Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Krzysztof Adam Meler

Użytkownicy
  • Postów

    883
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Krzysztof Adam Meler

  1. Ban. Bye. a. A dałoby się Panie angello amerrozza nie wyrzucać na długo? W sumie nie obraził tutaj nikogo personalnie, a za nieokrzesane poglądy to może taki ban 3-dniowy? ;) Naprawdę wspaniałe wytłumaczenie. Określanie w taki sposób kogokolwiek to, delikatnie mówiąc, działanie niepoetyckie. Wspomnę, że użytkownik amerozzo może np na wniosek Ambasadora Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w Polsce lub po prostu Prokuratury Rejonowej, w której znajduje się siedziba serwera www.poezja.org odpowiedzieć karnie za te obelgi. Jak to nie obraził nikogo personalnie? Bush to nie metafora, a Prezydent sojusznika Polski i jak każdemu innemu człowiekowi na tej planecie należy mu się szacunek oraz odpowiednie podejście, że o protokole dyplomatycznym nie wspomnę.
  2. Ha!!! Bardzo dobrze. Tu ban naprawdę się należał. Można wypowiadać się językiem bez inwektyw! OoO!!!
  3. Faktycznie, wiersz jest tak mało podniecający, że cofnął mi podniecenie...
  4. Zabranianiem określa Pan tak naprawdę silniejsze argumenty. Rozumiem, że się Pan kreuje na niezależnego inteligenta. Niezależność gwarantuje Panu konstytucja, ale na to drugie inaczej trzeba zapracować niż Pan to zdaje się sugerować. ;* :* Nie ma silniejszych argumentów. Są tylko różne. Każda ze stron ma swoje i jedni drugim ich z rąk nie wytrącą. Z tym kreowaniem się, to ciężkie argumenty wytaczasz. Czasem odnoszę (być może błędne), wrażenie że przywiązujesz do tej dyskusji co najmniej taką wagę, jakbyśmy siedzieli właśnie np. w ławach poselskich, czy coś w ten deseń:) No, ale kończmy już ten offtopic, niech dyskusja toczy się swoim torem. Ja - póki co - nie mam nic do dodania. Ja do chęci przekonania Pana zbyt dużą wagę przywiązałem - wyłącznie. Pan jest w względach etycznych niereformowalny. ;*
  5. No dobre. Ale niedobre.
  6. Zabranianiem określa Pan tak naprawdę silniejsze argumenty. Rozumiem, że się Pan kreuje na niezależnego inteligenta. Niezależność gwarantuje Panu konstytucja, ale na to drugie inaczej trzeba zapracować niż Pan to zdaje się sugerować. ;*
  7. Zresztą nie ma sensu dyskusja, w której wypowiadają się ludzie niewładni zmienić cokolwiek. Jest to niestety zwykłe psioczenie, które owszem dodaje adrenaliny,ale de facto naprawdę nic nie wnosi. Temat tego typu powinien być omawiany publicznie, ale w o wiele szerszym gronie rzeczywistym. Tutaj możemy obrzucać się nawet inwektywami, a przecież ci ś. p. Oficerowie nie chcieliby swoją śmiercią budzić tego typu emocji. Po kilkudziesięciu postach widzę, że nie znajdziemy w tej sprawie kompromisu, co paradoksalnie wypływa z tego, że dotyka nas dziś ona bezpośrednio. Warto by powrócić do tej debaty, gdy żałoba minie (już jurto) i gdy wszystkie złe emocje przeminą, co może potrwać trochę dłużej. Osobiście uważam, choć to może tchórzostwo, że tego typu sprawy lepiej omawiać teoretycznie, na sucho. Niemniej żałobę uznaję w czasie teraźniejszym za zasadną [*]
  8. Dyskutować to można o pogodzie. Tutaj mamy do czynienia ze sporem prawnie niewłaściwym. Zamiast dostosować się do woli Prezydenta i Premiera, użytkownicy prezentują własną oryginalność i samodzielność intelektualną, która personifikuje motto media kłamią. Degrengolada. Czyli najlepiej jeśli w ogóle nie będe się odzywać, przytakując i klaszcąc na decyzje rządu i naszego cudownie-oświeconego prezydenta. Czy pan jest z PiS-u,bo widzę ,że jest pan oburzony nie tyle tym jak się odnoszę do żałoby, co do obecnego sposobu rządzenia. Mogę być nawet z Hamasu i nie powinno to stanowić pola Pani zainteresowań. A na poważnie, to premier jest z PO pragnę zauważyć. Wybory odbyły się w październiku. PiS przegrał. Wygrała PO. Premierem jest Donald Tusk. Marszałkiem Sejmu Bronisław Komorowski. Rząd i Parlament przyłączyli się do żałoby. Rozumiem, że moja partyjność pomogłaby Pani intelektowi nazwać się demaskatorką kaczyzmu, ale niestety źle Pani trafiła.
  9. Dyskutować to można o pogodzie. Tutaj mamy do czynienia ze sporem prawnie niewłaściwym. Zamiast dostosować się do woli Prezydenta i Premiera, użytkownicy prezentują własną oryginalność i samodzielność intelektualną, która personifikuje motto media kłamią. Degrengolada. Nie odmawiaj nam, proszę, prawa do wypowiedzenia własnego zdania o decyzjach "góry". Na tym min. polega demokracja i społeczeństwo obywatelskie. No chyba, że się mylę:) A tak swoją drogą, ciekaw jestem, jak w Twoim wykonaniu wygląda dostosowanie się do woli Prezydenta i Premiera? Nosisz się na czarno? Nie słuchasz zbyt głośno muzyki? W tym wypadku polega na tym, że nie mędrkuję jak jakiś opozycjonista, a solidaryzuję się z rodzinami zmarłych. Zapominacie, że zginęli piloci stanowiący kwiat polskiego lotnictwa oraz, że po II wojnie światowej jest to największa katastrofa lotnictwa wojskowego.
  10. Dyskutować to można o pogodzie. Tutaj mamy do czynienia ze sporem prawnie niewłaściwym. Zamiast dostosować się do woli Prezydenta i Premiera, użytkownicy prezentują własną oryginalność i samodzielność intelektualną, która personifikuje motto media kłamią. Degrengolada.
  11. Wiesz, jak się czyta każdą bzdurę, to faktycznie wychodzi na to, że się informacje wzajemnie wykluczają. Tak samo ma się rzecz ze złotymi myślami, aforyzmami. Ja tu mówię o dokumencie, a nie o pierdołach, które każdy se może na blogasku napisać. A czy ja napisałem, że wtedy nie powinno się wprowadzać żałoby? Napisałem tylko, że media "wykreowały" wtedy na kilka dni człowieka smutnego. Żałował każdy, a ilu z tych w żałobie interesowało się choć trochę papieżem przed jego śmiercią? Bo ja wiem ino tyle, że nazywał się Karol wojtyła i był z Wadowic. Nigdy nie słuchałem wiadomości o papieżu w wiadomościach i generalnie nic mnie to nie obchodziło. Dlatego ja w żadnej żałobie nie byłem, w przeciwieństwie do reszty hipokrytów. Teraz też żadnej żałoby nie mam. Postawę powyższą określa się nihilizmem. Rzeczą gustu i grzeczności jest epatowanie jej z założenia płynącą marnością w takich sytuacjach.
  12. Podobna sytuacja była, jak zmarł JP2. Jak w wiadomościach coś o Stolicy Apostolskiej leciało, każdy zaczynał gadać, bo to przecież najnudniejsza część wiadomości. Ale jak człowiek umarł, to każdy pokazywał publicznie, jak to mu przykro. Nagle wszyscy się zaintersowali człowiekiem, jak człowieka już nie było. Oto co mi powiedziała moja koleżanka: "Wiesz, spotkałam Justynę w autobusie z czarnym kwiatem. Była bardzo zdziwiona, że ja niczego takiego nie mam. Spytałam ją: > Odpowiedziała: >" Media znów robią wodę z mózgu ludziom. Ale po 11 września 01r. już nic mnie nie zdziwi. Tam przecież wmówiono ludziom, że w wyniku dużej tempereatury stopiła się czarne skrzynki (zrobione z materiałów wytrzymujących katastrofy lotnicze), ale nie tknięte zostały dokumenty "terrorystów", które są zrobione z papieru (sic!!!!!!!) i które idealnie obciążały konkretne osoby. Z ataku na najlepiej chroniony budynek świata - Pentagon - którego otacza cała armia kamer, ujawniono 4 (słownie: cztery) zdjęcia, na żadnym z nich nie widać samolotu (sic!). A supernowoczesne budynki zawaliły się po niespełna dwóch godzinach pożaru, będąc jednocześnie pierwszymi drapaczami chmur w historii ludzkości, które zawaliły się z powodu pożaru. "Wcale" nie jest to dziwne, że pożar objął od 70 do 74 piętra, czyli ledwie pięć kondygnacji, a reszta była nietknięta. Wieczorem tego dnia zawalił się jeszcze trzeci budynek, 40 paro-piętrowy, będąc trzecim wieżowcem w historii ludzkości (po dwóch WTC), który zawalił się z powodu pożaru. Normalnie, dzień cudów. A, no i jeszcze jak pięknie się te budynki waliły. Idealnie, jak domki z kart, zapadając się do środka. Media wcisnęły taki kit ludziom, więc teraz mogą im wciskać, że mamy w ogóle jakąś żałobę. Jakoś mam na sobie kolorowy sweter. A media kłamią, co udowodnił pośrednio linkami Mr. Zubr. Skoro żałoba, to czemu są reklamy, czemu jest ta reklama ze spadającym smaolotem??? Pozdrawiam. PS. Odnośnie WTC, bo do dziś wpienia mnie ta sytuacja, że przez tych morderców na czele z pizdą Bushem zginęło tyle ludzi, mogę podać link do bardzo interesującego DOKUMENTU, po którym ciężko dojść do siebie. Czarne skrzynki stopiły się wyniku erupcji TNT, który stanowił kamizelki terrorystów. Papiery,"(sic!)", pochodziły z lotnisk oraz agencji bezpieczeństwa a nie z samolotu. Poza tym co ma znaczyć ten wulgaryzm? Mówienie tak o kimkolwiek jest po prostu nietaktowne. Zwalanie winy na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który powinien być raczej nazywany bohaterem, jest zakłamaniem historii. Oczywiście, że "ta wojna" przyniosła wielkie żniwo także wśród Polaków, ale gdyby nie podjęte działania, terroryści z pewnością stawaliby się coraz śmielsi.
  13. Żałoba narodowa trwa i miejsca publiczne nie są właściwe do wypowiedzi krytykujących sens jej istnienia.
