Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'absurd' .
-
Gar ilości mojej pieśni Już się ze mną tak nie pieści Rozum wszedł do gara I rozrabia co nie miara Ustom swym ja już nie wierzę A bawełny imć rzeszowska Wysyła dziadkom paellę "Krzyk" - Edvarda Muncha Źródło: https://strefalivingu.pl/product-pol-13403-EDVARD-MUNCH-KRZYK-obraz-60x90-cm.html
- 1 odpowiedź
-
Historia o hiszpańskich bohaterach, Napisana w trzech językach, To fałszu przykład, Bo zmieściła się w wersach czterech. W social mediach ma niejedną stronę, Grupy, panele, przecieki, (trochę jak w przedszkolu dzieci ;-P) I nic nie kojarzy się z domem. W parkach emeryci, pozorne marabuty, Pod tym samym drzewem Kochali się z gniewem, Jak pluszak rozprutym. A teraz? to wszystko nie ma sensu. Lub wpisany został tak głęboko, Że go nie ma - na oko. Nie po każdym aporcie pies powróci z kresu. Przerywam to godnie pokorne milczenie Wszystko ma cenę w głowie, Lecz cenę w głowie ma człowiek. To on może cokolwiek zmienić.
- 7 odpowiedzi
-
1
-
- rzeczywistość
- absurd
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Teodor dopiekał Natalii z frekwencją równą Kamilowej, nie trzaskał co prawda czekoladą, lecz jak tylko potrafił, zaniżał pozycję siostry w oczach rodziców, a sam piął się po szczeblach hierarchii rodzicielskiej, zyskując tym samym wiele profitów domowych. Zgnojona Natalia pomarzyć mogła o masażach. Kiedy poprosiła o usługą córę-zastępczą, ta odparła, oczywiście okraszając wypowiedź zdobieniami kindersztubowymi, że nie udzieli masażu, ponieważ to by zbyt zrelaksowało Natalię, a w następstwie zbyt rozleniwiło. Dodała jeszcze tylko, że gdyby tylko miała na to przyzwolenie, wolałaby raczej przytknąć jej rozgrzane żelazo do skóry celem przekazania motywacji, pobudzenia żywotności ogólnej. „Zrobiłbym to dla twego dobra. I tylko i wyłącznie dobra” – podsumowała smutno córa Teodor, świadoma jak bardzo siostra zagubiona jest w życiu. Sieciecha oczywiście ukarano, wysmarowano mu gablotę śluzem z ogórków – własnoręcznie uczynili to Tomek oraz Teodor. Ależ wtedy chochliczo spuchły córze-zastępeczej powieki. Ziga się trochę obraził, że nie odkuli go na ten czas smarowania z łańcuchów, bo równie ochoczo wyżyłby się na swoim synu. Natalię przerażały gabloty z trupami zalanymi żywicą wystawione pokazowo w korytarzu, czas wolała spędzać na górze u siebie w pokoju. Ponownie wyglądała na działkę, gdyż usunięto z gleby pal, trupi palec, który spędzał dziewce sen z powiek. Obserwowała wegetację Zigi, podobnie jak obserwuje się chomika w klatce. Zygmunt nawpychał sobie gałęzi do rękawów marynarki, pewnie w ten sposób starał się zachomikować ciepło. Nie miał papieru jak żul, więc korzystał z drwa natury. Raz przyuważyła dość niepokojącą scenkę – blada trupia dłoń wysunęła się z chatki działkowej i wręczyła coś Zygmuntowi, co od razu włożył do ust. Postanowiła sprawdzić to nazajutrz. Tego ranka zjadła małe śniadanie, ale talerz obłożyła jadłem obficie, gdyż chciała ponowić próbę wmuszenia normalnego jedzenia w wujka, tym samym sprzeciwiając się zasadom zakucia działkowego. Do przedpokoju, gdzie zakładała buty, wspiął się z piwnicy Teodor. – Nie śpisz już? – spytała byłego masażystę. – To do ciebie niepodobne. To znaczy… do ciebie jako moja siostra. – Och, nie, wstałem sobie wcześniej. A, Natalio, dziś będziesz miała przynieść zgrzewkę wody, bo się kończy. Właśnie ci ją wsunęłam najgłębiej w piwnicy, jak mogłam, i jeszcze poprzygniatałam pakietem sprzętów. – Córa-Teodor posłała Natalii