Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

yfgfd123

Użytkownicy
  • Postów

    85
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez yfgfd123

  1. @brt abacadaba spróbuj nie wspomnieć o zaborach i IIWŚ challenge (niemożliwe)
  2. wiwat republice! nie chcemy żyć w ucisku! niech żyje proletariat! wychodźmy na ulice! wiwat republice! nie dajmy w siebie pluć! szturmem! noc trwa samosądów! na wersal? nie, granice!
  3. @Natuskaa może być...
  4. rymy wymuszone i niezgrabne
  5. @lena2_ wiersz wybitnie ponadczasowy, tak zapewne o młodzieży wyrażali się już babilończycy.
  6. coś pomiędzy wierszem a słownikiem
  7. @Annna2 może musiałby być z Venus. Mars się tu zwyczajnie gubi.
  8. o samobójstwach, żyletkach i tym podobnych pisano tak dużo, że ciężko podjąć ten temat by nie brzmieć śmiesznie. nie jest to tylko przytyk - po prostu temat jest zwyczajnie bardziej wymagający od innych.
  9. rozbestwiła się ta miłość. kochanek powalony taką koturną nie wiedziałby sam co zrobić.
  10. @wierszyki odkryłaś we mnie nutę wrogiego nastawienia, której nawet ja nie byłem świadom. Temat wiersza - "zakochiwanie się" w kobietach na ulicy, to ból tępy i bliższy melancholii niż namiętności, stan w którym na pewno jest się w stanie funkcjonować, a może nawet nie żebrać o życzliwość. Gałczyńskiego (zawsze) oraz Tuwima (czasami) uważam za mistrzów języka, a "wierszyki" za równe "wierszom". Oczywiście również życzę wszystkiego miłego.
  11. @Dagna no muszę przyznać, że ciężko mi wychodzi przechodzenie do sedna. uczucie łatwe do opisania nie jest. a Tetmajer jest najlepszym przykładem poety miłości jakiego mogłem wybrać. ten rozdźwięk pomiędzy lirycznym kochankiem, a racjonalnym człowiekiem często się u mnie przewija, może być nieoczywisty w skali jednego wiersza.
  12. @wierszyki wydaje mi się że lwia część sztuki to chęć "wzbudzenia obawy o swój stan", mało poetów, zwłaszcza dzisiaj, pisze o tym jak pięknie i bezstresowo się im żyje. Jeżeli poezji tutaj nie ma (?), to dlaczego?
  13. i znów w drodze do kardiologa... (boże, jak tu nie chorować, gdy wszędzie taka pogoda?!) znów mi krajają na tysięczne cząstki serduszko (choć tyle że chore...) nie skalpel - miłostki odkrywam wciąż nowe wyraźne, niezwyciężone aż ostry wyrabia się w głowie obraz małżeński, dzieci, piesek, i welon w żałobie to straszne! okropny patriarchat! i mróz, i przystanek, i totalny wariat! szur młodopolski, synek tetmajera! afiszem skamandra wciąż nosek wyciera! znów lekarz, autobusy, mokną mi włosy... bomba pod płaszczem wciąż tyka i tyka próbuję ją złapać, ta wciąż mi umyka operetka na dwa nasze głosy ======== nie wiem czy to zadziała, ale proszę o ocenę (jakąkolwiek), neutralność boli o wiele bardziej
  14. faktycznie, włożyłbym ci skrzydła chciałbym cię widzieć w nimbie, w obłokach lecz dziś się od tego powstrzymam poszukam cię w szklankach czy stołach pamiętam - to z czasów młodości (!) "podręcznik dla źle zakochanych" miłość w poezji, poezje w miłości smak krwi pierwszej otwartej rany "Aniele - nigdy, to było pisane dziesiątki lat temu, o tęczy również zapomnij, to straszne, nad wyraz czcze i pstrokate, postulat twoich myślozbrodni" nie wiedziałem jak kochać, schodziłem jak każdy inny by kochał, na ziemię lecz kiedy na mnie przyszła pora wiedziałem już wreszcie - nic nie wiem na niebie zostawiłem gwiazdy zamiast chwycić się niebios - chwyciłem się krzesła uciekły mi twoje dźwięki, uroki i nazwy aż wreszcie żeś po mnie, połamanym przeszła