  14. AKT I Scena I Przed północą, zacisze parku; Franciszek i Stanisław spacerują, prawiąc o śmierci przyjaciela. Stanisław: Pamiętam czasy nadziei spełnionej Gdy z wód przedwiecznych zrodził Ojciec się Wziąwszy nas małych pod swoją obronę, Dając nam siłę, rodząc nowy dzień. Jak sięgam pamięcią i wspomnienia siłą, Tak widzę Jego, nadziei świtanie Tak słońce widzę, co ognistą żyłą Oplata serce kwilące przy ścianie. Zrodził się geniusz, co żadnej chaosu Nie wyznał teorii, ani potępienia, Zrodził się Człowiek, co dobrocią losu Rzucony został w nasze pokolenia. Jam Jego sługą wiernym i oddanym, Jam zawsze służył ile we mnie sił Przed Ojcem moim, z Boga tu zesłanym, Przed Ojcem Świętym, jakim wszystkim był. ………………………………. Wy zaś, najbliżsi dziś się nie lękajcie, Bo cudów aura zwykła świecić nam, Jak spiżu bramy mocni w wierze trwajcie, Jak krąg zaklęty świadczcie Bogu: Trwam! I ja was proszę, jako Jego sługa Z ramienia wspomnień i radosnej duszy Choć droga święta trudna jest i długa, To głazów świętych żaden deszcz nie skruszy. Franciszek: Pomni tej wiary, którą dzisiaj wzywasz I pomni Serca, co zrodziło ją Przyrzec pragniemy i już nie ukrywać, Że źródłem władzy niebieski jest tron. Stanisław: Widzę, że słowa Ojca Niebieskiego Ty wielbisz szczerze i z nadzieją serc, Że czyny wielkie zapalą bliźniego, Jak świętość Boga wosk w obłokach świec. Widzę też serce, co zdobi człowieka, Ono u ciebie, jak u Niego trwa, Lecz nic dziwnego, skoro twa powieka Fruwała wraz z Nim po najsłodszych snach. Franciszek: Sny, racja, moje są jak gwiezdne nici, Co zdobią życie i żegnają je; Sny moje pełne niebiańskiej słodyczy, A śni mi się tylko dla Karolka wdzięk. Stanisław: Dla Ojca mego, co zrodził człowieka Wdzięku podwoje też otworzyć chce, Bo dał nam Piotra rosnącego w wiekach, Gdzie świętość była bohaterstwa tchem. Bohater wielki na linii istnienia, Rodzący wiatry i zrodzony z fal Rosłego sercem Boskiego sumienia, Zrodzony z serca i nadziei dnia, Iście natchniony, niby świt wschodzący… Franciszek: Prosty jak dramat się z tych słów rodzący… Stanisław: Godny wszelkiego na świecie uznania… Franciszek: Za geniusz skromny i siłę kochania… Stanisław: Święty i błogi, niby pieśń Orfeja… Franciszek: Wieczny jak nuta uwięziona w trelach… Stanisław: Racja to, miły, wielkości przymioty, Lecz jak dać światu ogniwo wieczności, Co zrodzi brylant wyświęconej słoty I ocknie chaos nurtem pobożności? Franciszek: Rzecz jest to trudna, wymyślić dla Niego Olbrzymi spektakl dobrze znanej Rzeczy, Tak aby z niebios przez lustra Wiecznego, Ujrzał, że świat Mu na spotkanie spieszy. Stanisław: Rzecz ta jest trudna- to na pewno wiemy, Lecz nie o pustki uznanie tu chodzi, A o dar wielki, który dać dziś chcemy Tej na morzu bezkresu dryfującej Łodzi. Franciszek: A więc barkę mu wznieśmy, jako pomnik chwały Stanisław: Barka prezent mnie godny, lecz dla Niego- mały Franciszek: Mały, większy, co znaczy ogrom wobec sławy? Stanisław: Racja znów u ciebie trafia w sedno sprawy! Można dawać klejnoty ku czci śmiertelności, Ale nie ma nagrody większej od wdzięczności… Franciszek: Słusznie prawisz, lecz kultu pochodnia złocona Musi błysnąć jak gwiazda z popiołów zrodzona… Stanisław: Ja chcę żeby pochodnia szczerością płonęła, Bo natchnienie momentu to nie aplauz duszy, A stosowna do chwili, którą rozkosz wzięła Płynięcie z nurtem fikcji, która dobro dusi. Franciszek: Zaiste lepiej, gdy płomień skromnym żarem świeci Niźli złudna potęga płonie ogniem śmieci, Lepiej, jeśli Karoleka sercem uczci garstka Niźli rzeczy meritum umknie w niedowiarkach, Którym wiatry wykładnią wszelkiej moralności, A wskazania pospołu- drogą do świętości. Ja powiadam, że wiara nie jest ustawianiem Ciała chwały żądnego z uśmierconym trwaniem W żywej Boga idei, jakiej kształt i słowa Zdobią serce cnotliwe, które żądz nie chowa. Wiara jest głosem duszy, która wody woła W samotności śmierci, kędy piach dokoła, Wiara przecież to życie, które nie umiera Nawet, jeśli ciało kona w swych cierpieniach. Wiara szczera jest wtedy, jeśli dusz atleta W ciała zgliszczach odnajdzie element człowieka. Człowiek wierzy więc wtedy, kiedy snów błękity Mija z dumą i rado mijając zachwyty, Pzystaje nad sercem, które smutnie kona I roznieca w tym sercu nadziei bierwiona, Co maluje mu trudy i zasłania burze, A w niebieskim królestwie zsyła złote róże Stanisław: Pięknie rzekłeś to, bracie w swym ludzkim poznaniu, Pięknie rzekłeś o wierze, niby o czuwaniu Na ten Klenot, co z nieba spłynie prosto w oczy I jak łańcuch żeliwny duszę z Nim zjednoczy. Franciszek: Rzekłem, co język wyniósł na padoły słowa, Bo nie zwykłem w milczeniu osądów mych chować I nie zwykłem, mijając prostego człowieka, Godne siebie idee odnajdywać w wiekach. Stanisław: Słuszne nasze są zdania i wielka potrzeba, Żeby Prawdy jak krople opadały z Nieba I rodziły te słowa, niczym dnia promienie, Zasłaniając pogardę i złowrogie cienie. Franciszek: Słusznie sobie dumamy, jednak minąć trzeba Słowa wielkie i wrócić tam, gdzie nas potrzeba- - na niziny skromności i też uniżenia, co najlepiej człowieka w anioła przemienia. Stanisław: A więc wróćmy, jak cienie, na zwykłe rozmowy Z tej krainy mądrości, gdzie spokój grobowy Gra melodię natchnioną i sercem kieruje, Co jak okręt samotnie się po morzu snuje, Do słodyczy rzekomej, łatwej nienawiści, Gdzie nietrzeźwość umysłu skłonna duszę czyścić. Franciszek: Smutne słowa twe czynią w duszy mej wibracje, Lecz nie ja stworzyłem zaśmiecone racje I nie ja przeklinam równych sobie ludzi, A ten grzech bluźniący, co w sumieniach brudzi. Stanisław: Człowiek nie jest godny przeklinać człowieka, Rzucać cnoty kamieniem z czarnej ręki zła, Nie jest godny z pewnością na zburzonych wiekach Staczać w przepaść Idyllę, gdzie Harmonia trwa. Franciszek: Prawda rzeczy kamieniem w rękach srogich czeka Aż utonie nienawiść i zapłonie świat Ogniem duszy odnowy, kiedy zło ucieka i odradza się tęcza pełna szczerych barw. Prawda tonąć nie zechce z obłudy tratwami I wypłynie na morzu oliwy plamami, Co zapłoną w słońcu Oka Opatrzności I przeniosą oliwę z morza do wieczności. ……………………………………………….. O Karoleka posłudze pieśni dnia zajaśnią, Niby płomień słoneczny na kryształu tle I ukarzą nam drogę jedyną, ostatnią, Kiedy ciału- wygodnie, a mej duszy- źle. Stanisław: Więc niech pieśni dzwonią, niby dzwony życia I ogarną tę ciszę, harmoniczny zew, Aż posługa ostatnia przy srebrze Księżyca Okrasi cnotę i ujarzmi gniew. Franciszek: Więc niech dzwonią te pieśni, niby życia dzwony I zrywają marności, znoszą puste trony, A ukażą nadzieję pośród pól przebytych Jakąś dziwną Księżyca poświatą spowitych. Stanisław: Lecz nim zadzwonią- niech zagrzmi manifest sumienia, Co głosem odnowy pośród mroźnych zim, Przemienia trudy w przyjemność istnienia Na poły duchem, a de facto: w Nim… Franciszek: A de facto: w Nim- słowa te nam zsyła Prosto z nieba Posłaniec czuwających chwil, By zrodziła owoce ta natchnienia siła, Co jest miarą, nie aktem, mijających dni… Stanisław: Słowa te zesłane, jako chleb, musimy Dzielić cierpliwie między braci swych, Bo tak Bogu największy pomnik czci wznosimy, A nadziei zwycięstwu posyłamy świt. Franciszek: Godne jest przecież małego człowieka, By Potęgę Boskiego, co mu wolę dał Czcił zapałem tak wielkim, jak ten, co ucieka Przed zastoju granicą, którą kiedyś znał… Czas wędrowiec gwiazd godny, których światła zsyła Na podłogi piaskowe jako błyski świec, Sam jest Boga znacznikiem, który wciąż nie mija I jedyny nie zacznie z tym wędrowcem biec. Stanisław: Słyszysz, dzwony już niosą minuty ostatnie Tej szalonej wieczerzy, jaką dziś nam dano I stukania wieczności wokół duszy bratniej Odmierzają euforię, której dano miano Szepcącej i mistycznej, niby pieśń Ezopa Równającej metaforą rozszarpanych dni Duszę ludzką zwycięską, kędy cna głupota Dopomina się prawa pozbawiania sił, Lecz nie siły się lęka Karoleka czuwanie, Co z wieczności nam zsyła jako Boga dar Rozkochane w niebiosach myśli cnych wzlatanie Nad ciemności ogniskiem kędy tylko żar. Wręcz się siła obawia tej świętej persony, Jakiej kwiat diamentów dywanikiem jest I muzyką poranną- rozhuśtane dzwony Odmienionych dusz naszych i radosnych serc. Franciszek: Słyszę rado jak mija minuta ostatnia Tej tragicznej nocy pozbawionej dnia, Co zabiera nam skarby, jako wesz piracka I ucieka przed Słońcem, co odnowi świat; Słucham z dumą i rado świtania czekając, Wzlatam z wolna w mą duszę, strojną błyskiem świec, Co jak gwiazdy w brylancie oświecenia trwają I zsyłają z swej toni owy ciepły deszcz. Stanisław: Niby czuję te krople na skórze, na skórze, Co jest starta i sucha, niby jaki piach, Który zdobi me dróżki niedługie, niedługie, A jak sędzia gorliwy wciąż dodaje lat. Pragnę poczuć, jak woda cichą strugą płynie Po mym ciele zbolałym i ołtarzu świec, Jakie noszę w mej duszy wypełnionej płynem Wykruszonych wiecznością, niespokojnych łez. Fraciszek: I poczujesz te krople na duszy, na duszy, Co ci błogo spłyną na ołtarzu świec, By ich wosk zastany nurtem wspomnień ruszyć W stronę nieba kurtyny, gdzie Nadzieja jest. Stanisław: Byle tylko ich ciepło nie stało się katem Zbyt maleńkiej mej wiary, co niepewnie trwa Skromną radą czekając spotkania z Piłatem, Które z hardą lekkością nowy wyrok da. Franciszek: Jeśli słowa Polaka wspomnisz i pokochasz, Mimo wiary granicy i ciążącej łzy, To i z deszczem strachu Ty nie będziesz szlochać, A zobaczysz, że fobia- to jedynie mit, Bo Nadziei triumfy- to są sprawy Boga, A Nadziei powstanie- oto ludzka rzecz, Wszak zdobiona wytrwaniem szczerozłota trwoga To opoka wolności i spokojność serc. Nie bój się Boga i jego miłości, Co zsyła nam dary ozdobione tchem Wysnutej z wiary szczerej pobożności I strachy koszmarów załagodzi dniem… Stanisław: Ja cudów nie chcę umniejszać lękaniem, Lecz lustro strachu, które w każdym tkwi Straszy i zmienia kształty powołane W koszmarną pustkę, zmierzchem czyniąc świt. Franciszek: Zaiste każde cne serce człowiecze, Czarno-białe w posłaniu purpurowej krwi Jest na złudę podatne, z której nie wyleczę Ludzkości całej mimo wielkich sił… Stanisław: Widzę jasno: ta wola prosto z nieba płynie, Bo i słusznie Bóg sprawdza białe owce swe, Czy pod futrem potulnym w zieleni krainie Się nie czai czerń błaha i lenistwa zew. Franciszek: Lecz