało mnie nie być najwyżej miesiąc, ale moja wizyta znacznie się przedłużyła. Wreszcie osiągnąłem swój cel, rodzice zgodzili się na mój związek z Indianką, pod warunkiem, że ją poznają i weźmiemy katolicki ślub. Kiedy uszczęśliwiony wróciłem do osady Chipewejów, jak grom spadła na mnie tragiczna wiadomość. Podczas mojej nieobecności Wiotka Trzcina została zabita przez niedźwiedzia, a jej brat kilka dni po wypadku opuścił wieś i odszedł. Zrozpaczony powróciłem do miasta i zaciągnąłem się do armii. Było to przeszło dziesięć lat temu. Przez ten czas nie widziałem go ani razu. Ostatnio jednak odwiedzałem się, że mieszka w pobliżu Uranium City i pracuje w sklepie Ozeasza McNamary , jednak dotychczas nie miałem czasu aby go odwiedzić. - Niespecjalnie rozumiem jak mogła by nam pomóc ta miłosna opowieść – odparł zgryźliwie Madison. - Nie dał mi Pan dokończyć, ten Indianin to wspaniały tropiciel, najlepszy jakiego znałem, a znałem wielu. - To istotnie daje pewne nadzieje - rzekł Oliver nieco żywszym głosem - czasu jest niewiele. Proponował bym aby wyruszyć jeszcze dziś. Młody Madison i Douglas wstali od stołu i udali się do koni, aby zaraz wyruszyć w drogę, zaś pozostali mężczyźni z wyjątkiem podporucznika oraz szeryfa i jego zastępców , którzy musieli wracać do swoich obowiązków postanowili zostać jeszcze trochę lecz wkrótce i oni się rozjechali. Z Kate Douglas została jedynie jej przyjaciółka Anna Ljerginsen. 7 Cofnijmy się teraz o dwa dni wstecz. W miejskim areszcie w Fond na drewnianej pryczy siedział z opuszczoną głową Jim Custer. Był to mężczyzna w średnim wieku, niezbyt wysoki, ale o bardzo muskularnej budowie. Na jego twarzy wyraźnie malował się wyraz niezwykłego przygnębienia i rezygnacji. Od wielu godzin nie mógł zasnąć. Po jego głowie krążyły różne myśli, a nie były one zbyt wesołe. Powoli analizował wydarzenia ostatnich godzin. Już od jakiegoś czasu miał dziwne przeczucie, ze stanie się coś niedobrego. Kiedy usłyszał od Sherridana, że zamierza tak po prostu wjechać do miasteczka i zastrzelić szeryfa oraz wszystkich, którzy się nawiną pod rękę, myślał, że tamten żartuje sobie z niego, lecz niestety mówił serio. Próbował odwieść go od tego pomysłu, lecz herszt był zbyt pijany aby móc mu przemówić do rozsądku. Jim wiedział, że taki szaleńczy plan nie może skończyć się dobrze. Zginęło czterech jego kompanów, a on dał się złapać jak małe dziecko, gdy przygniótł go jego własny koń. Skompromitował się w oczach towarzyszy i na dodatek siedzi w areszcie czekając na wyrok, który w przy jego przeszłości może być tylko jeden. Nie bał się śmierci, lecz z drugiej strony głupio był ginąć w taki sposób. Co innego w walce z bronią w ręku. Najbardziej bolało go jednak to, że okazał się gorszy i ,że został pokonany. Zrezygnowanym wzrokiem rozglądał się po celi. Nagle w jego głowie zaświtał pomysł. Nie był dobry, lecz widział, że szansę ma tylko jedną, gdyż po pierwszej próbie ucieczki napewno by go przykuli do ściany i dodali jeszcze paru strażników. Jego anioł stróż akurat przysnął. Jim podszedł do wiadra z wodą, przeznaczona do mycia i wylał jego zwartość na podłogę aresztu. Teraz musiał już tylko czekać. Zastępca szeryfa obudził się po kilku minutach, które dla Jima ciągnęły się w nieskończoność. Spostrzegł, że