Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

yfgfd123

Użytkownicy
  • Postów

    119
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez yfgfd123

  1. @Tectosmith do jakiegoś stopnia muszę się zgodzić. na pewno popełniłem błąd, ponieważ wrzuciłem to do sekcji "prozy gotowej", a to są dwie pierwsze strony czegoś w domyśle dłuższego. co do formy - sama koncepcja jest dosyć "ulissesowa", więc i styl jest dosyć strumieniem świadomości, wiem że w pewnym momencie na pewno przytłacza, bo przytłacza nawet mnie, w okolicy opisywania spaceru. Nieznośny bohater dla mnie nie jest przyganą, bohatera nie trzeba lubić ani w calu. oczywiście krytykę biorę do serca, nieczęsto się zdarza, że komuś w internecie chce się cokolwiek napisać, szanuję.
  2. Zegarek na piekarniku wybił szesnastą. Słońce jeszcze nie zdążyło wstać, a cztery cyferki wisiały zawieszone pośrodku niczego, głosząc w eter jedyne w co mogły wierzyć, w istotę swojego istnienia - w to, że jest właśnie godzina szesnasta. Przeszedłem po cichu korytarz, stawiając ostrożnie ciężkie, zimowe buty, zaczynając na pięcie, a na palcach kończąc, przekręciłem ostrożnie zamek i wydostałem się na klatkę schodową. Czerwone diody tym razem pokierowały mnie ku włącznikowi światła z małą ikonką Schrödingera - z żarówką albo może dzwoneczkiem, co okazać mi się mogło dopiero po naciśnięciu przycisku. Oczywiście zaryzykowałem, a włącznik zamiast budzić nad ranem sąsiadów rutynowo włączył światło. Okropne to wszystko. Nie chciałbym, żeby o tym teraz wiedziała, ale mogę o niej myśleć jedynie jak o substytucie namiętności prawdziwej, takiej namiętności po której nie boli mnie głowa, takiej po której nie muszę brać prysznica, a najlepiej takiej po której mógłbym już umierać. Jeżeli sen to półśmierć, a samotność to ćwierćśmierć, to miłość musi być jej trzema czwartymi. Odwróciłem się do drzwi, zmazałem rękawem wypisane kredą "M + B" i w lepszym nastroju zbiegłem po schodach. To była moja pamiątka na pożegnanie - "K" jak Kalipso, na przestrogę dla wszystkich chłopców szukających w tym życiu uciechy. Choć to jedynie kropla w morzu, na którym dryfują te wszystkie Ogyggie, zdolne pomieścić każdego poszkodowanego przez los, biednego studenta czy starego wdowca, jedne z miliona drzwi hydry, gotowej do połknięcia każdego żeglarza błądzącego między Kazimierzem a Grzegórzkami, Krowodrzą a Łobzowem, między swoją ostatnią miłością z liceum a snem wiekuistym. Czy ja byłem w jakikolwiek sposób lepszy od tej niezaspokojonej męskiej masy? I tak i nie. Zawahałem się jeszcze przez chwilę, po czym otworzyłem drzwi na ulicę. Poranek był paskudny (chociaż zazwyczaj takie poprzedzają najpiękniejsze dni), wiatr podrywał brudną, szarą mgłę ciskając mi ją jakimś sposobem prosto w twarz, nieważne w którą stronę bym nie poszedł. Czułem jak powoli woda przesiąka moje włosy, które coraz to cięższe zaczęły przylegać mi do twarzy. We wrześniu mógłbym uznać taki Kraków za czarowny, lecz teraz, w październiku, już absolutnie mi to zbrzydło. Jesień potrafi być urocza, niby najlepsza kochanka, a najlepsza kochanka to taka, po której aż miło wracać do żony, i ja także zachciałem już wracać do lata. Pierwsze kroki wbiły mnie w marynarkę. Z głową schowaną w kołnierzu, niby żółw, zaplanowałem przeciąć na wskroś stare miasto, o tej godzinie nadnaturalnie puste, kiedy już ci najgorzej bawiący się wrócili dawno do domów, a najszczęśliwsi skończyli na afterparty z Morfeuszem. Na ulicach pozostali tylko ludzie tak samo jak ja ambiwalentni. Dziwne w tym uczucie solidarności. Tak