pamiętaj, mój drogi, że nam znaki czasu Każą wspomnieć wyraźnie, jak się całość ma, Że istnieje polana pośród smutnych lasów, Kędy w morzu zieleni białe serce trwa. Stanisław: I ja widzę już okiem swojej wyobraźni Tę idyllę wschodzącą w białej, prostej szacie, Która dąży do celu jako głaz armatni Wystrzelony w pogoni z milknącym światem. Franciszek: Wspomnij zatem wieczności radosną godzinę, Kiedy czas goniący rado przerwał bieg By podziwiać jak Polska za najmilszym synem Zaszła dalej niż wszyscy w tym proroczym śnie. Stanisław: Gdy żałosne nakazy spiżu i żelaza Zgniotła piąstka duchowa odnowiona w Nim I w mig świat się rozognił, jak w bitwy obrazach, Jak w tej bitwie straszliwej, którą wygrał Dzień. ………………………………………………….. Jak jest miło te słowa z ciepłem słońca witać Na padole marności, w środku szarych łez, Co się ronią jak woda w ponurych strumykach, Co się leje i leje, aby sięgnąć dna… Jak jest miło wspominać i kochać, i kochać Z uniesieniem, z wielbieniem jako Ojca dusz, Co zakazał nad losem nieudanym szlochać I z pomocą Boga swój wykonać ruch. Franciszek: Ja kochałem… Me życie jest cieniem Karoleka, Tego chłopca prostego, co w kajaku chwil Z miną wiecznie upartą tak dojrzale woła: Franku wiosłuj żywo- ile w duszy sił! I tak duszy potęgę na ciało przelałem, Byle przebyć z Nim razem ten niepewny nurt Rzeki czarnej, błądzącej między snem, a ciałem, Które więcej by chciało, choć wszystkiego w brud! Stanisław: Tak minęła minuta ta błaha, ostatnie I Jerycha fanfary nie zbudziły nic… Franciszek: Trąby grają na duszy sercom tak dostatnim, Że od wygód marności wolą godnie żyć. Stanisław: Trąby grają im w duszy koncert przemienienia I radośnie tryskają nuty wszelkich gwiazd, Co się rodzą z światłości Bożego strumienia, Który z Czyjąś pomocą drogę wskaże nam ……………………………………………….. Jednak słyszę też uchem ulotnego ciała, Że i dla nas pora oddać myślom się I utonąć w głębinach, jakie Matka dała- Czas odpocząć i poznać, co się duszy chce. Franciszek: Pora zatem się rozstać na sekund szwadrony, By poznawać, co niesie ciemnej nocy blask I się wsłuchać w kazania niebieskiej ambony, Której słodycz poznaje we śnie cały świat. Odchodzą Scena II Jan i Józef w zaciszy literackiej kawiarni omawiają dorobek zmarłego kolegi po fachu. Jan: Pamiętam jak dzisiaj z obłoków poetę, Który nieba przychylał i ozdabiał świt Swym warsztatem wyniosłym, co jak wiatr kometę Do wędrówki porywa, oświetlając sny… Pamiętam Karoleka, co po górze marzeń Z kijem wiecznie wzniesionym wędruje, wędruje I pamiętam geniusza, co w prostocie zdarzeń Niczym grzybiarz doniosły ślad Boga znajduje, I pamiętam Polaka, co ojczyzny łono Niczym okręt błądzący w głębi morskiej toni Kochał sercem i darzył przyjaźnią natchnioną- Darem świętym i czystym Jej niebieskich dłoni. Józef: Wspomnieć pięknie jest gwiazdę, której złoto szczere Oświecało padoły małych ludzkich słów Chętnie zawsze, jak chłopiec, co wyszedł przed szereg, Broniąc główką szlachetną tych niewdzięcznych głów. ………………………………………………………… I ja wspomnę w mej kaplicy, Pośród górskiej toni chmur, We dnie trudów i słodyczy, Gdzie zburzony głową mur. Bo jasności czyste wiano, Jakie żyje pośród nas, Jest niestety doceniane, Gdy przeminie jego czas. Jan: Gdy przeminie jego czas… Lecz pamiętaj, druhu miły, Że są ludzie, którym czas Jako wiatr dodaje siły Wiejąc w żagiel Bożych łask. Oni płyną jak strumyki Z nieba góry w stronę dna, Odrzucając dna kamyki Popychane przez ten Wiatr. Oni lecą prze obłoki, Kryształ nieba dzieląc snem I stawiają wielkie kroki, Małą stopą ciągnąc dzień. Oni z sercem czystym trwają Całe wieki trudnych dni I do kosza łask sięgają, Czerpiąc życie z Bożych sił. Józef: Mówisz o Nim… Prawda droga, Że poetą wielkim był. Ja nie mówię, Ja zachowam W myśli skromnej święty rytm Wygrywanej struną świtu Oświetlonej pieśni gwiazd Co wśród pochwał i zachwytów Chciała sama, sama trwać. Jam pokochał wiersze Jego, Którym władał jak Mu Pan I je zsyłał tchem Świętego- Takim w sercu Lolka mam. Jan: Dla mnie Lolek to przyjaciel, Który tworzył, jak sam chciał, Bo mu zbędne rady nasze, Jeśli takie On Mu dał. Więc zachowam go w pamięci Jako Ojca, Twórcę snu, Który pięknem marzeń nęci I dodaje w piersiach tchu. Józef: Ja zachowam go człowiekiem, Co się nie bał wiecznie trwać, Mimo sporu z lekkim wiekiem Błogie trudy masom dać. Bo najtrudniej jest uwierzyć W serca czyste to kochanie, Co nie można jego zmierzyć, Bo nadludzkie jest ufanie Jego słowom, przyrzeczeniom, Które każdy winien mieć, Wbrew przodowym martwym cieniom- - je odnowi wiary pieśń Jan: Odnowienie nam posyła Sędzia zbawczy wszelkich trosk I jak gwiazda sercu miła Leje czule ciepły wosk W chęci losu wywróżenia Z mętnej wody naszych losów, Pragnąc złota odróżnienia I znajdując na to sposób. Józef: Jakim cudem blask od chwały Odróżniają wosku lawy, Czy sposobem mi nieznanym, Czy bez skutku pośród wrzawy Zapalonej dla sukcesu? Jan: Żadne czary, ani pechu Złudne wędrowanie, Lecz namiętne cnej Prawdy to umiłowanie, Co ratuje człowieka z głębiny żywota I maluje tęczami na pewnych podmiotach Egzystencji szarej, Co dla Boga intencji nigdy nie są małe! Józef: Co dla Boga kochania nie są nazbyt małe, Nazbyt puste i łatwe do zdmuchnięcia życia, aAni nazbyt ciężkie, by przyjąć tę świata pochwałę, Jaką daje z nas każdy wprost z serca ukrycia. Nie ma ludzi niegodnych tej Boga miłości, Ani ludzi niegodnych by u Boga żyć, Są niestety podlotki dziwacznej świętości, Która prawdę pozwala pod obłudą kryć. Jan: Ni ja, ni ty, ani żaden prawy Posłannik myśli Boga nie potępi ludzi, Którym wstęga światłości podwaja obawy, Bo się nie z Ojca, ale z Diabła rodzi. I nie ma prawa posłannik milczenia Jak kat bezkarny rzucać dusze młode Na potępienie i wieczne szukanie spełnienia Zdatnego w myśli rodzącej swobodę. I żadna siła nie zburzy wymiaru Boga miłością cudownie tchniętego, Ni mag piekielny nie zarzuci czaru Na lud wyzwolon przy pomocy Jego. Józef: Tak jak On pisał zstąpiło zbawienie By odnowić tej ziemi tonące oblicze I łuną światła zakryć krew pijące cienie, Co burzą ład w nieładzie spuszczając kotwicę. Jan: Niech ziemi oblicze odnowi się samo, Po raz kolejny dla dobra sumienia Przypłynie wieczności tak jak jej kazano, Ratując życia i piękne wspomnienia Dnia upalnego, kiedy czas i chwała W jednym skupiły się ludzkim ułamku, A wiedzę Mu dając, która nie ustała I nam dali szansę wytrwać w spiżowym zamku. Józef: Lecz pomnij, bracie, że słowa i gesty Wielką nagrodę polskiej ziemi dały, Mimo, że ciche ateizmu szepty Szepcą i krzyczą- wcale nie ustały. Jan: Wielka nagroda padła z ust Rodaka, Bo był tej ziemi godzien jak z nas nikt Cicho drepczących po utartych szlakach I cicho wolących wygodnicki byt. Józef: Co z moją trwogą i trudem uznania, Że niebyt Boga jest faktem dla ludzi Widzących cielca i złotego pana, Który ich chęci, nie grzechy, ostudzi? Jan: Ateizm został i dalej zostanie Reliktem wiary, która nie chce wierzyć, Że mogło Wielkie Przedwieczne Kochanie Dać nam pożyczkę i pozwolić przeżyć Bez żadnej wielkiej zapłaty ządania. Józef: Faktycznie on pragnie tylko pokochania. Jan: Ateizm trudno jest mi wytłumaczyć, On pewno umie, ale Go dziś nie ma Zabłądził pewno pośród wiecznych płaczy, Chcąc dać im rękę z potrzeby sumienia. Lecz powiem, com usłyszał swoimi czasy Na wykładach we wielkiej auli odnowienia. Rzekł wtedy do nas „ Apele serc mnogich O rychłe zwycięstwo Maryi plemienia To głosy sprzeciwu wobec paru srogich Gnających społem z ludźmi słabymi, Co nie chcą trudu poznać przed nieba słodyczą I fałsz zadają obelgami swymi Harmonii czystej, jakiej nie dosłyszą, Bo głosy przywódców samozwańczych elit Zagłuszyć chcą koncert niebieskich słowików, Czekając aż który nagle się ośmieli Zrywając wstęgę słonecznego świtu I noc zsyłając na ziemi połacie. Nie ma w przyszłości miejsca na hańbienie Cnoty i wiary, jaką w sercach macie I tego czynię korne dziękczynienie Ojcu Cudnemu i naszemu Tacie.” Józef: Nie ma przyszłości- oto pocieszenia Najlepsze i piękne już płyną potoki, A ja spokojny też pragnę przemieniać Ten padół wąski w długi i szeroki Ku chwale Pana! Jan: I pięknie pragniesz uczynić ku chwale Ojca, co nie chce od nas amuletów Ni złota blasku i pieniędzy wcale, A chce zapału, który dajesz światu. Józef: Dam, bo wiem teraz, że moje starania Na marne nie spłyną w głębinach istnienia, A zrodzą harmonię i prześwit świtania, Co gdzieś tam czeka, chcąc zatrzeć złudzenia. Jan: …………………………………………………. I mówić trzeba o wieczności Boga, Co jest i będzie, mimo wielu lat I nas przeminie, nasze złote gody, A świat zostanie wokół martwych nas. I my będziemy tuż przy boku Pana, Jak cień chodzący za tęczy pytaniem, Jeśli wierności, jaka przykazana Ludzkiej jest rasie dochowamy ciałem I duszą. Będziemy z Bogiem, jak obłok wysocy I nieba sięgniemy, co marzeniem jest, A gwiazd promienie otoczą szerokim Pasmem złocistym nasz pokutny las. Józef: Trzeba tak czynić, by dosięgnąć nieba, Nie bacząc na trudy, ani na cierpienie, Co spłonie w zachodzie niczym morska mewa I spłoną wszeteczne niepokorne cienie. Jan: Zostaną z tobą na wieki, na wieki Słowa pokory, którejś dowód dał, A ciężar szpetny zrodzi cię z kaleki Duchowej niecnoty w kanon, w potok chwał, Jakie przyznasz Panu z ramienia żywota, Nie chcąc przemiany, nie chcąc przebaczenia, A czynem rodząc wieczności błyskota, Co będą za ciebie trudny los przemieniać. Józef: Ci niebo pisane- to widzę, to widzę, Boś jak niewielu szczerze dobry, boży I tobie mówię, bo się już nie wstydze Ciężaru brzemienia, jaki mam u nogi. Jan: Ciężar to błogi, co się w mig przemieni W orła białego, stroniącego światłem. Orzeł cię wzniesie nad morze zieleni I z nim popłyniesz ponad martwym światem. Idź z tym proroctwem i do zobaczenia Miejmy nadzieję w niebieskiej krainie, Gdzie cud jest nurtem zbawczego strumienia Jordanu toni, w której nikt nie tonie. Józef: Idę, bo słowa mi już przekazałeś, Ewangelii nadziei, którą pisał on, By nas przemienić tym razem na stałe I by zadzwonił zygmuntowski dzwon… Rozlega się odgłos dzwonu. Scena III Teresa i Łucja w trakcie rozmowy o wartości człowieka i jego powinnościach wobec Ojca. Teresa: Nam pamięć każe w swej toni głębinach Zachować czułe i dźwięczne wyznanie. Łucja: I ja pamiętam, jak On mnie utrzymał W pewności czynu ku