  15. @piąteprzezdziesiąte natóra zamierzona, dojść literówka
  16. cały zzieleniałem, gdzie kroku nie stawiam wyrasta na śladach młoda, dzika róża z cierniami lekkimi jak stan zakochania wyrosła mi broda z trującego chwastu i staję wciąż na nią, i ryczę aż z bólu łzy liście łapią łapczywie jak nawóz linie mych dłoni wypełniły mchy a gdzieś za plecami zakwita przylaszczka te skry w moich oczach? to dwa białe bzy ach, dojść już mam tego, niech pisze, niech żyje ten język kąśliwy, niewyżyta traszka ten hałas, te bicie? to kasztan w łupinie ten neoromantyzm? to kawał, to fraszka
  17. Krople ciepłej wody z mydłem leniwo kumulowały się na podłodze. Nie uda mi się nigdy ustalić jednego konkretnego dnia, od którego to zacząłem tę moją przemianę, nie było to klasyczne przebudzenie się pewnego ranka w chitynowym pancerzu lub ciężki efekt suto zakrapianej nocy, ale płynne oddalenie się od jakiejkolwiek przynależności, zatrzymanie samego siebie w ryzach własnego ciała, niedobrowolne, stopniowe wyobcowanie z każdej przestrzeni mojego życia. Zebrałem talerz z blatu, wytarłem go uczciwie gąbką, po czym wrzuciłem go do suszarki. Wszystko zaczęło się w miejscu, w którym najmniej bym się tego spodziewał, albowiem nic w nim nie wskazywało na jego przełomowość, nie czułem na sobie powracających tam myśli, ten moment musiał być pusty, jak każdy inny początek, może było to uparcie nudne czekanie na autobus po zmroku, może śniadanie, jogurt czy jajecznica, gdybym mógł to wtedy określić, chyba rzuciłbym tą jajecznicą o ścianę. W pełni załadowaną suszarkę zamknąłem, drzwiczki cicho szczęknęły, a cały pokoik wypełnił dziki warkot maszyny. O czym to? Szewcy. Zabrałem ich ze sobą, z myślą że będę w stanie wcisnąć ich w dzisiejszą zmianę, rozłożyć się lekko na krześle z dala od zapleczowego ukropu i poczytać, lecz dzisiejszy ruch skutecznie mi to uniemożliwiał. Może gdybym nie zaczął czytać, udałoby się tego wszystkiego uniknąć? Może śmierć mojego wewnętrznego nastolatka nie była obowiązkowa, a ja mógłbym żyć tanim, siarczanym winem i rozbijaniem butelek aż do śmierci, przyjścia zbawiciela, Godota, czy jakiegojużkolwiek końca świata. Nie byłem tego świadomy, ale już przyzwyczajałem się do hałasu. Zebrałem talerz z blatu, wytarłem go uczciwie gąbką, tym razem jednak odłożyłem go po drugiej stronie blatu, tuż przed drzwiczkami suszarki. Nie wiem czy mam jeszcze możliwość powrotu do takiego życia, czy istnieją pokłady alkoholu, czy nawet somy, które byłyby w stanie stępić ten cięty (obusieczny!) umysł, wrzucić go w ciepłe ryzy konwenansów, głupich rozmów o codziennych nowościach, głupich pijackich sztuczek - ogółem życia w wiecznym, serdecznym uścisku, godnym Bożej owieczki, zabłąkanej gdzieś pomiędzy piekłem a niebem. Maszyna wtem zakończyła swój program, zostawiając mi nagle mnóstwo pustej przestrzeni między uszami. Otworzyłem drzwiczki suszarki, pozwalając gorącej parze zgrabnie unieść się pod sufit.