więzień stoi przy samych kratach. - Siadaj na prycze Custer i niczego nie kombinuj. No co nie słyszysz! Chciał podejść bliżej, jednak nogi niespodziewanie “uciekły” spod niego. Stracił równowagę i poleciał na kraty, a tam już czyhał Jim. Wyciągnął rękę z pomiędzy prętów i chwyciwszy szyję strażnika, przyciągnął ją i tak mocno ścisnął mu krtań, że ten nie mógł nawet krzyknąć. Roger, czuł że gwałtownie traci siły, próbował jeszcze sięgnąć po broń, lecz napastnik złapał go za przegub dłoni i wykręcił ją boleśnie. Z gardła Granta wydobył się przytłumiony charkot i bezwładnie osunął się na podłogę. Jim szybko chwycił klucz przypięty to pasa nieboszczyka i otworzył celę. Zabrał broń oraz amunicję zabitego i wyszedł na ulicę. W około było zupełnie pusto, jedynie w oknach pobliskiego saloonu paliły się światła. Zaczął ostrożnie przemykać się w kierunku portu, aby ukraść jakaś łódź, jednak nie było to takie proste. W każdej chwili ktoś mógł się pojawić, a jego twarz była ogólnie znana. Kilka razy napotykał na swojej drodze zataczających się mężczyzn, lecz ponieważ sam udawał pijanego i szedł z mocno pochyloną głową żaden z nich nie zwrócił na niego uwagi. Kiedy wreszcie dotarł do jeziora okazał się, że na nadbrzeżu nie ma ani jednej łodzi. Przystanął na moment nie zdecydowany co dalej robić ,gy nagle kątem oka ujrzał zbliżającego się mężczyznę. Natychmiast się odwrócił. Tamten przyjrzał mu się uważnie i nagle uświadomił sobie kogo ma przed sobą , zawahał się na ułamek sekundy i to go zgubiło. Chwycił rewolwer, lecz bandyta silnym zamachowym kopnięciem wytrącił mu go z dłoni, a następnie powalił błyskawicznym uderzeniem łokcia w twarz. Gdy stwierdził, że mężczyzna już mu nie zagraża rozejrzał się i szybko schował się między dwa pobliskie domy. Zdawał sobie sprawę ze swego trudnego położenia i szybko, stwierdził, że pozostała mu tylko jedna droga. Musiał jedną z górskich przełęczy przedostać się na drugą stronę, gdzie nic już mu nie groziło. Mimo, że o tej porze roku było to niezwykle niebezpieczne postanowił jednak spróbować, ponieważ nie miał żadnego innego wyjścia. Po dojściu do takiego wniosku ruszył brzegiem jeziora w stronę gdzie kończyło się miasteczko i po chwili zniknął w ciemności nocy. 8 Był wczesny mroźny poranek, poprzez lekko pofalowaną powierzchnie jeziora Athabaska żwawo mknęło lekkie canoe. Siedzieli w nim Madison i Douglas. Jakakolwiek, żegluga o tej porze roku była niezwykle niebezpieczna, gdyż powierzchnia jeziora pokrywała się w nocy cienka skorupą lodu, który nim stopniał unieruchamiał łódź. Gdyby temperatura gwałtownie spadła i pokrywa lodowa nie stopiła by się zostali by uwięzieni, ale podjęli ryzyko ponieważ droga wodna była znacznie krótsza od lądowej, a wiosłując na zmianę mogli odbyć podróż robiąc jedynie krótkie przerwy w nocy. Pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna. Idealnego błękitu nieba nie psuł najmniejszy nawet obłoczek, jednak wiszące nisko nad horyzontem słońce było blade i dawało niewiele ciepła. W nie wielkiej odległości na północy widniały zarysy brzegu porośniętego gęstym świerkowym lasem. Michael zaczął sterować w jego stronę i po krótkim czasie znaleźli się zaledwie kilkanaście metrów od wąskiej kamienistej plaży. Wiosłowali jeszcze parę minut