Boskiego chwale. Teresa: Prawda tajemna zewsząd nas otacza, Ujmując słowa w perełki niebytu I dając znaki, bo to rola nasza, By próżno nie czekać ostatniego świtu. Łucja: Nasza jest rola w cierpliwym czuwaniu, Nasza jest wina, jeśli nie chce trwać Serce zbyt małe w Wielkości ufaniu, Co może wszystko zabrać, albo dać. Teresa: Lecz nie zabierze Ojciec nam życia bez celu, Ani nie zrzuci do Tartaru cienia, Bo nie jest sędzią szukającym wielu Ślepych i próżnych popleczników mienia. Łucja: Kogo przekonasz i jakim sposobem Z tych ciemności sług zaufanych? Teresa: Nie myślę nawracać samotną osobę, A owce błądzące tak zostawić same, Że wilk kolejny porwie je za serca, Przenosząc szalę ku diabła korzyści. Łucja: Istota główna to Pani Najświętsza, Co cudem własnym brudy te wyczyści. Teresa: Ot, słuszne słowa wskazujesz w nadziei, Że kryształ Matki odnowi oblicze Tej ziemi szpetnej, co się złotem mienia A wewnątrz pustka, której skowyt słyszę. Łucja: Jakie więc słowa skierować ku ludziom, Co błądzą we śnie łatwego marzenia I głosem pewnym resztki świata burząc, Żądając błysku i złota strumienia. Teresa: Znałam jednego, co serca porywał, Nie gardząc ludźmi, ani wolą Boga. On, jak pamiętam, Karolek się nazywał, Co Kościół nosił na swych świętych nogach. Łucja: Karolek, bądź Papa dla ludzi epoki, W której zwyciężał szatańskie tyrady, Wynosząc światło nad nieba obłoki I żadnej za to nie proszący władzy. Teresa: On w nas pozostał swoim testamentem, Gdzie wskazał trzeźwo cele i przyczyny, Jednocząc prawdę z przedwiecznym Diamentem Miłości radej dla Cudnej Dzieciny. Łucja: I to wystarczy dla serca lotnego, By pojąć prawdę i zrozumieć Boga. Nie trzeba biczu w srogości prędkiego, Co tylko miażdży, nie nawraca, wroga. Teresa: Nie trzeba kary srogiej i bolącej Dla tego, co pojął błędy czynów własnych. Nie trzeba dlań klątwy z świata ambon grzmiącej, A trzeba uczynków w Bożym świetle jasnych. Łucja: Co czynić ma człowiek, któremu historia Nadała miano duszy stręczyciela, Podczas gdy innym wolności euforia Lubo zasłania radości z Nim dzielenia Modlitwy porannej i nocnej wędrówki Po świecie srogim, odnawianym nami I piękno bycia frontem widokówki, Gdzie piękno życia zwiemy marzeniami? Teresa: Marzenia piękne przemień w cudną jawę I zrozum wielkość tej małej posługi, Jaką chcesz świadczyć, lekceważąc wrzawę, Burzącą prawdy deszczu te błękitne strugi. Łucja: Za deszczu strumienie, co wciąż myją duszę Goniącą w piaskach szarości, wśród fal Roniącą troskę, jaką uznać muszę, By podziękować za przedwieczny dar. Teresa: Nasza powinność to Jemu dziękować Za pieśni zbawcze, za nadziei świt I uraz krzepkich już nigdy nie chować W pamięci, która nie chce trudnych chwil. Łucja: Bo łatwo słowo kaleczyć kamieniem I łatwo puszczać kamień prosto w twarz, Lecz trud przynosi tego zrozumienie, Co zmienił wieczność, namalował świat Strumieniem tęczy rodzącej zieloność I farbą serca, jaka nas stworzyła, Rysikiem prawdy, co przed każdą bronią Nie ugnie nogi, niby wątła siła Przed lęku obliczem sama łezki roni Z tych oczu błękitnych, co ciemne głębiny W chaosie zawiera i od męstwa stroni, Tracąc swą godność i honor jedyny. Teresa: Dlaczego honor jedynym nazywasz? Łucja: Bo jest sam w sobie, jako nasza wiara, Co może Prawdy w tumanach nie skrywać, Lecz także może wielbić piekieł pana. Z tą jednak różnią, że jego istnienie Potwierdza twardość szczerego wyznania, Czuwając, by żadnej hipokryzji cienie Nie kryły celu naszego czuwania Przy krzyżu bytu i pieśni Aojda, Który geniuszem przewyższył Homera I nie pozwoli, by złudy kohorta Zakryła Boga, który nie umiera. Teresa: Krzyż nasz symbolem jest już dokonanym, Zrodzonym z cudu Najwyższego Drzewa, Co się nie łamie pod tym nakazanym Ciężarem troski, ani potępienia. Krzyż nasz to życie, jeżeli uznaje Podstawę męki i Hiobowych czynów, Który utracił rodzinę i gaje, Ale pozostał wiernym Ojca synem. Łucja: Powinność nasza to krzyża dźwiganie, Pomimo klęski wolnego sumienia, We wierze jutra, co kiedyś nastanie, Zmieniając loty lekkiego kamienia. Teresa: I iść z pokojem- tego nam potrzeba, Jak na pustyni pragnie człowiek wody, Tak my pragnijmy Niebieskiego Chleba, Co zstąpił z nieba, odkupiając ludy. Łucja: Bo wrota tajemne się jeszcze otworzą Przed sercem śmiałym, które pragnie tego Nie z potrzeb własnych lub przed karą Bożą Czmychając w łąki i ogrody Jego, A z czynu duszy, która już pojęła Nie krąg tajemny, ale przyrzeczenie Na Chrzcie raz dane, aby nie zginęła Nadzieja prosta, jak w Raju strumienie Wody źródlanej. Teresa: Święcona wodo z rany Boga lana, Nadziei łasko i Niepokolanej Strażniczki kochanie. Ty nam jesteś dana Prosto z Boga Nieba, a my pić będziemy Jak wędrowiec spragniony odnowy duszy I swobody ciała, któremu zewsząd wskazówki dajemy, Jak głazu Prawdy już nigdy nie skruszyć. Łucja: I pić będziemy, bo to nie są słowa, Ani Teresy, ani także moje, Lecz prośba pańska by cnotę zachować Nie cielesności, ale duszy swojej. Teresa: Cnotą jest duszy pradawna symfonia, Grywana wszędy, gdzie nadzieja jest, Że dobro wygra, a szczera harmonia Zagłuszy kłamstwa i burzący szept. Łucja: I z cnotą zostań, jako dzisiaj stoisz, By bronić słodkiej tajemnicy życia Przed złem kroczącym w pozłacanej zbroi, Co skrywa pustkę i horror niebycia. Teresa: Zostanę! Zostańmy! I… do zobaczenia… Scena IV Stefan, August i Ignacy po seminarium Praw Człowieka w trakcie debaty nad granicą przebaczenia. Stefan: Nie warto karać za błędy człowieka, Co wierzyć nie chce i się ufać boi, Bo zbłądził szczerze w tych nieszczerych wiekach, Szukając prawdy pośród kłamstwa roi. August: Miłości ziarno zasieję, zasieję, Bo Boga noszę w tej tak prostej duszy Na wiatr poczekam, co silnie zawieje, Unosząc ziarno z drzewa moich wzruszeń. Ignacy: I słowo: przebacz popłynie, popłynie, Z tym wiatru szeptem i jego dobrocią, Aż świat malutki tym słowem zasłynie, Pojmując Korzyść i się z nią jednocząc. Stefan: Lecz gdzie granica leży przebaczenia, Co jest właściwym dobroci okazem I nie zaświadcza głupocie myślenia, Że każdy godzien odejść tym nakazem, Kto czyn najgorszy nawet śmiał uczynić, Bezczeszcząc świętość, jaką życie jest I nie żałując swej tragicznej winy Zażądał serca i otrzymał je? Ignacy: Czuję, że linie między krainami, Co są tak bliskie jak geniusz z głupotą, Biegną cierpliwie chyba w ludziach samych, Jednocząc ciemność z tą dostojną słotą. August: Zacne przeczucia nam tu ukazujesz I moje serce podpowiada mi, Że słuszną rzeczy odpowiedź znajdujesz, Bo tą granicą sami żeśmy my. Ignacy: Nam jednak trzeba poszukać i znaleźć Ten złoty środek, co uzdrowi sen, Bo on pozwolić rozróżnić na stałe, Co czynem błahym, a co zbrodnią jest I co jest skruchą, a co wykpiwaniem Idei naszych, i Prawa Bożego, Które jest wieczne, jak wieczne jest danie Przysięgi Ojcu w czasie Chrztu Świętego. Stefan: Przysięgi przed Bożym obliczem składanej Nie da się złamać paragrafu złudą, Ani odrzucić, bo czasu mijanie Pragnie dopomóc jej wierności trudom. Nie można zatrzeć podpisu jawnego W tej Księdze Świętej, której wersy długie Zdobią pieczęcie miłości Boskiego Syna co za nas rzucił się na zgubę, Bo wierność Jemu to kwestia nie ciała, Którego cnota tylko faktem jest, Lecz sprawą duszy, która wielbi cała Chrystusa dawcę naszych małych serc. August: Moralność zatem niech będzie strażnikiem I głosem wielkim na nizinie słowa. Niech wchodzi ona z diabłem w polemikę, Co ciemną pustkę w płaszczu pięknym chowa. Ignacy: Moralność być może, jednak zawinienie Czynu strasznego pobudza odwagę I nawet niebóg przywoła sumienie Na ciała swego niewidzialne straże. August: Słuszna uwaga i wielce prawdziwa, Że prędzej masztu tonący się chwyci, Niż człek tak wielki, że mu niegodziwa Jedyna ucieczka jego dobrej duszy. Stefan: Niech będzie zatem dobroci oznaką Charyzma serca, co od pokus stroni I nie chce splamić tą zbrodnią nijąką Swej wyzwolonej od popędów skroni. August: Bo i myślenie wybaczy, wybaczy, Jeżeli pojmie niemądrość gniewania I winowajcę pieczęcią naznaczy- Tym aktem cudnym win podarowania. Ignacy: Wszystko to dobre, jeśli z Nieba płynie, Bo nie jest plamą na obrusie ludzi I zawsze Boskie na ten wierch wypłynie Zbiorniku myśli, który zło ostudzi. Stefan: A też wiadomo, że z dołu idące Paradne szepty i wygodne czyny, Wszelkie błahostki i grzeszki piętrzące Usypią kopiec złoty- naszej winy. August: Przebaczaj wtedy, gdy serce ci mówi Z rozumu radą i woli szeptami, Że szczera troska winowajcę gubi, Co w oczach mętnych pokutnym łzami Wskazuje duszy swej własnej błądzenie I czynu ciężar, co na niej zalega, Bo cenne jest mu grzechów odkupienie, Więc, jeśli widzisz- szczerze jemu przebacz. ……………………………………………… Wybaczaj mądrze i zawsze z dobrocią, Bo nie ma celu urazów szukanie, Więc nie miej oporu się z drugim jednocząc Sercem, co ceni twoje darowanie. Stefan: Więc wybaczamy i o przebaczenie Prosimy szczerze, jak sumienie każe, Bo każdy winny swoim przeznaczeniem Dostrzegać w lustrze także inne twarze. Scena V Faustyna w rozmowie modlitewnej. Faustyna: Panie mój Ojcze, co mię tu posyłasz Na szlaki wątłe tej ziemskiej przygody, Bym Twoją miłość na nowo głosiła, Jednocząc serca, siejąc ziarno zgody. I ziarno rośnie, w mym sercu dojrzewa, Chcąc wykiełkować jak kasztan majowy I cieniem błogim żar słońca zalewać, Co zniszczyć pragnie piewców Częstochowy. I wykiełkuje, i w niebo wystrzeli Ku chwale twojej i ku pocieszeniu Jednego serca, o którym wiedzieli, Że jest na miejscu, a nie w zasiedzeniu. Bo czynu trzeba- jam tego świadoma, Jak pewna nocy, co po dniu nastanie, Chcąc dzień zatrzymać małymi rękoma, By świecił Prawdzie, której mam ufanie. Lecz jakie słowa ubierać mam w czyny I gesty jakie za dowód prawości, Gdy świat niegodny już nie chce Dzieciny, Co zmarła za nas z tej wielkiej miłości? Może dać rady, a może też złote Rozrzucić wszędzie błyszczące monety, Co porwą ręce i wszelką chołątę By wielbić dary, rzucić pistolety? Chyba nie wiara, a serca czuwanie Napawa błyskiem moje oczy śniade, Co widzą Ciebie, jak łączysz świtanie Z nastaniem Prawdy, ostatecznym Ładem, Bo trudne czasy tylko łzy wpędzają Na ciężki gesty i puste uczucia, Które tym światem gorliwie władają, Mijając troskę, która ich nie wzrusza. Wzrusza je klejnot, co docześnie świeci Jak gwiazda mała na nieba graficie I