Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lach Pustelnik

Użytkownicy
  • Postów

    1 018
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez Lach Pustelnik

  1. Gałęzie drzew niczym dłonie Upstrzone listkami zielonymi Sięgają po mnie. Kołyszą się na wietrze Obciążone kroplami deszczu Majowego Zimno. Zapatrzyłem się na nie zza szyby ciepłego salonu Nie marznę. I one nie marzną. Nie czuję zimna. I one nie czują zimnych kropli ani chłodnych podmuchów powietrza A tylko drżą jakby z emocji Których doświadczam… Skąd wiedzą o moich emocjach? Pokornie chylą się na wietrze ku ziemi To wznoszą dumnie ku niebu. Czy wiedzą czym jest pokora? A czym duma wyniosła? Uczepione krawędzi blachy Tracą siły i odrywając się od metalu skapują leniwie na krzewy olbrzymie krople z chmur ponurych zrodzone wysoko nade mną. Taki ich los I przeznaczenie. Zieleń, która nie ma pojęcia O swej zieloności, Krople wodne które Nie mają pojęcia o swej wilgotności Drzewa wyrosłe przed oknem Które nie mają pojęcia o swej drzewcowości Sarna pasąca się na łące pod lasem Nie mająca pojęcia o swej sarniości. Człowiek idący koleinami W piachach doliny Nie mający pojęcia O swej człowieczości. A o czym Ty, wspominająca stary dom z przeciekającym dachem, o czym, Ty, masz pojęcie? Bo ja - o niczym. Żadnego. Tylko te krople Skapujące leniwie I te gałęzie … drżące … spokojne …
  2. Dzięki. Ale nie musiałem się szczególnie wysilać z tą cierpliwością. Jak już się zacznie pisać, to potem samo jakoś to leci...Odpowiadam uśmiechem i również pozdrawiam:) Fakt, masz rację. Uciec się nie da. Ale poznać... ? Do końca nigdy, ale samo próbowanie jest już niezłą zabawą:)
  3. Udałem się w galaktyki. W wędrówki dalekie. Odwiedziłem wszystkie mgławice Konstelacje i gwiazdozbiory I nie odnalazłem Siebie. Szukałem tutaj na ziemi Niewielkiej planecie w układzie słonecznym Pośród istot mi podobnych Wyruszałem na długie wyprawy Odwiedzałem rożne kraje I nie odnalazłem Siebie Poszukiwałem też w samochodzie Podobno najlepszym, jaki powstał w ciągu 13 miliardów Lat istnienia Wszechświata Jechałem w nim, było mi wygodnie na miękkim siedzeniu Dopasowanym do moich kształtów I słuchałem pięknej muzyki Wpatrując się tępym znudzonym wzrokiem W niekończący się beton i asfalt szosy Jechałem I widziałem jak mija wszystko Co się pojawi w zasięgu mojego spojrzenia I chciałem czuć się szczęśliwy Wmawiałem sobie, że jestem. I kiedy niemal już uwierzyłem Że odnalazłem siebie w swym szczęściu Musiałem gwałtownie zahamować By nie wpaść na wypalony wrak ciężarówki Tarasującej szosę. Kilku ludzi zginęło w wypadku. Zakończyli swoje istnienie Zapewne nie dowiedziawszy się nawet, kim byli. Mnie też to nie interesowało. Szukałem bowiem siebie. Tam, w tym samochodzie, nie odnalazłem siebie. Kupiłem więc piękny pałac Z osiemdziesięcioma pokojami I przez kilka miesięcy Przenosiłem się z jednego do następnego Szukając w nich siebie. Wpatrywałem się w piękne obrazy Boso stąpałem po puszystych dywanach I zadawałem sobie pytanie czy jestem już sobą I czy jestem szczęśliwy I kiedy niemal już uwierzyłem w swe szczęście Spadłem ze schodów i potłukłszy się niemiłosiernie Przeleżałem pół roku w szpitalu I sprzedałem swój pałac Bo nie był ani bezpieczny ani Nie odnalazłem w nim siebie Potem próbowałem jeszcze innych sztuczek Ubierałem się, na przykład, W kosztowne i piękne stroje I dumnie przechadzałem się miedzy ludźmi Żeby widzieli, jaki jestem bogaty i piękny I nabierałem zwolna pewności Że w tych szatach staję się sobą Upajałem się zazdrosnymi spojrzeniami Tych, których nie było stać Na takie bycie sobą. I codziennie w lustrze Po stokroć odnajdywałem siebie A kiedy prawie się odnalazłem Tam, po drugiej stronie lustra Pewnego ranka, niż stąd ni zowąd Pękło ono na moich oczach W chwili, gdy wpatrywałem się w siebie Piękniejszego niż byłem kiedykolwiek I rozleciało się na kawałki A razem z nim rozleciał się obraz Najwspanialszego mężczyzny Jakiego widziałem w swym życiu I zniknął ten obraz, a z nim ON zniknął