
Sam jeden
Użytkownicy-
Postów
497 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Sam jeden
-
Żeby podnieść prawą nogę na wysokość kostki nogi lewej, musiał się zdobyć na nieprawdopodobny wysiłek. Ostatkiem woli powstrzymywał się przed zwymiotowaniem. Kiedy już udało mu się tej sztuki dokonać, ciężar swojego ciała lekkomyślnie na moment powierzył nodze prawej, jednak krok ów był bardzo niepewny i chwiejny. Prawa noga nie zetknęła się z podłożem w sposób, w jaki on by sobie wyobrażał, żeby to zrobić mogła, a wręcz powinna. ’’ - Przecież grawitacja nagle nie wzrosła?’’ - zadawał sobie w duchu pytanie . ’’ - Właściwości fizyczne materii nie zmieniły się na chwilę dość krótką, żeby dać mi prztyczka w nos, albo mówiąc kolokwialniej - kopnąć mnie w dupę i to tak, żebym to poczuł?’’ Ciśnienie powietrza jakby się wzmogło, popychając ku ziemi jego bark bezceremonialnie i nachalnie. Ciężar był już nie do wytrzymania, grzmotnął więc o ziemię, amortyzując upadek rękami. Podniósł się jednak szybko, rozglądając się wokół z trwogą. Jakaś młoda kobieta targała sporą reklamówkę, przeklinając i wrzeszcząc, chyba dlatego, że była ciężka i nieporęczna. Gdy spojrzał na nią ponownie i stwierdził niemal jednocześnie z falą konsternacji, która zalała jego umysł, że barwna siatka była rozdartym w niebogłosy dzieckiem, a nie ciężkim pakunkiem, jasnym dla niego stał się fakt, że jest pijany. Tymczasem, brzasku dnia budził się do życia kolejny nowy dzień. Mrok ustępował, a ciemne chochliki, schowane za każdym nocnym konturem czmychały, rozpuszczając się w jaśniejącym powietrzu. Poranny chłód przelał czarę goryczy. Zgorzknienie wynikało z faktu, że już nie można się skryć za parawanem nocy, żeby być bezpiecznym i niewidocznym. Znowu te nogi z ołowiu. Szur-szur. Szur-szur. Jak tu zrobić jakiś krok? Ziemia rzeczywiście wiruje wokół Słońca. Obraca się jak szalona… Ustać nie można. Gardło zaatakował mu jakiś wysuszający wirus. W głowie hulał huragan myśli niezbyt wzniosłych, a dotyczących najprymitywniejszych instynktów. Nie mógł dziś normalnie funkcjonować, więc z większym, niż zazwyczaj optymizmem podniósł nogę lewą na wysokość kostki nogi prawej i przerzucając ciężar ciała na tę nieszczęsną prawą nogę, rozpoczął synchroniczny taniec kroków - to w lewo, to w prawo. Dziwolągi, związane z jego krokami, zaprowadziły go do całodobowego sklepu, głównie monopolowego. Znalazłwszy się przed jego obliczem, nacisnął śmiało dzwonek. To działanie znalazło swój oddźwięk w postaci hałaśliwego odryglowania żelastwa, które było częścią drzwi. Za parę chwil, ukazała się czerwona, pucołowata twarz sprzedawczyni. Zapytała rozdrażniona: - Czego? - Nie czego, tylko proszę - rzekł ochryple, wypuszczając chmurki pijackiej pary z ust. - O, znalazł się kulturalny - łypnęła na niego czerwona twarz. - Dowiem się w końcu, co ma być, czy nie? - Boże, co za ludzie - westchnął. - Setkę Wyborowej i trzy piwa. Pucołowata poszła w głąb sklepu. Na szybie niedbałymi kulfonami napisane było: Zatrudnię ekspediętkę. Wcale się nie dziwię - pomyślał. Umykały właśnie ostatnie tchnienia nocy. Woal szarości zaledwie na kilka chwil łagodnie położył się na okolicy. W oddali cicho zadźwięczał przejeżdżający pociąg. - Osiemnaście pięćdziesiąt - postawiła towar na okienku. Zapłacił i schował wszystko do torby, z wyjątkiem jednego piwa, które natychmiast otworzył. Syk ulatującego gazu z puszki, odbił się echem od ścian sklepu. Łapczywie pochłonął kilka potężnych haustów, właściwie można by uznać, że wypił wszystko do końca. Przypływ energii sprawił, że nieco inaczej spojrzał na otaczającą go rzeczywistość. W miarę, jak zaczął się oddalać od sklepu, wszystko wydawało się coraz prostsze, piękniejsze, warte odrobiny wysiłku. Słońce wzeszło już do połowy swej tarczy, z wolna naznaczając swe rządy. Patrzył na nie zachłannie, z podziwem, zdumiony, że zwykły świat może dostarczyć tak dużej dawki naturalnego piękna. Mało kiedy zauważał, że wybudzanie się wszystkiego do życia jest równie cudowne, jak zmierzch, kiedy cienie się wydłużają, a cały świat ściele sobie posłanie do upragnionego snu. Pomarańczowy brzask, spowity mgłami i towarzysząca mu przez chwilę niesamowita cisza, której był świadkiem, sprowokowały go do refleksji. Nie wyplenił do końca z siebie wrażliwości, skoro potrafi dostrzec takie rzeczy. Coś wewnątrz drgnęło, rozbudziło uśpione moce. Wlewał w siebie już drugie piwo. Kolory stały się jaskrawsze, wyrazistsze, a myśli klarowniejsze. Wzrok się wyostrzył, słuch bardziej wyczulił. Widział dozorców zamiatających miarowo słomianymi miotłami swoje przydomowe tereny. Nozdrza kusił zapach świeżego chleba, który rozwoziły mknące samochody z pieczywem. Pogasły już nieliczne, żółte prostokąty okien. Minęła go młoda kobieta, przytrzymująca ręką kołnierz kurtki pod brodą. Zimno! A gdzie tam. Zimno mu nie było. A kobieta ładna była. Krótka kurteczka, mini, czarne rajstopy, kozaczki. Myśli podążyły w kierunku obszarów dawno przez nie nie odwiedzanych. Dawno nie był z kobietą, och, jak dawno! A tak cholernie brakowało mu kogoś, z kim choć przez chwilę mógłby poczuć się prawdziwym mężczyzną. O kobietach można mówić dużo, wciąż i bez ustanku, jednak nie można twierdzić, że są mężczyznom niepotrzebne, bo to jest czysty nonsens. Nie po to każdy gatunek istnieje w parkach, żeby się ze sobą droczyć ( choć, uśmiechnął się sam do siebie, bo pomyślał, że niektórzy mają na ten temat nieco odmienne zdanie). Właściwie nigdy nie potrafił sobie poradzić z brakiem bliskości. Bliskość była poza jego zasięgiem, odległa, jak gwiazdy na niebie, mrugające szyderczo w jego kierunku. Naprawdę był kiedyś prawdziwym romantykiem. Wierzył w miłość niepowtarzalną, jedyną i zupełnie bezinteresowną. Wiedział to, że prawdziwy człowiek składa się z dwóch połówek, a naszym, ludzkim zadaniem na tym świecie, jest znalezienie tego zagubionego partnera. Tylko wtedy bylibyśmy zdolni do zrozumienia rzeczy, teraz pozornie niepojmowalnych. Życie zweryfikowało te jego założenia bardzo boleśnie, bo się okazało, że pierwsza połówka, którą znalazł ( tak mu się wtedy wydawało, że to połówka) pierdoli się z innymi facetami tak, że prawie wypadła jej macica. Natomiast druga niby-miłość nie potrafi się powstrzymać przed zachłannym ciągiem na jego portfel - bo się dość szybko okazało, że to właśnie jest dla niej najważniejszą sprawą w tym, pożal się Boże, związku. Nadziei nie tracił przez długi czas. ’’ - Może w Australii, albo w Norwegii jest moja ukochana?’’ - myślał - ’’ Jakże ją mam tedy znaleźć, kiedy taki tłum ludzi wokół?’’ I nie można powiedzieć, żeby tę nadzieję do końca stracił. To nie jest tak, ona wciąż w nim była, tylko rzucona w kąt duszy, zapomniana, mało ważna. Dopił trzecie piwo, miętosząc aluminiową puszkę w dłoni. Sto mililitrów czystej Wyborowej zostawił sobie na koniec. Alkohol, alkohol… Tylko on mu pozostał… Zamiast pieścić drżące usta ukochanej, on się całuje ze szklanym gwintem butelki. Na języku czuje piekący płyn, a przecież jego język powinien wyczyniać teraz niestworzone rzeczy z jej językiem. Wódka da mu złudne poczucie, że wszystko jest w porządku, podczas gdy w porządku wcale nie jest. Usiadł ciężko na zroszonej ławce. Poczuł wilgoć, przesiąkającą przez spodnie, ale miał to gdzieś. ’’ - Co to za świat?’’ - pomyślał straszliwie rozgoryczony - ’’ - Dlaczego jest tak cholernie ciężko kogoś znaleźć? Kto zaaprobowałby cię takim, jakim jesteś naprawdę? Czy rzeczywiście wygląd ma pierwszorzędne znaczenie przy dokonywaniu przez nas wyborów partnera? Tak, tak zapytaj kobietę…’’ - prowadził dialog ze sobą samym w myślach - ’’…a odpowie ci, że to cały szereg czynności się na to składa, a nie tylko wygląd, po czym one zawsze wybierają najprzystojniejszych. Tak już jest i nic się w tej kwestii nie zmieni '' Minęło go dwoje młodych ludzi. Przyglądali mu się z zainteresowaniem. Na twarzy kobiety ukazało się przez moment zalęknienie, nie wiadomo, czy spowodowane jej brzemiennym stanem, czy też może tym, że niepotrzebnie skierowała wzrok w jego stronę. A on… Podparł się łokciami o kolana i ukrył twarz w dłoniach. - Boże, jaki biedny człowiek - młoda kobieta rzekła do swojego męża. Minęli właśnie mężczyznę siedzącego na ławce. - Biedny… biedny… co chcesz? - odparł odkrywczo. - Ty masz garba na brzuchu, a on na plecach. W zasadzie - wyszczerzył zęby - tak dużo was nie dzieli. ’’Jakże dziwne stwory ukształtowała natura! Ten będzie mrużyć źrenice i będzie się śmiał Niby papuga z piosenki kobziarza, Inny znów będzie miał tak kwaśny wygląd, Że nigdy nawet zębów nie wyszczerzy w uśmiechu, Choćby sam Nestor przysięgał, że dowcip dobry - I że śmiechu wart'' William Sheakspeare ''Kupiec Wenecki'' sc.I
-
Anioł sprawiedliwości
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję Ci za poczytanie i miły komentarz, Aniu :) Zapraszam więc ponownie, za kilka ( lub kilkanaście ) dni w moje skromne progi, prozą malowane... Pozdrawiam serdecznie :) -
Anioł sprawiedliwości
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wykorzystałem kawałek tekstu, który już tu onegdaj zamieściłem. Pomajstrowałem, pozmieniałem i wyszło to, co wyszło. Nie wiem, czy dobrze. -
Anioł sprawiedliwości
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
- Porzućcie wszelką rywalizację! Część ludzi drepcząca po wielkomiejskim chodniku, spojrzała w górę. Na dachu jednej z niskich, starych kamienic, stała groteskowa postać. Postać była niemłodym już mężczyzną, z przyczepionym czymś na rękach, co chyba miało być skrzydłami. Mężczyzna rozpostarł ramiona jak ptak, wtedy można było dostrzec, że na grubym kartonie, wyciętym i wystylizowanym na skrzydła , a który przytwierdził sobie do całej długości swoich ramion, ma poprzyklejane kurze i ptasie pióra – na przemian, brunatne i szarobiałe. Niektórzy ludzie zauważyli, że nie miał obuwia. Palcami stóp obejmował krawędź dachu. - Aaa! Kto to jest? - młoda dziewczyna, trzymając dłoń ponad brwiami, mrużąc oczy przed jaskrawością słońca, zapytała głośno. - Kto, kto? - coraz więcej ludzi zaczęło się zatrzymywać w swoim bliżej nie sprecyzowanym pędzie po deptaku. - No ten tam, patrzcie – ktoś odpowiedział, wskazując palcem na mężczyznę na dachu. Ludzie zadzierali głowy. Zobaczyli postać ubraną w wyświechtany, granatowy garnitur, białą koszulę, i te niby skrzydła. Niedbale przylepione pióra połyskiwały w lipcowym słońcu. Mężczyzna stał na dachu świeżo wyremontowanej kamienicy, bogato rzeźbionej we wspaniałe, zagadkowe głowy na jej murach. - Hej, ty tam! - szczupły, szpakowaty facet w zielonym polo, uznał za stosowne wziąć sprawy w swoje ręce. - O co ci chodzi? Mężczyzna stał niezachwianie na skraju dachu, nie zwracając uwagi na potęgujące się pytania. W międzyczasie, ktoś zadzwonił po policję, inny po straż pożarną. Milczenie mężczyzny trwało dość długą chwilę, niektórzy ludzie zatrzymywali się, spoglądali w górę zadzierając głowy, po czym odchodzili z kpiącymi uśmieszkami na ustach. W końcu przemówił. - Ludzie! - zakrzyknął – Za czym tak gonicie? - A chuj ci do tego! - jakiś pryszczaty wyrostek zapragnął być przez moment efektowny. - Ej, ej, przestań – tu i ówdzie, słychać było głosy oburzenia. - Uspokój się – rzekł do wyrostka stukilogramowy, wąsaty facet. Ten, omiótł go spojrzeniem i momentalnie się uspokoił. - Ale o co ci chodzi? - facet w zielonym polo ponowił swoje pytanie. Mężczyzna na dachu znowu zamilkł. W oddali słychać było wycie syreny alarmowej. Wycie zbliżało się coraz bardziej do miejsca, w którym zebrał się już całkiem spory tłumek ludzi. W końcu podjechała straż pożarna z rykiem syreny, pod wpływem której niektórzy ludzie zatykali sobie uszy palcami. Strażacy momentalnie zaczęli rozkładać drabinę w kierunku nieszczęśnika, który wciąż stał na krawędzi dachu kamienicy. Dwóch pobiegło w stronę wejścia do kamienicy. - Jeżeli się zbliżycie – skoczę! - zakrzyknął w stronę straży dziwak na dachu. Strażacy zatrzymali drabinę, coś ze sobą szeptali, po czym jeden ze strażaków zakrzyknął głośno: - Proszę pana! Zaraz jeden z nas wejdzie na dach i z panem porozmawia. Proszę się uspokoić i nie wykonywać żadnych pochopnych decyzji! - A wchodźcie, wchodźcie, jeżeli myślicie, że coś wam to da - odparł