zawieszeni gdzieś pomiędzy nocą a dniem nakładamy dla siebie prawdziwe śniadanie mistrzów - wyrzuty sumienia. Z jednej strony mogłem pozostać wczoraj w Itace, spędzić wieczór na rozwiązywaniu starych kolokwiów lub przy lepszej czy gorszej książce, zrobić sobie ładną kolację albo posprzątać pokój. Z drugiej, jeżeli już się w to wpakowałem, mogłem pozostać u niej do rana, dać się jej złapać za gębę kochanka, a może poopowiadać jej o "wolnych duchach" i "potrzebie rozłąki", powołując się przy tym na jakiegoś romantycznego poetę, po czym wyjść na pierwszy tramwaj do domu. Może i unikam aktualnie odpowiedzialności, ale zbrodnia już została dokonana, pytanie czy ona będzie jeszcze chciała do mnie wydzwaniać. Mógłbym ją zablokować - oczywiście, ale ona w żadnym stopniu na to nie zasłużyła, wolę zostawić katowski topór w jej dłoni, bowiem nie wierzę w istnienie zbrodni bez kary. Jeżeli nie zostanę ukarany, nie będę zbrodniarzem, zostanę po prostu “dupkiem”, albo “chujem”, co byłoby zdecydowanie gorsze. Zbrodniarzy się resocjalizuje, ale chujem pozostaje się do końca życia. Spacer zawsze uważałem za rodzaj modlitwy, za sposób na wprowadzenie siebie w ten sam trans, który inni osiągają powtarzaniem zdrowasiek albo buczeniem w pozycjach jogi, w trans wybijany po kolei na betonie, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, cały świat zamyka się w tych dwóch słowach, wszystko i wszyscy są ode mnie oddzieleni tylko pewną ilością lewych i prawych, ja jestem wszechświatem doświadczającym samego siebie, więc kroczę, i muszę kroczyć, lewa, prawa, lewa, prawa, pamiętam czasy lepsze, czasy zauroczeń, nowych doznań, czasy, kiedy ludzie sami wyciągali do mnie dłonie, ale to nie ma znaczenia, pomiędzy miłością a rozstaniem jest tylko x lewych i prawych. Uciekłem, skończyły się czasy Feaków, gościnności, zabawy, igrzysk, odpłynąłem na ostatnim statku, na tramwaju zwanym dorastaniem, z jednorazowym biletem i nosem spłaszczonym na szybie. Im dalej patrzyłem, tym bardziej mi się wydawało, że stoję, ale teraz, patrząc pod nogi, muszę uważać, aby nie stracić gruntu pod nogami, i cały czas próbuję za nim nadążyć, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa. Kompletnie przemoczone włosy odgarnąłem z twarzy, wracając przez sekundę do klnięcia na krakowską pogodę, na brak kaptura, a przede wszystkim, na tę całą sytuację, na młode dziewczyny, na pożądanie, na bary na Kazimierzu, na szybki seks, oraz oczywiście - na samego siebie. Na mojej drodze krzyżowej mijałem kolejne stacje, pamiątki minionych wieczorów - bary, pasaże, uliczki, teraz wszystkie martwe, na tyle wiernie oddające obecny stan mojego ducha, że potrzebowałem chwili aby uświadomić sobie, że już za jakiś czas one z powrotem będą tętnić życiem, wypełnią się paczkami studentów, lanym piwem, dymem papierosów, głosami mniej i bardziej zrozumiałymi, rozmowami o wszystkim i o niczym, flirtami i odrzuceniem, słowem - życiem. Złowieszcze to memento mori. Nic nie płynie, tylko ja przemijam, konsekwentnie kończąc i zaczynając następne ulice, a krakowskie bary będą trwać wiecznie, nigdy nie skończy się zabawa, choć dla mnie zabawy już nie ma, nigdy nie przestanie grać muzyka, chociaż ja już nie mogę jej słuchać. Kolejne bicia perkusji przechodząc mi przez tors nadały mojemu sercu tempo, którego wiem że nie będzie ono w stanie utrzymać. Kolejne wspomnienia zaczęły po kolei wypływać na wierzch, przykrywając sobą teraźniejszość, którą zamalowano jak na starych obrazach, aby na jej miejsce postawić coś o wiele piękniejszego.