  18. wyzerowałem się już jakimś cudem, z jakieś głębi wydobyłem krztę jestestwa mierną, rzadką i pustą spływa dusza mi po dłoni, biała niewinnością dziecka pozostałem tylko formą to jest umrzeć - żyć dla życia tylko, sama jasność wszystkich zmysłów mnie nakręca marzę dotyk, marzę dźwięki, twarze nędza, nędzność, wszystek nędza przeminęły czasy marzeń leżę kruchy, jak wydmuszka, moje serce chce mnie złamać gdzie ta moja estetyka? drżę w konwulsjach, w stare chucie wpływa marazm, zaraz wszystko ze mnie spłynie, wstanę wytrę poty - o to tak się starać? blamaż, piękno moich rąk się nie chce chwytać moich brudnych dłoni, zejdzie ze mnie ma zwierzęca pycha zdejmij ze mnie urodzaju klęskę, daj mi Boże człowieczeństwo
  19. yfgfd123

    Kasztan

    Nie widzieliśmy się ile? To ona by musiała powiedzieć. Oczywiście wszelkie sztampowe wyznania, w stylu "Nie mogłem przestać o tobie myśleć...", sobie darowałem - niczego w życiu nie znosiłem gorzej niż wpisywania się w jakiś archetyp, spełniania czyiś założeń, jakichś wyobrażeń mnie, nawet tych pozytywnych. I tutaj, konwenanse romantycznego, kruchego kochanka z anemią, zostawionego u bram dorosłego życia wolałem sobie darować, z szacunku do samego siebie, jak i do niej. Wyczuwałem, jakby ona również dzieliła moją niechęć do archetypów, może to mnie do niej podświadomie przyciągało. Zdarzało mi się prowadzić z nią rozmowy przed snem, zwierzałem się z wszystkiego co aktualnie ciążyło mi na sercu, czy na żołądku, ona kołysała mnie nogą na nodze, a ja usypiałem się własnym słowotokiem. Ale jak to jej powiedzieć, i po co? W takich momentach naprawdę zaczyna się odczuwać jakim skazaniem dla ludzkiego charakteru jest mowa. Nie mogłem znaleźć słów ani celnych, ani w ogóle jakkolwiek przydatnych, musiałem pozwolić ciszy, poezji momentu zagrać to, co chciałbym usłyszeć, w końcu w ciszy zawiera się już każdy wybrzmiały dźwięk, a wprawne ucho znajdzie w niej dokładnie ten, którego oczekuje. Ja niestety byłem zbyt zajęty, aby słuchać, dla mnie cisza nie była brakiem odzewu z jej strony, była brakiem mojego głosu. Czy to narcystyczne? Może nie w tym przypadku. Bo i ona to dobrze wiedziała. Kolejny raz poczułem jakby linię porozumienia, wspólną zabawę, improwizację na cztery dłonie na tych samych klawiszach, szum wiatru biegający od mojego ucha do jej i z powrotem. Ona również szukała się w ciszy. Dojrzały kasztan upadł z głuchym łoskotem na ziemię, gubiąc się w trawie. Poczułem ten sygnał, po tym spotkaniu wiele razy jeszcze słuchałem kasztanów, lecz nigdy nie mogłem powtórzyć tego uczucia. Wydało mi się, jakbym usłyszał w tym uderzeniu wszystko co chciałem usłyszeć, a zarazem wszystko co chciałem wyrazić, że ona równie to czuje, że ona wypadła z łupiny, i że ja się przed nią obnażam, nie musiałem już więcej słuchać, nie musiałem już więcej mówić. Choć wiem że ona również to czuła, nie miałem czasu zobaczyć tego w jej twarzy, wstała wspierając rękę na moim kolanie i odeszła. No tak, w tej chwili to już było oczywiste.
  20. purpurowa krew się lejąc po niebie wsiąka w horyzont, już roszą się wzgórza czyste szkarłaty w dal niosą strumienie zakwita jednej nocy królowa - róża Hel! u twoich kosteczek ołtarze składamy dziś w słowie, w galenie i w spiżu chciałbym móc ucałować obydwie twe twarze czuć metal na ustach i kości w negliżu jużci posoka w etery uleciała z globu kłębić się w zodiaku rudych mgławicach formy przedmiotów rozmyły się w mroku i chuć nam wypływa na rumiane lica więc prowadź mnie w górę rozkoszy Anielo! (przedstawię wam szybko moją femme fatale) fałszywe ma imię i zwodniczy wygląd niby cherub z tryptyku się wyrwał na bal drogę nam wskażą żarzone pochodnie taneczne poświaty jak widma Brockenu mienią się w łunie towary, że głodnie wypatruję chwili powinszować złemu och, lecimy w noc, w górę, Aniela nade mną pełna entuzjazmu zatacza wciąż pętle trwonimy się razem w noc ciężką i piękną wiatr szumi mi w uszach, ja słabnę, ja legnę! widzę już światła bijące zza koron Aniela mnie łapie pewnie za przedramię ja mdleję, świat traci swe kształty i kolor ląduję na plecach gdzieś w wysokiej trawie członki mi drżą nadal, leżę w ekstazie czuję każde ze źdźbeł, słyszę każdy ich szelest Aniela już wstała, chyba z kimś już rozmawia - “Wie Pan czy będzie tu dziś Mefistofeles?