desperat. Z piskiem opon podjechał telewizyjny bus. Wyskoczyła z niego ekipa z kamerami i mikrofonami. - A wy skąd się tutaj wzięliście? - zdziwił się strażak, który kierował akcją. Energiczny, młody dziennikarz, zamierzający chyba prowadzić reportaż z tego zdarzenia, mocował się właśnie z uruchomieniem mikrofonu. - Zadzwonił do nas – odrzekł, spoglądając na strażaka. - Kto? Kto do was zadzwonił? - No ten tam – wykonał ruch głowy w kierunku postaci na dachu – Zadzwonił do nas i powiedział, że jeżeli chcemy mieć sensacyjny program, to mamy tu przyjechać, a on już zadba o resztę. Przybiegło dwóch strażaków, którzy wcześniej oddalili się w stronę wejścia do kamienicy. - Co jest? - spytał dowódca. – Co z wejściem na dach? - Się nie da, szefie. Solidne, żelazne drzwi zamknięte na zamek, a klucz ma dozorca, który leży najebany do nieprzytomności w swoim mieszkaniu. Przynajmniej, tak mówią mieszkańcy. - Kurwa, co za kraj! Wszyscy tylko chleją i chleją! Dobra, srajcie to, dołączcie do pozostałych. - Ściągniemy go w konwencjonalny sposób... – pomyślał po cichu – ...po drabinie. Ale w głowie tłukło mu się pytanie: - Jak on tam, w takim razie, do cholery się dostał? Dopiero teraz przyjechała policja. Torując sobie drogę syreną, wjechali na chodnik. Z samochodu wyszło dwóch policjantów w mundurach. - A ten, kurwa, gdzie tam wlazł? - starszy, korpulentny policjant, nie mógł się nadziwić. Drugi, o wiele młodszy od swego kolegi, stał przez parę chwil, wpatrzony w dziwną postać na dachu. Starszy ruszył do przodu, lecz nagle zagrodził mu drogę mały, umorusany cyganek o śniadej cerze, wpatrujący się w niego błyszczącymi oczyma. - Co się gapisz? Spierdalaj do domu! - policjant przybrał groźny ton. - A bo co? - bezczelnie odparł mały. - Spierdalaj, powiedziałem – zrobił krok w jego kierunku, ale mały odbił szybko w bok, krzyknął jeszcze: '' - Jebać policję!'' i czmychnął w tłum. - Daj spokój, zostaw szczeniaka, zróbmy tu najpierw porządek – zwrócił się do niego młodszy. Znów założyli czapki. - Proszę państwa! Proszę nie robić zbiegowiska, proszę się rozejść! Utrudniają państwo ruch! Rzeczywiście, część ludzi z braku lepszego miejsca do obserwacji, stała na ulicy. Samochody trąbiły niemiłosiernie. Część ludzi z samochodów, wychylała się przez otwarte szyby, inni zatrzymywali samochody i wysiadali z nich, nie dbając zupełnie o innych. Zaczął się robić mały chaos. Strażak ostrożnie, szczebel po szczeblu, wchodził po drabinie w kierunku mężczyzny na dachu. Zbliżył się już na tyle, by móc nawiązać kontakt wzrokowy. - Proszę pana... – zaczął spokojnie strażak – ...proszę pana, proszę się uspokoić i ... - Dość! - odezwał się mężczyzna. – Niech pan już się nie zbliża, albo lepiej, niech pan zejdzie z powrotem na dół. Mnie nic już nie jest w stanie pomóc. Strażak przyjrzał mu się teraz dokładniej. Miał szaroniebieskie, zmęczone oczy. Biła z nich jednak jakaś łagodność, nie szaleństwo. Nie dało z nich się jednak wyczytać ani strachu, ani niepewności.. Opalona twarz o dość ostrych rysach, była pokryta drobną siateczką zmarszczek. Jego stopy i ręce były zabrudzone. Garnitur, w który był przyodziany, był tak wyświechtany i sfatygowany, że w niektórych miejscach osiadły na nim skrawki czarnego, tłustego nalotu. Plamy, jakby z zatęchłej krwi, pokrywały go w kilku miejscach. Na niedbale powycinane prostokąty szarego, grubego kartonu, bezładnie poprzyklejane były pióra. Prostokąty, cienkim drutem złączone były z rękami. - Co się stało, dlaczego pan tu stoi? - zaczął strażak. – Chciałbym panu pom... - Dość! - przerwał ostro mężczyzna. – Nie pomoże mi pan, proszę raczej wrócić na dół! Opuścił na chwilę ręce, wziął głęboki oddech i na chwilę zamknął oczy. - Dowie się pan, dlaczego tu stoję, wszyscy się dowiedzą ! – podniósł głos. Miał bardzo wyraźny i głęboki tembr głosu. - Proszę tylko, by mnie wysłuchano! Strażak zszedł kilka stopni niżej i zatrzymał się, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Te kilka stopni wystarczyło. Niby–anioł spojrzał z aprobatą na strażaka, uniósł na powrót ręce, po czym rozpoczął: - Posłuchajcie, ludzie! Tłum, o dziwo, trochę się uciszył. - Dziś w nocy rozmawiałem z aniołem! Ludzkie zbiorowisko zafalowało śmiechem. Absolutnie nie zrażony tym mężczyzna kontynuował: - Rozmawiałem z nim już klika razy, dziś jednak w końcu mi oznajmił, że to koniec mojej męki. Pragnął on, bym wam przedstawił, jak głupie i bezmyślne życie prowadzicie! - Halo, proszę pana! - uaktywnił się reporterek z ekipą. – Ale jaki anioł, skąd się wziął, dlaczego wybrał właśnie pana? - On przyszedł do mnie, kiedy spałem. Zawsze przychodził, kiedy spałem. Mówił do mnie przez całą noc. Robił to nie poruszając ustami. Wszystko to, co chciał mi przekazać, przez ten cały czas wnikało coraz głębiej i głębiej w moją głowę. Bałem się, że nie będzie ona zdolna unieść takiego ciężaru. Ta świetlista istota zapewniła mnie jednak, że bez trudu zapamiętam wszystko to, co mi przekaże, bo w tej kwestii miałem pewne wątpliwości. I że w końcu odpowiem za mój straszny czyn. Ludzie jakby znów przycichli. Cały zgiełk miasta jakby o połowę przycichł. - A jak wyglądał? Jak ten anioł wyglądał? - dopytywał się reporter. - Nieważne, jak wyglądał, ważne jest to, co mi przekazał. Wiem tylko, że miał zielone oczy. Miejski gołąbek, kręcąc w powietrzu swoje esy – floresy, miał dziś niecodzienny widok. Rosnące skupisko ludzi i samochodów, a wszyscy mieli głowy zwrócone ku górze na postać, która stała na dachu. ''Szkoda, że mnie tak nie podziwiają, jak fruwam'' – pomyślał gołąbek. Ze złością zrobił kupę na tłum gapiów, po czym odfrunął. ''Cholera jasna!'' - krzyknęła jakaś pani, i spojrzała w niebo. Zaczęła gorączkowo szukać chusteczki, by zetrzeć gołębią kupę z ramienia. - Nie ma między wami miłości, gdzie ona?! - zakrzyknął mężczyzna, rozglądając się po tłumie. – Nie ma jej! Rywalizujecie ze sobą przez cały dzień, wciąż z czymś walczycie. Tutaj nie ma miejsca na miłość. - Miłość jest najważniejsza w życiu. Bez miłości nie ma prawdziwego życia. Bez niej jesteście jak żywe trupy bez uczuć. Nie wiecie, po co