czas w sekundę wepchnięty, gdy leci, Z orszakiem słońca naszym lubym życiem… …………………………………………… Miłości ducha- twe jedne oblicze Odnowi ziemię, tę jedną, kochaną I świat uczyni pokutniczym zniczem, Co dostrzegł wreszcie swą postawę małą. Mali jesteśmy, bo twoja idea Jest większa od nas po miliony razy I małość nasza utworzy poemat Ku twej w dobroci niepoznanej twarzy. Więc ciebie wzywam na troski opokę I daję tobie te różańca drzewo, Co z miłosierdzia tęczowym widokiem Zobaczy Boga, o którym zaśpiewasz. ………………………………………… Miłości, serca najświętszy klejnocie, Pozostań po mnie, jak wieczne wołanie Wróconej owcy przy pastwiska płocie, Gdzie Pasterz Bogiem, a sianko- kochaniem. ……………………………………………… Chociaż staranie nie zostanie po mnie Jak czas biegnący na Twoje spotkanie, Ty, co przyjąłeś me serce bezdomne I przyjmuj dalej w swoją chwałę. Amen. AKT II- odbicie życia Pasterza, z niewielkim wyjątkiem Scena I Scena chrztu; Rodzice Wojtyły i kapłan. Kapłan: Czy szczerze pragniecie oddać w ręce Pana Swe dziecko własne i tak ukochane, By kwitło w wierze Piotra, Pawła, Jana W wierze Kościoła, co trwa lata całe? Ojciec: Jak życia pragnę dla samego siebie I wolnej Polski razem z Polakami Tak ujrzeć pragnę w księdze złotej w Niebie Me dziecię drogie- między aniołami. Matka: To, co mąż mówi i ja w sercu noszę, Bo wiara chroni przed pustką ubogą I mu pomoże dalsze troski znosić, Gdy woda święta spłynie po nim błogo. Kapłan: A zatem zgoda- sakramentu szczerze Udzielę dziecku małemu waszemu I pewien jestem, że w rodziców wierze Wyrośnie piewca duchowego Rzymu. ……………………………………… Z powagą całą stawiam wam pytanie O imię syna, którego dajecie Pod łaskę Pana i Jego wspieranie W tym urojonym, choć realnym, świecie. Matka: Jak każe tradycja tak i my prosimy Karolkem ochrzcić syna zrodzonego Z miłości naszej, dla dobra rodziny, Wspólnoty ciała i serca lotnego. Niech imię ojca dziecię nasze nosi, Bo czcić go trzeba jak Pan Bóg nakazał. Kapłan: Niech będzie Karol, skoro pani prosi O imię takie, jakim ojciec włada. ………………………………………. Chrzczę cię Karolu w imię Ojca, Syna I Ducha Świętego, co trójjedynego tworzą Pana Boga. Niech cię prowadzi nasz Ojciec, Dziecina I Duch ten prędki jako nasza mowa. Bądź sobą zawsze, pomimo problemów Wędruj uparcie prostą drogą chwały I nie wierz diabłu, co sobie samemu Zabrałby duszę dla korzyści małej. Ojciec: Za dar ten wielki my księdzu dziękować Pragniemy szczerze, jak szczerze wierzymy, Że Cud Miłości kryje Częstochowa, A biała hostia- dobroć Jej Dzieciny. Scena II Scena śmierci matki Karolka. Matka: Losu wyroki trudne są i błahe, Jak patos istnienia i duszy błąkanie, A dla nas wszystkich są trudy jednakie Rozstania ze światem przez Niebo posłane. Moja odwaga, jak chyba każdego, Powoli mija, niepewności dając Swój ogrom ludzki i światło jasnego Rozumu matki, której dni mijają. Płakać nie będę, lecz drogi nie widzę Ku światłu pędząc krętymi drogami, Choć mam nadzieję, że właściwie idę, To wciąż się lękam przed nocy marami, W których się błąkam, pokutę spełniając, Za czyny grzeszne cnego pocieszenia. Ojciec: Ty szczerość w ciele i na duszy mając Się boisz jeszcze własnego zbawienia? Ja ręczę tobie, choć słowa odmierzam Goryczy miarą i złudą nadziei: Do nieba wkroczysz, gdzie wieczna Wieczerza Upływa czule przy śpiewie anielim. Matka: Nieznany wyrok na mnie w niebie czeka I czas niepewny upływa, upływa W zwierciadle prawdy, po niepewnych wiekach, W których jam była ciałem ludzkim- żywa. Ojciec: Jam żywy z tobą i ciałem, i duchem I pewny rychłej cierpienia przemiany W tę błogą słodycz, jaka gwiazd podmuchem Zmyje z nas marność i brzemię ofiary. Tam nikt nie zhańbi tej wewnętrznej bieli, Co świeci w tobie niby klejnot drogi I żaden zbrodniarz się już nie ośmieli Zadawać tobie zdroje ludzkiej trwogi, Boś drogę Krzyża dokładnie poznała, Oddając Bogu w ofierze swe trudy, Boś w Jego wierze tyle dni wytrwała, Nie myśląc nawet sięgnąć diabła złudy. Matka: Gdzie moje serce, tam i ciało kona, Gdzie pola duszy- tam kraje rodzime, A wtedy boleść jest ciału znajoma, Co serca słucha i za Serce ginie. Umieram pewna, że po mnie ostanie To dziecko słodkie, co drzemie i kwili, Anielskim śpiewem śląc matce przesłanie, Że byt jej przyszły tak pięknie umili, Sięgając szczytów już na ziemskiej stronie. Ojciec: Jeśli się spełnią twe dzisiejsze słowa I dziecko nasze zabłyśnie na ziemi Jak słońca promień, który w naszych głowach Oświeca myśli słowami tęsknymi. ………………………………………………… Tęsknię za Tobą, jak zefir majowy Za błogą nicią rozpasłej zieleni, Gdy śnieg za oknem zwija serc okowy W lodowe sople, gehennę strumieni Tej krwi szlachetnej, co ciało ogrzewa, A gorzkie zimno troskę oswobadza, Tętniąc miłością, której tak potrzeba W tym świecie błahym, który marność zdradza Przy chwili każdej niebędącą wiekiem, A snem zranionym i włócznią przebitym… Powrócisz do mnie z tym radym uśmiechem, Co koi ciało schorowane życiem. Matka: Już tęsknić pragniesz, a jeszcze ja żyję, Jak oddech płytki, co tylko wypływa, Nie czyniąc wiele, aby duszy siłę Do ciała przelać, kędy jej nie zbywa. Ojciec: Twą siłą serce, co wszystkich przeżyje, Gołębim lotem sięgając obłoków, A duszą twoją- marzenia, co chwile Wspomnień mych cudnych wyłaniają z mroków. I kochać będę jedyną kobietę. Lustro umieszczone na wapnowanej ścianie kamieniczki nagle pęka, a silny podmuch wiatru gasi świecę, otwiera okno; do pokoju wpada zimno. Do kresu własnej, nieodgadłej drogi Aż dzień nieznany moją zgasi świecę, Ratując serce w tym ciele ubogie. …………………………………………………… Lecz cóż to- mówię jedynie do ciała, Co chłodem śmierci kłuje moje oczy? Ta prawda smutna jedynie ostała, A jej powaga jeszcze nas zjednoczy. …………………………………………………… A zatem żegnaj i do zobaczenia, Miejmy nadzieję, po niebieskiej stronie, Gdzie ciepło serca i kryształ istnienia Jest słowem większym niźli nasze bronie. Nie ma potęgi większej od człowieka Na ziemskiej tafli, gdzie codzienność płynie, Ni atom srogi, ni śmierć co w nim czeka, Nie zniszczą diabła w jego złości czynie. Bo słowo wystarczy by bracia kochani Swój oręż ciężki rzucili na stoły I matkę raniąc szaleństwem skalanym Patrzyli tępo w ciemne oczodoły. Nikt nie powstrzyma zawiści terroru, Mówię to jako oficerska sława, Ni wieść radosna, ni czynnik honoru, Nie może działać, jeśli w sercu wrzawa. Ja takiej sławy pragnę dziś dla syna, By przyszłym czynu orężem cnotliwym Jakoś ten furor i wrzawę zatrzymał Nim świat zapłonie ogniem niezjadliwym. Niech ludzi godzi, jak serce mu każe, Niech pokój głosi, jak by matka chciała Aż dobroć Boża krwiste plamy zmaże Z sumienia ludzi i martwego ciała. Scena III Mały Karolek z ojcem po raz pierwszy odwiedza Jasną Górę. Dwie Matki. Karolek: Widzę, tatusiu, że twe ciepłe oczy Toną w otchłani dziewiczej świętości, Co trudy życia ochroną otoczy, Dając ci dowód swej Bożej miłości. Ojciec: Ja rado patrzę w tych oczu kryształy I ciebie proszę o modły gorliwe, Byś świat zatrzymał w swoich rządzach małych Przed śmiercią słowa i nieznanym czynem. Karolek: Ja słowa pragnę kunsztownie przemieniać W diamenty własnej rzemieślniczej sztuki, Nie prawdy szukać, a w prawdzie dojrzewać, By móc zrozumieć Homerowe nuty. Nie chcę wytępiać wszelkich złości świata, Ni cudów ognia nad ludem rozcedzać, A pragnę tonąć w oklaskach, wiwatach Nad gwiazdą własną, którą pragnę sprzedać. Ojciec: Już czas mój synu, by świata tumany Nad duszą twoją wreszcie całkiem zgasły, Byś ujrzał piekło i wszelkie szatany, Co każą tobie dbać o sukces własny. Nie korzyść marna musi ci przyświecać, Nie błysk diamentu, ani sztaba złota. Ty, dziecię moje, musisz świat rozniecać, By jasna była zamierzchłą głupota. Ja nie nakażę ci kroczyć, gdzie życie, Lecz wspomnij matkę, co tak mnie błagała, Tyś miał zabłysnąć wraz z Dobroci świtem W Edenie nowym, gdzie się już ostała, Czekając ciebie i mierząc tkliwymi Łzami troski swe własne i nadziei kwile. Dla niej rzuć sławę, podążaj za tymi, Którym twe serce, a nie skarby miłe. Karolek: Matka istotnie na śmierci zechciała Łożu bolesnym, abym służył światu I brzemię wielkie swą miłością dała Małemu chłopcu, chcącemu wiwatów… Matka Boska Częstochowska „płacze”. Przemiana bohatera. Karol: …Na oczach moich różane sekrety Wskazały drogę i przykład właściwy, Jak godzić korzyść z korzyścią planety, Jak złoty środek uczynić prawdziwym. ………………………………………… Decyzja moja, choć niełatwą była Już w sercu rośnie i już w nim kiełkuje, Jak tęcza piękna, co barwy przesyła Do duszy szarej i radość buduje Na sercu moim. Zostanę pielgrzymem, Co Dobrą Nowinę na szlaki trudne i nieznane rzuci. Połączę ludzi z tym spiżowym Rzymem, Któremu ody życiem będę nucić. Nie trzeba zostać rzemieślnikiem słowa, By nieść go mężnie między cichych ludzi I scen nie trzeba, aby cel zachować, Nie raniąc marzeń, ani nie śląc złudzeń. ………………………………………… Cud mi objawił wszelką tajemnicę I wskazał drogę, jaką kroczyć trzeba, By Krzyż nieść godnie, a wiary gromnicę Odnawiać ogniem wewnętrznego nieba. W każdym jest dobro i każdy ma siłę, By nieść swe brzemię, jako ciężar bytu, Aż los nijaki wskaże nam mogiłę, Co przejściem będzie ze zmierzchu do świtu. Nam ognie przeszłości niech rysują drogę, Co zbawi wieczne przyszłości szukanie I w błysku duszy wskaże dróżki nowe, Gdzie lśni zieloność umajona w Panie. Nasza świadomość domaga się bycia Człowiekiem pewnym celowości bytu, Nie żaglem chwiejnym, który w pędzie życia Wpadł w przepaść wątłą z ludzkiej rzeczy szczytów, Bo pragnął życia, jakiego wołamy, Nie znając roli własnego istnienia, Żądając prawdy na tacy podanej I cichej wody rwistego strumienia. ………………………………………… Jeśli zostanę nadziei pielgrzymem, Rodzącym błogość postrzegania świata, Któremu chwili epizodem byłem, Co zniknie z falą pnącą się przez lata, Poniosę prawdę, której zaufałem, Niwecząc śmiałe popędy niedoli I pomnik słowa od ciszy ocalę, Za którą chaos niepoznany stoi. ………………………………….