Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'obecność' .
-
Wystarczy, że będziesz oddechem, powietrzem uczuć, w tym pędzie Wystarczy, że będziesz serca porywem, myśli odpływem, chwilą i wszystkim Zielenią spod śniegu odwilżą smutków tęczą w ciemności ciszą w mnogości stałością w skrajności Wystarczy, że będziesz
-
Budzę się. Pierwszym, co widzę, są odcienie ciemności, przemieszane z niewielką szarością. Na ulicy nie palą się światła, więc domyślam się, że to musi być pora, gdy słońce dopiero zaczyna swoją wędrówkę. Magiczna godzina. Sięgam po wodę na stoliku nocnym, żeby przepłukać gardło i stęchłe nocne myśli. Udaje się. Z nieco rozjaśnioną głową zaczynam się zastanawiać, co mnie przebudziło. Po chwili już wiem. To cisza. Wieczna cisza, która była, jest i będzie, gdy świat śpi, i gdy umrze. Ta sama, która czekała na tych, co byli przede mną, obecnych którzy chcą jej teraz słuchać, i na następnych, co przyjdą po mnie. Jednocześnie czuję, że coś jest nie tak. Coś wisi w powietrzu. Nieuchwytne zagrożenie, groźba, obecność. Zło. Patrzę na cienie w pokoju, każdy z nich jest moim wrogiem i przyjacielem. Nasłuchuje przez chwilę, nic się nie dzieje. A jednak, wiem, że coś tam się czai. Czeka. Drżę, a powietrze robi się gęste jak ołów, i zimne jak dłoń trupa. Muszę sprawdzić, czy drzwi są zamknięte. Co jeśli w domu kryje się złodziej? Bezszelestnie uchylam drzwi od pokoju, spoglądam, niczego nie ma. Ruszam. Podłoga mi pomaga, nie skrzypi. W końcu, drzwi. Sprawdzam, zamknięte. I nagle czuję, obecność się zbliża. W panice wciskam włącznik światła. Nic się nie stało. Całą moją skórę pokrywa gęsia skórka, umysł zarządza ewakuację. Mdleje. Budzę się. To musiał być zły sen. Rozglądam się po pokoju. Te same ciemności... Ta sama cisza. Obecność... Boże, co się dzieje? Dlaczego nie ma nigdzie świateł? Czy to na pewno mój dom? Nie potrafię opanować drżenia. Czy powinienem tu zostać, i udawać, że mnie nie ma, czy też może uciekać ile sił w nogach? Najciszej jak potrafię, szukam telefonu. Muszę wezwać pomoc. Obecność jakby to wyczuła. Zaczęła się zbliżać do drzwi. Czuję jej potwornie złą energię. Nie śpieszy się. Próbuję zachować spokój, ale nie potrafię przestać się trząść. W końcu zbliża się do drzwi. Uchylają się. Ale nie jestem w stanie znieść czegoś tak złego. Ponownie mdleję. Budzę się. Mając w pamięci poprzednie dwa doświadczenia, myślę. I w końcu mam pomysł, jednocześnie głupi i rozsądny. Może to sen? A w takim razie, dlaczego by nie zastosować testu rzeczywistości? Modląc się, żeby to zadziałało, wykonuje go. Oślepia mnie białe światło, słyszę trzask. Budzę się. Już nie jestem w łóżku. Z jakiegoś powodu, siedzę na krześle w pokoju. Ale co ja na nim robię? Próbuje się skupić, ale nie mogę... Odpływam. Budzę się. Ponownie w łóżku. Kolejny raz w ciemnościach. Oddycham z ulgą, gdy test rzeczywistości zawodzi. Bo to znaczy, że uciekłem, prawda? A jeśli tak, to na jak długo?
-
Zasnąłem nad ranem wtulony do krzyża, w pozycji bezradnej trzymając się życia. Trzymałem za ramię, co przybite gwoździem, przebite i za mnie, trzymałem ostrożnie. Chciałem poczuć Boga, chciałem obecności, kiedy naszła trwoga duchowej ciemności. Tak jak nocą ciemną, kilka lat już temu, gdym w kaplicę polgnął, by w Twym usiąść cieniu. Gdym usiadł przed Tobą (Tyś w szkatule skryty) chciałem byś był ze mną i dla mnie odkryty. Lecz zostałeś Boże, w swoim zamieszkaniu, nie przyszedłeś do mnie, by mi ulżyć w łkaniu. I gdy tam siedziałem Ciebie nie spotkawszy, dziś to rozpoznałem - byłeś przy mnie zawsze! Ciemne dni przeżyte, gdy nie czułem ikry, są dziś dla mnie życiem prawdziwej modlitwy. A że chwytam krzyża, to byś mi się przyśnił i za skrzydłem stróża w śnie się ucieleśnił.