żyjecie. Żyjecie bez bliżej nie sprecyzowanego celu, wasze niskie pobudki, wynikające z żądzy posiadania coraz to większej ilości rzeczy, to nie jest sens życia. Mężczyzna mówił płynnie, regularnie, bez zbędnych przerw. Jego donośny głos rozbrzmiewał wśród murów, spływając łagodnie na obserwujący i słuchający go tłum. - Dlaczego nie chcecie się opamiętać? Dlaczego nie chcecie przynajmniej spróbować zrozumieć, czym jest życie? Dokąd tak pędzicie? Ludzie, którzy chcą zmienić ten świat, muszą wpierw siebie zmienić, swoje podejście do świata. Muszą zmienić swoją świadomość, starać się zrozumieć wiele rzeczy, ciągle poszukiwać. Prawdziwi ludzie, chcący zmienić świat, muszą najpierw zrozumieć procesy na nim zachodzące, dostrzec jego subtelność i wrażliwość... - Ty, co on pierdoli, rozumiesz coś z tego? - młody chłopak z wytatuowanym smokiem na łydce, zwrócił się do dziewczyny opierającej się o jego ramię. - Cicho, zamknij się – syknęła przez zęby dziewczyna. - ...Nie można na siłę definiować metafizyki. Kiedy przyjdzie ten czas, że zrozumiecie, że nie wszystko da się zważyć i zmierzyć? Zmierzcie muzykę, zważcie miłość, zdefiniujcie intuicję! - Co z wami? Czy skundlenie jest waszym bogiem? Zeszmacenie wartością? Gdzie jest miłość? Gdzie jest miłość? Miłość to niepodległość. Nie podległość. Miłość nie jest od niczego uzależniona, więc jest jedyną prawdziwą wolnością na tym świecie. Doznając prawdziwej miłości, musielibyście porzucić wszystko, z czym teraz macie do czynienia. Musielibyście odrzucić wszelką rywalizację, chorą ambicję, przemoc i agresję – w myśli, mowie i czynie. Kto z was się wyrzeknie wygody, swoich drogich rzeczy materialnych, i swojego zaplanowanego życia w zamian za jedyne, szczere, prawdziwe i wolne uczucie? Strażak na drabinie ściągnął swój hełm i otarł pot z czoła. W wyrazie jego twarzy zaczęła dominować nostalgia za czymś nieokreślonym. - Biedne, zniewolone, ograniczone istoty – nie przerywał mężczyzna na krawędzi dachu. – Dlaczego tak bardzo boicie się śmierci? Bo przerywa wasz proces gromadzenia wciąż większej ilości, coraz to bardziej luksusowych gadżetów? Co wam to da? Wszystko, co materialne, rozpada się, wcześniej, czy później, to nasza wyobraźnia, nasza myśl jest wiecznością. Jest nieśmiertelna. Zasób wiedzy w tym zbiorniku myśli, przechodzi z jednej powłoki cielesnej w inną, nowszą, mądrzejszą o wiedzę zmagazynowaną z ostatniego życia. Czy wy naprawdę wiecie, czym jesteście w godzinie snu? Czy zwykłym światłem, czy zwykłą duszą, czy też tajemnym schronieniem światła? Tłum się uciszył, przerażony filozoficznymi wywodami, z którymi przyszło mu się zmierzyć. - Boga nie ma! - zakrzyknął ktoś z tłumu. - Tak, właśnie, gdzie jest Bóg, gdzie jest sprawiedliwość? - pochwycił inny głos. Mężczyzna stojący na dachu, wywichnął oczy tak, że tylko było widać białka. Drgał przeraźliwie, konwulsje wstrząsały jego wątłym ciałem. - Deszcz...deszcz. Deszcz! Spermatyczny fluid ojca niebieskiego, zapładniającego ziemię. Orgazm, powodujący powstawanie nowego życia! Jacyż oni są głupi! Omnis stultitia laborat fastidio sui! Omnia mea mecum porto! Ut ameris amabilis esto! Energia jest wieczną rozkoszą! Mężczyzna cofnął się o krok do tyłu i upadł na kolana. Jego ręce, słuchające posłusznie rozkazów rozumu, opadły. Część piór odczepiła się i pospadała na rozżarzoną oddziaływaniem słońca papę dachu. Oczy przykryła mu biała błona. - Urizen! Urizen! Ty cholerny morderco ludzkich mocy! Czy cyrklem obwód ziemi mierzysz, boś nieufny w nauki starodawne? Czy stwórca aby na pewno jest brodaty? A co, jeżeli nie ma brody, a co, jeżeli stwórca jest kobietą? Czyś się kiedyś nad tym zastanawiał? Jeżeli to kobieta rodzi życie, dlaczegóżby to ona nie miała być finalnym stwórcą tego świata? Dlaczego to kobiecie nie oddajemy należnej jej czci? - Urizen! Czy aby na pewno tak musi być, że ludożerstwo krewnych jest jedynym sposobem, żeby zidentyfikować się z pierwotnym ojcem hordy? Terror! Hipnoza! Czy jest to jedyny sposób, by przejąć moc falliczną przodków? Czarna magia! Sadystyczna kopulacja zakończona kastracją! Ludzie patrzyli po sobie, nic nie rozumiejąc. W kącikach jego ust, resztki niewydalonych plwocin, zbierały się systematycznie. Za chwilę jego oczy, zasłonięte wcześniej białawą błoną, zdawały się z wolna krystalizować. Podniósł się z kolan i na powrót stanął na krawędzi dachu. - Na świecie jest tylko jedna sprawiedliwość, która wynika ze zrozumienia waszego życia. Po śmierci każdego z nas, niepojmowalny racjonalnie byt rozdzieli wszystkie czyny, którym dawaliście wyraz na przestrzeni całego waszego żywota. Im więcej czegoś, co nazywacie dobrem – tym lepiej dla was. Natomiast jeżeli więcej jest w was ciemności – wtedy nie chciałbym być w waszej skórze. Jeżeli przyjmiecie, że ponowne wcielanie się duszy w ciało to naturalna kolej rzeczy, wtedy jasnym staje się fakt, że każdy z nas otrzymuje to, na co sobie zasłużył. To jest jedyna sprawiedliwość na tym świecie. - Ja jednak już teraz dostąpię tego, co mi się należy. Jestem tu, by sprawiedliwości stało się zadość. Już teraz. Jakaś stara kobieta, z okularami o grubych szkłach, wymachując wściekle parasolką, zakrzyknęła: - Bez Kościoła nie ma wiary w Boga! Niby–anioł na krawędzi dachu westchnął. Opuścił ścierpnięte, brudne ręce. Zamknął oczy, a kiedy po chwili je otworzył, znowu pokryte były białym bielmem. Rozpostarł ramiona. - Kościół uzurpuje sobie prawo do niezbędnego pośrednictwa pomiędzy wami a Bogiem, niezbędnego do waszego zbawienia. Bóg nigdy nie ustanawiał pośredników. Kto widzi nieskończoność we wszystkim, co naturalne, ogląda Boga. Każdy jeden człowiek ma swój potencjał intelektualny i korzystając z niego, zbliża się do Boga, czystego stanu nieśmiertelności. Zrozumienie waszej, ludzkiej egzystencji, to podstawa do celu wszelkiego pojmowania świata. - Kto tak zazdrośnie strzegł tej tajemnicy? - Templariusze? Katarzy? Dualiści? Masoni? Gnostycy? Gdzie leży prawda? W oddali dał się słyszeć rumor wbijanych w ziemię piorunów. Wiatr się wzmógł, wcześniej będąc tylko letnim, niewinnym wietrzykiem. Gęste, ciężkie