…… Ojciec: Zostaniesz wielkim, jeśli wielkiej duszy Nie zgubisz, prosząc o materię małą I świat podniesiesz, jeśli serce ruszysz Z posagów nizin, znanych pewnym krajom- Nie szukaj wojny, ani ślij pokuty Tym, którym serce inaczej wskazuje, Bo głos wszechświata, który w nas wykuty Zabłyśnie wtedy, jeśli go…zbudujesz! Scena IV Karol wygłasza mowę podczas swego bierzmowania Karol: Nastała pora docenić znów Boga, Któremu dłużni jesteśmy kochanie Za ciało ludzkie na tych ludzkich nogach, Za serce dźwięczne w rytmiczne pukanie, Za umysł rady myślenia epokom, Za oczy czujne, znajdujące ludzi, Za świat nam bliski i Polskę szeroką, Której potęga nowy świat obudzi. Świat bez konfliktu, który go podzieli, Gdzie krwawa flaga biel jasną zakrywa, A świt blednący w szarawej gardzieli Opokę strachu każdym dniem odrywa W teatrze cieni, tragedii spełnionej, Której jesteśmy nie całkiem świadomi, Wzywając dialog pod aktu obronę, Którego przegłos jest szlakiem znajomym Dobremu sercu… Więc serca szukajmy, któremu ufanie Powierzysz czule na wiary kobiercu Zsyłając słowa, jak zsyłasz pytanie O cel i winę w tym nieznanym miejscu. Nie można winić za błądzenie Pana, Którego serce odnaleźć pomaga Nadzieję żywą, która jest nam dana Na przekór świata, który nami włada. Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, Bo wielka to nagroda Za krwi wylanej ból i tród, Za wiarę w swego Boga. Dziś dla nas w świecie nieproszonych gości, Jak pisał niegdyś poeta przełomu, Co rymu sercem w każdym sercu gości, A drżą posady od poezji gromu, Już jedna Polska otoczana czeka Przez złości plemię, hołoty wiwaty, By naród powstał, a ciężka powieka Zwróciła oko na ginące światy. Nie dajmy światom ogarnąć opoki, Której jesteśmy mężnymi synami, Czekając łaski ze strony dwuokiej Hybrydy diabła splątanego snami Szalonej duszy, pragnącej wariata Dla dowodzenia marznącymi łzami Wśród zimy srogiej, pośród żarów lata, W czasie jesieni, czy wiosennej toni. My, młodzi, wielcy, nieobrośli mchami Pragniemy w Matki oddać miłowanie Ten kraj szlachecki, który przekładamy Nad swe błądzące snu pielgrzymowanie. Skłonni jesteśmy odrzucić honory Sarmaty albo sobiepana, Miłością szczerą orła strzec korony I czekać wzejścia Sądzącego Pana. Me myśli błądzą w młodzieńczych wiwatach, A słowa cisną usta mimochodem, Czekając wiosny, zimy albo lata, Czy wiosny gdy będziem jednym znów narodem. I to daj Boże, nasz Panie i Królu Dla Polski całej, dla świata całego, Niech znikną troski, zniknie gorycz bólu, A Światło wstanie Boga Jedynego. ………………………………………….… Oddajmy Panu tej przysięgi rotę, Jaka dojrzewa w miłowaniu Jego, Oddajmy miłość i radą ochotę Głoszenia wielkiej miłości bliźniego. Bo nie zabijać nakazane mamy I słowa Twoje dochować musimy- Już nigdy więcej młodzieńcze szatany Nie zmażą prawdy, jakiej cud widzimy Na bieli ołtarza i w sercu Kościoła, Co ludzi skupia, a nie błyski monet Nie blaski złota, a Droga, co woła Kroczycie po mnie, czyniąc się zbawionym. Książe Sapieha: Szeptem Cudowne słowa, jak na usta młode Tryskają dzisiaj z waszego ołtarza. Proboszcz: Karol istotnie stanowi ozdobę, Co każdy człowiek mi rado powtarza. Książe Sapieha: I ja powtarzam, jeśli pozwolicie, Że wielkie drogi się przed nim malują: Godziwe, słynne na świat cały życie I miano Mistrza; pomnik mu budują. Karol: Ostatnie słowa już do was kieruję, Tusząc, że jasne wskażą wam przesłanie: Kto razem z Bogiem życie swe buduje, Tego też czeka w niebie świętowanie, A kto wyrzeka się swych powinności, Czekając jakiej wątpliwej zasługi I gubi siebie w głębi samotności, Ten piekła zazna gorejące trudy. Idźcie z Chrystusem do nowej świątyni, Niosąc honory i Boga naukę, Jednocząc serce z duszami nowymi, Chcącymi życia z odkupionym duchem. Nadzieja nasza coraz jaśniej świeci, Choć ciemność wieczna nad jej światłem czyha Choć już sęp czarny nad jej łonem leci, To orzeł dumny, który nas przenika Przegoni sępa znad morza zieleni, Zsyłając wiecznej miłości czuwanie I rodząc ludzi, których wiatr przemienił Odnowy wielkiej, co zewsząd ostanie Pewności światłem i brylantem bytu, Chcącego prawdy, a nie potępienia, Chcącego zmierzchu wiecznej nocy- świtu Nad światem martwym, bogatym w cierpienia. Scena V Urywki młodości: po śmierci ojca, Karol: Na świecie ziemskim już tylko nagrobek O mojej ludzkiej stanowi rodzinie, Krzyż z trudem zbity na piasku ozdobę I ciało martwe, co popiołem spłynie W tej ziemi głuchej. Jednością silny I rozumny szałem- młodości godne Znający przesłanie, bom światu winny Dług za życie całe, obfite w trudy, tak mało wygodne. Jednak mię uczą słowa wieszczej chwały Jak brzemię dźwigać, łeb Hudrze urywać, By mego życia się ślady ostały Po ziemskiej stronie, miast horyzont zmywać Falami pustki. Nie znamy czasu nawet w przybliżeniu, Gdy ręka Czyjaś przetnie nitkę życia. Tajemna słodycz ukryta w istnieniu Nie zdradzi klucza do prawdy odkrycia. ……………………………………………… Zostałem tutaj samotnym człowiekiem, Któremu Matką jest ziemi pagórek, A ojcem- pamięć, która z mym uśmiechem Ucieka sobie nad gnuśności chmurę. Młodym być mogę dla potrzeby ciała I taką młodość mi codzienność daje, Bo dusza lotna w samotność wzleciała, Mijając rade i spokojne gaje. I ja pielgrzymem mej duszy zostanę, Co pogna za nią przez rodzaju głusze, Aż wszędzie będę, wszystko będzie znane, A do niewiedzy już sam siebie zmuszę. …………………………………………… Pofruniesz ze mną ponad martwe ludy, Szukając ciepła pośród mrozów lata, Aż się otworzy brama tej ułudy, Co wciągnie ciało w sztywny pancerz świata. Obrzucą ziemią okowy człowieka, Marmurem zamkną jego tajemnice, A się narodzi nowy pielgrzym w wiekach, Gdy świat zapragnie ujrzeć tę źrenicę. Ujrzę ją z góry, patrząc z okna Pana Na twarze świętych w codzienności znojach, Gdzie wojna święta broni kłów szatana, A trud nieznany ginie w rdzawych zbrojach. Jesteśmy ludem, co musi ołtarze Stawiać na górach, poprzek prądom rzeki, By sięgnąć światłem tych pokornych marzeń, Skąpanych w jutrze ponad nasze wieki. Pójdziemy razem, dokąd nas prowadzi, Egida wieczna śmiertelnej persony Przed wielkim światem jako gońce nadzy, Co cnotą duszy zbawią świat zhańbiony. ………………………………………………… Nieznane słowa dla mnie: spokój i opoka Ziemskich oczu i dłoni nad mą duszą słabą, Co wciąż życia pragnie w dokonanych krokach, Które stawiam wciąż słabo, ale jednak trwale! Co wydepcze ma stopa- tym me życie wzleci Ponad nizin doliny i szemrzące grzechy Lub też z dennej otchłani w głębszą otchłań zleci, Dusząc troski nieznane i nicość uciechy. Radość- dusza przelotna i ulotna rada, Jak zatrzymać i czerpać z źródeł wiecznej chwili, Kędy wodą potęga krystaliczna włada, A człowiekiem nie słabość, a zamiaru siły. Zostać radym w nicości, albo szukać cienia- Jedna trudu pochodnia i zmęczenia tkliwe, Skoczyć w nizin folwarki, mknąc jak prąd strumienia, Czy też zwrócić swe siły na kraje cnotliwe? Odpowiedzi nieznane są mym myślom słowa, Ani cząstka, ni rady jakiejkolwiek nuta, Tylko pieśń ta wielebna, credo, niby droga, Co wskazuje, gdzie słońce, jego blask zepsuty, Który myli wędrowca pragnącego życia, Wiodąc drogą tortury ku cierpieniom srogim, Tkliwie tylko chcącego ciepłego księżyca, Co mu nocnej oświeci eskapady drogi. Idźmy razem i wszędzie, ale bez wspólnoty, Co odbiera nam ludziom dobra większej rzeczy, Ciemność złotem malując pędzlem żywo złotym, W którym chaos i pustka złotu środka przeczy! Pojawia się Poznanie. Karol: Rzucony w sidła razem z hojną duszą, Co szczęście marzyć skromnym oczom daje, Przemierzam pustkę, której nic nie rusza, Ni żywioł wielki, ani też hultaje, Sam w sobie idę, sam znajdując Boga, Bo ujrzeć mogę światło gwiazd świtania, Lecz gdy zapragnie moich myśli droga Zboczyć na stepy szczerego poznania, To szeptów umór nowe tnie obrazy, Choć jego czasy są bliskie konania. Prędzej nadzieja na przyjście zarazy Porwie nękanych, nutą Pigmaniona. Poznanie zatem: oto cel istnienia. Pojąć mechanizm niezrodzony z ludzi I prawdy sięgnąć, co słońca westchnienia Napawa wdziękiem i to słońce budzi. Poznanie: Wkracza piękna kobieta w bieli, skromna, a jednak bogata metafizycznie. Poświata. Szukasz mnie zatem. Cały mój w niewiedzy, Pragniesz błogiej światłości tej marnej istoty, Jaką człowiek bezdomny zowie celem świeżym, Łamiąc trudu obyczaj ideałem cnoty. A nie prosta to droga w moje dąży strony. Człowiek idzie po ścieżce, którą inny tyczy, Ty iść będziesz po szlakach i Mu bił pokłony, A ja sama cię poznam, bo tak Pan nasz życzy. Wiele wieszcze piosenki nadziei głosiły, Często hardo za serca niepewne ciągnęły, Więc i ja przyciągam ciebie z całej siły, Abyś pojął i światu orszak oddał czystej bieli. Karol: Jak sięgnąć duszy, która nie zna ciała I czynić ją lotnym wspólnoty powiewem, Gdy orła wieczerza orła sen przelała Na ciało pusta ponad własnym gniewem. I dokąd idziesz, Panie. Quo vadis, Domine, Czyli na ludziach pomniku stawiany, Co marmur zesłał na ozdobę stopy, A miłość własną, jako ogrom ciała, A czas ulotny niczym wymiar strofy! Poznanie: Wymiar nieznany pozostaje we mnie, Co czyni mrokiem jasności podwoje, Jak cel nikczemny, który niegdyś pewnie Połączy znaki w tych stygmatów znoje. Cierpiące ręce i boląca dusza, Krzyża wzywa przebaczenie Nie wznieci świtu, który w noc wyrusza Na przekór światu, a w zgodzie z sumieniem. Zrywają się wichry szalone, porywają kobietę; krzykiem: I pomnij słowa: chociaż myśli ludzi Rzucają wstęgi wiecznego uznanie, To póki serce tej wstęgi nie zbudzi, Póty jej wymiar nie dotknie kochania… Karol: Jak to? Gdzie słowa, na które czekałem, Gdzie moc i siła do walki potrzebne? Głos: Czekałeś peror a słowa dostałeś Proste, lecz wielkie od Niego dla ciebie. Karol: Niczym żydowskie wciąż łakome dziecię Nie poznałbym Boga, który wiecznie czeka, Na niebie szukając i na całym świecie Materii, szabli, złota, tylko nie człowieka… Scena VI Poetyckie aranżacje Teresa: Zostańmy przy tym, co Karol powiedział. Wielu jest wieszczy, którym laury złote Wkładają na głowy nieświadomi ludzi, A jeden Norwid, co nad tę hołotę Orlimi loty duszy świat obudził. Karol: Nie tylko hańbę oznacza sławienie Znanego dobrze zwykłego poety, Co naszą słabość i mody sławienie, A nie widzenie tego, co pod strzechy Umysłu ludzi wlecieć prędko miało… Janka: Lecz coś te loty niecnie powstrzymało. Być może prawdę nam kiedy ogłosi Poznania wola i serdeczna rada, Lecz nam jest wiedzy, argumentów mało By strofę w sercu, nie na szacie nosić. Karol: Tobie, ma droga słusznie się to zdało, Bo świat o prawdę, nie o sztukę prosi. Jakub: Pozostał we mnie ten tchnienia ogrzany Laurowym wieńcem widok wielkiej sceny, Lecz skoro prawdą jest wyrok rzucony Na wiecznie Lachów sędziwe istnienie, To pora zrzucić zbroję