i ich oczom ukazała się niewielka zatoka. W oddali widać było niewielkie miasteczko. Mężczyźni przycumowali łódź do nadbrzeża i ruszyli w stronę zabudowań, ponieważ była to niedziela na przystani panował olbrzymi tłok. Z trudem przedzierali się w stronę rynku. Kiedy wreszcie tam dotarli udali się wpierw do miejscowej oberży. Wprawdzie ich sprawa była niezwykle pilna, lecz byli zmęczeni podróżą i chcieli się nieco pokrzepić. Niestety na sali nie było wolnych stolików, postanowili więc załatwić najpierw sprawę w jakiej przybyli do Uranium City. Wyszli więc na ulicę i próbowali się dowiedzieć, gdzie znajduje się poszukiwany przez nich sklep, jednak każda zaczepiana przez nich osoba okazywała się kimś przyjezdnym. A inni okazywali wielkie zdziwienie i szybko się oddalali. Wreszcie jakiś chłopak powiedział im, że może ich tam zaprowadzić, ale nie za darmo. Ponieważ nie mieli innego wyboru, dali mu parę centów i po chwili stali już przed dużą oszklona witryną. Weszli do środka i podeszli do szerokiej lady za, którą stał bardzo wysoki i chudy jegomość z długa siwa brodą. Ubrany był w długi wojskowy płaszcz, a na głowie miał małą haftowaną na złoto jarmułkę. Parzył się na nich podejrzliwym wzrokiem, od razu rozpoznał w nich obcych. Oliver wzruszył ramionami i rzekł: - Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panem Ozeaszem Mc Namara . - Możliwe. - odparł tamten nadal bacznie im się przypatrując. Michael chciał się odezwać, Douglas nakazał mu gestem ręki milczenie i powiedział równie spokojnym tonem co poprzednio: - Zakładam więc, że to pan. Czy mógł by pan udzielić nam pewnej informacji ? Chodzi nam jedynie o to, czy w tym sklepie pracuje pewien Indianin. Kiedyś nazywał się Samotny Wilk. - Nie mam obowiązku udzielania nikomu takich informacji. - Myślę jednak, że dobrze będzie aby pan to uczynił. - A ja myślę, że najlepiej będzie jeśli natychmiast opuszcza panowie mój sklep, jeśli nie macie zamiaru nic w nim kupować, a jedynie mnie straszyć. - odpowiedział bezczelnym tonem kupiec. W tej chwali młody Madison nie wytrzymał i rzekł : - Na razie jeszcze nikt panu nie grozi, ale jeśli natychmiast nie odpowie nam pan to w każdej chwili możemy zacząć. Jestem zastępca szeryfa z Fond. Handlarz ujrzawszy odznakę stracił nieco pewności siebie i rzekł znacznie uprzejmiejszym głosem: - Skoro jesteście przedstawicielami prawa chętnie wam pomogę. Mam nadzieję, że nie żywicie urazy, ale ostatnio plącze się tu tyle podejrzanych typów, że nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia . Owszem pracował tu pewien Indianin o podobnym imieniu, ale w kilka dni temu został przyłapany na kradzieży maki z zapasów i powieszony. Michael i Oliver popatrzyli na siebie zrezygnowanym wzrokiem i wyszli ze sklepu. Byli w tak podłym nastroju, że stracili nawet apetyt, a ponieważ w hotelu nie było wolnych pokoi postanowili mimo zmęczenia jeszcze tego samego dnia udać się w drogę powrotną, ale podróż nie była dla nich zbyt wesoła. Wiosłowali w milczeniu i przez całą drogę zamienili jedynie parę słów podczas nocnych biwaków. Doskonale zdawali sobie sprawę, że ostatnia szansa na to, że da się jeszcze odnaleźć Mary, umarła wraz ze śmiercią Samotnego Wilka. Wszystkie na nowo rozbudzone nadzieje, ostatecznie się rozwiały.