  3. Zegarek na piekarniku wybił szesnastą. Słońce jeszcze nie zdążyło wstać, a cztery cyferki wisiały zawieszone pośrodku niczego, głosząc w eter jedyne w co mogły wierzyć, w istotę swojego istnienia - w to, że jest właśnie godzina szesnasta. Przeszedłem po cichu korytarz, przekręciłem ostrożnie zamek i wydostałem się na klatkę schodową. Czerwone diody tym razem pokierowały mnie ku włącznikowi światła z małą ikonką Schrödingera - żarówką z kloszem, albo może dzwoneczkiem, co okazać mi się mogło dopiero po naciśnięciu przycisku. Oczywiście zaryzykowałem, a włącznik zamiast budzić nad ranem sąsiadów rutynowo włączył światło. Okropne to wszystko. Nie chciałbym żeby o tym teraz wiedziała, ale mogę o niej myśleć jedynie jak o substytucie namiętności prawdziwej, takiej namiętności po której nie boli mnie głowa, takiej po której nie muszę brać prysznica, a najlepiej takiej po której mógłbym już umierać. Jeżeli sen to półsmierć a samotność to ćwierćśmierć, to miłość musi być jej trzema czwartymi. Odwróciłem się do drzwi, zmazałem rękawem wypisane w kredzie "m + b" i w lepszym nastroju zbiegłem po schodach. To była moja pamiątka na pożegnanie - "K" jak Kalipso, na przestrogę dla wszystkich chłopców szukających w tym życiu uciechy. Choć to jedynie kropla w morzu na którym dryfują te wszystkie Ogyggie, zdolne pomieścić każdego poszkodowanego przez los, biednego studenta czy starego wdowca, jedne z miliona drzwi hydry, gotowej do połknięcia każdego żeglarza błądzącego między Kazimierzem a Grzegórzki, Krowodrzą a Łobzowem, między swoją ostatnią miłością z liceum a snem wiekuistym. Czy ja byłem w jakikolwiek sposób od tej niezaspokojonej męskiej masy lepszy? I tak i nie. Zawahałem się jeszcze przez chwilę, po czym otworzyłem drzwi na ulicę. Poranek był paskudny. Wiatr podrywał brudną, szarą mgłę ciskając mi ją jakimś sposobem prosto w twarz, nieważne w którą stronę bym nie poszedł. Czułem jak powoli woda przesiąka moje włosy, które coraz to cięższe zaczęły przylegać mi do twarzy. We wrześniu mógłbym uznać taki Kraków za czarowny, lecz teraz, w październiku, już absolutnie mi to zbrzydło. Jesień potrafi być urocza niby najlepsza kochanka, a najlepsza kochanka to taka, po której aż miło wracać do żony, i ja też chcę już wracać do lata. Pierwsze kroki wbiły mnie w marynarkę, z głową schowaną w kołnierz jak żółw zaplanowałem przeciąć na wskroś stare miasto, o tej godzinie nadnaturalnie puste, kiedy już ci najgorzej bawiący się wrócili dawno do domu, a najszczęśliwsi skończyli na afterparty z Morfeuszem. Na ulicach pozostali tylko ludzi tak samo jak ja ambiwalentni. Tak zawieszeni gdzieś pomiędzy nocą a dniem nakładamy dla siebie prawdziwe śniadanie mistrzów - wyrzuty sumienia. Z jednej strony mogłem pozostać wczoraj w Itace, spędzić wieczór na rozwiązywaniu starych kolokwiów lub na lepszej czy gorszej książce, zrobić sobie ładną kolację albo posprzątać pokój. Z drugiej, jeżeli już się w to wpakowałem, mogłem pozostać u niej do rana, dać się jej złapać za gębę kochanka, a może poopowiadać jej o "wolnych duchach" i "potrzebie rozłąki", powołując się przy tym na jakiegoś romantycznego poetę, po czym wyjść na pierwszy tramwaj do domu. Może i unikam aktualnie odpowiedzialności, ale zbrodnia już została dokonana, pytanie czy ona będzie jeszcze chciała do mnie wydzwaniać.
  4. dostałem dziś pismo z redakcji "miejże Pan dla nas wszystkich litości! nie najgorzej w opiniach może pójdzie do druku tylko daj pan umrzeć górnolotności!" więc piszę wam proszę - intymniej co mi może dziś ciążyć na sercu jak pod cudzym wzrokiem próbuję chować się w kołnierz a pod jej (!) - topnieję na miejscu jak potykam się o mówione słowa (to już nie jest to samo co prasa...) chciałbym powiedzieć "mogę" albo może "zobaczę"? o własną "zogę" się w końcu przewracam jak przeczuwam moją kolej w rozmowie (jakiś żarcik dopowiedzieć durny) czuje serce jak bije przyśpiesza, przyśpiesza kiedyś włoży mnie ona do trumny! jak przyłapuje się na ciągłym myśleniu że ona patrzy na wszystkie me ruchy że mi po jednej kamerce wsadziła w źrenice i śmieje się, bo chodzę jak struty dostałem dziś pismo z redakcji myślą, że im zawdzięczę styl nowy ale to tobie pozwolę stopić wosk z moich skrzydeł i zepchnąć mnie do zielonej wody
  5. "gdy zgiełkiem w nas głuszymy strach - wiedz chociaż, co widzimy w snach. gdy nużą nas sprzeczności prawd, od uproszczenia umysł zbaw." S. Barańczak skręcam w nowo wylane ulice we wspaniały Nowy Świat tu gasimy w nowych blokach horyzont wykuty ze ścian sąsiedzi płaszczą nos na szybie i ja zaglądam ludziom w okna świat sam mi się wlewa do mózgu a ja ten kielich chylę do dna idę po planach, skoroszytach jakiś piekielnych urbanistów znają każdy mój krok, tu ławeczka tu parada anarchistów chcą mój uśmiech, chcą mój grymas splunąć w publiczną spluwaczkę płacę podatek od życia i nic nie pragnę, nigdy marznę nie będę nad tym ubolewać szczęście to nic nad brak cierpienia prawdziwą sztuką nowoczesną została dziś sztuka rozproszenia dziękuję Ci Boże, żeś przykładem jak być nam dobrym władcą świata dziś zamiast puenty znów dziękuję dziękuję za Wielkiego Brata!