  21. zabić gospodarza! zabić gospodarza! to echo? to powtarzać muszą pudła ludzkich piersi d dur, a mol, fis i świst wam kule szyją nićmi świat rubiny dla odmiany niech błękitna krew wypełni i marsz, bieg, goń, w taneczny szał złap wieczór w talii, zrywaj kwiaty dojrzewania, z prawej, z lewej łów sąsiadów swych na trał nie będzie wiecznie wieczór trwał i nas rozpuszczą cztery wiatry bo kończy chłopska się przyśpiewka a rozpoczyna mrok poranny mgłą spowity, popielaty popiołem splamią wasze czoła i was przekona maść truflowa to opium dla obżartej masy ach, uciekajcie, w kapitały w gnuśne foyer srebrnych banków gdzie bogu złota i finansów będą grzecznie się kłaniały dolary
  22. @Jacek_Suchowicz które wyrazy nic nie wnoszą?
  23. krążę wciąż wokół jednej myśli dychotomii (albo dwoistości?) z jednej strony artysta (poeta!) z drugiej nic nad worek na kości prowadzę tę walkę (za mocno? za duże to słowo? potyczkę?) i nie wiem czy słuchać własnego sumienia czy to już będzie patetyczne? tak głowę wychylę za okno i nie wiem samemu co mówić co czuję - po burzy duch ziemi się budzi czy zapach niedomytych ulic więc głowę chowając pokornie już nie wiem jak witać dzień nowy czy śmiać się i pisać - o słońce! czy może - reaktor jądrowy? myślę - czy Monet by nie mógł malować refleksów na moich kałużach? czy wielki artysta potrafi być mały a mała sztuka potrafi być duża? czym chcę być w przyszłości? spikerem? dziwakiem, gadułą, rzeźbiarzem? czy ludziom zawsze muszę patrzać w serce, czy lepiej im patrzeć na twarze?
  24. pręty, stalowe pręty, kody kreskowe rzeczywistości, cena istnienia - niewola dziś sztuczny śnieg - jutro szara woda ten sam jutro upał i nowy przechodzień szkło, śmiejące się w twarz szkło niby atrapa przeszkody, moja wina i niemoc dziś nowa miłość - jutro stara przemoc ta sama wciąż trasa, tylko słabnący krok krew, rozsadza mnie krew, wciąż nie może znaleźć ze mnie wyjścia, wciąż błądzi po ciele i nowy znów śnieg, i skażone biele każą mi ciągle przebywać w pokorze deszcz, niech zmyje mnie deszcz, niech wyniesie mnie w tło dla wszechświata, w czystość, w nirwanę, niech echo straconych żyć mi przyniesie ciszę dla szumu, aloes na rany nie! śmierć? to pokarm dla biednych, opium dla nędznych dusz, nijakich i mętnych niech świat wam stoi, taki jaki stał jak pół grama somy, bajeczny i piękny o jaki świat walczysz, taki będziesz miał jak pół grama somy, bajeczny i piękny...
  25. wiersz śmieszny, lepszej satyry nie napisano na tej stronie. @Alicja_Wysocka "Każdy z nas, ma prawo do własnych poglądów, każdy z nas ma własne sumienie i nie ma potrzeby trąbić o tym. Po co rozbierać się do naga przed wszystkimi?" Zaprzecza to podstawowemu sensu poezji. Jeżeli chcemy sztuki, w której autor nie próbuje się wyrażać, ani nic przekazać, to można zamknąć stronę i przejść na ChatGPT.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...