  15. Niestety musze się zgodzić. Choc zwykle nie lubie wstawiać negatywnych komnentarzy. Mam dobrą zasade co do pisania i polecam ja innnym. Jeśli masz pomysł na opowiadanie, które wydaje ci sie dobre, to jeszce wcale nie jest powód do tego aby przenosic je na papier. Ja zawsze chodze z każdym opowiadaniem długi czas zanim zaczne je spisywać. pozdrawiam
  16. Kolejnie opowiadanie z serii Historie miłosne, świetne. Świat pokazany w porządnie wykrzywionym zwierciadle i jak zwykle można sie nieźle ubawić zasakujacytmi scenami, chocby tą kiedy koleś otwiera nago drzwi. Zakończenie znów zaskakujące, jednak poprzednie opowiadanie podobało mi sie bardziej. Mam nadzieję że powstanie następne pozdrawiam
  17. Dzięki, opisy przyrody zawsze były moją mocną stroną, a wzoruje się na Londonie, Curwoodzie i SZklarskim, którzy robili to świetnie. To właśnie od tych opisów sie zaczęło, kiedyś poszedłem do małego akacjowego lasku niedaleko mjej działki i on właśnie był prototypem tego z opowiadania. Reszte dodałem znacznie później. Co do zakończenia nie chciałem by było standardowe i kończyło się naprzykład atakiem, który jak każda scena batalistyczna czy to mniejsza czy większa, jest trudny do opisania, a ja szcególnie nie mam do tego talentu moje opisy potyczek są raczej drętwe (nie to co Mistrz Sienkiewicz). Zreszta opowiadanie można w kazdej chwili zmienić, ja zmieniam swoje po kilkanaście razy zanim jestem, prawie zadowolony. dzekuje za komentarz pozdrawiam
  18. DZięki za uwagi. W miarę możliwości poprawaiłem co się dało. Co do ortografi czy interpunkcji to pisząc skupiam sie na czymś zupełnie innym i dopiero po napisaniu proszę kogos o korekte (nie zawsze). CZaem z czasu przeszłego przeskakuje na teraźniejszy, ponieważ ostatnio pisalem scenariusze gdzie obowiązuje własnie czas teraźniejszy i tak wszedł mi od w krew, że nie moge sie przywyczaić to przeszłego i brzmi on dla mnie sztucznie, ale stopniowo sie przesawiam. Opowiadanie napisałałem juz ze dwa lata temu i dopiero niedawno zmieniłem nieco dialogi, poprzednie były nieco drętwe. pozdrawiam
  19. Powoli zapadał zmierzch. Krwawe promienie zachodzącego słońca barwiły na czerwono pnie drzew. Na skraju lasu było jeszcze widno, lecz w miarę oddalania się od niego robiło się coraz ciemniej. Natomiast w głębi panował już gęsty mrok. W powietrzu unosił się ciężki zapach kwiatów akacji, dzikiego bzu i czeremchy. Po ziemi, snuła się biała jak mleko mgła . Ciszę wieczoru urozmaicał jedynie śpiew słowików i innych nocnych ptaków. Słońce schowało się za horyzont. Na niebo wypłynął księżyc i wypełnił cały las niezwykłym blaskiem. Podświetlone mgły unoszące się nisko nad ziemią, sprawiały wrażenie welonów. Nagle księżyc schował się za chmurami i zrobiło się jeszcze ciemniej. W gęstej i wysokiej trawie leżało nieruchomo kilka postaci. Gdy tylko ściemniło się jedna z nich szepnęła ledwo dosłyszalnym głosem: - Już czas, bracia . Po chwili cały oddział prześlizgiwał się bezszelestnie przez gęste poszycie. Po pewnym czasie między drzewami zamajaczyła polana. Gdy wszyscy dotarli na skraj gąszczu ujrzeli ledwo rysujące się we mgle kontury kilku drewnianych baraków porozrzucanych nad cicho szemrzącym strumieniem. Było to obozowisko poszukiwaczy złota, a nocnymi gośćmi byli Szoszoni. Działka leżała w bardzo bagnistej i niezdrowej okolicy. Powietrze przesycone było zapachem gnijących roślin. Dookoła słychać było jedynie skrzeczenie żab i szum wiatru w konarach sędziwych drzew. Prawie każde z nich pamiętało jeszcze czasy przed przybyciem białych kiedy Indianie żyli w zgodzie z naturą dającą im schronienie i niewyczerpane źródło żywności. Jeden z czerwonoskórych, zapewne przywódca, naśladując pohukiwanie sowy, powiadomił resztę swych ludzi, że już przybył. Po chwili z kilku innych miejsc, w pewnych odstępach czasu, odezwały