  6. to był rok dwa tysiące i ileś (tak wam mówię - nie pamiętam wcale) pierwsza gwiazdka mroźnego wieczoru weszła blaskiem w porodową salę to mogło być tak: światła, stęki zachłysnąłem się całym wszechświatem wszystko czułem, nic nie mogłem powiedzieć więc płakałem, płakałem, płakałem chciała mówić we mnie dusza najczystsza co to "kochać", co to znaczy "zaistnieć" aż ścisnąłem nierozwiniętą krtań, rozedrgane wszystkie słowa wyszły ze mnie piskiem to był grudzień, dwadzieścia długich lat temu żyję ciągle z tym samym człowiekiem ciągle chcę coś przekazać, słuchajcie! i ciągle nic wam nie mogę powiedzieć...
  7. i jak tu nie być nihilistą kiedy w takiej sytuacji filozofia jest w rozpaczach pocieszeniem dla rogacza! dostojewski, de beauvoir piszą o mnie scenariusze czytam, biorę nadgodziny chryste, nie mam już rodziny! pamiętam pierwszy tego widok wracałem wtedy z biblioteki i jakby wyszli - on i ona spod dłuta michała anioła ona - olimpia, wenus, gracja i on - hefajstos, neptun, dawid i ja, i za małe mieszkanie i my i biedny schopenhauer ach, zostałem więc krytykiem by lać na ludzi wiadra żółci chcesz pochwały całą stronę idź - przekonaj moją żonę...
  8. "Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie..." R. Siwiec system zmywa ze mnie grzech pierworodny wisimy gdzieś poza poznaniem dobra i zła wyzbyci swej woli, przyssani do Boga swoboda! swoboda! swoboda! wybielacz zmywa ze mnie brud mojej winy wyciąga mnie z kadłubów, z pokładów, na scenę chciałem być aktorem, dziś mam taką karierę kurwa patrzcie dziś na mnie! taka dzisiaj ma rola nie chcecie mnie takiego, albo gorzej - nie śmiecie patrzeć w moją stronę, boicie się zamoczyć łóżka pięścią wymazać ten wasz ignorancki uśmieszek! nauczka! nauczka! nauczka! zawisnąć chcę czarnym dymem nad Polską kłuć w wasze oczy, przeżreć na skroś wasze płuca nie stać was na ofiarę krwi, ja tę krew z was wytłoczę wykaszlcie ją, załkajcie na moim pogrzebie po polsku - to znaczy bez ani jednej czczej łezki zakopiecie mnie ze wstydu w zapomnianej glebie zarzewie! zarzewie! zarzewie! niech zbiera się pod cmentarnymi piaskami lawa naród nieboszczyków, żyjących i martwych niech głupi budują na stokach wulkanów swe mury pod którymi zginą, niech runą mury, cholera niech runą! który to raz już? nosz który?! niech mój ogień rozpali to państwo trotylu czas by trzask mojej skóry doszedł waszych uszu czujcie słodki swąd zgnilizny, czujcie to co ja czuję protestuję! protestuję! protestuję! to żaden jest honor ginąć za nienawiść do brata rżnij karabinem w tłusty ryj tyrana, budź w nich trwogę, to dzisiaj zszedł dzień ostateczny na system wyzysku kłamcie o mnie co chcecie, ginąłem z pianą na pysku dymisja! dymisja! dymisja! II zwykła trumienka, wpół pełna bryłka polskiego węgla towar eksportowy grzebią kamień węgielny na cne fundamenty wolności Europy usłyszcie ten krzyk, ludzie dobrzy, zwyczajni niech nigdy nie gaśnie nadzieja Panie Siwiec, ja Panu dziękuję całym sercem choć wiele się w ludziach nie zmienia...