jest twórczości I sięgnąć rady odrodzonej woli, Bo czas nastaje by z godłem wieczności Iść przeciw światu, który sam się zdaje Być tylko wiatrem iskrzącej pożogi Nad duszą moją i nad szumnym rajem. O! Pora przyszła by aktora nogi Stały się stopą, a nie obyczajem, By czas sędziwy przemienił niecnotę W honoru wieniec rzucony miłością, Która się stanie przyszłości klejnotem, Prawdziwym błyskiem, a nie pomyślnością. Karol: My, co bronimy Homera przed światem Pragnącym pracy za cenę myślenia Nagle się stańmy tego ludu kwiatem, U podstaw ucząc, by znów ludzi zmieniać. Janka: Nie wiem, gdzie jestem, rzucona na szaniec, Krocząca w mroku z kagankiem przeszłości. Ja szczęścia szukam, w kieszeni różaniec Jest już jedynym okazem miłości. Karol: Zgubieni w mroku, owładnięci światem Jak Afrodyta do skały przypięta, W ciemności widząc tę spiżową kratę, Za którą wieczne ideałów święta, Idziemy dalej, niepewni jasności, Bo gród szatana się stale odradza- Patrzysz na pierścień, co błyskiem kojącym Otacza sumienia niewierne przesłania, Bierzesz go w rękę i zachwytem drżącym- - Przyjmujesz, te oczy szydzące szatana! A, gdy idący przez miejską ulicę, Dostrzeżesz u ściany błagające twarze Pogardy pychę bierzesz za spódnicę, Chroniącą ziemskie dopełnienie marzeń. Pięknem określisz iskrzące klejnoty, Złem- nazwiesz śmiałość błagania o litość, Sercem- nienawiść do bliźnim pomocy, A nienawiścią- - człowieczeństwa miłość. Nie być człowiekiem, to znaczy: być ludźmi, Co tworzą jedność, odrzucając życie, Kroczą w jasności swej dumy by bluźnić I hojnie łatać piekielne powicie. My nie możemy wkroczyć do bohemy, Która nas pragnie, bośmy lubianymi Szukajmy Ojca, który to doceni, Żeśmy Twórcami, a nie tworzonymi. Teresa: Jak znaleźć między połacią kryształu Węgiel będący realnie bursztynem, Jak znaleźć sposób, by, wedle zwyczaju, Pójść za Ideą, a nie za wawrzynem? Karol: Twoje pytanie zostawmy w swych głowach, Szukając na nie drugiego pytania. Odpowiedź bowiem w każdym z nas się chowa, A jedna, wspólna, tylko sens zasłania. Janka: Co zrobić zatem? Karol: Nie być tylko człekiem! Idąc do domu, Myśl o sobie: jestem. Janka: Serce ucieka przed lecącym deszczem I ja uciekam, bo mnie serce czeka. Teresa: Byś przyszła pewno z wiosennym powietrzem, Niosąc swą miłość jak ranna powieka. Janka: Niosę swą miłość jak rosa chłód niesie Kojący rany i dający życie. Karol: Nie noś więc serca w ciemnym miasta lesie, A wstąp na górę i się stań Księżycem. Oświeć nam drogę, bo światło tworzone Niezdarną myślą nie zastąpi ciepła. Weź ciepło swoje pod wszystkich obronę: Każdego ujmij, jak Dobroć poczęta. Janka: Nie moja rola stać się Matką Boga, Bo to się stało w odległej przeszłości. Maryja Święta- oto celna droga, Zrodzona z prawdy i klejnot Miłości. Karol: Myślmy o sobie jak o twórcy życia, Które codziennie z uporem wiedziemy, Bo prawdy cząstka tkwi w głosie księżyca, Co śle nam światło, mimo, że nie chcemy. Teresa: Jak to nie chcemy? Ja pragnę światłości. Karol: Pragniesz, a często o nim zapominasz. Tak działa magia ubogiej Boskości, Bogatej w serce, choć się ból zaczyna. Teresa: Rozumiem teraz. Człowiek, jak maszyna Dostrzega światło, gdy go gonią cienie. Wtedy sam pierzcha nóżkami pielgrzyma, Sandałki zrzuci, gdy pojmie, że dnieje. Karol: Słusznie ujęłaś me trwożne przesłanie. Istotnie jesteśmy jako fale morza Gonione wiatrem jak Boga czuwanie Ciągle przed siebie, a tu nagle… Jakub: Zorza!!! Teresa: Słońce nie wstaje razem z nocnym bratem, A dziś jest widok niezmiernie nieznany…. Karol: I dziś nie wstało, choć jest różnie latem, To płonie getto, tam przyjaciół mamy Janka: Ciężkie ich losy, nieznana jest przyszłość, Jak zresztą wszystkich w dobie zeświecczenia, Gdy świst srebrzysty pragnie objąć wszystko I przez lat wiele tylko wąs swój zmienia. Karol: Świst to złowrogi, niecny i szatański. Na myśl o takim wspomnieć warto słowa Legendy dawnej, ale nadwiślańskiej Tej, o obronie miasta Krakowa. Stał, wiesz to, grajek na szczycie Mariackiej, Niosąc dla świata swe proste wołanie, Gdy strzała bystra z kohorty tatarskiej Tnąc przestrzeń przy nim ucięła i granie. Jakub: I dziś nadchodzi nieszczęsna herezja, Goniona wiatrem, świstem tamtym pchana. Świat kocha wojnę, ziemia to diecezja, Gdzie biskup wszystkich się od zdrady słania. Karol: Nie o herezję tu chodzi, mój bracie, A o pęd diabła we zbroi rycerza. Patrz! Pędzą czarty w pozłacanej szacie, Jeden już niewinne namierza. Teresa: Pora się rozejść, przeczekać, pomyśleć I nad słowami, które świat odrodzą I nad tym sępem, co ognistym skrzydłem Zmiata oddziały, którym sny przewodzą. Karol: Słuszne są słowa. Nie czas na myślenie, Choć duch to płonie, a nie cegła krucha. Pora zakończyć mędrców posiedzenie, Pójść wnet do łóżka i Jego posłuchać. Jakub: W trwożnej się chwili zalecamy Panu, Lecz tak jest już z ludźmi, że Go pamiętają, Gdy bębny diabła leją krew zaspaną, Kalecząc ciała, hołd kukle oddając. Karol: A Boga miłość- to jest ludzi słuchać I zawsze dobroć czującą kierować Do dusz zbłąkanych, które ktoś oszukał, Dając im władzę Babel znów budować. Jego miłości końca nie znajdziemy, Budząc się ze snu, w którym poetami Jesteśmy, pragnąc, że kiedyś będziemy Szli bez bagnetów, ale z wspomnieniami. ……………………………………………. Niech On nas wiedzie, jak Słońcem kieruje, Budzi wieczności ospałe podmioty. Niech nas pojedna i prawdą osnuje Nim czas wojenny wypaczy czas złoty.
  15. Akt III W okowach wyjątku Scena I Z poety w patriotę W scenie uczestniczą: Karol i pozostali bohaterowie sceny ostatniej wraz z przyjaciółmi- Stasią, Łucją i Grzegorzem. Rzecz dzieje się na progu kaplicy zygmuntowskiej. Karol: Widzę wnętrze skalane ciemności brzemieniem, Które mimo swych kajdan dumnie nadal stoi, Wsparte łukiem miłości, a wieczne: kamieniem, Zamrożonym w iskrzącej pod marmurem zbroi. Tu: sarkofag leżący na łonie lustrzanym Jedną wieczność otwiera, choć ciężar go wtłacza Między nawy kojące spokojem nadanym Berłem zgody szlacheckiej, co władcy wybacza. Tu: gdzie światłość wypływa jak Wisła szeroka, Niosąc pasma nadziei i słońce nam dając, Bo prawdziwe, za smołą, umyka sprzed oka Ludzi wojnie oddanym- na to ich skazano. Da wam słońce, da siłę i wesprze na duchu, Rośnij zatem, orszaku, i wroga pokonaj, Wsparty błyskiem miłości, na skrzydlatym duch Przebij oręż najeźdźcy nim twa polskość skona. Skrzydła niosą ci wolność, a więc wezwij siłę, Jaką serce twe nosi, jaką tu piastuję. Zostań sławy monarchą, jak już kiedyś byłeś, Bo z opresji nas serce, a nie blask ratuje! ……………………………………………… Człowiekiem byłem, choć lochy młodości Rzucone na mnie kalectwem istnienia Targały duszy zbyt ludzkiej słabości Z krainy Światła w stronę świata cienia. …………………………………………….... Człowiekiem jestem na mej krwi pomniku, Stawiony w świetle ciemności pierzchliwej, Widząc orszak goniący wśród pustkowia świtu, Widząc tchnienie miłości tak stale prawdziwej. ……………………………………………… Człowiekiem jestem, choć piorun zza Łaby, Ciskany trwogą ułudną i żalem, Chce serce zmienić w ogniwo obawy, A lotną duszę- zakryć czarnym żalem. ……………………………………………… Lecz oto- z mroku się człowiek wyłania, Kroczący ku mnie z nowiny uśmiechem, Pewien wartości własnego posłania, Pewien też siebie, że wciąż jest człowiekiem. Grzegorz: Witaj! Przyjaciel jest w losu gmatwaniu Darem cenniejszym nad posągi złote. Zostań więc ze mną w nadziei świtaniu, Gdzie lot jednostki już nie jest kłopotem. Karol: Jaką nowinę mi niesiesz, mój miły, Skoro twa radość przewyższa mą trwogę, Mistycznie dając odnowione siły, Mistyką rodząc nową życia drogę? Grzegorz: Koszmar się skończy, co wieszczą żołnierze, Radosnym głosem wprost z ciemności jądra- Złości dominat się skłoni Ofierze, Która nie śmierci, a miłości, żąda. Karol: Słysząc od ciebie, skłonnym jest uwierzyć, Że chmura ciemna znad Polski odpływa, Jak cień przed słońcem, żeby cicho przeżyć I za lat parę znowu świt przerywać. Grzegorz: Może, tym razem, zabłyśnie nadzieja Ogniem piękniejszym od nieba lazuru I zło w nim płonie, jak sygnał myślenia, O prawdzie wiecznej z kolumny marmuru. Karol: Właśnie, tu jesteś, aby ujrzeć siłę, Dniejącą pośród otulin epoki, Obrosłej w blaski wieczności tak miłe, Że ważne nadal swoim snem wysokim. Grzegorz: Dostrzec potrafię kolumny antyku Wsparte wspomnieniem na kolumnie ludzi: Tu kniaź królewski wsparty na portyku, Tam- sam monarcha wielkość kraju budzi. Kroczę przez przeszłość, historię poznając, Znacząc Ich drogę własnymi krokami. Szukam dowodu na monarchię starą, Co broni państwa przed swymi wrogami. Dostrzegam Ojca, jak broni honoru, Mężnie sprawując dawniej świętą władzę, A sny szlachecki ciągną wciąż do dworu, Dumnie wspierając tę kolumnę marzeń. Szlachecki diament widnieje na dłoni I serce czuje jego ciepło błogie, Kojące myśli kryształowej skroni, Zmęczonej światem, połączonej z Bogiem. ……………………………………………. Złączmy my siebie, by ognia wichury Rozegnać wreszcie znad ziemi padołu, Nim spadną hucznie najdawniejsze mury, Gubiąc swą siłę w odmęcie ogółu. Grozi nam zawsze głupota nas samych, Pragnących światła martwego żelaza, Zgubi nas zawsze klejnotów wszywanych W myśli człowieka materii odraza. …………………………………………….. Ducha sięgnijmy, nim legnie, jak mury, Wznosząc swe światło ponad brzemię ludzi, Sięgnijmy święcie Najjaśniejszych Chmury, Gdzie Miłość Wieczna się wciąż z dziećmi trudzi. Ducha sięgajmy, póki jeszcze pora, Zrzuciwszy ciężar natury człowieczej, Świat nam się jawi jako skalna zmora, A być powinien odkupienia mieczem. Karol: Zaiste troska o niewinność życia Opierać się musi na głosie przeszłości, A świat, nasz wsparty w dobie uczuć krycia, Otworzyć serce- na piękno miłości. ……………………………………………….. Już widzę z wolna kroczące kobiety, Znane mi niegdyś i poznane dzisiaj. Twarzy ich dawnom nie widział niestety, Bo czas ulotny zerwał ten obyczaj. Znajome podchodzą Stasia: Miło znów widzieć pod świątynią losu Przyjaciół dawnych, choć niedługo znanych, Razem kroczących śród nizin chaosu I razem wzniosłych ponad życia bramy. Grzegorz: Miło was widzieć w radości nadziei, Wspólnie niesionej pochodnią wictorii, Bo czas się kończy tej diabła kapeli Grającej nokturn na złota euforii. Łucja: Kończy się właśnie historii dziedzina, W której jest człowiek tylko mechanizmem. Trzeba, by znowu, ludzkości rodzina, Stała się ciałem, a