Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'romans' .
-
Szminki czekolada na policzku Holofernesa zdekapitowanego - Wróg głową stracił Zapodziała serce Judyta - w koszu krwi 2008
-
Wszystko się dało powypędzać : złość, gniew, choć świata pół w nim tonie lecz jego nie da się przepędzić - - trzyma kurczowo za me dłonie... Wszystko odeszło obrażone: nadzieja z wiarą i radością a on jedyny trwa tak przy mnie, i patrzy w oczy z namiętnością. Wszystko się nagle odwróciło: uśmiechy losu i pogoda a on wytrwale walczy o mnie, chce żeby u nas była zgoda. Wszystko pobiegło gdzieś na oślep: dobre życzenia i wspomnienia a on mnie tuli do snu co noc, milczeniem swoim swiat przemienia. Wszystko zasnęło snem wieczności: niezrozumienie, strachy, żale w jego ramionach czuję prawdę, spoglądam głębiej, widzę dalej. Czuję usycha we mnie reszta łez już nie czuję, krew wolniej krąży i tylko on chce mnie ratować on jest na czas i zawsze zdąży. Chciałabym skończyć już ten romans, Odejść na palcach, po cichutku ale nie mogę, jestem połówką ukochanego mojego smutku...
-
Dochodzę do wniosku, że Potrzebuję miłości, to kiełkuje We mnie od lat i czuję, że Pierwszy listek wypełza już, Przez gardło, na światło dzienne. Dochodzę do wniosku, że Zakochałem się i jest ona moim pierwszym listkiem. Nietuzinkowa, czarująca; kobieta, Z dziecięcą twarzą, blond włosami opadającymi na jej suche ciało. Jej dotyk sprawia, że zmysłami odchodzę. Dochodzę do wniosku, że Uzależniłem się od jej dotyku Pewnego, zaspokajającego moje potrzeby, Kojącego moją zbolałą duszę. Dochodzę do wniosku, Pragnienia Na tyle wyjątkowego, abym nigdy już tego nie powtórzył. Urokliwa, niewinna, jasnowłosa Zaczyna tańczyć Gdy ja wpatrzony, leżę, Przywiązany na madejowym łożu. Dobiera się do mnie, Majestatycznie zaczyna pieścić językiem Moje całe ciało, Począwszy od lewego ucha. Robi to z niezwykłą przyjemnością, Pieszcząc stopami moje przyrodzenie, Dochodzę. Językiem schodzi coraz niżej, Kończywszy na moich stopach, Dokładnie muska moje palce. Łożę zaczyna się rozciągać, Powoli, stopniowo. Ona z całych sił próbuję wyrwać zębami moje paznokcie, Schodzą Bez problemu, oporu. Moja erekcja jest nie do opisania. Dochodzę dwa razy, Płaczę. Piękny ból. Nie do opisania. Łóżko zakrwawione do kolan. Moja anielska sprawczyni się uśmiecha, Widzę na jej policzkach łzy. Mam nadzieję, że szczęścia. Błagam o podcięcie sutków, Dzięki temu czuję, Osiągnę błogi szczyt. Ona bierze w swe delikatne jak jedwab dłonie Skalpel, Tępy. Powoli przykłada do mojego nabrzmiałego sutka, Z największą precyzją nacina milimetr po milimetrze Delektując się przy tym krzykiem, bólem. Dochodzę kolejny raz. Ból nie miał już skali. Odczuwam tylko przyjemność. W jej oczach widzę spokój. Rozcina mi z precyzją chirurga w pół moje przyrodzenie. Cała jest we krwi, Nie mogę patrzeć jak się biedna pobrudziła. Wbija mi zakrzywione gwoździe w oczy I zaciąga w swoją stronę By ostry zakrzywiony początek wbił mi się w oczodół. Moja dama schodzi ze mnie. Łóżko rozrywa moją każdą kończynę. Uśmiecham się. Kładzie mi list przy sercu, Zawartości jego się już nigdy nie dowiem. Dochodzę do wniosku, że To już koniec, A to wszystko w jedną noc. Odchodzę.
-
WIZYTA WALTERA THOMPSONA W CHARTWELL
Wielebor opublikował(a) utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Dzisiaj mój szef musiał odjechać Do Chartwell na odpoczynek, Udałem się z nim również i ja, Jego ochroniarz w służbie czynnej. Wypełniałem wiernie swą misję Ochraniałem pana Churchilla, Mimo niechęci jego żony, Choć bynajmniej nie było to idyllą. Musiałem znosić nieraz Różne jego złośliwości, Musiałem niekiedy torować mu drogę, Unieszkodliwiać czasem trudności. Zostałem kiedyś zaszczycony Do Chartwell zaproszeniem, Gdzie pracowała również sekretarka, Panna May Shearburn, anioła wcielenie. Romans (po)między naszą dwójką Wybuchł nagle i niespodzianie... Kwitł, pomimo wszelkich przeciwności, Zarówno w Jałcie, jak i w Teheranie. May Shearburn była sekretarką Winstona, pisała na maszynie Długie epistoły, tyrady jej szefa, Wygłaszane na żywo. Choć zbliżałem się do sześćdziesiątki, Nadal byłem gibki i krzepki, Czemu na pewno także sprzyjało Poznanie trzydziestoletniej kobietki. Zdecydowałem się wreszcie Zostawić mą żonę i synów, Zawalczyć o swoje szczęście, U boku mojej jedynej. Warszawa, 15 stycznia 2022 Walter Thompson's visit in Chartwell Today, my boss must have been gone To Chartwell, to take a rest, I accompanied him by myself, His guardian in service. I've followed my duties faithfully, I've guarded Mr. Churchill, Despite his wife's disapproval, Despite it wasn't comfortable. Sometimes I must have carried Different kind of his innuendo, I must have eased his path Neutralize difficulties. There was a time, when I was honored To get invitation to Chartwell, Where I met a secretary, Ms. May Shearburn, face of an angel. There was a romance between our two, It was so sudden and surprising, It's blossomed against all odds, In Yalta and Teheran. May Sheaburn was a secretary Of Winston, she's typed Long epistols, her boss' rantings, Delivered in a rubbish style. I've been supple and robust, Despite of fact I've been nearly sixty, It's been a merit as well Meeting of a young woman. So, I decided at last To leave my wife & sons, And fight for my happiness, By my one&only's side. Warsaw, 16.01.2022 -