On, który był mną I od tamtej pory boję się spojrzeć w lustro Żeby nie skazać na ból nieistnienia Siebie samego - po tamtej stronie. Zrzuciłem wiec szaty i Zrezygnowany Położyłem się na soczystej lace Z widokiem na rzekę Wijącą się przez krajobraz Usiany wzgórzami. Słońce świeciło mi prosto w oczy Więc je zamknąłem I wówczas poczułem oddech ziemi Na której leżałem I rześki zapach wiatru Który gładził moje nagie ciało I poczułem każde źdźbło trawy Gnące się pod moimi plecami Pod moim ciężarem. I usłyszałem dźwięki istnienia Szum drzew nadrzecznych Chylących się pod naporem powietrza Cudowne odgłosy ptasiej mowy I tupot wszystkich istot stąpających po ziemi. Zasłoniłem dłońmi przymknięte powieki By zobaczyć ciemność I ona tam była Z mojej woli Widziałem ciemność I przyglądałem się jej Mając nadzieję, że wypatrzę w niej siebie Zadawałem sobie w myślach pytanie: Gdzie ty jesteś, człowieku? Czy jesteś w stanie zobaczyć sam siebie? Czy jesteś tym ciałem leżącym na trawie? Ciałem czującym ciążenie i dotyk? Czy też może jesteś słuchem Który słucha dźwięków docierających do twoich uszu? A może jesteś węchem Który czuje zapach wiatru niosący woń łąki? A smakiem? Może jesteś smakiem Badającym spożywalność potraw Zasilających twe ciało w energię istnienia? A może wzrokiem jesteś? Przenoszącym obraz świata widzialnego Wprost do twojego mózgu? Nacisnąłem mocniej dłońmi Na swoje oczy, by ujrzeć jeszcze więcej ciemności I wówczas z tej ciemności wyłoniło się światło Białe i pulsujące, i pomyślałem Że może to moja jaźń właśnie Że może jestem tym światłem Elektrycznym impulsem biologicznej masy Mózgu umieszczonego w ciele, które tak podziwiałem W lustrze – nim się ono rozbiło. Przeraziłem się nie żarty I otworzyłem szeroko oczy Czyżby zatem tak rzeczy naprawdę się miały? Czy ja jestem tym, kogo nikt nie zobaczy? A wiec nie moje ciało? Nie moje szaty? Uszy, oczy i nos? I język i słowa i mowa którą się posługuję? To nie ja jestem? Lecz owo światełko widziane Tylko przeze mnie? Podniosłem się i Bogaty w tę nową wiedzę Nałożyłem na siebie proste ubranie I buty znoszone I udałem się w góry Żeby zmęczyć ciało wysiłkiem. Wyszedłem na połoniny Caryńską, Wetlińską, schodziłem W doliny tylko aby uzupełnić zapasy W siedliskach ludzkich I wracałem do swojej samotnej wędrówki Do swojej samotnej bytności Podziwiałem drzewa i krzewy Góry i knieje głębokie Soczyste łąki śródleśne I bezdenne jeziorka znane Jedynie zwierzynie tam się pojącej I mnie. Podziwiałem nie będąc podziwiany. Bowiem nie podziwiały mnie ani drzewa Ani góry, ani lasy Ani zwierzęta wolno żyjące Ani strumienie ani wody stojące. Ani ptaki I nie czułem potrzeby być podziwianym I nie szukałem już siebie Bo byłem Sobą. Czy teraz - przyłączysz się do mnie? Wkgn2003
  4. Do Mojej Przyjaciółki M. Minie minuta, i minie każda chwila, Jak godzina, w której cię matka zrodziła. ... I minie dzień. A jakże! Dzień także przeminie. I minie tydzień. I miesiąc. I wiosna po zimie. Po wszystkim tylko pozostanie wspomnienie, Rozmyte, niczym na ścianie – rzeczy ciemne cienie. ..... I wieczność. Właśnie! I wieczność przeminie; Lecz wcześniej ślad wszelki po wszystkim zaginie: Po wszystkim co widziałaś, po wszystkim czym byłaś, Co przeczytałaś, i w co, naiwnie, wierzyłaś. ...... Poznikają bogowie, w czasu otchłani, Wszyscy. Ci znienawidzeni, i ci - ukochani, Bo albo się ludzie nimi zbytnio znudzili Albo wymarli wszyscy kapłani, którzy o nich głosili. Gdyż, bez kapłanów, bogowie zwyczajnie nie bytują, To kapłani do istnienia bogów powołują; Gdyż ja, gdybym był bogiem, nie wyręczał bym się kapłanami Tym bardziej, że większość z nich jest nikczemnymi zbokami. Po jaką cholerę by mi byli tacy pośrednicy, Co nie mogą swych myśli oderwać od macicy? Albo od dupeńki ślicznego ministranta? Lub dziewczynki, którą sadzają sobie na kolankach? ...... Odpowiedz sobie szczerze na powyższe pytanie, Wtedy próżne się stanie moje tutaj gadanie, I rzeczy tłumaczenie, gdy o Boga pytasz, Bowiem prawdy, jak możesz, tak zawsze unikasz.
