We mgle, na krawędzi ostrożnie stąpamy,
wyciągamy ręce do siebie po omacku.
W swoim odbiciu widzę Ciebie, Ty mnie,
bo przecież jest jakieś jutro z porankiem,
wiatrem, nadzieją.
Łapię blask pierwszego spojrzenia
i ciągle głodna jego nieśmiałości jestem.
Przygnieciona niedosytem ciepła,
którego wciąż mało, trwam na skraju pragnienia
i budzę się w Twym śnie.