  9. żegnam, adios, uciekam we wrzesień koniec upalnych południ i dusznych wieczorów każdy głupi przeczuwa już rym.. tak, to jesień "melancholijna pora, oczu oczarowanie" pora świateł i mroków, i tylu kolorów! dość kołatań serca, dość walki o oddech namiętności gorącej, chamskiej i "tutaj i teraz" opuszczam was myśli jasne i pogodne "w szkarłacie, złocie stoi las przy lesie" to znaczy być życiem w pełnej krasie - umierać poświęcać się estetyce - to piękno mizernieć z hasłem "zbawienia świata" na ustach poświęcamy się dla was by ta teraźniejszość "w purpurze, w złocie więdniesz, lesie mój..." mogła czasami wpadać w wasze gusta
  10. @brt abacadaba gwarantowana zabawa dla każdego
  11. Najśredniejszy teatr świata "teatrum mendy" pragnie przedstawić tragi-komedię z morałem pt. "Kolejka" Akt I: Narrator (wychylając jedynie głowę za kurtynę, możliwie stojąc na drabinie, aby swoim wzrostem wzbudzić zainteresowanie wśród publiczności) podobno najtrudniejszą częścią sztuki jest napisać początek, możemy w takim razie zacząć od końca - Pan V zabija wszystkich pozostałych czekających na miejscu. No, kamień z serca, możemy przejść do aktu pierwszego. (kurtyna się odsłania) (dziesięciu obywateli czeka na swoją kolej pod drzwiami nr 145 urzędu marszałkowskiego) Pan I (składa ręce w podzięce, modli się, płacze na widok oczekiwanych drzwi wejściowych) Pan II (agresywnie) Jezu! Ile można tu czekać?! Pani III (z rozrzewnieniem) a mogłam pójść na poranną mszę zamiast tu siedzieć... Pan IV jeszcze raz mnie poślą do tego urzędu to im łby poukręcam! Pan V ja to bym z chęcią tego urzędasa poturbował... Pani VI (w pobliżu Pana V chyłkiem zdejmuje obrączkę) Pan VII (wyciąga portfel z torebki Pani VI) Pani VIII mnie to już tam nie rusza Pan IX (rozbiera wzrokiem Panią VIII) Pan X (rozbiera wzrokiem Pana IX - nie z byle chuci, po prostu Pan IX ma na sobie świetny sweter) Kolejka (in unisono (dla ksenofobów - "wszyscy naraz")) jak pięknie nam stworzeniom boskim trwać w urzędzie marszałkowskim! wyjść nie można wręcz z zachwytu na wydziale emerytur! ach, czuć rozkosz w każdym głosie Pan IX (na boku) kocham Panią numer osiem... Kolejka (nadal in unisono) gdy po uszy w świadczeń stosie! życie piękne wiedzie petent Pan X (na boku) muszę mieć ten jego sweter... Kolejka (IN UNISONO) wypełniając swój neseser! świat zmieniany jest na lepsze Pan II (nadal agresywnie) Chryste, ile można jeszcze! Kolejka (nie uwierzysz. in unisono) im się teki robią cięższe! wiecznie biurokracja w modzie Pan I chwała za to wojewodzie! Kolejka (j.w) rozpuścić można się jak w wodzie! ach, jak czas nam pięknie leci Pani III nie pójdę przez was do spowiedzi! Kolejka (domyśl się) wśród obywatelskiej gawiedzi! jaką nam to sprawia frajdę Pani VIII my śpiewamy samą prawdę... Kolejka () podpisywać kartek hałdę! składać znów słowo do słowa Pani VI ja od lat już jestem wdowa... Kolejka (razem, w harmonii) raz przyjęte, raz odmowa raz pieczątka nam się trafi Pan VII muszę prędko się wzbogacić... Kolejka (w kompletnej kakofonii, czemu nie) raz marszałka autografik! takie życie, broń się, proś Pan IV już obojga mam ich dość! Kolejka (nieświadoma niczego) swoją teczkę wszędzie noś nigdy w świecie nie wiadomo... Pan V (przejęty frustracją zabija wszystkich na miejscu) Kurtyna (nie dotarła na spektakl, utknęła w korkach) Publiczność (rzuca się na aktorów)
  12. Największy teatr świata "teatrum mendy" przedstawia z politowaniem tragedię w jednym akcie pt. "Polska flaga" Osoby: Pan I (lokator mieszkania na 2 piętrze) Pan II (znajomy z wojska Pana I (patrz. Pan I)) Czas: 10 Listopada Miejsce: kamienica, centrum Krakowa* *ze względu na braki w dofinansowaniach teatrów akcja może odbywać się również w Ostrowcu Świętokrzyskim (aut.) Akt I: (Pan I wychyla się przez okno aby wywiesić w nim polską flagę, Pan II nadzoruje cały proces z chodnika przed kamienicą) Pan I (z trudnością, gdyż parapet napiera mu na brzuch) no, mów mi gdzie ten haczyk, bo ja to stąd nic nie widzę Pan II na co teraz panu hak jak pan chce wieszać