Zygmunt po świętach wrócił na działkę, zaś Natalia wznowiła kontakt z masażystą. Przybywał nierzadko, rozkładał stół w salonie, gdy akurat w domu ziało pustką i wraz z dziewką dopinali esencjom relaksu. Był to masażysta skory do figli oraz eksperymentów, więc pewnego razu zaskoczył klientkę po raz pierwszy i ostatni nową usługą: granitową lawiną, czyli rozsypywaniem z miski fragmentów skalnych po skórze. Natalii nie spodobały się doznania, swego relaksatora ofukała. Jednak czego tak naprawdę oczekiwała, to aż opad śnieżny ustąpi i będzie można pomknąć rolkami terenowymi przez las, oprzeć się o pień drzewa na wzgórzu i posiedzieć pod niebem pełnym gwiazd. Pomimo przeróżnych metod na odprężenie Natalia w swym domku wolnostojącym czuła się coraz mniej bezpieczna i zrelaksowana. A nie czuła się bezpieczna, gdyż dzieliła dom z diabłem, nie, Szatanem, nie, emanacją cienistego zła. Mianowicie z Kamilą, która coraz częściej i coraz mocniej trzaskała czekoladą. Natalia, co by nie mówić, krok po kroku, powolutku, popadała w głęboką nerwicę. Zbladła, luźny stolec, palpitacje serca, omdlenia, drgawki, przeróżnie napięcie z niej wychodziło, różnymi kanałami. Kamila nawet skryła się w prysznicu, żeby trzasnąć czekoladą, gdy Natalia oddawała stolec. I zrobiła to nawet dwukrotnie – na dwa różne sposoby. Raz wysunęła się cichcem z kabiny i tuż przy uchu defekującej strzeliła kostką czekoladowego bloku. Za drugim siedziała szczelnie zamknięta w środku i chrupała niemiłosiernie głośno czekoladą. Natalia siedziała na sedesie i z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak zamglona szybą sylwetka Kamili tkwi w kucach i rozkoszuje się kolejnymi kęsami trzaskliwej czekolady. Przypominała zmożonego żądzą jaskiniowca. Prześwit w śniegu, nareszcie. Natalia zaliczyła szybką trasę rolkową po lesie, adrenalina rozsadzała żyły podczas wymijania kamieni, gałęzi czy przeskakiwania nad wnękami w ścieżce. Dziś chciała na ostro, wyżyć się, wzgórze tylko objechała, darowała sobie gwiaździstą posiadówę, to dobre dla poetów-nudziarzy, nie dla hardaszczej babki sportsowmen. Po powrocie lica rześkie, serce żywe, ciało radosne, stopy wręcz szczęśliwe. Odstawiła rolki przy ściance garażu, zwinęła pompkę gdzieś między rupieciami, bo zapomniała tego zrobić przed wyjazdem i powędrowała schodkami w górę do korytarzyka. Stamtąd skierowała się do salonu, jednak zatrzymała się, bowiem w oddali ojciec Tomasz siedział okrakiem na stołku w kuchni, pochylał głowę, przez refleksy na szkłach okularów nie dało się dostrzec oczu. Pochylał się nad grubym palem opartym o udo, ostrzył jego końcówkę miarowymi pociągnięciami noża. Hsz. Hsz. Hsz. Wióry leciały, Natalia strzygła uszami – dźwięki były równie straszne co fascynujące. Ktoś od jakiegoś czasu za nią stał. Kamila, leciutko uśmiechnięta. – Na kogo to? – Nati wskazała pal i przełknęła ślinę. – Na ciebie, siostrzyczko. Tata zobaczył, że biednemu drzewku coś się stało. Jakże miałabym kłamać? No przecież nie chciałam prawdopocić się. Powiedziałam, że uszkodziłaś je piłką. Harda morda Natalii zbladaczkowała momentalnie. Zerknęła na pal w rękach ojca, na którym będzie musiała w ramach kary zostać nabita. Hsz, hsz – stawał się coraz ostrzejszy. – Przygotowałam na ciebie odpowiedni harpun. – Kamilka przemiło się uśmiechnęła. Nóż na moment zamarł, ojciec w dali kuchennej uniósł głowę i również do Natalii nieco się uśmiechnął. Zawody uniseks dla amatorów w jeździe figurowej zbliżały się wielkimi krokami, Jessika lekko się denerwowała, wolała raczej dystans czasowy między teraźniejszością a zawodami ujeżdżać na małej łasiczce czasowej o krótkich nóżkach miast na ogromnym olbrzymie czasowym – po każdym jego długim, potężnym kroku niemożebnie intensywne wibracje szturmowały fortecę spokoju dziewki. – A więc to jest presja zawodów w Januszowie Świętokrzyskim – Jessika rzekła w salonie, gdy jak zawsze wieczorem po treningu popijali czekolady z termosów. – Kurwa. – Siorbnęła sobie jeszcze raz, pełna refleksji. – Nie wiedziałam, że to aż taka presja, jak trener nam o niej mówił, to ja myślałam, wiecie, że będę taka non-stres harda babka chill. A tu masz, wyszło szydło z wora… jestem mięczak galareta osika na wietrze, na to wychodzi. – Na to wychodzi – potwierdziła dla żartu Kamila, wargami ściągając zwiewną piankę z wnętrza walca termosu. Natalia siedziała wraz z nimi, na telefonie coś przeglądała. Musiała przyznać, że ziąb, który przynieśli na ciałach z dworu był klimatyczny oraz rześki. Nie zapalili świateł, tylko parę świeczek, dominował mrok. Chybotliwy płomień poruszał cieniami jak marionetkami, cień grzywki na czole Jessiki drżał niczym osika na wietrze. Aż tak czuła się zestresowaną osiką, że nawet cień grzywki przejął ową cechę. – A ty, Nati – ozwał się Sieciech – winnaś ujeżdżać łyżwy razem z nami. Patrz, jak teraz nam się miło pije czekoladę. A nie tylko ciągle te twoje rolki terenowe. – Nie obrażaj ich, kuzynie, dobrze ci radzę. – Przecież nie obrażam. Uuu, mamy tu rolkowego nadwrażliwca. Niech pomyślę, co może być powodem? Może ten śnieżek, przez który nie da się pojeździć. – Możliwe, kuzynie. – Widzisz, Nats – wtrąciła Jess. – A na łyżwach byś pojeździła sobie. Naprawdę nie mogę pojąc, dlaczego tak bardzo marnujesz potencjał swych mentalnych łyżew. Czy robisz to wbrew swej naturze, to jakiś rodzaj buntu? Myślałaś może o terapii? Ona pokazałaby ci takie kanały egzystencjalne, że mała bania. A może lubisz uprawiać auto-sabotaż? – Na pewno lubię mieć spokój. – Wiesz, moja droga – Sieciech zarzucił ramię na oparcie – na pewno gdybyś przestała walczyć ze swoim przeznaczeniem i dała się wyzwolić mentalnym łyżwom na lodzie, no