cumulonimbusy powoli, lecz piekielnie nieuchronnie, zbliżały się do miejsca, w którym mały tłumek ludzi wciąż obserwował mężczyznę na skraju dachu. Widząc jednak nadchodzącą burzę, zaczął stopniowo topnieć. Część ludzi odchodziła, machając rękami na znak dezaprobaty. Niektórzy pukali się w czoło i również odchodzili. Pozostali ciekawscy i tacy, w wyrazach twarzy których można było wyczytać autentyczną zadumę. Jakieś zasmarkane dziecko darło się wniebogłosy, daremnie prosząc o drobne na loda. - No dobra, dość już powiedziałeś! – krzyknął stanowczo przysadzisty amator pączków. – Złaź natychmiast, koniec przedstawienia! - Ściągnij go pan, bo zaraz lunie deszcz – zwrócił się do dowódcy strażaków. – Tylko powoli i ostrożnie! Nie chcę go mieć na sumieniu. Odwróciwszy się w stronę kolegi wycedził, już ciszej: - Pieprzony czubek! Powystrzelałbym takich porąbańców! Pierdoli coś o jakiś kopulacjach, zzzboczeniec. Mężczyzna na skraju dachu nie zwracał żadnej uwagi na policjanta. Przemówił, lecz już nie tak donośnie: - Anioł nie powiedział mi wszystkiego...nie powiedział mi... - Ludzie! - siła jego głosu znów się wzmogła. – Nie ma nic gorszego od życia w przeświadczeniu, że nie mogę kogoś kochać, bo się spóźniłem. Życie obok i wieczna udręka! Dusza rozbita na tysiące części, jak roztrzaskany, połyskliwy witraż o tysiącach kolorów. Sam nie potrafiłbym jej na powrót złożyć. Strażak na drabinie wspiął się o parę stopni. - Jedyna moja! Dla ciebie się przecież urodziłem, a ty dla mnie. Rzeźbiłem szczery uśmiech na twojej twarzy... A ty jesteś...O Boże!...Zielone oczy! Identyczne jak... Strażak był już na wyciągnięcie ręki od niego, lecz w tym momencie trupioblada jasność zalała tę swoistą scenę, na której miała miejsce ta niespotykana sztuka. Sekundę potem wściekle huknął piorun, rozrywając swym grzmotem gorące, gęste powietrze. Jaskrawe korzenie błyskawicy, utonęły gdzieś pomiędzy budynkami. Ludzie z piskiem rozpierzchli się z miejsca, które przez chwil kilka, było teatrem jednego aktora. Buchnął rześki, burzowy wiatr. Przywiódł ze sobą aromat dojrzałego kapryfolium, pomieszanego z zapachem świeżego deszczu. Targał ubraniem, wnikał do ust i nozdrzy, świstał w uszach. Jego zajadłość zaczęła wzrastać z każda chwilą. Strażak jednak na powrót wycofał się o parę stopni w dół. Mężczyzna na dachu wciąż coś mówił, lecz nikt go już nie słuchał. Ludzi na dole po prostu nie było, odlecieli na skrzydłach strachu, niczym spłoszone ptactwo. - Schodź! Zostaw go! No, schodź! - dowódca strażaków ryczał do tego na drabinie. Uliczne papiery fruwały w chaotycznym tańcu. Sygnalizacja świetlna, zawieszona nad skrzyżowaniem, zaczęła się niebezpiecznie chybotać. W paru miejscach zaskwierczała, jak zimne ognie, wydobywając z siebie setki iskier, które na chwilę rozpoczęły szalony taniec z wiatrem, by w końcu opaść na wilgotne cielsko asfaltu. Nieprzebrane zastępy kropli cięły powietrze. Niezliczone hordy wodnych sztylecików godziły w twarze uciekających ludzi, gorączkowo szukających schronienia przed tak niespodziewanym atakiem. Ciemne chmury, jak doprowadzony do obłędu kochanek, górujący nad swoją panią, miotały życiodajny opad na ziemię, poza wszelkim pojęciem. Najświeższe gazety, wyrwane z kubłów przez wyjący wiatr, wyściełały mokry chodnik i ulicę. Potrójny piorun uderzył bez ostrzeżenia. Policjanci, schowani w swoim radiowozie nie widzieli tej sceny, podobnie jak strażacy, którzy kręcąc głowami, bo tym razem im się akcja nie udała, w swoim wozie, przełykali gorycz niepowodzenia. W jednym ułamku sekundy, trzy błyskawice wyplute z hałaśliwej mordy skłębionego najeźdźcy, złączyły się w jedną, grubszą i potężniejszą i uderzyły w mężczyznę na dachu. Na chwilę rozświetliła się jego postać. Po czym runęła w dół, pozostawiając za sobą ogonek białego dymu. Jego skrzydła płonęły, pióra bezładnie zlały się w jedną masę. Rąbnął wprost na radiowóz, w którym schowali się policjanci przed deszczem. Spadł na maskę i przednią szybę, która momentalnie zaczęła się pokrywać gęstą pajęczyną pęknięć. Nacierający deszcz w okamgnieniu ugasił tę żywą–nieżywą ludzką pochodnię. Mężczyzna leżał na radiowozie, zdawać by się mogło, że zlał się z otoczeniem. Uparte krople bębniły po jego bezwładnym ciele. Twarz i ręce znajdowały się na przedniej szybie, reszta wgniotła nieokreślony wzór na blaszanej masce samochodu. W zetknięciu z szybą, prawy policzek naciągnął się do góry, odsłaniając część równych, białych zębów. Oczy pozostały szeroko otwarte, lecz pozbawione były tęczówek, rogówek, źrenic – były śnieżnobiałe. Policjanci, jak oparzeni wyskoczyli z radiowozu. - Kurwa! Co to jest? Kurwa! - darł się starszy policjant. Momentalnie zostali zmoczeni do suchej nitki, lecz już chwilę deszcz zaczął zwalniać swój impet, by za następną chwilę stać się tylko nic nie znaczącym kapuśniaczkiem, który niczemu nie jest winien. Wykorzystała to ekipa telewizyjna, wyskakując z białego busa, który był ich bunkrem na czas nawałnicy. - Ja pierdolę, widzieliście to? - piszczał młody reporter. – Kręcimy! Kręcimy! Kręć! - Gdzie kurwa, jakie kręć? - gruby policjant zagrodził im drogę. – Wypierdalać mi stąd! No już, muszę zabezpieczyć ślady. - Młody – zwrócił się do drugiego policjanta – wezwij naszych i karetkę. Niech go zabierają. Objął wzrokiem sytuację, zatrzymując się przez dłuższą chwilę na radiowozie, po czym wysnuł słuszny wniosek: – Kurwa, co za pierdolnik! Reporterek nie dawał jednak za wygraną. - Człowieku, dajżesz zarobić na chleb! Przecież to będzie taki materiał... - Facet, czy ja niewyraźnie mówię, do chuja pana? Jednak dziennikarz nagle przestał go słuchać. Ponad jego ramieniem wpatrywał się w nieszczęśnika na radiowozie. - Dobra, dobra – dał za wygraną, nie przestając odrywać wzroku od mężczyzny–anioła. - Mogę teraz podejść trochę bliżej? Mogę podejść bliżej? - zapytał – Bo chyba wiem, kto to jest. - Coooo? Wiesz, kto to jest? Jak? Skąd? - zdumiał się policjant. - Jeszcze tylko trochę... - postąpił kilka kroków, na które nie wiedzieć czemu, pozwolił mu policjant. - O kurwa, wiedziałem! - wykrzyknął dziennikarz – Czy