flagę wspak! Pan I co ci się nagle rymować zachciało? jak źle wieszam?! Pan II to wbrew polskiej jest naturze żeby czerwień była w górze! Pan I Mickiewicz się pieprzony znalazł! przecież widzę że mam czerwony na dole! Pan II u mnie jest na górze Pan I u mnie jest na dole Pan II u mnie jest na górze Pan I u mnie jest na dole Pan II z mojej strony ewidentnie na górze Pan I w pana stronach to psy dupami szczekają za przeproszeniem, będę wieszać jak mi się podoba Pan II to pan jest najwyraźniej idiota! pan w ogóle już Polski nie kocha! ma pan totalnie... (w zamyśleniu podnosi oczy, możliwie szukając rymu u samego ś.p. Jezusa Chrystusa) brzydkiego kota! Kot (nabawiony kompleksów postanawia popełnić samobójstwo przedawkowaniem leków nasennych) Pan I niech pan już sobie odpuści to rymowanie, co? "kocha-kota"? byle grafomanka napisałaby to lepiej! niech pan teraz mówi gdzie ten zasrany haczyk... Pan II jeszcze trochę, na czwartej Pan I (ewidentnie kierując rękę w złą stronę) moja czwarta czy twoja czwarta? Pan II czas jest dla wszystkich taki sam! Pan I idź do czarta! jezu, i ja już mam rymować? nie, ja już nie będę się z nikim wykłócać! Sąsiad obok (wychylając się ze swojego okna) serwus, co pan? flagę bokiem wiesza? Pan I kyrie eleison, to jest jakiś dramat! Kyrie proszę nie łamać czwartej ściany! Pan I ma pan coś jeszcze do powiedzenia? Pan II to nie ja to powiedziałem! to deus ex machina! Pan I czyja eks? Pan II z panem to taka właśnie rozmowa! Sąsiad obok papieroska? Pan I jas.. ale niech pan go trzyma z drugiej strony, ja to sobie potem do ust wkładam! Sąsiad obok mojej drugiej czy pana drugiej? Pan II czas jest dla wszystkich taki sam! Pan I (skacze z okna) Pan II (wprowadza poprawki do konstytucji) Kurtyna (spada czerwienią ku dołowi)
  13. Największy teatr świata "teatrum mendy" przedstawia zawstydzony dramat w jednym akcie pt. "Wieczór poetycki" Osoby: Spiker Hieronim Barszcz (Poeta) Młody Inteligent Randka Młodego Inteligenta Czas: niepożądany Miejsce: Rynek w Iławie Akt I: Spiker chciałbym powitać Państwo bardzo serdecznie na tegorocznej, XII edycji iławskiego wieczorku poetyckiego. w imieniu powiatowego domu kultury jak i naszego głównego sponsora: firmy "Drewnex" - producenta najlepszych europalet po tej stronie Dunajca... Sufler europalet i końskiej maści... Spiker ...i końskiej maści. dziękuję wszystkim za... Hieronim Barszcz (poetycko, ze zmrużonymi oczami) Kiedy wręczacie nagrody? Tłum (zaczyna bić histeryczne brawa, wstaje z krzeseł, zaczyna się rozbierać, gwizda, skanduje nacjonalistyczne przyśpiewki, panie wyrywają sobie włosy, panowie stają na głowie) Młody Inteligent to jest prawdziwa poezja.. apodyktyczny materializm... mówiłem ci że jestem oczytany Randka Młodego Inteligenta znasz Gałczyńskiego? Młody Inteligent (pije kawę z mlekiem, karmelem, bitą śmietaną, truskawkami, czekoladą oraz wiórkami kokosowymi) przecież wiesz że dopiero się tu przeprowadziłem, (pije kawę z mlekiem, karmelem, bitą śmietaną, truskawkami, czekoladą oraz wiórkami kokosowymi) z resztą, nie kabluję już od dawna Randka Młodego Inteligenta mój ojciec donosił nawet po śmierci, dwa dni po pogrzebie w dom sąsiada uderzył piorun... Młody Inteligent (pije z pustego kubka po kawie z mlekiem, karmelem, bitą śmietaną, truskawkami, czekoladą oraz wiórkami kokosowymi) bardzo mi przykro... jakie to freudowskie... Tłum (w szaleństwie poetyckiej mocy demontują państwo polskie, montują je na nowo, wykupują cały asortyment księgarni "Piórko" w Iławie, porzucają Boga, burzą bazylikę w Licheniu, wracają do Boga, odbudowywują bazylikę w Licheniu, po czym całość powtarzają jeszcze trzykrotnie) Hieronim Barszcz (ratuję swoją piersiówkę metodą usta-usta, wykrzykuje obelgi pod adresem spikera) Niech pana (sic!) dunder świśnie! Dunder (śwista) Spiker Dunder?! Dunder A ty co się gapisz jak sroka w grat? Dundera nigdy nie widziałeś? Sufler gnat... Tłum (poetycko odrzuca metafizykę, umiera, wraca do życia, prosi o bis, przekręca scenę o 270 stopni, tańczy kankana, polki tańczą polkę, polacy walą wódę) Kurtyna (została w Krakowie, korzysta z urlopu) Świat (wali się z posad)