cóż, myślę, że czakry tak by się w trymiga zrównoważyły, że osiągnęłabyś spokój podobny do lub nawet równy nirwanie. – Oj tam biadolenie. Kuzynie, wlej nam lepiej coś mocnego do kieliszków i włącz kominek. Będzie się milej siedziało w tej ciemnicy. – Nie mogę, Natalio. Dziś akurat mam dzień cichego ducha. To znaczy odcięcie między innymi od napojów wyskokowych. Dziewka fuknęła nosem. – Jebani indywidualiści, co, Nats? – rzucił jeszcze młodzian. – To nie kwestia indywidualizmu. To po prostu z tobą jest problem. – Uwierz mi, heh. – Przytknął rękę do piersi. – Jestem do bólu szablonowym indywidualistą, każdy z nas w dniu cichego ducha zareagowałby zupełnie tak jak ja przed chwilą. Kamila wzięły duży łyk czekolady. – Siostrzyczko droga, pozwolę sobie wrócić do tematu i oświadczyć, iż jakże nam przykro, że nie partycypujesz z nami w treningach. Nie przeszło ci przez myśl, aby zrewidować swoje cele i plany życia doczesnego? – Nie zaczynaj… z jebaną… kindersztubą. Zaraz po tym rozległ się dzwonek do drzwi. Natalia odłożyła telefon na stół. – No dobra – rzekła – dzieci popiły sobie czekoladki, a teraz spieprzando! – Że jak? – nierozumna Jessika skrzeknęła. – To Teodor, masażysta. Rozstawiamy się zawsze w salonie, więc, czy mogłabym, kurwa, ładnie prosić o troszkę prywatności? Będę niemal w negliżu. – No dobra tam, jak chcesz – mruknęli i ospale wdrapali się na górę do pokoju Kamili. Przywitała Teodora, jak zawsze obdarzyła schludność koszulki polo przymilnym wejrzeniem. Pochwaliła nowe perfumy, zaś on zauważył, że włosy dziewki stają się coraz mniej matowe i już po paru tych uprzejmostkach Natalia leżała na brzuchu na stole, gotowa na ostrzał wszechpotężnych dłoni sensorycznego bóstwa. – Mmm, ależ masz spięcie naokoło łopatek. Spokojnie, odprężę twoje spięte gule mięśniowe. – Och, Teodorze, masz ze sobą dziś omlety ryżowe? Fizjoterapeuta pochylił się do torby i wyciągnął kruchy placek, podsunął klientce do ust. Odgryzła kawałek i jęła nim chrupać, Teodor wolną ręką masował Nataliowe plecki wirowym ruchem, nie przestając karmić ją omletem. Kolejny omlet skruszył na jej lędźwiach, rozprowadzał paliczkami po skórze drażniące drobinki. – Już, już… Teodorze, ukarz mnie. Ukarz. Masażysta przywiązał ją do stołu. – Oj, zapomniałem pejcza z samochodu. Zaraz wracam. Natalia westchnęła, błogość w mroku świec sięgała zenitu. Wtedy tuż obok niej zamajaczył osobliwy owal, wsuwał się niemrawo w obszar widzenia Natalii – głowa Kamili. Wysunięta żuchwa wpływała weń, niby płetwa rekina, dolne zęby ogra znajdowały się przed przednimi. Natalia majtnęła ciałem, by uciec, lecz więzy Teodora krępowały ruchy. Gdzieś na dole z ciemności wlatywała niewielka bryła, niesioną ręką tabliczka czekolady, do połowy ogołocona z opakowania. Zastygnięte kakao frunęło do góry. Wreszcie górna kostka tabliczki zatopiła się w brodzie Kamili. Przejechała po skórze jak palec kochanka i zatrzymała na dolnej wardze, apetycznie ściągając ją ku dołowi. Kamila włożyła sobie do ust kakaowy blok i zrywem ramienia odłupała fragment przy uchu Natalii. Dziewka aż podskoczyła, tyle ile mogła. – Jezu, Kamila! Musisz tak trzaskać tą czekoladą? Czekoladowa siostra stanęła bardziej na widoku, rozebrała się do stanika i jęła masować nagą skórę kakaowym blokiem. – Masaż, Natalio, masaż… – Nie wychodzi ci bycie śmieszną. – Tu nie chodzi o śmieszność. Chodzi o to, że nie uciekniesz od czekolady. Nigdzie. Zjawił się nagle Teodor. – Witaj, Kamilo, też na masaż? – Trzasnął pejczem o swój dżins. – Och, nie, nie. Już się ubieram. Chciałam tylko zabawić siostrzyczkę, by się nie nudziła. – Rany, Natalio, ależ masz ty dobrą siostrę. Szanuj taki dar. Tomek wciąż dopieszczał pal dla Natalii. Zeskrobywanie płatków z drewna przynosiło satysfakcję i ukojenie, tak samo jak obserwowanie piętrzącej się ich górki pomiędzy rozkraczonymi na krześle nogami. Chłód spokojnego serca podsycał pełne prawości zamierzenie, Tomek strzygł uszami ku mroźnym zawiejom za oknem, słyszał w nich okrzyki wirujących w powietrzu śniegowych zjaw, dopraszały o sprawiedliwość. Strug, strug, strug... skrobotanie tak przyjemne, jak ocieranie się kości o kość w starym stawie – aby się rozruszał, ożył na nowo, to właśnie Tomek tworzył, nowy świat z piętrzących się pokładów pięknej energii. Świat bez zniszczonych drzewek, naturalnie prawy. Już po paru dniach gotowy pal został wbity w działkową glebę. Zygmunt tego popołudnia spochmurniał. – Szwagrze, co ty… To na mnie ten pal? – Wstał spod chatki działkowej, zabrzęczały skuwające go łańcuchy. – Nie, Ziga, nie na ciebie, tobie mówiłem, że darowaliśmy nabicie. Nie tylko ty w tym domu dopuszczasz się przewin. – Zatem kto nabroił? – Natalia. – Ach, Natalcia, fajnie, będę miał towarzystwo, przyznam, że trochę tu mi się przykrzyło samemu. – Poprawił obrożę, która kaleczyła szyję. – A na długo ją wbijacie? Co przeskrobała? – Pozsuwa się na palu dokładnie tyle, ile będzie trzeba. – O ja. No dobra, to ona będzie się zagłębiać w ostrze, a ja z nią pozgłębiam w tym czasie jakieś filozoficzne tematy albo też astronomiczne. Piękne niebo, piękne, nigdy nie miałem okazji wcześniej obcować tyle z naturą. Czuję jak nigdy, że jestem jej częścią, to bardzo wyzwalające, szwagrze. Dołącz do nas kiedyś, tak na parę godzinek. – Ziga, wydaje mi się, czy ty prosisz o zaostrzenie kary. – Och, nie. Wybacz, Tomek. Co ja poradzę, że jestem urodzony optymista. Cha, cha! Nazajutrz, w sobotę, Sieciech z Jessiką wpadli po trzech godzinach porannego treningu z Kamilą. Postanowili