się odgłosy innych nocnych zwierząt. Oznaczało to, że pozostałe grupy były już na stanowiskach. Uspokojony Indianin legł z powrotem na trawę w oczekiwaniu na świt. Tymczasem w obozie naczelnik kopaczy obchodził warty i sprawdzał czy nikt nie śpi. - No, i jak tam Lars ? - Cisza i spokój. - odezwał się sennie wartownik. - zresztą jak zwykle. - Nie daj się zwieść pozorom. - rzekł poważnie Ericsson. - bardzo zaniepokoiły mnie te odgłosy. Siedzimy tu już od dwóch miesięcy i jeszcze ani razu nie było słychać sów. Trzeba mieć się na baczności, świt to ulubiona pora Indian do urządzania napadów. Wszak jeszcze w San Francisco ostrzegano nas, że Szoszoni wykopali topór wojenny. - Może i masz rację. - odrzekł lekceważącym tonem Lars. - Nie może, lecz na pewno . Warownik kiwnął głową poczym położył się na ziemię i zaczął od niechcenia bawić się gałązką, po chwili zasnął. W tym samym momencie rozległ się potrójny krzyk sowy, był to znak da pozostałych oddziałów, że atak nastąpi o świcie. Dowódca podszedł do Larsa. Energicznie nim potrząsnął i rzekł nerwowym głosem: - Obudź się natychmiast durniu. Jeszcze zdążysz się wyspać. Wartownik uniósł się na łokciu, ale gdy tylko Erricson się odwrócił, położył się znów i momentalnie zasnął. Nagle ponownie rozległ się odgłos sowy. Tym razem podwójny i szybki. Erricson podbiegł do wartownika i z furią kopnął leżącego w nogi ten zerwał się i wystraszony krzyknął: - Co do cholery !! - Zamknij się i idź i obudź resztę, szybko. Do rana będziemy czuwali razem. - No, dobrze już dobrze idę, ale myślę, że przesadzasz. - Idź szybciej do diabła i nie ,,filozuj" tyle. - warknął Erricson sięgając do kolby rewolweru. Po chwili około dwudziestu uzbrojonych mężczyzn ukazało się na polanie. Natychmiast, ku wielkiemu zaskoczeniu Indian, rozbłysnęło kilka ognisk. Wódz natychmiast zorientował się, że został przechytrzony, ponieważ jednak jego ludzie nie byli dostatecznie uzbrojeni potrójnym krzykiem sowy dał hasło do odwrotu. Czerwonoskórzy, cicho jak duchy, zagłębili się w gęstwinę leśną i po chwili rozpłynęli się w mroku.
  20. "pierdol Barbi aż się zgarbi" taki komentarz wyraźnie określa poziom komentującego więc nie zostaję mi nic do powiedzenia pzdr
  21. Brzmi jak wypis z pamietnika cięzko chorej osoby, jak dla mnie zbyt przygbnębiające. W dodatku przywołuje przykre wpomnienia u osób które tez kiedyś były chore i miały podobne przrzejścia, na przykład u mnie. okreslenie że wody że jest "o temeperaturze pokojowej" moim zadaniem zbędne, ponieważ nie wnosi nic nowego, a w tak króciótkiej formie należy pisać tylko o tym co najbardziej istotnie, inaczej całosć ulega rozbiciu, a uwaga rozproszeniu. Ale ogólnie niezłe. To tylko moje skromne zdanie. ;-) pozdrawiam
  22. Chciałem tekst uczynić bardziej tajemniczym, dodac jeszecze jedno niedomówienie i zagadkę. Im mniej sie wyjasni tym opowiadanie jest ciekawsze (przynajmniej miom zdaniem), lepiej zostawić nieco czytelnikowi i jego wyobraźni. Przecież gdyby nie stało sie coś dziwnego stan bohatera można by wyjaśnic zawałem czy wylewem ;) ;) dziękuję za komentarz pozdrawiam
  23. Nareszcie ktoś skomentował ;) dzięki. :D Co do interpunkcji to nie jestem najmocniejszy, ale postraram sie coś zmienić. Faktycznie to miało być coś w rodzaju kina drogi i znacznie dłóższe, ale zmeniłem zdanie i dopisałem takie własnie zakończenie. To ma być pierwsze opowiadanie z cyklu "Z dreszczykiem" Na razie może ten dreszczyk niewielki ;) ale z czasem może sie to rozwinie. pzdr
  24. Jeśli komus się nie podoba to ok, ma prawo zjechać mój wiersz równo od góry do dołu. Ale tego typu kąśliwe uwagi można zachowac dla siebie. A jesli ktos chce sobie pożartować odsyłam do stron z humorem. Mnie tego typu komentarze bynajmniej nie śmieszą. A wszystkim tym, którzy podobne piszą dedykuje wierszyk Tuwima Na Krytyka.