naprawdę nie wiecie, kto to jest? Przypatrzcie mu się! Policjanci przypatrywali mu się przez dłuższą chwilę, dopóki młody nie wypalił: - Jasna cholera! Już wiem! Musiało trwać chwilę, by korpulentnemu zapaliła się żarówka w głowie: - O żesz ty kurwa jego była mać! Przed oczami przesuwały im się nagłówki gazet sprzed kilku miesięcy: ''Bestialski mord w luksusowej dzielnicy'', ''Potworna masakra'', ''Straszliwe zabójstwo na tle rabunkowym''. Zamordowano wtedy żonę i syna pewnego znamienitego profesora archeologii, kulturoznawcę i etnografa, szczególnie wyspecjalizowanego w Ameryce Łacińskiej, jeżeli tak można by to było ująć. ''Zamordowano'' to zresztą zwrot bardzo wyszukany, wobec faktów, które miały miejsce. Żona i syn byli przytwierdzeni do jednej ze ścian w swoim wielkim domu zardzewiałymi gwoździami, które wbito im w czoło, ręce i nogi. Trzewia z rozprutych brzuchów walały się po całym pokoju. Nawet serce zostało wyrwane i ciśnięte w rozrzucone flaki. Policjanci, którzy wtedy przybyli na miejsce zdarzenia, rzygali, gdzie popadnie, zacierając ślady. Wszędzie odór, krew i ludzkie wnętrzności. Zdjęcia profesora i jego rodziny były wtedy wszędzie – w gazetach, w telewizji, w internecie. Dom był totalnie splądrowany. Zaginęło mnóstwo cennych rzeczy, przywiezionych przez archeologa z różnych części świata, zwłaszcza jednak z Ameryki Łacińskiej. Były to włócznie, tarcze, pozłacane maski, posążki, gliniane wizerunki bóstw. Zastanawiano się wtedy, jak ktoś mógł dokonać takiej makabry na tle rabunkowym.? Jakim zwyrodnialcem trzeba być, żeby zrobić coś takiego? Dywagowano, że napastników musiał ogarnąć wtedy jakiś szał, że może miejsce, może wszystkie te artefakty z przeszłości, które znajdowały się w domu tak na nich podziałały? Może prymitywne umysły funkcjonują inaczej w pewnych ściśle określonych warunkach? Później profesor zniknął. Mówiono, że oszalał. Ktoś widział go podobno, wałęsającego się bez celu w lesie, który obficie porastał podmiejskie tereny. Jeszcze inni twierdzili, że wyjechał do swojej ukochanej Ameryki. - Przypomnieliście sobie, co chujki? - reporter uderzył w zgryźliwy ton. – No i co, kurwa, kto jest górą? Strażacy wyszli ze swojego wozu niepyszni, w poczuciu niespełnionego obowiązku. Ich dowódca podszedł do policjantów. - To co? Będziemy się zwijać? Chyba już nic tu po nas? - Dokładnie – wybełkotał gruby. – Możecie spierdalać. Kiedy strażacy odjechali, zwrócił się do reportera: – Kurwa, czy to na pewno on? - A kto inny? - skonstatował dziennikarz – Ciesz się, ciesz. To ty spijasz śmietankę, to ty będziesz na świeczniku. - To jest profesor – rzekł, spojrzawszy w kierunku radiowozu. - Posłuchaj – zmienił na chwilę ton na prosząco–proszący. – Przymknij teraz oko na minutkę? Podejdziemy bliżej, skręcimy, co mamy nakręcić, i już nas nie ma – pochylił się w kierunku twarzy policjanta. – Odwdzięczę się... Ten spojrzał na niego ołowim wzrokiem i lekko odrzucił głowę w bok, na znak przyzwolenia. Ekipa popędziła w kierunku radiowozu. - Ciekawe, co miał na myśli, nie? - młodszy policjant zwrócił się do swojego kolegi, patrząc na truchło profesora. - Co? - tępo spytał tamten. - No, o co mu chodziło, jak mówił, że odpowie za jakiś swój straszny czyn? Czyżby to jednak to on był zamieszany w tamtą makabrę? Z tego, co wiem, śledztwo wciąż trwa, nikogo przecież jeszcze nie ujęli. Mam kumpla w wydziale zabójstw i jakiś czas temu mi mówił, że w związku z tą sprawą wciąż gonią własny ogon. - A nie wiem, kurwa. Szczerze mówiąc, mam to w tej chwili w dupie. Jak my się teraz przebierzemy? Kilka kilometrów od profesora, w którego uderzył piorun, uwalniając jego udręczony umysł, w środku lasu, stała drewniana, zaniedbana leśniczówka. Wewnątrz, w jednym z pokoi, dwie męskie postaci zostały przytwierdzone do ściany wielkimi gwoździami, które wbito im w czoło, dłonie i stopy. Z rozprutych brzuchów wyrwano im wszelkie bebechy – pomieszczenie było nimi przystrojone, jak pokój urodzinowy serpentynami. Na gwoździach wbitych w ich głowy mieli zawieszone drewniane maski obrzędowe przedstawiające pierzastego boga Quetzalcoatla, który przyniósł ludom Mezoameryki wiedzę o świecie żywych i umarłych. Maski były ostatnimi dwiema rzeczami, których nie zdążyli jeszcze sprzedać. -
Interkosmos ( impresja senna)
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesz, ''zbiorem dążeń, zrozumień, posiadań, itd'' możemy po prostu nazwać życie... Jeżeli coś jest nieskończone, a do tego dążymy, to jest to dla nas nigdy nieosiągalne. To mrzonka i utopia, ponieważ gonimy dążymy do czegoś, czego nigdy nie uchwycimy. Ja pisałem o szczęściu w sensie: szczęście - cierpienie. Czyż nie lepiej się skupić na unikaniu cierpienia, które jest nader realne i namacalne, niż na dążeniu do czegoś, czego nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć.. Szczęście istnieje - tylko nie na tym świecie. Tylko mi nie pisz, że w takim razie mam się stąd zbierać, z tego padołu płaczu... Pozdrawiam :) -
Pi tu pi tu, pi tu pi tu co za palant pisze mi tu to Sam jeden, ciemny twór co napisze - to stek bzdur więc Sam jeden się ogarnął i co myślał, to wygarnął: Piszesz schludnie, stylistycznie i bezbłędnie gramatycznie lecz brakuje tu wigoru, trochę akcji i humoru, doprawione szczyptą szoku by Cię każdy miał na oku może by się też szarpnięcie zdało duszy, co ma we władaniu ciało... Czy sugestia moja w cenie? nie wiem bo przecie najlepiej wychodzi mi pitolenie... pozdrowienia :)
-
Interkosmos ( impresja senna)
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Właśnie, miło, że zauważyłaś i wyciągnęłaś kontekst. Nareszcie ktoś! Jak to pisał Schopenhauer: ''Jeden jest tylko błąd wrodzony - przekonanie, że istniejemy po to, byśmy byli szczęśliwi''. Myślę, że gonitwa za szczęściem nie do końca jest sensem ludzkiego życia, że problem leży w zrozumieniu otaczającego nas świata, ale nie będę już może smęcił... Pozdrawiam M. -
Dorzuciłaś kolejną cegiełkę, brawo. Niezły pomysł, nie powiem. Ty rzucasz cegły na kupkę, ale to czytelnik musi poskładać to w całość. Podobało się, trzymam kciuki za c.d. Pozdrawiam M.
