Nie muszę myśleć, że czegoś zabraknie
Nie muszę śledzić czasu śladów
Ciemnym brązowym liściem
Zasłabł mój stróż anioł
Podzielić minutę na dwie muszę
inaczej zmieniam swoje imię
Skrzydła mu zimne podnoszę
Lecz w niepamięci ginie
Po grubych strunach przewodu tramwajowego
wzrokiem przesuwam pijanym
Ciepło mi w tym wazonie
Niszczę tą teraźniejszość
Spokojem odebranym
Zmieniam dystanse
Wbijam nóż w szyb zamrażanie
Znika gorycz wieczorów
Lecz zniknęło też beztroskie kochanie