  25. Było ciepłe czerwcowe popołudnie. Skrajem szosy szedł wolno młody chłopak. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie wytarte dżinsy i zielona wypłowiałą podkoszulkę. Czoło ocieniał mu duży, słomkowy kapelusz typu Panama, natomiast plecy uginały mu się pod ciężarem sporego plecaka. Szedł od rana prawie bez przerwy i wyraźnie było po nim widać znużenie, jednak postanowił, że dojdzie do najbliższej wsi, aby tam znaleźć nocleg. Od napotkanego wieśniaka dowiedział się, że dzieli go od niej jeszcze około pięciu kilometrów. Czasami przystawał bezskutecznie próbując zatrzymać jakiś samochód lub furmankę, lecz jego podniszczone i nieco już brudne ubranie oraz zarośnięta, spocona twarz pokryta warstewką kurzu powodowały, że nie sprawiał zbyt dobrego wrażenia. Do tego ruch był bardzo niewielki, a od kilku godzin prawie zupełnie ustał. W pobliżu nie było ani lasu ani nawet pojedynczego drzewa pod, którego rozłożystymi konarami znalazłby nieco cienia. Upał wciąż wzrastał, a potęgował go silny, suchy wiatr południa. Poza tym zaczynał mu doskwierać głód i pragnienie. Jego skromne fundusze prędko się wyczerpały, choć ledwo dwa dni temu wyruszył z domu . Pieniędzy zabrał dość, więc początkowo chciał podróżować autostopem. Niestety pewien nieuczciwy kierowca wykorzystał to, że nie umówili się do ceny i wyłudził od niego prawie całe oszczędności. Miał nadzieję, że we wsi, do której dojdzie zatrudni się do pomocy przy żniwach, które od kilku dni szły pełna parą. Chciał tam dotrzeć przed zmrokiem, aby ludzie nie poszli spać. Był kompletnie wykończony, bo wszakże miało się już ku wieczorowi, lecz upał nie zmniejszył się, a jakby tego było jeszcze mało nagle zrobiło się duszno i parno jak przed burzą. Ciężkie i nawilżałe powietrze utrudniało oddychanie. Nogi stawały się coraz bardziej ociężałe. Wreszcie dojrzał z daleka zbawczy drzewa. Na myśl o bliskim odpoczynku natychmiast nabrał nowych sił i przyspieszył. Zszedł z głównej drogi w pole i po chwili zagłębił się w niewielki brzozowy lasek. Panował w nim przyjemny ożywczy cień. Z trudem przedzierał się przez gęste zarośla dzikiego bzu i czeremchy. Wreszcie dotarł do małej polanki porośniętej soczystą, zielona trawą. Z ulga zdjął plecak i legł na miękkiej murawie. Zamknął oczy i rozkoszował się miłym chłodem. W miarę upływu czasu jego myśli stawały się coraz cięższe i bardziej leniwe, aż w końcu zapadł w głęboki sen. Obudził się po pewnym czasie cały mokry od rosy; była głucha noc. W pobliżu rozległo się nieprzyjemne, jękliwe pohukiwanie puszczyka. Po chwili ponowiło się, tym razem znacznie bliżej. Chłopak wzdrygnął i szybko wstał niepewnie rozglądając się w około. Las, który w dzień wydawał się przyjazny i sympatyczny w nocy diametralnie odmienił swoje oblicze. Do okoła rozlegały się tajemnicze szelesty i odgłosy. Nieco przestraszony i niezadowolony, że pozwolił sobie na tak długą drzemkę wstał, założył plecak i począł pośpiesznie kierować się w stronę z której przyszedł. Po kilku minutach wydostał się z chaszczy i wyszedł na otwartą przestrzeń. Jeszcze raz obejrzał się za siebie i czym prędzej ruszył w kierunku szosy. Dopiero gdy dotknął stopami twardej nawierzchni odetchnął z ulgą. Całe niebo było pięknie rozgwieżdżone, a ledwo wzeszły księżyc wisiał nisko nad horyzontem. Na północy widniała Mała Niedźwiedzica musiało