Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rafał Różewicz

Użytkownicy
  • Postów

    451
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Rafał Różewicz

  1. ktoś kto woli musztardę, odrzuci to w diabły i spali stodołę. jezuska można schować do szafy zagłuszyć wycie---to mi się podoba. ale ogólnie temat nie jest zbytnio ciekawy. pozdrawiam.
  2. razi mnie troszkę interpunkcja. A wiersz? No powiem, że niektóre wersy mnie zaciekawiły. Choć dla mnie trochę za bardzo "użalanie się"
  3. nienawidzę sandałów.....motyw z autobusem i chodnikami bardzo mi się podoba. mały + puenta zastanawia. Wbrew pozorom jest trochę wieloznaczna. Pozdrawiam
  4. samo życie. pozdrawiam + za spostrzegawczość - za formę rymy takie sobie (ogólnie forma)
  5. podoba mi się najbardziej 1 strofa. W drugiej zamieniłbym kolejność ze spójnikiem "to". Dałbym go w środek wersu. Reszta tak mniej ciekawa....
  6. jeszcze proszę nie zwracajcie uwagi zbytnio na interpunkcję. To moja słaba strona. Błędy pewnie są i nie tylko interpunkcyjne. Ale jeszcze się uczę. Miłego czytania. Ps. Fragment zaczyna się od akapitu oczywiście, ale coś nie chce mi go wyedytować.
  7. Nadeszła połowa listopada, lecz drzwi od domów były zamknięte na zamki marki Gerda albo Alpha, dosłownie na cztery spusty, tak się bali mieszkańcy zimnego listopada, tego bez uczuć. Był to miesiąc, w którym jeszcze święty Mikołaj nie wykorzystywał swoich współpracowników, a Maryja nie urodziła Jezusa, bo była dopiero w ósmym miesiącu ciąży. Czy każdy przewidział, co by zaszło, gdyby wystąpiły śmiertelne komplikacje przedporodowe i dzieciątko by za trzydzieści lat nie zawisło na krzyżu? Straszne! Nie byłoby świąt, za trzydzieści lat zbawienia, a wściekłe dzieci pomordowałyby swoich rodziców. To przecież taka tragedia, ale co z 6 grudnia? Na niekorzyść krasnoludów, jednak na zadowolenie ich szefa odbyłby się, a ja czasem myślę: Czy oni nie chcieliby zrobić jakiegoś strajku? Strajku takiego generalnego, bo podczas niego ujeżdżaliby te renifery, które później wypuściliby do lasu, choć nawet to jest nierealne i przecież renifery uwięzione są w zagrodach. A może? Gdyby rozpowszechnić plakat z napisem „Zabij starego!” to dotarłoby to do nich? Zapewne cała ta propaganda zrobiłaby swoje i nie tylko wśród krasnoludów, w końcu policja odnotowałaby zabitych ojców we własnym łóżku, a przy ciałach leżałby plakat „ Zabij starego!” Czasem wystarczy jeden impuls. Miesiąc temu Pan Kłaczek, mąż Kobitki, ojciec Laury, rozpoczął życie z dala od nas. Kopnął w kalendarz i ludzie dziwili się, dlaczego kopnął, przecież to był taki opanowany człowiek, który malował i nawet pędzel był mu posłuszny, kiedy Laura i Kobitka chowały się po kątach, tudzież pod stołem. Ale cicho! Stół był duży, przykryty obrusem i zwykły obserwator, mógł nie zauważyć ich pod tym stołem, tak więc, że Pan Kłaczek często miał gości, a przy tym był jeszcze zły, to one nawet tam spały. Niestety te spanie nie było zawsze, bo on kazał podglądać gościom buty i zdawać później relacje, jakie były, czy błyszczące i jak już zostały wybrane najlepsze buty, najczęściej Boleńka, to mawiał, że chce mieć takie same na pogrzebie, kiedy zechce mu się kopnąć. Taki ten malarz był pomysłowy, a zarazem głupi i sam nie patrzył innym na obuwie, przecież nie wypada! Miesiąc temu, gdy Kobitka wreszcie wyszła spod stołu, serce waliło mu tak mocno, że w nocy zwaliło go z łóżka i z niej. Żona później zaczęła się zwierzać, bo role odwróciły się tej nocy i choć raz ona chciała być wymagająca, chciała dorównać Kłaczkowi w wymaganiu, ale jak na złość, to go wyczerpało. Nic innego nigdy nie przemęczyło go bardziej, nawet te codzienne obserwowanie ludzi, siedzenie na ławeczce przed domem i komentowanie „Głupcyki!” dlatego wszyscy zastanawiali się, co by powiedział na to całe zamieszanie, które się szykowało. Pewnie by obserwował, trzymając artystyczną rączkę w spodniach, później Kobitka pytałaby się skąd te białe plamy, bo pewnie nie od białej farby, a on by radośnie odpowiedział „Własnej roboty, własnej roboty!”. Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że Pan Kłaczek przewracał się w grobie, bo miasteczko opanowała prawdziwa histeria. To nie była taka sama, jak podczas obchodzenia Dni Miasteczka, na których niestety z każdym rokiem wypuszczano w niebo coraz mniej baloników. Była jeszcze większa. Boleńko, ten co według Kobitki i Laury miał najczystsze buty pod stołem, on był okulistą i czując szansę na interes, postanowił sprzedawać w zimie ciemne okulary. Doszedł do wniosku, że tak łatwiej będzie ukryć pod nimi rozbieranie dziewczyny wzrokiem, która niedługo przybędzie. Musiał się chłopina wiele natrudzić, dać trochę łapówek, przecież kto w listopadzie trzyma je w hurtowniach, w tym jeszcze miesiącu, bez uczuć! Kiedy jednak wytłumaczył w hurtowni i tam, gdzie lepiej nie wiedzieć, oni kiwali tylko głowami, gwizdali i przysyłali mu sprowadzony towar, a Boleńko zacierał ręce, bo sam przy okazji sprawił sobie nowe i podczas jej przyjazdu, będzie je ciągle nosił. Parę dni później pojawiło się stoisko z okularami i od razu wszyscy się domyślili, nagle zaczęli okupować sklepik Boleńka, nazwali go geniuszem, więc okulista, aby zaspokoić żądania kupujących, musiał wyruszyć znów w drogę. Powrócił do hurtowni i tam, gdzie lepiej nie wiedzieć, oni wciąż gwizdali i kiwali głowami, przysyłali mu sprowadzony towar, a Boleńko tylko zacierał ręce. Nawet zaproponował im, aby przyjechali, bo on da im znać, kiedy ona przyjedzie i wtedy sobie popatrzą, dlatego dla zachęty chciał ich poczęstować papierosem, ale okazało się, że szefowie obu tych firm, to bliźniacy i obydwaj nie palą, więc Boleńko miał u nich na minusie. Skończyły się na jakiś czas dostawy, ludzie zaczęli odwracać się od niego, bo nie wszyscy zdążyli zakupić ciemne okulary i na dodatek pojawiło się na straganie konkurencyjne stoisko, któremu chciał się sprzeciwić. W nocy temu, co słynął z lśniących butów, wybito szyby na wystawie, padły hasła „Wolność handlu!” i tak oto skończyła się sława Boleńka, a on przygnębiony tym obrotem spraw, zamknął swój sklepik i tylko jeszcze gabinet, gdzie przyjmował pacjentów, funkcjonował.
  8. Rafale, "spostrzega" mi się nawet podoba. pozdrawiam
  9. ciekawe, troszkę wg mnie lekko ironiczne, ale ostatni wers " w jedną stronę" bym nie oddzielał od reszty, czytałoby się płynniej puentę. " przewidywalność zdarzeń" też niespecjalnie, bo wydaje mi się, że słyszałem to już wiele razy gdzieś. Proponuję tutaj pomyśleć i zastąpić czymś innym. Pozdrawiam i zostawiam +
  10. Pancolek może zajrzysz do mnie? Mam nowy i jestem ciekawy twojej opinii. Choć ja piszę różnie:)
  11. trochę nadmiar słów jak dla mnie, źle się czyta choć podział na strofy dobry. Pozdrawiam.
  12. heh nie mam czasu akurat tego teraz przeczytać, a nie chce pochopnie komentować. W każdym bądź razie Panie Jacku my się znamy ze spojrzeń:) Pozdrowienia
  13. dobre to. pozdrawiam
  14. tak, takie wyzwanie miłości. Może lepiej było to by zostawić dla tej 1 osoby aby to czytała?
  15. mam pytanie: co to są wachlrze??? poza tym choć nie lubię wierszy o miłości ten przeczytałem i mogę stwierdzić, że płynność utworu jest. Zaciekawił i na +
  16. taki dosyć przyjemny, nie są to częstochowskie rymy, ani też mistrzostwo świata, ale ma to coś w sobie. Szczególnie spodobała mi się 4 strofa.
  17. założenie dobre, ale wykonanie pozostaje wiele do życzenia. Wyszła błaha treść, przy czytaniu gubi się oddech, literówki, ogólnie to zły wiersz niestety. Może inne będą lepsze.
  18. już go wcześniej dziś czytałem i powiem, że mi się podoba. Jest przyjemny.
  19. a zapowiadało się dobrze a skonczyło tak sobie, Moim skromnym zdaniem lepiej by wiersz wyglądał bez przecinków i wielokropków.
  20. wg mnie rymy są trochę za banalne ale z wiersza uwagę przykuwa 2 strofa no i rym nie jest taki zły, mogę rzec, że dobry!
  21. wg mnie pierwsza strofa jest o niebo lepsza od drugiej. Radziłbym popracować nad drugą częścią, ale 1 strofa jest dosyć dobra i przyjemnie się czytało.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...