  5. Cudność…. Cudność Twojego ciała autentycznie mnie poraża I wielkie moje kompleksy przy okazji obnaża Albowiem jestem tylko brzydkim facetem Na dodatek starym. Na dodatek poetą. Nie wyobrażam sobie niczego, co mógłbym uczynić By, choć na chwilę, do takiej się zbliżyć, bogini. Czy istnieje dla takiego faceta jakaś możliwość By zaspokoić z Tobą jego pragnienia? I czy tkliwość Takich wynurzeń ma sens jakiś? Czy tylko zrozumienie Że wszystko i tak przemija. Jak każde westchnienie. Zatem cieszę się chwilą, która jest mi dana, Bym się spalał w obłokach tego pożądania Jakie we mnie rozbudza Twoje piękne ciało Które, jako i moje, z gwiezdnych mgieł powstało Zebranych w formę i strukturę, cudowną formację Atomów, tworzących ulotną kreację Uchwyconą w soczewce Pana fotografa Dzięki któremu mogę, tutaj, robić za furiata! I w ten sposób tak się sam w tym pogubiłem Że już nie wiem, komu laurkę wystawiłem? Czy temu, co zjawisko to piękne utrwalił? Czy tej, której piękno - a jakże - kiedyś się wypali…? Ale może być i tak, że to się nigdy nie stanie… Wybacz… Nadal tkwię w swych myśli - bałaganie…
  6. Jeśli wszystek czas…. Jeśli wszystek czas - i wszystkie zdarzenia, Zamkniemy w jednej chwili To będzie tak, jakbyśmy - Wcale nie byli. Jakby nigdy i nigdzie nic a nic nie istniało, A wszystko, co się kiedykolwiek działo Zniknęło, jak nagle porażone gromem, Z całą Wszechświata zawartością. I jego ogromem. Cóż, zatem pozostaje, gdy sobie uświadomimy, Że wszystko, co czujemy, i wszystko co robimy, Nie ma żadnego ontologicznego przełożenia Na prawdziwość bytu - i naszego istnienia? Co pozostaje człowiekowi takiemu? Który, zapomniawszy, o swoim nieistnieniu Tkwi nadal w ułudzie tragicznego nie-zrozumienia, Co do faktu swojego i kosmosu – nie-istnienia? Który się łudzi nadzieją żałosną Że jego dzieci, czy wnuki, gdy kiedyś dorosną, Zachowają trwałe o nim wspomnienia Jakby zostały gdzieś wykute na kartach. Z kamienia. Przejrzyj zatem na oczy, biedny niewolniku, Swoich myśli i uczuć. Przywyknij do zaniku Wszystkiego cokolwiek w życiu widziałeś, Wszystkiego, co w swym życiu czułeś i - doświadczałeś. Bowiem mgiełką ulotną jest twoje istnienie Twoje smutki. Radości. I twoje cierpienie. Wszystko to się rozmywa w oceanie przyszłości Który wyłącznie w umysłach naszych jest. I tam gości. I to jest jedyna droga do zbawienia I do wewnętrznego, trwałego wyzwolenia, Od ułudy, od rojeń o wiecznym istnieniu Którego nie można wykuć. W żadnym kamieniu! k-n, 07-06-2019
  7. -Odejście myśliwego- Już umarłem, już nie żyję Już nie piję. I nie tyję Już nie krzyczę, i nie ryczę Nie poluje, nie błaznuję, Nie zabijam i nie ranię Nie przekręcam i nie kłamię Nie dokuczam i nie łajam Nie przesypiam i nie bajam Nie oceniam, nie wyjaśniam Nie dociekam, nie zgaduję I też już nie wyrokuję. Nie mam chęci i niechęci żadnych uczuć, mocnych, słabych żadnych wspomnień, śmiesznych, łzawych… Z moich marzeń także się już wyleczyłem: Tych o zwierzach wielkich groźnych Dzikach sprytnych, bykach łownych Kozłach pięknych, medalowych z łąk soczystych, rumiankowych Lub myłkusach, z bagien bujnych Z kaczek, słonek, czapli czujnych I co tylko tam zostało W kniejach, w których polowałem - Z tylu marzeń? - No, nie tylko… - Jeszcze jakichś? - Trochę idzie mi niemrawo, Ale miałem ich sporawo. Tych o ustach miękkich, słodkich, Nóżkach smukłych, udach gładkich, taliach wiotkich O wieczorach przy kominku z ogniem w oczach i myślami ściśniętymi