  14. "Ja tam wolę być nieszczęśliwy, niż pozostawać w stanie tej fałszywej, kłamliwej szczęśliwości, w jakiej się tu żyje" A. Huxley blady, skarłowaciały, cień Mickiewiczowskiego widma odgrywa nędzną rolę (w teatrze liczą się pieniądze!) błąka się potępiony po jasnych galeriach, po parkingach los Telemacha skazanego nigdy nie złączyć się z ojcem zakochany nieprawdziwą miłością, zajęty nieprawdziwą prawdą (sic!) podburza prawdziwą nienawiść, opluwa z prawdziwą pogardą (bis!) brzydzi się własnych instynktów, kryje głowę podświadomie pod całuny stoicyzmu (czyt. obojętności, łez, apatii) wypiera z siebie człowieka, niebytem gwarantuje miejsce w głowie jeden wierszyk można wyprzeć hekatombami pornografii zakochany nieprawdziwą miłością, zajęty nieprawdziwą prawdą (sic!) podburza prawdziwą nienawiść, opluwa z prawdziwą pogardą (bis!) łydki, łydki, łydki, łydki swędzi mnie gęba konsumenta upupiony, zneutralizowany chodzący baner na reklamy mam już dość uśmiechów mam już dość rozkoszy osiągamy anty-nirwanę stan wiecznego pragnienia stan wiecznego dogorywania skazani na niesyt, na żądze niemożliwe do spełnienia zakochany nieprawdziwą miłością, zajęty nieprawdziwą prawdą (sic!) podburza prawdziwą nienawiść, opluwa z prawdziwą pogardą (bis!)
  15. wprowadzacie tutaj fałszywą dychotomię. kiedy autor mówi że nie należy się nawzajem tylko głaskać po główkach to od razu stwierdzacie że autor chce wszystkich rugać i narzekać. nie, jest coś pomiędzy - krytyka i rozmowa na temat sztuki jak literat z literatem. tego by można od ludzi oczekiwać na portalach literackich, dla "miłej zabawy" mógłbym wrzucać wiersze na facebooka.
  16. @Naram-sin Widać, że piszesz z adopcji haha wkurzony haha przypomina mi się moja reakcja z wczoraj kiedy zabrakło w lewiatanie polędwicy sopockiej 😂😂 tekst przyjemny, wycisza ale jak na moje to troche za dlugie, ale racja trzeba przyznac, wiele osob na portalach literackich zachowuje sie dziwnie haha tu link do mojej ulubionej piosenki Pozdrawiam z żonką, dzieckiem ślubnym (synem), dzieckiem nieślubnym (żona nie wie), dzieckiem nieślubnym nr2 (żona wie :/), pieskiem, papużką, kotkiem behemotem, rybką synka, synkiem, rybką, gołębiem na dachu, wróblem w garści, grzybem na stopie, listonoszem, żoną listonosza (żona nie wie), sąsiadką nr 1 (urocza), sąsiadką nr2 (suka), pracownikiem zieleni miejskiej, skowronkiem, kurką, żabką, kózką, jajkiem, kogutem, kotem behemotem :)))))))
  17. ciężko wierzyć w tym mieście w "vanitas vanitatum" lub "łap chwilę" wypisane pod kapslem tymbarka nic nie przemija na świecie jak stare przekupki, kurki, podgrzybki, maliny i jabłka ciężko wierzyć w tym mieście w "dulce et decorum" słodyczą "dulce" można jedynie zagryzać wódkę "decorum" to śmiech, śmiech to żałość, a żałość wyrzeźbi ci wieko na trumnę ciężko wierzyć w tym mieście w "non omnis moriar" a chciałbym być wciąż dobrej wiary, przekładać języki uliczek na język człowieczy, na słowa wyższe niż "Prosta" czy "Mała" łatwo wierzyć w tym mieście w "per aspera ad Astra" i tyle nam chyba potrzeba
  18. kiedy pierwsza z gwiazdek nabiera koloru rumieńca i żałości zawiedzionych dam usłysz w oddali sennego wieczoru tego kto w nocy dochodząc twych bram piosenkę lekką jak odbicie nieba na wodzie tylko dla ciebie chce śpiewać och proszę, nie trwaj już w zamyśleniu dłużej kiedy o zmierzchu jego głos rozbrzmiewa nie dumaj: czyją to duszę moje serce pieśnią gorącą w szary zmierzch rozgrzewa wiedz więc dzisiaj po kochanka śpiewie że właśnie to ja przychodzę do ciebie ============================== When the shy star goes forth in heaven All maidenly, disconsolate, Hear you amid the drowsy even One who is singing by your gate. His song is softer than the dew And he is come to visit you. O bend no more in revery When he at eventide is calling. Nor muse: Who may this singer be Whose song about my heart is falling? Know you by this, the lover's chant, 'Tis I that am your visitant.