przesympatyczny uśmiech. – Poćwiczysz sobie logistyczne rozplanowanie wysiłku. Skonstruowałam pakiet tak, że jeśli dobrze to rozegrasz, to aż tak się nie napocisz. Natalia się zagotowała, miała dość. – Jesteś tylko córą-zastępczą i nigdy nie będziesz tutaj córą prawdziwą! Teodor lekko pobladł, oddalił się jednak z niewzruszoną facjatą. Natalia wyszła na dwór. Przebrnęła przez gęstą mgłę, mleczna zawiesina zalała świat, jakby zjawy przebudziły się na żer. Drzwiczki z siatki skrzypnęły. – Wujku, halo! Śniadanie przyniosłam. Z chatki nie rozległ się żaden odzew. Dziewka nieco się zaniepokoiła, ale może jeszcze spał. Zapukała, wybijając knykciami rytm paniki. Zygmunt pojawił się chwilę po tym. – Natalia? Co tu tak wcześnie robisz? Nie masz zajęć? – Mam tylko jeden wykład na trzynastą. Przyniosłam… śniadanie. – Przyjrzała się wujkowi. – A na tę skórę wuja to może ja jakąś maść przyniosę? Jest straszliwie… zrogowaciała? I opuchła jakby cała twarz. – Tak? – Przejechał gałęziami wystającymi z rękawa po mordzie. – No chyba gałęziami wujek nie poczuje – wyraziła kpinę. – Może ręką spróbować. Nawet tu wujek lustra nie ma, żeby się przejrzeć. – Och, ależ Natalio, poczułem gałęziami. – Em, naprawdę wymuszę na rodzicach, by tu wezwali lekarza. – Nie, nie, nie trzeba psychiatry. Spójrz, Natalio. – Podwinął rękaw marynarki aż do łokcia. – Widzisz? To tylko metamorfoza. Przedramię płynnie przeistaczało się w pęk rozwidlonych gałęzi mniej więcej w jego połowie. A z kolei dalej w górę aż do łokcia wiodły zielone żyłki, wskazując raczej na dalszą inwazję drzewną, niźli prognozy ozdrowieńcze. – Ojć, ale to dziwne. To może chirurga? – Nie, nie, naprawdę, wszystko jest w porządku. Właśnie wszystko jest teraz w porządku. Zbliżam się do natury jak nigdy. – A jeszcze, wujku – czy w kanciapie ktoś z wujkiem jest? – Obecnie nie. – Ale raz widziałam jakąś rękę tam. – Ach, spokojnie, poznasz ją. Zresztą już o ciebie pytała. Natalię zmroziło. Pożegnała się, bo już miała tego ranka dość osobliwości. Pod wieczór wpadła Jessika. – Dawaj na górę, kuzynko. Nie wytrzymam na dole przez te gabloty, walczę z rodzicami, aby odbył się normalny pogrzeb, ale ciężko cokolwiek ugrać. – No pochlipałoby się nad grobami. To by jakoś już zamknęło tę sprawę, a tak to te gabloty wprowadzają jakąś taką… robaczo-żywiczną zawiesinę niepewności. – O to-to. Dobra, herby już są na górze, chodźmy. Babski wieczorek zaczął się od wróżenia z tarota, potem pooglądały filmiki o innych rodzajach wróżeń, aż wreszcie porobiły testy na to, kim są z różnych anime. Dziewczęcość sięgała zenitu. Natalia nawet dobrze się bawiła, lecz wyjątkowo kuzynka męczyła ją dziś łyżwami. Naciskała, aby razem trenowały, bo, jak to milion razy powtarzała, „jak to łyżwy mentalne Natalii mają się zmarnować”. Co więcej korzystała w wypowiedziach ze zdobień kindersztubowych do woli, przez co Natalia niemal się na dywan porzygała. Wreszcie Jessika sobie poszła, a Natalia rozwaliła się na wyrze, aby posłuchać muzyki. Przymykała oczy, relaksowała się, gdy wtem ekran komputera się włączył. Podeszła do urządzenia, zasiadła za biurkiem i przyjrzała się. Na pulpicie otworzyło się okienko z chatem, jednak o tyle osobliwym, że Natalia niczego takiego nie instalowała. Pograjmy w Bladego Walenia, siostro. Teodor musiał wreszcie odgadnąć hasło do komputera Kamili. Co to jest? Nie mów do mnie siostro, nie jesteśmy siostrami. Przez chwilę nic się nie działo. Nie było również typowej informacji o tym, że rozmówca właśnie pisze wiadomość. Ja ci piszę