tam, niezmiennie, gorącymi ciasnościami… - Czy ty zatem jeszcze jesteś? - Ależ jestem! Ja istnieję, I wspominam stare dzieje, Z wiatrem płynąc nad doliną Gładko sunąc nad Wetliną Nad kniejami i lasami Nurkiem ponad głębinami… …I w istocie I w zachwycie W swej lekkości, w tym niebycie Jestem, jestem, jestem właśnie: Ptakiem jestem i rośliną, Jestem drzewem i leszczyną, Krzakiem, kwiatem i strumieniem, Jestem rzeką…. …. i spełnieniem… jestem deszczem, kroplą rosy trawą bujną, ostrzem kosy, mgłą wieczorną nad łąkami pałką wodną nad stawami… Jestem dzikiem i niedźwiedziem Jestem łosiem, jestem śledziem, I rekinem, oraz plotką Jestem szczurem, małpką płochą… - Jak? I czy to jest możliwe? - Jest możliwe, owszem, owszem. - Więc nam powiedz! O nie! Tego wam nie powiem. No bo po co? I dlaczego? Moja miła, mój kolego: Żeby wiedzieć- trzeba nie żyć! Trzeba odejść, zerwać nić Która wiąże was ze światem Nadziejami i dogmatem Trzeba zrzucić starą skórę Wzbić się stromo, wzlecieć w górę Poszybować nad chmurami Nad domami, zagrodami W zgodzie z sobą i z Wszechświatem Być każdemu siostrą, bratem… Trzeba przejść tu, na tę stronę Gdzie już wszystko jest spełnione.. - Wróć więc! - Mówisz wrócić? Wrócić tam? Do TEGO świata? Ależ za co? Com ja spłatał? No i po co? W jakim celu? Żeby znowu być i żyć? Tyć i pić? Krzyczeć, ryczeć? I polować i błaznować? I zabijać? Ciężko ranić? Za byleco przykro ganić? Dokuczając wrednie łajać? Kłamać, zmyślać, zręcznie bajać? ……….. mieć marzenia….? Od niechcenia…? I od chcenia? …… nie nie nie!!! ja już nie chcę do widzenia! - A ja?! - Ty też kiedyś być przestaniesz I przestaniesz żyć i tyć Krzyczeć, ryczeć, …….. Mieć marzenia …… Że co mówisz? Że ty nie chcesz? Oj kochani, można nie chcieć, Tyle, że to bez znaczenia. Już odchodzę, odlatuję Ale przecież się nie żegnam Tylko wołam: …. Doooo wiiidzeeeeeniaaaaaa….. Wkgn, 2003-06-20
  8. Są różni mężczyźni... I różne kobiety... To tylko prywatne wyznanie. Poety. Który sobie prawa żadnego Do prawdy nie rości. Nie w stylu to jego:) .
  9. Zostałem poetą. Usiadłem na trawie I tak sam, w myślach, ja do siebie prawię: Dziewczyna! To moje senne westchnienia To cudne, najlepsze z życia wspomnienia To zapach konwalii, fiołków w jej włosach To widok gór, szlaków i jezior - w jej oczach! To rzeki, po których kajakiem pływałem Gdy ją, za swą towarzyszkę, tam, miałem. Wulkany, na które się wspinaliśmy I szczyty, na które wspólnie weszliśmy. Jej zachwyt, kiedy w zachwycie patrzałem I oczu od niej oderwać nie chciałem Ani nie mogłem. To moja przygoda Jedyna, prawdziwa w życiu nagroda Jaka mnie wreszcie od losu spotkała Kiedy mnie przed snem czule głaskała… Kiedy mogliśmy się cali dotykać I oczu nie trzeba nam było przymykać Bo wstyd był nam obcy. A nasze pragnienia Niosły i rozkosz i – ukojenia… Dziewczyna - to rozkosz kochania na łące W noce upalne, gdy spadające Gwiazdy mrok nocy nam rozświetlały Kiedy nad nami się nam – wypalały… Dziewczyna to dotyk łagodny jej dłoni Gdy zasypiałem. Na mojej skroni. To ramię nagie na pierś mą rzucone I palce jej dłoni, z moimi splecione… Dziewczyna! To nieba i piekła wspomnienie Więc po co moje tu pierdolenie? Skoro takich określeń jest jeszcze kupa Wszak jedno się liczy: Dziewczyna to: - DUPA-! Pomyślcie, czy wiele to jednak zmienia? Dupa? – To Niebo. Głowa? – To Ziemia. I jeszcze jedno wyznanie Poety: Trudno żyć bez niej. Po prostu. Kobiety.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...