wypić czekolady na działce, odwiedzić ojca. Natalia również stawiła się tamże, częściowo, aby oswoić się z palem. Czekała już tylko na termin wymierzenia kary. Dziatwa wręczyła ojcu praliny prezentowe, oczywiście było to niezgodne z zasadami zakucia działkowego, ale Natalia wymusiła na Kamili, by ta „trzymała mordę na kłódkę”. Zygmunt przyjął opakowanie z wdzięcznością, łapczywie rozszarpał folię i już miał nakarmić się cudną słodyczą, gdy na glebie wylądował wróbel-głodomór. Miast władować pierwszą pralinkę do ust, Ziga całą pokruszył i złożył ptaku jako hołd naturze. Sieciecha oczy zaszkliły się, przygryzł wargę, pociągnął nosem – gdy tylko ujrzał ten dobroczynny akt. – Ileż tata tu się nacierpi – zaskomlał płaczliwie. – Synu, życie nie ma w zwyczaju pieścić człowieka, trzeba hardo stawiać mu czoła. Nati, ty coś o tym wiesz, prawda? Natalia drgnęła zaskoczona. – Ja? – Ty nie jesteś harda, siostrzenico, ty jesteś hardaszcza! Śpi w tobie coś na wzór podmorskiego potwora, to widać! Widziałem, jak raz mknęłaś na rolkach do lasu, to było coś! Dziewka wypięła mimowolnie pierś, jakże się cieszyła, że wuj dostrzegł w niej walenia. – Choć to dziwne, że korzystasz z pojazdu typu rolki, gdy masz na stopach łyżwy mentalne. Kamila podeszła do pala zaostrzonego dla siostry i gładziła go przyjemną ręką. – I jak tam harpun, waleniu? Sprostuje oczekiwaniom? – spytała. – Czujesz się już upolowana? – Wiesz co, siostro – fuknęła w odpowiedzi – weź ty na tych zawodach połam se nogi. – Nie ma opcji – Sieciech rzekł, wyszedł już względnie z trybu mięczaka – Kamila ma stalowe odnóża, ma najbardziej prężne mięśnie z naszej trójki. Trener w ogóle ją faworyzuje, a mnie i Jess nie raz jak szmaty traktuje. – Oj, przesadzasz, bracieniec. Zresztą już za tydzień okaże się, kto tu jest mocarzem i kto najwięcej progresów poczynił. Nie chcę zapeszać, czy coś, ale z naszej paczki ja uzyskam najwyższy wynik i pewne jest dla mnie również, że stanę na podium. – Wow, Jess – Nati sapnęła. – Skromność po całości. Kamila wzięła trochę pokrzywy spod chatki działkowej i jęła kroczyć z zamiarem poparzenia ryja kuzynki. – Młodzieży, młodzieży! – uspokoił Zygmunt rwetes rywalizacyjny. – Pamiętajcie, to ma być zabawa i przekraczanie własnych słabości, nic więcej. Kamila wyrzuciła chwast. – Cóż, mam nadzieję, że przed zawodami posadzą cię rodzice na palu. Twoje krzyki i jęki to będzie wspaniale naturalny doping. – Ażebyś przymarzła do tafli i zdechła tam, siostro ukochana. – Nie, nie, nie – Ziga się wtrącił. – Nie życzmy nikomu śmierci, to nieładnie. Natalio, wiemy, jesteś harda, hardaszcza, ale też bez takich przesad. Dokończyli razem pralinki, pogawędzili jeszcze, między innymi o stałym braku czuciu w stopach Zygmunta, ale znów sypnął śnieg i pożegnali się z nim, bo też już powoli ciemniało. Sieciech jeszcze rzucił, że to olbrzym Ymir płacze, stąd opad śniegowy, więc aby go pocieszyć, mogą w domu poczytać przy elektrycznym kominku nordyckie bajki. Wszystkim spodobał się pomysł, nawet wyjątkowo Natalii. Na zmianę czytali sobie nawzajem w salonie do późnych godzin nocnych, aż posnęli w pół słowa, tam gdzie akurat siedzieli.
-
Potem zaczęły się romanse z masażystą rzecz jasna. Zaczęło się od wspólnej konsumpcji omletów ryżowych na stole do masażu, a skończyło na misz-maszach cielesnych tamże również, nawet bywało, że zaaferowani do nieprzytomności wgniatali w tapicerkę okruszki ryżowych przysmaków. Szeleścili opakowaniami, pływali w nich, kruszyli niepożarte jeszcze omlety, które to i tak mieli tam w przerwach od anatomicznych igrzysk wchłonąć, aby zaspokoić rosnący apetyt, którego nijak nasycić się nie dało Natalia nie czyniła tego kierowana prawdziwą żądzą, a raczej rozstrojeniem emocjonalnym, które oczywiście fundowała jej kochana siostrzyczka wyekwipowana w oręż czekolady. Biedna Nataleczka miała ochotę podejść do Kamili, paść na kolana, rozpłakać się i po prostu wyć wniebogłosy: „Czemu mi to robisz? Czemu mi to robisz, siostro?”. Ale honor, hardaszczość – ni w ząb nie pozwalały. Toteż pewnego dnia, gdy już pięć razy dostała zawału przez czekoladowe trzaski, wyrwała Kamili tabliczkę i rozpierdoliła ją o podłoże. Impet spowodował, iż czekoladowa miazga niemal wsiąknęła w panele. – Nie! Nie usidlisz mnie, Kama! Czekolada nie wystarczy, abyś okiełznała potężnego walenia, którym jestem w środku! – Trzepnęła dłonią o pierś. – Czy ty myślisz, że wyposażona wyłącznie w kakaowy łakoć rozgromisz wielkie oceaniczne monstrum? Oj, grubo się mylimy, siostrzyczko, grubo! Jak śmiesz porównywać się do dzielnych wielorybników, którzy przebywają kolejne mile morskie, aby pośród mroku fal upolować ssaka-potwora! Kamila miło uśmiechnęła się do siostry. – Och, siostrzyczko, a więc jesteś waleniem? Zatem pozwól, że przysposobię się w odpowiedni harpun. Przemiły jej uśmiech powodował u Natalii torsje, zupełnie jak wtedy gdy ktoś drapie po tablicy nieobcinanymi od tygodni paznokciami. Do domu wpadało często kuzynostwo reprezentowane przez Sieciecha i Jessikę. Zwłaszcza po treningach jazdy figurowej z Kamilą, aby mościć się na kanapie w salonie i pić z termosów gorącą czekoladę. Patrzeli wtedy z żalem na Natalię, iż nie kultywowała z nimi sztuki na lodzie i zamiast relaksować się po hardaszczym treningu, zaczytuje się w gnuśnych opowiadaniach, celując w nich z pogardą łokciem wspartym na podłokietniku. – To już dwa tygodnie, jak Ziga jest na działce – rzekł raz Sieciech podczas wchodzenia z czekoladą w siorbiące interakcje. Mówił o swoim