Robi się zimno...
Przestaję czuć.
Widzę mroczki przed oczami...
Czuję zmęczenie...
Nie czuję już bólu.
To wszystko znika —
To, co chciałem, chciałam,
To, co czułam, czułem.
Słyszę znajomy głos — jedyny, który mnie wspierał.
Czuję ciepło na dłoniach.
Ktoś je ściska.
Ktoś jeszcze chce je ściskać?
Czy jeszcze zasługuję na uścisk?
Nic mi się nie udaje,
Nie potrafię nic dokonać,
Więc po co to wszystko?
Dla zabawy?
Dla miłości?
Dla płytkiej pomocy?
Nie wiem.
Chyba już się nie dowiem.
Jednak dalej kocham wszystkich,
Których znam,
Których było słychać,
Których było czuć.
Bo to chyba o to chodzi — prawda?
Ciekawi mnie, co będzie po wszystkim.
Ciemność, nicość?
A może wszystko i nic?
Może raczej ktoś i coś?
Nie wiem.
Nawet jeśli nic,
To przecież pod widmem ciszy są niekończące się chmury!
To jakby patrzeć się na czyste, szkliste niebo,
Spowite szarą kopułą, co nie ma końca
I tak patrzeć i patrzeć,
I nic nie widzieć – prócz gamy bieli i lazuru,
Prócz tej przestrzeni upragnionej,
Tego pagórka ukochanego...
Horyzontu utęsknionego —
Tego mi NAprawdę trzeba
Bo gdy widzisz czystość, znajdziesz plamę,
A gdy nicość, nic nie znajdziesz
Chyba jednak znajdę szczęście.