  19. @Berenika97 "Gdy modny bełkot snobistycznej blagi Krytyk zaciemnia kadzidlanym dymem, Doszło do tego, że aktem odwagi Jest wiersz napisać z rytmem, sensem, rymem" A. Słonimski
  20. lubię mówić i nie cierpię własnego głosu kocham pisać i nie cierpię własnego pióra kocham mówić tak: "Kocham", skrzydła albatrosa podcinam jak straszna cenzura do "głosu" chcieć rymu szukać bez patosu do wersów akordy bez septym i kwint pisać wiersze białe jak nieobrobiony marmur nie sztubacko złote jak klimt sprzedaję błahe namiętności, słodycze zerwanych owoców intymności, furda! krajam się i sprzedaję na części jak najpospolitsza [...] dojść prostoty słowa takiego jak "rozkosz" nie rzucać się tylko w jego cierpkim miąższu od imponderabilii, epitetów, od rozmów zachęcam was wszystkich do postu
  21. rozgrzewałem zmarznięte dłonie w wodach lodowatych zdrojów zmarznięte palce jutrzenki poczęły gładzić mi skronie chowałem się w śniegu do następnego ranka a noc mnie dzieliła na dwoje chowałem w głąb siebie pokłady mej krwi, przeżywałem dozując dla siebie namiętność, wykwitły mi róże gorące, szkarłatne, parujące plamy na białej, ascetycznej skórze nie czułem już nóg, zacząłem się kurczyć, na mrozie przylegać do własnego serca, dążyłem do stanu nirwany, stanu zjednoczenia, czuwałem uchwycić ostatnią, nieodwrotną chwilę przejścia przez Rubikon krwi, zanurzenia się w szkarłat Lete, oddać się biegowi sfrustrowanej rzeki mych tętnic wspomnieć w uścisku upragnionym jakąś kobietę i...
  22. @wierszyki za darmo :D ale trzeba wylaczyc adblocka
  23. każda z moich pasji to wasz sposób na zarobek tak że nic już dziś nie robię każda moja miłość to jest dla was piękny slogan więc niczego już nie kocham każda moja wiara to reklamy na banerze tak że w nic już dziś nie wierzę na każdą moją żądzę macie pustą pornografię tak że nic już nie potrafię czuć brzydzi mnie już zachwyt, gniew, uśmieszek, chuć wszystko generuje przychód, parę sekund na reklamy łkać tak można w nieskończoność, niech więc płyną - ach, dolary, lary, ary... może coś na strach przed śmiercią? coś na nastrój buntowniczy? może pokłóć się z rodakiem, może protest (na facebooku, nie ulicy)? może bluza z hasłem "rebel"? może wirtualny znaczek? napis na nim - "wróg systemu" albo "niezadowolony płaczę"? może pora na diagnozę? nie pasujesz do systemu? zapłać! zapłać terapeucie, i nie będzie już problemu zapłać! zapłać! zapłać! zapłać! rozlicz się ze swych słabości kochać chciałeś? - dwieście złotych* *plus bankowe formalności
  24. @Berenika97 Może dlatego każe mi to pisać lady Makbet?
  25. dość już mi jest "waków", "istów", "istek", "izmów" postów, rozmów, kłótni, wpisów tych na wielkie "P" i małe "p", tego co dobre, i co złe rewolucji, saturnistów (bo zjadać zechcą własne dzieci) celibatu, życia w grzechu (znaczy - od spowiedzi do spowiedzi) dość już mam walki tłumów (tłumów w ogóle!), siostry z bratem dwóch sąsiadów, kata z katem skatem bawi się oprawca z katem bawi obywatel kast, warstw, grup, koalicji, parti dość już mam tradycji, kultur, od Tasmanii do Grenlandii dość już wszystkiego co ludzkie, bo to "wszystko" jest mi obce wolność, miłość - ah, wszystkiego nie chce mi się pisać powiem krócej więc - pieniądze ustaw, kruczków, legislatur Państwa zdrowych i wariatów rozporządzeń, sejmów, narad Kacpra, Melchiora, Baltazara w skrócie, bardziej lapidarnie, dość mam tego co popadnie niczym dla mnie jest polityk, nawet taki co nie kradnie za mną siedzi lady Makbet, pisać każe mi przy stole największa mądrość to jest opór, najlepszy sprzeciw to pistolet
×
×
  • Dodaj nową pozycję...