tacie, który jednak posiadł pseudonim przez wzgląd na młodość ducha oraz ogólną młodzieżowość. Również Jessika wtedy uprawiała żonglerkę siorbnięć. – Tak, długo jeszcze będziecie karać nam ojca? – dopytała. Kamila odstawiła swój termos – puknął o blat stołu wielce profesjonalnie – jakby trzpiota miała zaraz sprzedać pracownikom firmy swą opinię o zainwestowaniu w pakiet akcji. – Och, wiecie… – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Tyle, ile trzeba. – Szkoda, szkoda. – Jessika również majtnęła termosem na blat. – Miasto za nim tęskni, ubożeje bez niego. On tu nie pasuje, tutaj na totalnych przedmieściach, to nie jego zew, tutaj nie rozwinie skrzydeł, a raczej zdegraduje się do formy larwanej. Twarz Kamili pozostała niewzruszoną maską. – Droga kuzynko. Mógł nie strzelać z nozdrza alkoholem na blat. Kamila i Jessika udały się na górę, pomasować po wysiłku mięśnie na wałkach, a potem pleść sobie warkocze. – Nie idziesz z nimi? – spytała Natalia, nawet rada, że nie ostanie tutaj sam na sam z opowiadaniem, w którym właśnie psychopata wkrajał ofiarę pod dywan. – Nie spieszno mi do plecenia warkoczy – żachnął obrażony. – Ale na wałku byś się pomasował. – Dziś wyjątkowo nie. Pozostawię moje mięśnie spiętymi. Od czasu do czasu należy urozmaicać plan treningowy. – Pewnie ci się po prostu nie chce. Kuzyna opanowała bladaczka obrażalskości, więc Natalia postanowiła załagodzić: – Ale cieszę się, że tu siedzisz, jakby co. Akurat mam wyjątkowo bestialskie fragmenty w powieści, nie wytrzymałabym sama. – Och, ale właśnie zmierzałem do kuchni. – Podniósł się częściowo z sofki. – Oj no mam cię na klęczkach przeprosić za ten wałek? Przepraszam, szanowny kuzynie. Sieciech zdziwił się wielce – kuzynka zastosowała tak niepasującą do niej, przemiłą kindersztubę. – Przeprosiny jak najbardziej przyjęte. Ale tu nie rozchodzi się o obrażalskość, po prostu chciałbym indywidualistycznie chłonąć klimat wieczoru w opustoszałej kuchence. Zerknę na mrowie gwiazd, posłucham świstu imbryka, ot takie indywidualistyczne właśnie chętki osobnicze. Natalia fuknęła pod nosem, cała kindersztuba uleciała z dziewki jak powietrze z balonu miętego w dłoniach przez ogorzałego barbarzyńcę. Zatopiła się w fotelu i w samotności przeżywała grozę nietuzinkowej powieści swego ulubionego pisarza thrillerów. Jednak snuła fantazję już tylko o napompowanych oponach rolek terenowych, o zbawiennych nocnych wypadach – Kamila grasowała po chacie, a to oznaczało groźbę czekoladowych trzasków. Dni stawały się coraz krótsze, mróz progresywnie postępował, wreszcie jak co roku zima zaczęła wieść prym, a dzień po tym majestatycznym obrzędzie przekazania pałki władzy przez złotą jesień (pałki władzy) w ręce Chłodnej Pani (pałki władzy) nastała Wigilia Bożego Narodzenia. Do domu rodzinnego Kamili i Natalii powoli zjeżdżała się familia, wczesne wigilijne popołudnie wnosiło w serca biesiadników rozkosz przenajświętszą, zwłaszcza, że jeden wuj przetransportował zza granicy największe rarytasy zaawansowanych alkoholików – plejadę przeróżnosmakowych butli. – To co, chyba dopuścimy Zigę do stołu? – Tomasz zbierał opinie. – Odkujemy go? Biedak już ponad miesiąc w tych łańcuchach. – No oprócz drobnych przerw na usługi w domostwie – sprecyzowała Kamila. – Odkujmy wujka – rzekła zdecydowanie Natalia, zerkając z salonu na odśnieżającego działkę Zygmunta. Zygmunt był bardzo wdzięczny bo miał odmrożone stopy i parę palców u dłoni. – Jezu, jak się cieszę! – opatulony kocami pił ciepłe kakao wręczone przez Kamilę. – To jednak prawda, że na Święta króluje miłość i wybaczenie! – Spojrzał na swoje sine ręce. – To przezabawne, że dłonie mi się odmroziły częściowo, tylko cztery palce w obu dłoniach. Natalio. – Skierował facjatę ku bratanicy ślęczącej nad telefonem. – Natalio, myślisz, że mam już martwice w stopach i dłoniach? – A jak wujek czuje? – próbowała pomóc, jednak nie odrywała wzroku od ekranu. Zombie tak już mają. – No właśnie nie mam pewności, jeszcze nigdy nie miałem martwicy, ale zupełnie nie mam czucia w stopach, więc myślałem, że może to to. – Wujek, naprawdę nie wiem – rzuciła Natalia i zatopiła się już do cna w przeglądaniu produktów sklepu kosmetycznego. Ziga uśmiechnął się lubieżnie i spoglądał pikantnie znad parującego kubka. Cisnęło mu się bodaj na usta pytanie, czy Natalia ma już swoją męską armię seks niewolników i przy pomocy makijażu tworzy z nich ślepe, posłuszne drag queen, na szczęście do salonu wkroczył Sieciech. Ziga drgnął i spojrzał na młodziana, który wybawił Natalię od prowadzenia niezręcznej rozmowy. – Synu, miałeś kiedyś martwicę i dałbyś mi radę opisać, czego się dokładnie wtedy doświadcza? Sieciech zgarnął jakiś talerzyk ze stołu. – Nie, jeszcze nie miałem. – A planowałeś może kiedyś mieć? – dopytał Ziga. – Nie planowałem w sumie. To niedobrze? Natalia fuknęła nosem. – Takich rzeczy się nie planuje! – Oderwała się na moment ze świata podkładów, maskar i lakierów. – To jakby spytać nastolatka, czy planował mieć pryszcze albo cukrzyka, czy rozpisał już sobie za brzdąca terminarz wstrzykiwania insuliny. Ziga strapił się nieco. – Ależ, Natalio. I po cóż ta ironia? Święta to czas miłości, twój ton głos jednak temu przeczył. Miłujmy się może chociaż odrobinkę? Patrzcie, mnie zwolniono z robót na działce i nawet dostałem koce i kakao, żeby zwalczyć potencjalną martwicę, o, witaj, Aneto! Do salonu weszła i Anetka, po talerze. – Mógłbym cię spytać, szwagierko, czy miałaś kiedyś martwicę? Aneta nie miała, ani żaden z innych