być więc już po północy. Powietrze był rześkie i przyjemne. Jednak gdy całkiem się ochłodziło chłopak wyciągnął koszule flanelową i ubrał się w nią. Zrobiło mu się ciepło i przyjemnie. Wtem spostrzegł brak kapelusza. Lecz mimo, że była to dotkliwa strata, postanowił jakoś ją przeboleć, gdyż na myśl o tym, że miałby wrócić na miejsce gdzie spędził noc zimne ciarki przeszły mu po plecach. Poszedł więc dalej. Był już mocno zmęczony, gdy z daleka doleciało go szczekanie psów. Wieś była już niedaleko i wkrótce ujrzał w ciemnościach zarysy pierwszego domu. Ponieważ okna były ciemne, szedł dalej. Mijał kolejne zabudowania, lecz wszędzie spotykał go zawód. Nagle katem oka spostrzegł za sobą błysk światła. Zaintrygowany obejrzał się do tyłu i zobaczył jakąś niską postać idącą poboczem z latarką w ręku. Przystanął zaciekawiony tym, kto spaceruje o tak późnej porze. Jego zdziwienie wzrosło jeszcze gdy stwierdził, że nocnym wędrowcem jest dziewczyna. Nie widział jej zbyt dokładnie, lecz na pierwszy rzut oka wyglądała na jakieś piętnaście, szesnaście lat. Gdy go dostrzegła przystanęła nieco wystraszona i zaskoczona. Zaczął więc iść w jej stronę uśmiechając się, lecz dziewczyna widząc, że się do niej zbliża. Zaczęła się powoli cofać, wyraz strachu na jej twarzy zaczął się wzmagać. W końcu zawołała z przerażeniem : - Nie podchodź ..., nie zbliżaj się.- Jej głos powoli przechodził w rozpacz. - Proszę nie, nie, nie !!! Błagam Zostaw mnie !! W tej samej chwili odwróciła się i zaczęła uciekać. Chłopak był tak zaskoczony, że na moment oniemiał. Wiedział, że po dwóch dniach bez mycia, nie wyglądał nadzwyczaj pięknie, ale nie przypuszczał, aby jego wygląd mógł wzbudzić w kimś taki paniczny strach. Rozejrzał się niepewnie na około, ale oprócz niego samego nie było tam nikogo. Chwile jeszcze rozmyślał nad tym co mogło tak przestraszyć dziewczynę, ale w końcu stwierdził, że widocznie musiała być wyjątkowo strachliwa, lecz to z pozoru logiczne wyjaśnienie jakoś nie przemawiało do niego. Postanowił, że najpierw znajdzie nocleg, a dopiero następnego dnia poszuka dziewczyny i wtedy napewno wszystko się wyjaśni. Jeszcze raz niepewnie rozejrzał się naokoło i poszedł dalej szosą w nadziei, że może ktoś nie będzie jeszcze spać. Doszedł prawie do ostatnich zabudowań, gdy w jednym z okien dostrzegł słabe światło. Skierował się w stronę płotu i przeszedł przez otwartą furtkę. Wszedł na ganek i zapukał w drzwi, lecz odpowiedziała mu cisza. Zapukał ponownie, tym razem mocniej i dłużej, bez rezultatu. Dopiero teraz ze zdziwieniem stwierdził, że na podwórzu nie było ani jednego psa. Nacisnął klamkę i ku jego zdziwieniu drzwi ustąpiły. Wszedł do środka i zobaczył, że jest tam zupełnie pusto, w jednym z pokojów paliła się staroświecka lampa naftowa. Nagle cały zdrętwiał. Instynktownie wyczuwał w pomieszczeniu czyjąś obecność. Poczuł dotkliwe zimno. Chciał się obrócić, lecz nogi podmawiały mu posłuszeństwa. Próbował krzyknąć, ale nie mógł otworzyć ust. Wtem lampa paląca się w jednym z pomieszczeń nagle zgasła i zrobiło się zupełnie ciemno. Uczucie zimna wzrastało z sekundy na sekundę. Zaczął tracić przytomność. Kontury widzianych przedmiotów rozmazywały się coraz bardziej. Po chwili jego ciało bezwładnie osunęło się na podłogę i natychmiast zniknęło.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...