nie synchronizmem. Karol: I to dostaniesz, jeśli w lustrze ciała Dostrzeżesz płomień jakiego nie znamy, By Moc Przedwieczna się prawdziwą stała W tobie, przez ciebie u stóp nieba bramy. Grzegorz: Ciało i serce- oto dwa bieguny, Przeciwne zawsze, choć w jedno spojone, Pustka i wieczność drgnieniem jednej struny W komedię ludzką przed wiekiem złożone. Serca istota tkwi głęboko w ciele, Głębiej niż organ zwykle sercem zwany, Sięga wszak twór ten aż po chwil wesele, Uśmiech radości, gdy z bólu konamy. Ciało dorasta jedynie do głowy, Nie sięga serca, chociaż je ukrywa. Mądrość jej nikła- dym listopadowy Kadzideł wonnych i grobu pokrywa. Stasia: Wiecznej harmonii my, wiecznie oddani, Kroczyć musimy wartkim pędem życia Wokół, na przestrzał wciąż niepokalani Jak Panna Święta i jak chce obyczaj. Łucja: Zostać czy przetrwać- o to samo chodzi, By, krocząc stopą, nie zagubić duszy. Mądrość jest cudem kiedy ludzie młodzi, Klątwą się staje, gdy się ciało kruszy. Jak jednak bez niej oprzeć się złudzeniu, Że ziemia prosta jest Wieczności tworem, Człowiek- harmonią władającą jemu, Przyszłość wynikiem, albo władzy sporem. Karol: Na to potrzeba udziału wspólnego, Jednego głosu nad sporów brzemieniem, Jednego serca za wszystkie wielkiego, Jednego pana nad wszelkim istnieniem. I być nie musi ta osoba Bogiem, Choć prawda wieczna na to nam wskazuje. Potrzeba człeka, co przed Ery progiem Nowej i ciężkiej ludzkość odbuduje. Grzegorz: Kto znajdzie pana, większego nad ludzi, A więc świętego, chyba Boga Brata, Niech wszelkie ciała z mroków snu obudzi I krzyknie dźwięcznie: „Mesjasz znów dla świata” Rozmowa przerwana Koniec sceny I * ** *** Scena II Habemus Papam! Fragment I: w trakcie drugiego konklawe; rozmowa dwóch kardynałów Stefan: Trudno nam wybrać ludzkości zwierzchnika, Kto okręt Boski dowiedzie do brzegu, Otworzy bramę, gdy słońce zaświta Nam rokiem nowym tysiąclecia tego. Giovanni: Ja wierzę, bracie, że Bóg sam skieruje Okręt, jak zwykłeś, wierzących nazywać Na wody czasu przyszłego, gdzie snuje Się prymat nowości, co erę przerywa. Stefan: Zgłosić ja radzę tobie na Papieża, Godności serca i męstwa kapłana, Co czas swój ziemski cierpliwie przemierza, Jednocząc ludzkość z Nakazami Pana. Giovanni: Kogo polecasz, jeśli śród nas który, Godzien jest przywdziać naprawdę te szaty, Godzien jest zniszczyć martwych cegieł mury, Jedność zsyłając biednym i bogatym. Stefan: Znam osobiście Wojtyłę młodego, Co nieraz w Polsce tak już z ludźmi czynił I na Soborze, pamiętasz, hardego Jak winnym straty właśnie nas obwinił. Giovanni: Pierwszy zaiste zachciał wyjść do ludzi, Pierwszy z nas poznał ich problemy błahe, Niech zatem teraz nowy ład obudzi, Skupiając ludzi pod Miłości dachem. Fragment II: Po głosowaniu, odczytywanie nazwisk umieszczonych na kartach. Przewodniczący Kolegium Kardynalskiego: Wojtyła… Kardynał I: zastanawia się Kojarzę chyba, choć dziwne nazwisko Różne mi myśli nieznane narzuca… Przewodniczący Kolegium Kardynalskiego: Wojtyła… Kardynał II: ździwiony Serce podziwia nowości zjawisko, A umysł chciwy cień pokuty wzbudza… Przewodniczący Kolegium Kardynalskiego: odczytanie zapisu na ostatniej karcie; po tym oklaski; Wojtyła! w myśli: Światłość nad nami czuwa w tej kaplicy I choć czas Rzymu się kończy od dzisiaj, Oddając berło nowości gromnicy, Światłu zbawczemu, choć go nikt nie widział. Karol: We mnie ostanie ten uśmiech anioła, Co w ojca śmierci pozostał człowieczy, Myśląc, czy trudom boleści podoła, Nie męcząc lękiem własnych nawet dzieci. Na głos: Skoro Bóg zechciał, niechaj Jego wola Kieruje dziś mną i honory bierze, Choć sam już nie wiem, czy Polak podoła, Będąc znów obcym rzymianom Papieżem! Radość Elektorów, oddawanie honorów nowemu Następcy Świętego Piotra. Stefan: Bracie mej wiary, rosnący w człowieku, Kwiecie, co owoc wszystkim ludziom daje, Dostąpisz łaski, honorów, uśmiechów, Lecz nie zapomnij o Boskiego chwale. On Ci pomorze, pochodnię przytrzyma, Prowadząc ciebie w oblicza ciemności I razem z tobą korowód zatrzyma Zło wszelkie niszcząc Ofiarą Miłości. Przyjmij me słowa i uczyń je wiary Doraźnym celem i nagłą potrzebą, Krocząc śród ludzi pod Opactwem Tiary Niesionej niegdyś wbrew ciała potrzebom. Idąc tak dzielnie tę Tiarę uniesiesz Aż dotrzesz wreszcie ku Nowości Dziejom I Światło Boga w tę krainę wniesiesz, Której owoce już powoli dnieją. Fragment III Wyjście na balkon Bazyliki Św. Piotra; przemowa Kardynał: Habemus Papam! Karol- Jan Paweł II: Choć z dalekiej strony Ojciec mnie wysyła, Dając piękną nadzieję, że misji podołam, Jedna ludzkość zostanie, jak ludzkością była, Jeden Kościół też będzie, choć się zmienia rola Polaka, co dotychczas z kraju dalekiego Słał do Rzymu sprawozdań niezliczone teki. Dzisiaj Polak wam dany, za Następcę Tego, Który skałą nas wszystkich wsparł przyszłości rzeki. Może słowo pomylę i w pędzie myślenia Jedno wspomnę za dużo, polską siląc mowę, Ale Prawda Najświętsza nigdy się nie zmienia, Choć się starym coś staje, co wciąż było młode. Non abbiate paura! Was widząc i czując, Takie słowa Polaka światu odtąd zsyłam. Pragnę wolnej Europy, którą może ująć W klamrę własnej wielkości Sprawca, lecz nie tyran. Tyran skropi nas jarzmem i do celu zagna, Niszcząc w ludziach ich wolę, lekceważąc Boga, Będzie głosił nienawiść, choć to siła żadna, Gdy lud ucisk odeprze, idąc na swych nogach. Człowiek bowiem jest panem losu swego zawsze, Jeśli stanie po stronie właściwej idei I nie ważne, czy będzie magnatem w teatrze, Czy rolnikiem, co uśnie nim się noc ośmieli Weprzeć tiulem harmonii nasze życie kruche. Jedno czynić nam przyjdzie, jeśliśmy od Boga: W zgodzie z duszy myśleniem i pomocnym Duchem Zrzucić kajdan zły ciężar i nawrócić wroga. Dzisiaj noc już nadchodzi, gdy wyszedłem do was, Nocą pewno odejdę, nie znając przyczyny, Ale po mnie zostaną te Polaka słowa, Które pragnie skierować do Świata Rodziny. Noc ta dzisiaj nadchodzi, choć po wojnie lata Zmyły prawie krwi ojców, zagoiły rany. Ja wybaczam, choć kości w nieznajomych piachach Leżą ludzi milionów, jak gród złem obsiany. Śmierć nie zbawi nikogo, nie odda nam życia, Żyjmy zatem w jedności, choć chce ciało mordu. Smutek rodzi nam troskę ich krótkiego bycia Na nizinnym padole w służbie zacnym lordom. I choć słowo się zdaje tylko kurtuazją, Którą czynić wypada, przeszłość darowując, Czyje serce potrzebę się pokochać z sprawcą, Wspólną pamięć, tożsamość i myśli znajdując Zostań świecie tej nocy ujęty apelem, Który gromić ma w sercach, a nie czyścić uszy- Godność ludzka jest rzeczą, a być musi celem I do niego wraz ze mną niechaj Kościół ruszy! * ** *** Scena ostatnia ostatniego aktu; Przesłanie, co nigdy martwym być nie powinno; Słowa utkane przymusem milczenia, które Papież nasz polski męką wypowiedział Jeśli pora nastanie, jak wiatr sam odejdę, Tam, gdzie Władca Najwyższy najniższych skieruję, Jeśli przed tym cierpienia drogi święte przejdę, Znaczy: takie mi życie Jego wola snuje. …………………………………………………….. Co zostanie po biednym, oto jest pytanie, Żyć wszak warto jest zawsze, tak jak żyć na wieki. Pragnę wiecznym uczynić mych trudów przesłanie, Nim się zamkną nareszcie znękane powieki. …………………………………………………...... Młodość we mnie rozkwita, choć śmierci ramiona, Obejmują wciąż silniej wątłe moje ciało, Dusza silną zostaje, bo silna ochrona Płynie z Serca, co życie temu światu dało. …………………………………………………….. Umrę przecież jak każdy, co co dzień umiera, Niosąc tylko obola nieznanemu słudze, Który dusze zlęknione do Niego zabiera, Czyniąc Wieczność spełnioną, choć się z niej nie zbudzę. ………………………………………………………. Zostać po mnie powinna ta fatalna siła, Co przerobić zapragnie na tłumy aniołów. Ona jedna jest sercu wciąż Polaka miła, Ona jedna jest celem pośród prac mozołu. ……………………………………………………… Leżąc tutaj na łożu pielgrzymki ostatniej, Myślę, kiedy wyruszy, ten pojazd prastary, Niosąc duszę od ciała oderwaną właśnie, Poprzez dzieje młodości i życia zegary. ………………………………………………………. Odejść przyjdzie już dzisiaj, po tych latach wielu Gdzie są oni, gdzie poszli, przyjaciele moi. O nadchodzą nareszcie wśród ostatnich trenów Jakie wyda me serce w ciała starej zbroi. Tak czekałem, młodości tej wiecznej zwierzchnicy, Byście do mnie przybyli nie z darem, a duszą, Byście przy mnie ostali przy śmierci gromnicy I dziękuję wam za to… teraz czas wyruszać… --Koniec, a tak naprawdę początek-- Epilogu substancję Jemu dedykuję Magia serca odrzucona przez goryczy trud i śmiech, cudnym szeptem uświęcona, zdarta z wspomnień naszych łez. Magia ciała odrzucona Przez cielesność doskonałą, Której człowiek nie pokona, Bo istotą jest zbyt małą. Magia duszy odrzucona Ręką smutną w echach brawa Kona w sercu- na ambonach Tkwi jej bliskość i obawa. Magia prawdy splugawiona Honoratem doskonałym Pustym głosem obroniona, Choć w eterze tak wytrwałym. Magia myśli przelękniona Między nami i przed nami Jak nadzieja odnowiona Na ucieczkę przed duchami. Magia Polski uchybiona Przed ojcami i nad światem, Goni orszak Pigmaliona Bez wiwatów, ale z kwiatem. Magia kwiatów odrodzona W róży sercu krwisto-białym, Rada ciszą, położona, Przed Obliczem Doskonałym. Magia pustki tak zmieniona, Że i serce magią staje, Między nami rozogniona- To Twa gwiazda Magię daje!
  16. Naprawdę gratuluję. Jest to sukces, którego można się było spodziewać, więc zachwyt ukryć zdołałem.
  17. Aż zacytuję Kowalską:" lecz nawet gdybyś cofnął czas/ dwanaście kropel dzieli nas";) Nie da się cofnąć. Ten wiersz zbyt dużą nadzieję dają - każdy by cofał aż do starcia taśmy.
  18. Proszę o poprawienie literówek, które wypunktowałem starannie. Poprawiłem, bo treść interesująca, więc nie warto by wiersz tracił z tak błahych powodów jak forma.
  19. niekoniecznie z tą historią tak się układać musi, jak grafika sugeruje.
  20. Cytat uważam za źle wkomponowany w treść. Może inny układ sylabotoniczny?
  21. Swoją drogą, tylu oficerów w jednym samolocie to chyba błąd, choć ja się nie znam... Oficerowie nie są najważniejsi w państwie, żeby ich pod "jednym dachem" nie sadzać. Wracali z konferencji o bezpieczeństwie lotów, co było ironią losu.
  22. Treść wymowna, ale ja bym jednak coś zrobił z tymi powtórzeniami.
  23. A ja myślałem, że jestem tu w mniejszości... Dodam: dokładnie;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...