domowników, który przewinął się w najbliższym kwadransie przez salon. Zygmunt pytał każdego, kto tylko się napatoczył. Tomek zwołał walne zgromadzenie w kuchni. – Myślicie, że on tak po japońsku prosi, żebyśmy wezwali mu lekarza? – zbierał opinie. – Nawet jeśli – prychnęła Kamila – to nie ma opcji. Przecież zasady zakucia na działce wyraźnie mówią, że opieka medyczna nie jest uwzględniona. – Ale… martwica. – Ojcze, sami z matką ustaliliście zasady zakucia działkowego, chcesz je teraz złamać? – Nie na mojej wachcie, Tomek. – Aneta błysnęła oczami. – Brawo, mamo. Dzięki tobie jeszcze nie straciłam wiary w rodzicielstwo. High five! Przybiły sobie wysoką piątkę. Ażeby nie łamać zasad, nie wezwano dla Zigi lekarza, zgromadzenie dobiegło końca. Natalia jeszcze wzięła na stronę Tomka. – Czy tata kiedykolwiek spojrzał na moje stopy w pełni świadomie? – spytała zaciekawiona. Tomek ugryzł mentalnie wąs. – Nati, co to za dziwne pytanie? Do wujka Zygmunta na działkę dołączyć chcesz? – Tata spojrzy! Proszę. – No, dobra… Rany, Nati! Ty lewitujesz! Tomek po raz pierwszy w dwudziestoparoletnim życiu córki spojrzał świadomie w dół na jej stopy. – O nie! Sieciech pewnie wciągnął cię w te jogę i sobie jakieś chore medytacje-lewitacje uprawiacie! – Nie no, papa. Ja tam mam łyżwy mentalne po prostu. Chciałam się tylko upewnić, czy tata to też tak postrzega. – No postrzegam. – No i ja dziękuję bardzo. Udam się na spoczynek. – Tylko tymi płozami mentalnymi nie pooraj sobie pościeli – zakpił. Natalia wdrapała się na górę. Męczyła ją wigilia jak diabli, więc miała koło szesnastej zwyczaj krótkiej drzemki, żeby mieć więcej sił na nudne rozmowy dorosłych toczące się przy wigilijnym stole.
-
ƺ Opuszczam cząstką me ciało, Gdy płynę przez żyły, Po to co na skórze grało Gdzie one się wbiły, Tam boli... ƺ Dotykam w najsubtelniejszej mej formie Choć wtedy nie zostaję sam z świecami Dotykam tych skrzydeł, nim mnie kolejne Zbyt bystre spojrzenie duszy omami ƺ I walczę ze sobą czując puch smętny - Pamiątkę pewnego oblicza... Baśń zasianą przez płatek namiętny, Który w darze niosły moje demony ƺ I tak patrząc między chmury, Między deszczu łzy błękitne Widzę według mej natury Swoje samotne odbicie. ƺ Gdybym tylko dla porządku sumienia, Nie romansu czy starej już przygody Wracał zwrócony do przodu istnienia Lecz nie potrafię... ƺ Znów mnie we śnie będzie nękał sentyment I odurzony marą znów zawołam: "Trwaj chwilo! Ach, piękna chwilo trwaj!" By rano zbudzić się z duszą sprzedaną. Nikomu innemu jak...
-
Spotkali się gdzieś przy stoliku w Costa Coffee Dwie samotności skrzyżowane ze sobą Ona – chuda bogini o bolących nogach On – chudy literat z pustką w kieszeniach. Wypili razem kawę, latte macchiato, Był majowy wieczór, cykady grały sonatę, Bum cyk cyk bum, bum cyk cyk bum, A miłość obydwojga rozkwitała jak kwiat. Warszawa, 2 I 2021
-
Chcę żebyś była odpowiedzią a nie pytaniem Nauczyła mnie czegoś bez bólu Nie jak każda przedtem Abyś kochała mnie bez zamieszania niczym w ulu Nie musi być łatwo Ale błagam nie pogarszaj we mnie tego co już złe Nie bądź mą udręką lecz tratwą Która z nikąd znalazła się na mej bezludnej wyspie Podnieś mnie na wysokość gór Bądź moim spadochronem Kiedy będę leciał w dół Niech twa miłość to będzie dobry omen Nie zapowiedź niezdrowego kochania Niestałego które zniszczy mnie od środka Bo mam już dość płakania I łez od których topi się ma łódka W której pływają moje marzenia Po tym świecie pełnym krzywdy W którym nie ma miejsca dla ich spełnienia Ale nie chcę poznać tej prawdy Chcę poznać Ciebie Dla której tutaj nie ma miejsca Choć w moim sercu pustka jest wielka Więc moja Odpowiedzio nie bądź zagadką mą największą
-
Drzwi otwierały się na zewnątrz. Coś je zatarasowało, Franek pchał i nie mógł ich otworzyć. Czuł jakiś miękki opór przy podłodze, bo górna część drzwi uginała się pod jego naporem, tak jakby jej nic nie hamowało. Bał się, że je wyłamie z zawiasów. Spieszył się do pracy, miał pierwszą zmianę, a było już za piętnaście szósta. Na korytarzu panowały egipskie ciemności, jedynie smuga światła uwalniana z mieszkania przez niego milimetr po milimetrze, rozjaśniała je. W końcu opór zelżał, udało mu się otworzyć drzwi na tyle, żeby przecisnąć się przez nie. Najpierw potknął się, a potem nadepnął na coś miękkiego leżącego jak worek na podłodze. To coś właśnie nie pozwalało mu otworzyć drzwi. Stał więc w rozkroku nad tym czymś i powoli rozpoznawał w leżącym mistrza zmianowego z W-5. Jego krótkie lśniące, jakby ulizane, koloru świński blond włosy połyskiwały tuż nad podłogą. Były tak charakterystyczne, że to właśnie po tych włosach rozpoznał leżącego pijanego Edka. Znali się, pracowali na tym samym wydziale, ale nie byli w żaden sposób zależni służbowo od siebie, więc wielkiego stresu nie było. Leżący wpatrywał się w niego z wysiłkiem trzymając lekko uniesioną nad podłogą głowę. Kiedy w końcu rozpoznał Franka, powiedział tylko – ah to ty. Tak jakby to wszystko wyjaśniało. Frankowi w tym momencie też rozjaśniło się. Edek nocował tutaj w tej pozycji w konkretnym celu. Chciał zobaczyć kto go zastąpił u Teresy. Kobiety na widok której śliniła się połowa wydziału. W tym stwierdzeniu – ah to ty – zawierała się tak jakby akceptacja tej zmiany i uznanie bez walki uprzywilejowanej pozycji wychodzącego. Franek w tym momencie domyślił się, że jej kochankiem, który przechodził właśnie do historii był Edek. Wcześniej nie miał o tym zielonego pojęcia, nie miał też pojęcia o innych kochankach Teresy. W końcu mieszkał w