zadania, ty je wykonujesz. Jeśli będziesz je spełniać, będę miła. Natalia zagryzła szczęki, miała dość tej całej szopki. Wal się, mój miły Teodorze-zastępczy. Zatrzasnęła klapę laptopa. Opad śniegowy ustąpił rzęsistym deszczom, temperatura nieco się podniosła – Natalia natychmiast to wykorzystała, szybko napompowała opony rolek terenowych i wyjechała w dzicz, bez pomyślunku, na wariata, byle poczuć ten pęd. Co nadal bolało, nie mogła się doprosić Teodora o masaż, nawet oferowała mu podwójną stawkę. Ten tylko grymasił, dopiekał i uprzykrzał nawet nie przybranej, a wyimaginowanej siostrze życie. Podczas śniadań strącał „przypadkiem” łokciem widelec Natalii, a gdy ta nurkowała pod stół, podbierał jej kluski w śmietanie z cukrem. Kiedy próbowała zaczytywać się w pełnym suspensu thrillerze, były masażysta terkotał firanami, jakby młócił listwami w fabryce. Bo niby matka kazała odsłonić mu okna, choć oboje wiedzieli, że Anetka lubi ciemniejsze klimaty. Ta oczywista kpina i falowanie firan jak Szatan spowodowały raz u Natalii nerwicowy szczękościsk, a tak jakoś siły powiodły ramionami dziewki, że wgryzła się w swą ukochaną książeczkę. Kiedy jechała autobusem do miasta, do lekarza, by jakoś uśmierzył napięcie i wyjął z mordy książkę (Tomek akurat był na dwudniowym wyjeździe i zabrał autko) towarzyszyła jej oczywiście córa Teodor. Gdy tylko ktoś wsiadał, Teodor uprzejmie oraz na cały głos prosił, aby nie zwracano uwagi na tomik w ustach siostry, dopowiadał, że Natalia ma czasem kuku na muniu i pożera lekturę – dosłownie – tak mocno, że nie da się jej zabrać książki. „Och, przykro to słyszeć” – niektórzy współczująco odpowiadali. Natalia z racji szczękościsku nie była w stanie zanegować różnych historyjek Teodora, które na poczekaniu zmyślał. Nie było odwrotu – Teodor stawał się coraz bardziej Kamilowy, dopiekliwy do bólu. Nawet włosy zaczęły szybciej mu rosnąć i jakoś tak zdziewczęciały. Ziga natomiast metamorfował dalej, jak to zapowiadały żyłki na przedramionach, i całkowicie rozrósł się do postaci ludzio-drzewa. Wrósł korzeniami z nóg w glebę działki (protezy zastępujące stopy pękły, gdy z kikutów wyrastały coraz prężniejsze korzenie). Z kręgosłupa wyrósł mu gruby, solidny pień, w który wreszcie do połowy się zatopił. Natalia czasem pilotowała mu menażkę do ust, skoro tak unieruchomił się samoistnie drzewnie, ale mówił, że to zbędne, bo przecież pije korzeniami. Mówił, że nie narzeka, że istotnie bardzo zbliżył się podczas pobytu na działce do natury, a korona z liści wielka ponad głową daje wspaniałe schronienie przed deszczem. „Koniec z łamiącymi się parasolami” – mówił zmęczonym głosem pradawnego drzewa, którym powoli się stawał. – Mógłby nieco przyhamować rozrost – narzekała Aneta. – Jeszcze trochę i działkę nam rozsadzi. Istotnie korzenie Zygmunta budowały sobą chaos, wystrzeliwały z gleby, otaczały sobą uprawy, sterczały gdzieniegdzie wysoko w górę. Natalię w pewnym momencie cała ta osobliwość przestała zaskakiwać i chyba żeby ją odreagować, zaczęła nawozić Zigę zwłokami Sieciecha i Kamili. Początkowo skubała z nich po malutku – mały palec siostry, ucho kuzyna. Z gablot pokazowych ubywało coraz więcej ze zmarłych, nikt jednak specjalnie się tym nie przejmował. A Natalia – swoje wiedziała – to był swego rodzaju rozłożony w czasie pogrzeb siostry i kuzyna, który im się należał jak psu zupa. I tą psią zupą niejako karmiła drzewnego wuja. Wreszcie sprytem swego dopięła, obroniła tradycję pochówku, w pewnym dostosowanym do okoliczności sensie.