-
Jeśli ktoś zna i pamięta - na zdrowie
Sam jeden odpowiedział(a) na Oluśka utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Nie takie znowu odległe, te czasy ( albo ja, cholera, już jestem taki stary?). www.youtube.com/watch?v=BwLtTa2trRs A to, to już wykopaliska? ( przewróciłem się) -
Interkosmos ( impresja senna)
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiedziałem... Wszyscy piją, nie ma co. I Ty, Brutusie, też przeciwko mnie? Ale, jeżeli to wino jest czerwonym wytrawnym ''Chateau de Chateau de Chateau de Chateau de...''. Dość! Sorry, też pozwoliłem sobie odrobinę chlapnąć... Aaa...Chodzi Ci o ''La Mariee''? No cóż, nie ma prawdziwego szczęścia, albo - prawdziwe szczęście nie jest możliwe i do końca spełnialne, jeżeli nie przygrywa mu koza. Czy myślisz, że jesteśmy już aż tak blisko, że możemy wysyłać sobie buziaki? Czekaj, jak to się robi, żeby Cię nie obślinić, czekaj... :* - tak? Nie, gówno, wyszedł kleks jakiś, jak po kupie. Nie, dobra, nie wiem jak to się robi, a poza tym nie wiem też, czy Ty byś też chciała? Przepraszam, jeżeli uraziłem... Chciałem tylko dać soczystego buziaka...buziaka pijaka... Pozdrowienia M. -
Interkosmos ( impresja senna)
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jeszcze nieco inaczej zrobiłem. Może teraz lepiej? Dziękuję Ci za przeczytanie i pomoc :) Uniżenie M. -
Interkosmos ( impresja senna)
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Interkosmos (impresja senna) Otworzyłem oczy, zanim zdążyły mnie zalać fale hałaśliwej rzeczywistości, które zawsze napływały ze wszystkich stron. Jak zwykle, przez pierwszą sekundę zakotwiczałem się niechętnie w swoim żałosnym ciele, które na czas moich fantasmagorycznych wypraw do innych płaszczyzn pozostawiałem śpiące. Przynajmniej w tym temacie jest między nami zgodność – ja podróżuję, a ciało się regeneruje. Jak zawsze też, od razu zacząłem zapominać, gdzie byłem. Cholerne ciało. Żadnego z niego pożytku. Złapałem za notes i długopis, które leżały na szafce przy łóżku. Jeden mądry psychoanalityk doradził, żeby tak zrobić, jeżeli się nie chce stracić tego, o czym się śniło. Zacząłem zapisywać więc szybko resztki tego, co z wolna opuszczało moją pamięć: ''Tętniące ściany, lepkie i śliskie, bulgotanie, ciemny tunel ze światłem na końcu, swąd, mrok, jakaś furtka z napisem'' - zanotowałem i dopisałem jeszcze parę innych wyrazów. Podekscytowany, poleciałem zrobić sobie kawę, aromatyczną, mocną, stawiającą na nogi, po drodze przetwarzając wszystko w myślach. Wracałem wolno, w jednej ręce trzymając kubek z kawą ( aromatyczną, mocną, stawiającą na nogi), a w drugiej zaś notes, który wziąłem ze sobą. Usiadłem na brzegu łóżka. W mordę! To działa! Pamiętam! To było bardzo dziwne miejsce, nigdy czegoś takiego nie widziałem. Ukłuła mnie myśl, że byłem w swojej głowie! Za moment już byłem tego pewien. Dałbym sobie prawą rękę odrąbać, że to tam właśnie byłem. Tak! Przemieszczałem się w różnych kierunkach, raz przenikałem do jakiegoś oślizłego, chlupoczącego, nie kończącego się tunelu, by za chwilę z niego wypaść w innym kierunku. To pewnie były zwoje mózgowe. Niekiedy wpadałem w jakieś dziwne, całkowicie ciemne miejsca, które bulgotały głośno i wydobywał się z nich smród. Doszedłem do wniosku, że są to moje ciemne myśli, albo część mojej złej natury. Gdzie jednak były te myśli dobre, co z nimi? Musiałoby to być przecież miejsce bardzo szczególne i charakterystyczne, od razu bym je zauważył. Przez moją świadomość przebiła się wtedy pierwsza igiełka niepokoju, bo nie przypominam sobie, żebym z czymś takim miał w moim śnie styczność. W ogóle poczułem się jakiś taki rozczarowany, no bo inaczej wyobrażałem sobie miejsce, w którym miały się przecież dziać rzeczy wielkie. Duchowe orchidee myśli powinny rozkwitać, pobudzane do życia przez mknące, kolorowe atomy, a wszystkiemu przygrywałaby na skrzypcach koza z obrazu Chagalla. A tu nic. Nie zrażony jednak tym moim małym pesymizmem, usiłowałem przypomnieć sobie kolejne fazy z mojego snu. Widziałem setki tkanek, nerwów i włókien, pajęczynom podobnych, lecz o nie tak regularnych kształtach, pulsujących miarowo w niepojętym rytmie życia. Rzeka krwi krążyła swoim torem, użyźniając wszystko, co napotkała na swojej drodze. Raz wpadłem pomiędzy całą kupę zwojów, splątanych ze sobą tak, że chyba nikt na świecie nie byłby w stanie tego rozplątać, jeżeli akurat zaszłaby taka potrzeba. Zrozumiałem, że jestem pomiędzy dwoma płatami mózgowymi. Tylko dlaczego tak śmierdzą? Czyżbym był aż tak złym człowiekiem? Na domiar złego, zaatakowały mnie wtedy jakieś wielkie banie, które przemieszczały się szybko zwojami w moim kierunku. Minęły mnie jednak i pognały dalej. Mnie się nic nie stało, jednak kolejny szpikulec niepokoju wbił się delikatnie w moją świadomość. Czy ja tak wyobrażałem sobie wnętrze mojej głowy? Zawsze myślałem, że zachodzą tam tak niepojęte procesy, że jest to poza moim zakresem zrozumienia. A może o to właśnie chodzi? Nie pojmuję tego, czego doznaję? I czego jestem świadkiem? Gdzie był w takim razie cały mój zasób wiedzy, mój cały potencjał? Gdzie było wszystko, co najważniejsze? Wtedy przypomniałem sobie o furtce. Była umiejscowiona pomiędzy płatami mózgowymi. Dziwne, że jej tam wcześniej nie znalazłem. Furtka w głowie? No co, tam wszystko może się zdarzyć. Był na niej jakiś napis, pamiętam z notatek. Uspokoiłem się zupełnie i ciało wprawiłem w stan totalnego luzu. Zacząłem myśleć o napisie. Tak! Po paru chwilach wybawieńczo nadciągnęła chmura pamięci z napisem. Na furtce napisane było: WSZYSTKO. Olśniło mnie. Oczywiście! Pomyślałem, że jednak to prawda. Za furtką znajdowała się szyszynka ( przynajmniej tak mi się zdawało). Szyszynka jest najstarszą częścią mózgu. Czyżby rzeczywiście ona była odpowiedzialna za nasze durne, niewytłumaczalne reakcje? I w niej się wszystko zawiera? W tym parapsychicznym trzecim oku, którego tak naprawdę nigdy do końca nie poznaliśmy? Cholerny Kartezjusz ( Myślę, więc jestem – co za bzdury), chyba w XVII wieku, jak dobrze pamiętam, w szyszynce właśnie umiejscowił ludzką świadomość. Dla odmiany, w tradycji hinduistycznej szyszynka była zawsze ośrodkiem duchowej aktywności człowieka.. W ogóle, wiedziałem sporo o tym gruczole. Wiedziałem, że reaguje na światło. Wiadomo, że silne światło ( np. słoneczne) podnosi nas na duchu, sprawia, że chce się żyć. A jego brak powoduje u nas przygnębienie. Facet też ma intuicję, wbrew pozorom i żeby nie było, a moja mi mówiła, że to właśnie ten niepozorny gruczoł jest odpowiedzialny u nas za stan niespodziewanego, nagłego humoru, a jego brak powoduje przygnębienie ( dla porównania – trudno jej szukać u mnie). Szyszynka maczała też palce w oświeceniu, którego dostąpił książę Siddhartha Gautama, zwany przez gawiedź Buddą, ponieważ drzewo, pod którym się ten akt dokonał, a które nosiło nazwę ficus religiosa, czyli po naszemu bo (czyli udomowiony fikus doniczkowy), straszliwie obfitowało w serotoninę, którą wytwarza szyszynka. Serotonina jest substancją zdumiewającą, ponieważ każdy smarkacz wie, że ten neurotransmiter ma podobną budowę jak niektóre środki psychodeliczne ( LSD-25, psylocybina, bufotenina – ropuchy nie są aż takie złe – ich substancja, wydzielana przez skórę, jest tradycyjnie używana przez czarownice do sporządzania wywarów). Pomyślałem, że się wymądrzam, tak sobie siedząc i myśląc, jednak trzeba chyba obiektywnie przyznać, że ciągle coś mnie gryzło, wciąż nie dawało spokoju. Coś mi nie pasowało... Niepokój potężniał, zatruwał moje wnętrze. Jednocześnie poczułem ten charakterystyczny stan, w jaki wpadamy na chwilę przed odkryciem jakiejś ważnej kwestii. Myśli biegną jak szalone w kierunku światła, by za chwilę rozbłysnąć prawdziwym zrozumieniem. Nie zawsze to uczucie jest miłe, zawsze za to spada kurtyna nerwowej niepewności. W moim przypadku wstrząs był na tyle silny, że kubek z niedopitą kawą poleciał na świeżo wycyklinowany parkiet, roztrzaskując się na kilka kawałków. Cholera?! Nie. Kurwa mać?! Za słabo. Nie, nie ma takiego przekleństwa, po którego wykrzyczeniu poczułbym się lepiej. Dostałem drgawek. Atmosfera momentalnie zamarzła i spadła na mój durny łeb. Nie byłem w swojej głowie. Wiem już, gdzie byłem. Odkąd pamiętam, WSZYSTKO zawsze miałem w .... Nieodrąbana prawa ręka leniwie pieściła resztki włosów na moim czerepie. -
Tylko jedno, jeśli pozwolisz. Stylistyka - ''Podczas pracy fizycznej wyrobiły mu się mięśnie i nabrał tężyzny fizycznej'' - wywal w przestrzeń kosmiczną jedno ''fizycznej'', najlepiej to po słowie ''tężyzny'', a będzie doskonale. Już mnie nie ma M.