Śremie od niedawna… młody chłopak po wojsku, osoba zupełnie nowa w tym środowisku. Pochodził z małego miasteczka na dolnym śląsku. W wyniku domowych nieporozumień z ojcem postanowił wynieść się z domu. Po krótkiej pielgrzymce od miasta do miasta trafił w końcu do Śremu. Spodobało mu się to wielkopolskie miasteczko, położone blisko Poznania. Potężna Odlewnia Żeliwa im. Hipolita Cegielskiego przygarnęła go z otwartymi rękoma. Dostał pokój w hotelu pracowniczym i etat planisty na wydziale odlewów średnich W-5. Właśnie tam teraz spieszył się na pierwszą zmianę. Przeskoczył przez mamroczącego coś pod nosem i nadal leżącego na podłodze Edka i popędził do pracy. Pędząc nawet nie zastanawiał się co Teresa zrobi z leżącym pod jej drzwiami eks-kochankiem. Najważniejsze, że nie spóźnił się, odbił swoją kartę praktycznie dziesięć sekund przed szóstą. W biurze siedziało ich sześć osób: kierownik Jan na lewo od drzwi pod oknem, zastępca Bereś na lewo przy drzwiach. Ola miała biurko przylegające frontem do biurka Franka, a oba znajdowały się środku pokoju. Danka na prawo za drzwiami i Andrzej na prawo pod oknem . Jako planista zajmował się planowaniem produkcji na najbliższe dni tak, żeby średni tonaż wykonanych odlewów był codziennie na podobnym poziomie, to samo dotyczyło wartości dziennej produkcji. Ważna też była kolejność wchodzących do produkcji elementów. Ponadto miał na głowie naprawę uszkodzonych w procesie produkcji modeli. Dysponował czterema ludźmi, którzy je naprawiali. Praca wyłącznie na pierwszą zmianę pozwalała na regularne zajęcie się swoimi pasjami. Odlewnia posiadała nad pobliskim jeziorem przystań jachtową z hangarami, w których zimą reperowało się i przygotowywało do sezonu jachty. Franek miał przydzielonego Fina, lubił majsterkować, więc chętnie go dopieszczał przed sezonem, a w sezonie pruł fale tegoż akwenu. Zakład posiadał bardzo nowoczesny kompleks sportowo- rekreacyjny dający możliwość wyżycia się sportowego. Pływalnia, kręgielnia, kort tenisowy, boiska do kosza, piłki siatkowej, ręcznej, nożnej. To wszystko było dla Franka jak bajka, tego było mu trzeba. Kochał sport , wyznawał zasadę- ruch to życie-. Biegał, jeździł na rowerze, żeglował, grał w kręgle, brydża. Nie wspominając już o sportach zespołowych. Stał się podporą wydziału w ogólnozakładowych rozgrywkach. Co tydzień w weekendy organizowano międzywydziałowe turnieje w różnych dyscyplinach. Rywalizacja trwała cały rok. Rozgrywki drużynowe pasjonowały całą Odlewnię. Wszyscy żyli punktacją końcową, kibicowaniem. Franek nigdzie nie spotkał takiej atmosfery sportowego współzawodnictwa, przenoszonego potem na przyjazną i mobilizującą atmosferę w pracy. To była wielka integracja, można ją nazwać totalną integracją. Integracja odbywała się też na niwie towarzyskiej. Co jakiś czas każdy wydział organizował wyjazd do ośrodka wypoczynkowego położonego wśród malowniczych lasów, obok jeziora w Ostrowiecznie. To tam właśnie poznał Teresę. Przyjechali na miejsce w piątek po południu, każdy miał ze sobą swoją wałówkę i alkohol. Na początek były spacery po lesie, rozmowy, śmiechy, żarty. Praktycznie wszyscy się znali, za wyjątkiem Franka, ale grupa nie dawała mu tego odczuć. Z mężczyznami znał się z boiska i sportowych zmagań, więc był jakiś punkt zaczepienia. Gorzej z kobietami, tych nie znał bliżej. Swoim egzotycznym jak dla nich pochodzeniem intrygował je. Poznaniacy widzieli w nim górala, Wałbrzych dla nich to już góry. Słyszeli też w jego mowie wschodni zaśpiew, dziedzictwo przodków ”ze Lwowa”. Z kolei Franek łowił uchem akcent poznański i słówka tej gwary obce dla niego. Podobało mu się to. Jedyne co ciężko trawił, to przekleństwa w ustach kobiet. Tam skąd pochodził kobiety miały język łagodniejszy. Tutejsze klęły na równi z mężczyznami. Na etapie spacerowym imprezy Franek znalazł się obok placu zabaw dla dzieci. Huśtawki, karuzele itd. Znalazł się tam ze śliczną młodziutką dziewczyną, ocenił ją na szesnaście, może siedemnaście lat. Szczuplutka, zgrabna, wysoka. Ubrana na sportowo w dres i adidasy. Gęste zajmujące całe plecy złote loki okalały jej pyzatą i piegowatą buzię. Uśmiechała się do Franka z huśtawki. Odpowiedział uśmiechem i podszedł bliżej. - Franek - przedstawił się. – Natalia – odpowiedziała. Od słowa do słowa, opowiedziała, że uczy się w szkole baletowej w Poznaniu, mieszka w internacie i jest tutaj z mamą. Chwaliła się swoim wygimnastykowaniem, pokazywała jak robi szpagat, mostek. Frankowi pasjonatowi sportu zaimponowało to. Super małolatka, gdyby tylko była starsza… pomyślał. Wspólnie spacerowali aż do zmierzchu i nie mogli się nagadać, w końcu wrócili do ośrodka. A tam po zmierzchu rozpoczęła się część rozrywkowa, czyli tańce, hulanki i swawole. Wódka zaczęła się lać strumieniami, kiełbasa i ogórki poszły w ruch. Muzyka na pełny regulator i tańce w parach, grupach, jak kto woli. Natalia gdzieś się ulotniła w tym zgiełku. Koledzy z drużyny sportowej zawołali Franka do swojego kręgu. Tutaj królowała wódeczka. – Franiu – zdrówko! Padało co chwilę. Próbowali jego możliwości. Polewali jeden za drugim. Franek po dziadku i ojcu miał mocną głowę, ale nie chciał przeholować, wymiksował się z tego towarzystwa. Bereś, kolega z biura siedział przy stoliku z dwoma kobietami i jeszcze jakimś facetem. Okazało się , że to mąż jednej z nich. Zawołał Franka, a ten przysiadł się do nich. Tam wychylił parę kieliszków, wypił brudzia z facetem jego żoną i Teresą, bo to była właśnie ona. Po chwili kolega gdzieś się ulotnił, facet