-
- rodzina
- opowiadanie
- (i 7 więcej)
-
" Urojona wielkość geniuszu " patrzę zwykła kartka biała i- … wtenczas… widzę małą czarną kropkę - w … niemożliwe … to … jest na środku – środka samym - Żal wielki, serce mi ścisnął. - …naraz … tuż… obok drugą czarną kropkę małą… -(zrobię…) zrobiłam- podobnież, w tamtym – środku środka - labiryntu mych absurdów- rys. węgiel aut. Ł. Jędrzejowski
-
Odkrył raz rolnik ze wsi Dołuje Że jego pamięć mocno szwankuje Cóż poradzić na to? Kupił kultywator Teraz codziennie ją kultywuje
-
Nasza bajka jest przedziwna! Za niewinność czeka grzywna, Byle żebrak to niecnota, Orzeł się po klatce miota, Młody dziedzic to bandyta, Wskazidroga drogi pyta, Dobre wróżki kłamią w oczy, Rycerz na koń ledwo wskoczy, Zbroję mu rozkuwać muszą, Bo Smokowi równy tuszą! Smok, z kolei, to jest postać! W handlu trudno jest jej sprostać. Zastawiwszy całe mienie, Król sprzedawać zaczął ziemię. Wtedy też kapitał gadzi Począł pola te gromadzić I po wcale krótkim czasie Rzekł że od dziś królem ma się. Społeczeństwo oburzone Przed potworem bije czołem. Smok mu za to śpiewa pieśni Bliskie w swym działaniu pleśni, Która z wolna kraj rozkłada. Czy się znajdzie na to rada? W państwie w którym brak rycerzy Z smokiem minstrel sam się zmierzy- Występuje z tłumu śmiało: ,,Zrobię, co się będzie dało! Jeśli gada nie pokonam Tedy honorowo skonam!" Tłuszcza patrzy nań ze zgrozą: "Że się jeszcze tacy rodzą..." "Choć pieśń gnilne ma działanie Lecz stabilne, drogi panie! " "Po co zmieniać co już działa?" "Przepaść może sprawa cała!" Minstrel będąc płaczu bliski Powygrażał pięścią wszystkim, Po czym udał się na zachód Aby robić w swoim fachu. Z uczuć jednak już wyprany Szybko wrócił w dom spłukany. W domu zaś się oddał piciu I zapomnieć chciał o życiu. Smok rósł w siłę z każdą nocą. Pieśń roztaczał z większą mocą. W każdy się wdawała kącik Żeby zgodę w nim zamącić, Żeby tam się żyć nie dało, Żeby zawsze było mało. Jak zły sen trawiła tłumy Gorsza od najcięższej dżumy. Za to gdzieś w nędznej gospodzie Siedział minstrel nasz o głodzie, Z szklanką wódki w lewej ręce, W prawej z lirą i co więcej, Z wielkim bólem w głębi serca. Ów żal tak mu duszę skręcał Że zaśpiewał strasznym głosem- Stał on żagwią się pod stosem. Powypełzał ze swych jaskiń Lud już pozbawiony jaźni- Tłum pijaczków pospolitych, Rząd prostaczków nieszczęśliwych, Rzesza ludzi pokrzywdzonych, Oraz ongiś porzuconych. Melodyczny krzyk niemocy Wraz podchwycił lud sierocy. Rozkuł smoczych więzów brzemię Uwalniając ludzkie plemię. Nasza bajka jest przedziwna, Bo jest jednak zbyt naiwna- Smoki lepiej się chowają Kiedy pieśni nam śpiewają.
-
Gdzieś o jakiejś dnia porze hydrę dojrzał przez zboże Hydra głowy nie miała lecz się tym nie przejmowała "Jakżeż możliwe to wcale" zakrzyknął Ktoś niebywale Zdziwiony zjawiskiem tym strasznym co mózg zmroziło mu w czaszce Hydra zdziwiona hałasem sięgnęła do sakwy z zapasem głów co ze sobą taszczyła krzykaczy co łbów pozbawiła