-
Zapiski na piersiach III
Sam jeden odpowiedział(a) na Oluśka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dwudziesty pierwszy wiek ( u Ciebie 21 - szy) chyba lepiej byłoby napisać kulfonami rzymskimi - XXI. To nie tak, że tylko chłopcy... Chłopcy wieczorami w pustych domach być może się zabawiają się własnymi penisami, lecz dziewczyny wcale nie pozostają im dłużne w solowych harcach ze swoimi muszelkami... Seksizm. Dużo widzisz. Byłabyś niezłą eseistką zawodową. Albo biografką :) Ukłony M. -
A jechałaś kiedyś żukiem? Koszmar!!! :D
-
Przed wiejskim sklepikiem
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Poprawki naniesione - dzięki za uwagi. Jakoś mi to umknęło... Nie podoba - trudno. ''Nie ma rzeczy bardziej niewiarygodnej, niż rzeczywistość''. F. Dostojewski Pozdrawiam M. -
Po pierwsze: nie wiem, skąd miałem taki pomysł, ale cieszę się, że trudno Cię rozzłościć, bo to oznacza, że może czasem postaram się Cię pozaczepiać - no, konstruktywnie oczywiście... Po drugie: wywaliłem to, i się stało. Ale z tymi gównami i czo(a)rtami też mogę zawsze i wszędzie... Po trzecie: tu akurat nic niechciałbym zmieniać... Po czwarte: może i zadanie masz znacznie utrudnione, dlaczego jednak nie miałabyś dać kiedyś w mordę jakiemuś facetowi, na przykład nie mnie?... Po piąte: będę. A z kolan przeturlałem się na plecy i sobie teraz leżę( ale już niedługo)... Jajamalaja - to ''pozdrowienia'' malezyjskiego plemienia Senoi, z którego pochodzę M.
-
No nie złość się tak, Oluśka. No przepraszam. Wiem, że powinienem się skupić, jeżeli już się wypowiadam, na jakimś kreatywnym komentarzu, a nie na tym, co mnie wkurza, a nie jest to związane z Twoim pisaniem. Nie lubię pisać, co mi się w utworze nie podoba, wolę się zawsze skupiać na tym, co mnie pociąga. Dogłębną analizę zostawiam profesjonalistom. Ty dobrze dobierasz słowa, w zasadzie nie ma u Ciebie żadnych ''niepotrzebnych'' wyrazów, a wbrew pozorom, wcale nie jest to rzadkością. Umiejętnie budujesz nastrój chwili, ten, kto czyta ( czyli czytelnik), od razu wtapia się w miejsce, które opisujesz, ''widzi'' tych ludzi i czynności, które wykonują. Inną sprawą są przesłania, które chcesz przekazać czytającym. Ja najbardziej wolę takie, które szarpną sumieniem, rzucą duszą o bruk, albo kopną w krocze :) No, ale to ja. Liczą się zawsze pierwsze, partykularne odczucia, więc pierwsza moja myśl po przeczytaniu kilku Twoich opowiadań była taka, że do tego, by stwierdzić, że masz ''lekkość pióra'' - tak upragniony atrybut wszystkich pragnących dobrze pisać, brakuje Ci bardzo, bardzo niewiele. Tamten komentarz wywaliłem Pozdrawiam na kolanach M.
-
O nudzie mam zdanie złe, żeby nie powiedzieć bardzo złe, żeby nie powiedzieć, że szlag mnie trafia, jak słyszę, że ktoś się nudzi :( Jak można się nudzić? W czaszce wciąż mi dudni ''...Nieuków gnuśne próżnowania, nieuków gnuśne próżnowania...''. Po to włączamy radio, telewizor, głośną muzykę, paplamy gadką - szmatką, żeby nie słyszeć swoich myśli? Bo sparaliżowani i zdezorientowani dojdziemy do wniosku, że tak naprawdę nasza kontemplacja nas samych zawstydzić może, i spadniemy wtedy zupełnie bezbronni ze swoich piedestałów? Chyba jestem na to wyczulony, czy jak... No dobra, to powiem, jak było... Dzień wcześniej bardzo piłem. Rano wyszedłem na balkon i stwierdziłem, że nawiedził mnie anioł, bo zobaczyłem jego szybko zbliżające się oblicze. Zamykane drzwi od balkonu, które pierdolnęły mnie w potylicę, kazały przełknąć kolejną, gorzką pigułkę w prozie, tym razem życia - to biało - brązowe krucze gówno rozbryzgało się o me ramię, nie był to więc anioł. Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałem... O rany! Pozdrowienia z czeluści :D M.
-
Dunajcowo (Miniaturka)
Sam jeden odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
A głupi! Zaczynajmy od jaskiń! Pozdrawiam - Leo. Nie od jaskiń! Wcześniej! Ukłony :) M. -
W zasadzie nie lubię zwracać uwagi na takie szczególiki, ale w zdaniu ''Pod jednym z pachnących drzew, przy stoliku nakrytym białym obrysem, siedziała mam Małej'' miało być ''obrusem'' i ''mama'' - takie tam drobnostki, ale jak je poprawisz, będzie ok. Lubię Twoje opisy :) I czekam na ciąg dalszy... Pozdro :) M.
-
Przed wiejskim sklepikiem
Sam jeden odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki za reakcję. Cieszę się, bo z wyjątkiem zakończenia, wszystko inne rzuciłem na papier z zakamarków mojej biednej głowy :) -
Poród i takie różne dyrdymały
Sam jeden odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
- Przybyłem - Przeczytałem - Się wzruszyłem Jak dobrze, że to facet nie musi rodzić... A opowiadanie...Jakbym tam był... -
Dunajcowo (Miniaturka)
Sam jeden odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Czasy ludzie kształtują... Aleśmy głupi! Cośmy z tym światem zrobili? -
Dunajcowo (Miniaturka)
Sam jeden odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nowym, nowym, ale łeb mam stary, strzaskany myślami... Ale dzięki za inspirację do nowej wyprawy :) M.