też zniknął z horyzontu. Został sam z dwiema kobietami przy stoliku. Zaproponował spokojniejsze miejsce, czyli swój pokój bo tutaj robił się już potężny pijacki rozgardiasz. Co chwilę ktoś wpadał na kogoś, zaczynały się jakieś szarpaniny. Z ochotą obie się zgodziły. W pokoju zapanowała zupełnie inna atmosfera, kobiety z lekka upojone alkoholem otworzyły się na rozmowy. Mężatka okazała się młodsza niż wyglądała, miała dwadzieścia pięć lat, Franek oceniał ją na trzydziestkę. Rozmowa zeszła na zupełnie niespodziewane tory. Bez owijania w bawełnę powiedziała, że życie małżeńskie okazało się nudne szybciej niż przewidywała. Ma ogromną ochotę na pierwszy „skok w bok”. Franek szeroko otwierał oczy ze zdumienia, ale nie przeszkadzał jej w dalszych wynurzeniach. Okazało się, że tę ochotę realizuje z iście makiawelicznym planem już teraz. Opowiedziała jak to przed jakąś godziną dodała mężowi do kieliszka z wódką dwie pokruszone tabletki nasenne. No i faktycznie facet gdzieś zniknął i nie było go nigdzie widać. Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju Franka wpadła jak burza Natalia. – Mamo, szukam Cię i szukam, a Ty sobie tutaj siedzisz! – powiedziała podniesionym głosem. Trochę złagodniała, kiedy zauważyła Franka. – Natalia, ty już powinnaś grzecznie spać natychmiast wracaj do naszego pokoju, kładź się do łóżka i nie martw się o mnie – odpowiedziała Teresa. Nie było to po myśli Natalii. Wyszła, potem jeszcze raz uchyliła drzwi, spojrzała na wszystkich powiedziała – dobranoc – Po czym zamknęła drzwi. Teresa i Franek z zainteresowanie słuchali mężatki, która dalej rozwijała temat swojego planu na zdradę. Oboje uświadomili sobie, że jeżeli ma dojść do tej zdrady, to będzie to tutaj i teraz, no bo inaczej jak? Jest mężczyzna, jest pokój, męża nie m. Teresa pewnie pogodziłaby się z tą sytuacją, w końcu była z Edkiem. Jednak w głowie Franka istniało jeszcze drugie rozwiązanie. Jasnym było dla niego, że bardziej wpadła mu w oko, niż mężatka. Może miał słabość do starszych od siebie kobiet? A może wolał mniej gadatliwe?. Przy bliższym poznaniu Teresy okazało się, że naprawdę ma to coś, co powoduje ślinienie się połowy W-5 na jej widok. W każdym razie Franek znalazł się właśnie w tej połowie. Nie była pierwszej młodości, ale czterdzieści pięć lat dla kobiety to jeszcze nie wyrok. Była drobnej budowy blondynką z dużym biustem, miała to wcięcie w talii, które kręciło Franka. Ciągle lśniła blaskiem urody sprzed lat. Uroda przygasła, ale ten jej blask…aura trwał nadal. Był pewny, że i on dla niej nie jest też obojętny. Los dokonał wyboru za nich troje. Mężatka wyszła do ubikacji, a tych dwoje wiedziało już co zrobić z tym faktem. Franek zamknął drzwi na klucz. W milczeniu przywarli do siebie ustami, zachłannie spijając z nich nektar rozkoszy . O tak, takiej konkretnej kobiety potrzebował, przechodzącej do rzeczy bez zahamowania i zbędnych podchodów . Oboje parli do tego samego. Rozbierał ją stopniowo, przerywając co chwilę pieszczoty i wracając do nich. W końcu dotarł do biustonosza . Jej piersi niczym dojrzałe winogrona lekko opadły pod wpływem grawitacji. Ich dojrzałość i smak oszałamiała go. Całował je i ssał wyraziste sutki nie mogąc się nimi nasycić. Piersi nie mieściły mu się w dłoniach, czuł ich ciężar, wciskały się między palce. Stukanie i szarpanie za klamkę wyrwało ich z tego stanu upajania się sobą. To mężatka wróciła z ubikacji. Nie reagowali, próbowała jeszcze kilkakrotnie, w końcu zrezygnowana odeszła. Znowu nastała sprzyjająca im cisza. Rozpiął jej pasek i zsuwał powoli spodnie, ona podobnie…rozpięła jego pasek, potem rozporek po czym również zsunęła z niego spodnie. Pozbycie się bielizny było już tylko formalnością. Teresa już w tym momencie była rozpalona i wilgotna, niecierpliwie gotowa .Delikatnie ujęła jego męskość w dłoń, tak jakby sprawdzając, czy i on jest gotów. W momencie, kiedy obejmowała go palcami aż westchnęła ... tak bardzo był gotowy. Twardy pulsujący gorący, ledwie domknęła dłoń, żeby go objąć. Na myśl o rozkoszy, którą za chwilę odczuje, błogie ciepło rozlało się po jej ciele, wraz z ekstatycznym dreszczem. Wilgotna nabrzmiała muszelka rozwarła się lekko, gotowa na przyjęcie rozkosznego gościa, jakby zapraszając go do środka. Miała już pewność, że właśnie ten atrybut męskości, który trzyma w dłoni, pozwoli jej przeżyć to, czego od dawna już nie doświadczyła z Edkiem. Rozchyliła drżące z podniecenia uda i pokierowała nim wprost do celu…
-
1
-
- opowiadanie
- romans
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Uwielbiam patrzeć jak machasz swymi skrzydłami Gdy oboje w przestworzach, a świat pod szponami Jak malarz, barwisz ogromne błękitne płótno Trzymasz mnie na wodzy, bezgranicznym zachwycie Niczym klatce stalowej, duszącym uchwycie Nad którą utrzymujesz władzę absolutną Oplątuję Cię niczym czarny atrament białą kartkę Jak pnącza wodzące, przytulam Twe ciało delikatne Mgławica, która pomieści błędną kometę Me serce ugości tylko jedną kobietę Razem zaczynamy i kończymy ten taniec Od początku żywota aż po jego kraniec...
-
Pusto, choć pełno w sercu Pełno, choć pusto w głowie Nie spowiedź, lecz opowieść O zmowie wbrew losowi i z losem w połowie. Za grzechy, za błędy Wypiję, odkupię je jakoś, Odżyję I żyć będę jak kasztanowca liść szeroko, rozpierzchle, do zimy Bo wtedy koniec świata.
-
palce się wahają dotknąć es albo ce nad-używane z chciwości uczuć bezduszne serwery odrzucają tkliwe spamy error 404 nie ma takiej miłości dilejt wyprzedził enter...